XLVIII (48) - Lila

– Zapewnienie bezpieczeństwa żołnierzy jest naszym priorytetem. Ten sprzęt pozwoli im czuć się pewnie, a pewność niesie ze sobą skuteczne działania.

Prezentacja sprzętu militarnego miała się ku końcowi. Ostatni prelegent zamykał swój wywód. Wymuskany, delikatny, młody facet zachwalający potężne karabiny, to najgorszy pomysł na jaki mógł wpaść AZ Concern. Może wspomnę o tym prezesowi podczas kuluarowych rozmów.

Wiceminister Safir wydawał się zadowolony z przebiegu pokazu. Żywo dyskutował z jakimś wojskowym. Siedziałam na tyle blisko nich, że wszystko słyszałam. Nie wyłapałam jednak niczego istotnego. Z kolei Wrona trzymał się na uboczu i nie wchodził w żadne interakcje. Denerwował się. Z trudnością wytrzymał do końca.

– Wrona wciąż na tej samej pozycji – rozległ się w moim uchu głos Natana Batorego, który pilnował jednego z naszych obiektów.

Po Natanie nie było widać śladów „Lenki". Dołączył do nas na krótko przed rozpoczęciem „Eskulapy", ale w mgnieniu oka nadrobił wszystkie zaległości. Pracował tak ciężko jak reszta zespołu. A minione dni były naprawdę intensywne.

Wanda i Sebastian zrobili udane rozpoznanie w naleśnikarni. Podłożyli dwie kamerki, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że Wrona wprowadził swojego kumpla w sprawę i że do spotkania z wiceministrem dojdzie właśnie w „Dubrawce. Nie znaliśmy tylko daty, więc obserwacja Rosjanina trwała nieprzerwanie.

Trochę gorzej wypadła Sylvia. Nie spaliła, jak dotąd, przykrywki w hotelu, ale też nie zdołała uzyskać żadnych przydatnych danych. A jak tak się poświęciłam, żeby umożliwić jej pracę recepcjonistki... Zamiast posiedzieć wieczorem w domu z Barbarą, musiałam poprosić ją, żeby zaopiekował się wnuczkiem. Pilne wezwanie do pracy. Tak naprawdę wszystko skrupulatnie zaplanowałam. Zaskoczyłam jedną z recepcjonistek w drodze z pracy i potraktowałam podobnie jak Yvonne w Berlinie. Może nieco łagodniej. W każdym razie, mam na koncie kolejne uszkodzenie ciała przez ciężkie pobicie, które, jak się okazuje, było bezcelowe.

Gdy Halperyn szykowała się wraz z Wandą do swojej pierwszej misji terenowej, reszta zwiadowców zaangażowała się w organizację fałszywego alarmu bombowego. Lider Centrum Antyterrorystycznego, Gabriel Rabinek, z entuzjazmem przyjął moją propozycje. Uznał, że będzie to świetna próba dla jego drużyny przed szczytem. Wspólnie nadzwyczaj sprawnie dopełniliśmy wszystkich formalności i po kilku godzinach byliśmy gotowi do akcji. Do hotelu z informacją o ładunku wybuchowym zadzwonił sam dyrektor Figurski. Nie sililiśmy się nawet na szyfrowanie połączenia, dlatego że zanim ktokolwiek podejmie decyzję o śledztwie, wystosujemy oświadczenie, w którym wyjaśnimy, że żadnej bomby nie było, a Polska Organizacja Zwiadowcza przygotowuje się w ten sposób do Szczytu Europejskiej Wielkiej Piątki. Wielu nie spodobała się ta argumentacja. Media trochę na nas ponarzekały, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Igor wraz z grupą techników wykonał kawał doskonałej roboty. Załatwili 24-godzinny wgląd w pokój Safira. Szczerze, niewiele to dało, ale przynajmniej zyskałam pewność, że dołożyliśmy wszelkich starań do obserwacji.

Uczestnicy prezentacji zaczęli się rozchodzić i swobodnie rozmawiać między sobą. Wciąż trzymałam się blisko Safira. Musze przyznać, że znał się na rzeczy. Gdy tylko wyłowił z tłumu twarz Wrony, rozluźnił się i zaczął zachowywać się tak, jakby jedyne co go interesowało to wojskowe wyposażanie. Witał się z różnymi ludźmi i z każdym zamieniał kilka słów. Istny wzór zagranicznego gościa.

Wzięłam z ekspozytora pokaźny folder z nowoczesną, inteligentną bronią. Kilka miesięcy temu zagłębiłam się w ten temat i byłam ciekawa, co nowego wymyślono od tamtej pory. Safir wdał się w bardzo aprobującą dyskusję z delegacją ze Szwecji. Miałam chwilowy przestój.

– Tak pięknej kobiecie nie wypada interesować się bronią – usłyszałam za plecami czyjś szowinistyczny komentarz.

– Uważa pan, że kobiety powinny pasjonować się jedynie modą i dietami?

Odwróciłam się i moim oczom ukazał się prezes AZ Concern. Przeciętny facet po czterdziestce. Dobrobyt dopomógł mu wykształcić słuszną posturę.

– Ależ oczywiście, że nie – zaprzeczył natychmiast. – Moim skromnym zdaniem kobiety stworzone są do wyższych celów. Przepraszam najmocniej. Nie przestawiłem się. Jestem...

– Wiem, kim pan jest – weszłam mu w słowo. – Prezes Zuga z AZ Concern. „Z" z nazwy firmy.

– Wszystko się zgadza, ale może zrezygnujemy z tych oficjalnych zwrotów. Proszę mi mówić...

– Będę mówić: panie prezesie. Jestem w tym momencie w pracy i nie mogę pozwolić sobie na spoufalanie się z potencjalnymi partnerami biznesowymi.

Szwedzi odeszli od Safira. Ten zwrócił się do jednego ze swoich dwóch towarzyszy i podążył w kierunku toalet. W tym samym momencie Batory zakomunikował:

– Wrona przemieszcza się. Idzie za Safirem. Odmeldowuję się. Reszta należy do ciebie, Czarna Wenus.

– ... pani pracuje? – Doszły do mnie tylko ostatnie słowa prezesa.

– Przepraszam, ale muszę skorzystać z toalety. Nie polecam tym kanapeczek z oliwkami... A! I jeszcze jedna rada na przyszłość: proszę przyjrzeć się swoim ludziom, którzy wybrali dzisiejszego prelegenta. Ten odpicowany chłopaczyna z trudem podnosił trzy i pół kilogramowe karabinki.

Popędziłam do WC w naglącej sprawie. Za zakrętem właśnie znikał mi Wrona. Zdążyłam jednak zauważyć jak wchodzi do męskiej toalety. Szlag! Gdyby nie Zuga, mogłabym wysłać za nim Batorego. Trudno. Ustawiłam się pod drzwiami, ale nie byłam w stanie nic usłyszeć. Weszłam do środka. Pusto. Schowali się w kabinach. Nagle jedna z nich otworzyła się.

– Ojej... Pan się pomylił czy ja? – Zapytałam głupiutko na widok Wrony.

– Z pewnością pani – odparł nie zatrzymując się.

Wróciłam na salę. Wrona przepychał się wśród ludzi w poszukiwaniu wyjścia.

– Wrona przekazał informację – dyskretnie powiadomiłam Batorego i Liska. – Nie udało mi się jej przechwycić. Odbiór.

– Zrozumieliśmy – potwierdził David.

– Miejcie go na oku. Bez odbioru.

Powtórnie rozłożyłam katalog z nowoczesnymi karabinami i pistoletami. Ustawiłam się przy oknie, skąd miałam doskonały widok na ludzi wychodzących z toalety. Pod oknem przejechała właśnie limuzyna z rosyjskimi flagami przy masce. Identyczny model należał do Alberta. Miałam okazję przejechać się nią kilka razy, ale pierwszy raz zapamiętałam najlepiej. Byłam pod wrażeniem przestrzeni, wybornego alkoholu i... jego. Albert widział mój zachwyt i bardzo mu to schlebiało. Pilnował się jednak, żeby się nie przechwalać. Nonszalancko opowiadał o swoim oczku w głowie jakim była jego posiadłość na przedmieściach Berlina. Ani razu przy tym nie dał mi odczuć, że czuje się ode mnie lepszy. Jego głos tak mnie zaczarował, że traciłam czujność i skupiałam się na tym, co w ogóle nie powinno mnie obchodzić.

Teren, na którym położony był dom Alberta można było przyrównać do niewielkiej, polskiej wsi. Na zewnątrz zapadła już noc, więc tamtego wieczora nie było mi dane zobaczyć jak urządzono obszar wokół domostwa. Wystarczająco dużo wrażeń zapewnił mi sam dom. A może raczej pałac. Ogromny, jasny, dziwacznie piękny pałac. Nawet w bajkach nic podobnego nigdy nie widziałam. Brakowało mi słów, żeby wyrazić swój zachwyt. Albert dobrze o tym wiedział. Uśmiechnął się tajemniczo.

– Pozwolisz?

Chwyciłam go pod ramię i ruszyliśmy w baśniową podróż po jego posiadłości. Grube dywany zapadały się pod naszym ciężarem. Lustra w cudownych, złotych ramach odbijały nasze szczęśliwe twarze. Bezcenne dzieła sztuki zdobiły długie korytarze. Kryształowe żyrandole oświetlały każdy zakamarek tego niezwykłego miejsca. Jedyne, co szpeciło wnętrza, to uzbrojeni terroryści pełniący rolę ochroniarzy.

Podczas wycieczki Albert niewiele się odzywał. Zdawał sobie sprawę, że jego majątek mówi sam za siebie. Na koniec czułam jednocześnie zachwyt i rozczarowanie; zachwyt z powodu tych wszystkich pięknych przedmiotów, w otoczeniu których się znalazłam, a rozczarowanie brakiem uzyskania jakichkolwiek danych o Pandemonium.

Wróciliśmy do punktu wyjścia – obszernego holu, którego głównym punktem były schody. Miałam wrażenie, że za moment zejdzie po nich któraś z disnejowskich księżniczek w balowej sukni. W szarej rzeczywistości utrzymywali mnie ochroniarze stacjonujący nieruchomo na swoich stanowiskach jak gwardziści królowej Elżbiety.

– Nie zwracaj na nich uwagi. – Albert zauważył, że się im przyglądam. – Są tutaj dla naszego bezpieczeństwa. Spodobało ci się to, co zobaczyłaś?

– Nawet nie wiesz jak bardzo. Żyjesz w innym świecie.

– Chciałbyś tak żyć?

Nie wychwyciłam podstępu w tym niewinnym pytaniu.

– Nie pasuję do takich luksusów – odpowiedziałam z lekkim zawodem.

– Nie o to pytałem.

Zastanowiłam się nieco dłużej. Albert cierpliwie czekał. Zarzucił najlepsza przynętę i kwestią czasu było, aż złapie się dokładnie to, co sobie upatrzył.

– Oczywiście, że chciałabym.

– A gdybym powiedział ci, że masz to wszystko na wyciągnięcie ręki?

– Nie uwierzyłabym ci.

– Jesteś człowiekiem zbyt małej wiary.

Nie podobała mi się ta krótka wymiana zdań. Traciłam czas. W posiadłości nie znalazłam nic, co mogłoby powiązać Alberta z Pandemonium, a sam był zbyt inteligentny, żeby tak po prostu zacząć chwalić się jak zarobił na te skarby. Najlepszą opcją był jak najszybszy powrót do Polski.

– Dziękuję za oprowadzenie po tym przepięknym wnętrzu. – Wciąż trzymałam fason zachwyconej turystki. – Powinnam już wracać do siebie.

– Melanio, zaczekaj. – Zbliżył się do mnie. Wyczułam przyjemną woń jego perfum. – Chcę ci coś zaproponować.

– Nie sądzisz, że trochę zbyt dużo propozycji jak na jeden wieczór?

Potrząsnął z niedowierzaniem głową, po czym wziął głęboki oddech. Zupełnie niespodziewanie położył dłoń na moim policzku.

– Brakuje mi trochę ogłady – wytłumaczył się jak nieznośny uczeń. – Czasem jestem zbyt bezpośredni. Czy zechcesz, mimo to, wysłuchać mojej oferty?

Ściągnęłam rękę Alberta z policzka.

– Nie musisz się zgadzać – dodał. – Po prostu mnie wysłuchaj.

Nerwowym gestem założyłam włosy za ucho.

– Dobrze. Słucham.

– Chcę, żebyś dołączyła do grupy kobiet mieszkających w moim domu i stała się częścią naszej rodziny. Korzystałabyś z mnóstwa przywilejów takich jak podróże, bale czy spotkania ze sławnymi ludźmi. Luksus stałby się twoją codziennością. A ja, no cóż... Będę dla ciebie takim partnerem, o jakim nawet nie śniłaś.

Gdyby nie poważny wyraz jego twarzy, roześmiałabym się tak szczerze i głośno jak nigdy. Nazwijmy rzeczy po imieniu: proponował mi miejsce w swoim haremie. Sądził, że zgodzę się być jedną z wielu. Co prawda zrobił na mnie wrażenie, ale bez przesady. Nie zmieniało to faktu, że był terrorystą – przywódcą niemieckiej sekcji Pandemonium. Niestety, nikt nie umiał mu tego udowodnić. Dostałam niebywałą szansę, żeby tego dokonać.

– Zgadzasz się?

Ujrzałam w jego czarnych oczach coś, co mówiło, że werdykt już zapadł. Pozornie pozwalał mi decydować. Tak naprawdę byłam jego kolejną zachcianką, którą zamierzał dołączyć do swojej kolekcji. Nieważne w jaki sposób. Coś czułam, że gdybym odmówiła, wystarczyłby jeden, drobny gest, jedno subtelne skinienie w stronę ochroniarzy i już miałby mnie na własność.

– Albert, my w ogóle się nie znamy – specjalnie odwlekałam moment ostatecznej odpowiedzi. – Jak możesz proponować mi coś takiego?

Nie zastanawiał się długo. Zastosował cios poniżej pasa. Pocałował mnie. Szybko zrobił też użytek ze swoich delikatnych i jednocześnie natarczywych palców. Przerwał tak nagle i gwałtownie, że aż zdębiałam. W dodatku odsunął się ode mnie na kilka metrów. Dokończę, jak się zgodzisz – to właśnie chciał mi przekazać. Stałam bez ruchu z rozchełstaną bluzką i przyspieszonym oddechem, który nie chciał się uspokoić. Do dziś zachodzę w głowę, dlaczego reagowałam w taki sposób na tego brutalnego, bezdusznego i zapatrzonego w siebie potwora.

– Dlaczego ja? – Rzuciłam pytanie, poprawiając stanik i bluzkę.

Opierał się o ścianę i patrzył na każdy mój ruch. Nic mu nie umknęło.

– Mam słabość do cudzoziemek. Poza tym jesteś taka... zagubiona, samotna i o dziwo silna, że trudno obok ciebie przejść obojętnie. Chcę ofiarować ci nowe życie, lepsze życie, bo taka urocza, młoda dziewczyna jak ty nie powinna marnować swojego potencjału. Uczynię cię wpływową i wartościową kobietą. Nigdy nie stanie ci się tutaj krzywda, a twoim jednym obowiązkiem będzie trwanie w roli idealnej partnerki.

Zagubiona, samotna i silna. Poznałam Alberta przed kilkoma godzinami, a on już potrafił wyciągnąć bezbłędne wnioski. Jak mu się to udało? Może dzięki temu nieziemskiemu i nieuchwytnemu pierwiastkowi, który pozwalał mu na nadzwyczaj sprawne manipulowanie ludźmi. Jego działanie było równie niebezpieczne, co fascynujące.

Zawroty głowy spowodowane jego niespodziewanym zbliżeniem ustąpiły. Ich miejsce zajęły te same obrazy, które umysł podsunął mi w restauracji: Czarna Wenus w blasku chwały.

– Widziałem już dzisiaj ten słodki, rozmarzony uśmiech – oznajmił Albert.

– Skorzystam z twojej propozycji.

– Wenus! Co się dzieje? Odezwij się w końcu! – David przemawiał do mnie zdenerwowanym głosem.

– Safir jeszcze nie wyszedł z kibla – zaktualizowałam jego wiedzę odnośnie mojej obserwacji.

– Mamy małą niespodziankę.

Gdy David skończył zdanie, „niespodzianka" pojawiła się na sali.

– Alan Estko jest tutaj – dałam znać.

– To właśnie chciałem ci przekazać.

Rosjanin wyłonił się z WC.

– Kto teraz obserwuje Wronę? Batory czy Fogler?

– Fogler przejęła go po wyjściu z prezentacji.

– Oleksa już jest?

– Jestem.

– Przejmujesz ode mnie Safira. Nie podoba mi się obecność Estko na prezentacji sprzętu wojskowego, którego jest takim zagorzałym przeciwnikiem.

– Przyjąłem.

– Informuj mnie na bieżąco. Jeżeli nie zdołam dotrzeć na miejsce spotkania Wrony i Safira, przytrzymajcie dla mnie wiceministra. Nie obchodzi mnie w jaki sposób to zrobicie. Ważne, żeby był skuteczny.

– Tak jest.

Dziwniejsze od samej obecności Estko na takim wydarzeniu było tylko to z kim właśnie prowadził rozmowę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top