XLVI (46) - Lila


Niecierpliwie czekałam na koniec zdalnej pracy, którą sama na siebie nałożyłam. Gdy wreszcie nadszedł dzień powrotu do firmy, ku własnemu zaskoczeniu żałowałam, że tak szybko minął czas, który spędziłam w domu z Alkiem. Przemknęło mi nawet przez myśl, że może zbyt szybko wróciłam do pracy po porodzie. Na szczęście moje rozterki odpłynęły, gdy wkroczyłam do biura i poczułam atmosferę panującą w organizacji.

– Lila! – Wykrzyknął na mój widok Eryk Wakuluk. – Miło cię tutaj widzieć. Jak się czujesz?

Dolegliwości szybko mijały. Pozostał tylko ból głowy, dający o sobie znać od czasu do czasu, a poza tym czułam się dobrze. Ponadprzeciętne zdolności regeneracyjne, w które wyposażony był mój organizm, traktowałam jak swój największy skarb.

– Dziękuję, coraz lepiej. Mam dla wszystkich małe ogłoszenie – powiedziałam głośniej. – Za dwie godziny widzimy się w sali konferencyjnej. Omówimy nowe aspekty dotyczące zorganizowanego już „Eskulapy" i przedstawię wam plan na kolejne dwie akcje, które nie mają jeszcze kryptonimu. – Wymownie spojrzałam na Igora. Podniósł kciuk do góry. – Jeśli przed zebraniem będziecie mieli do mnie jakąś sprawę, zapraszam do mojego gabinetu.

– Zdaje się, że przez najbliższe minuty będziesz zbyt zajęta, żeby zająć się swoim zespołem – przekornie obwieścił David Lisek.

– A to dlaczego?

– Ktoś czeka na ciebie w twoim gabinecie.

Podejrzewałam, kogo tam zastanę. Zachowałam pozory opanowania i śmiałości, choć nie przychodziło mi to łatwo. Nie byłam gotowa na kolejną potyczkę z Dragonem, ale jeśli znów miałam się z nim zmierzyć, nie chciałam poddawać się jeszcze zanim go zobaczę.

Konfrontację z przeszłością w postaci Maxa Pawlaka musiałam odłożyć na później, bo w gabinecie spotkałam Artura.

– Cześć, Lila – powitał mnie. – Poprosiłem PAM o informację o twoim pojawieniu się w firmie, dlatego jestem tu przed tobą.

– Nie tłumacz się – odparłam, odwieszając kurtkę na wieszak. – Co cię do mnie sprowadza? Przeważnie fatygujesz się do mnie, gdy masz kiepskie wieści. – Usiadłam za biurkiem. – Tylko mi nie mów, że prezydent ma dla nas kolejne zlecenie w typie „Lenki".

– Nic z tych rzeczy, ale dobrze kombinujesz. Mam niepokojące wieści. Dotarły do mnie pewne dane na temat „Lenki". Jeden z naszych zwiadowców dogrzebał się do nazwisk strażaków zabezpieczających marsz i biorących udział w późniejszej akcji ratunkowej. Muszę mówić dalej?

– Nie, szefie, nie musisz. Widziałam Juliana Warneńczyka i uznałam, że nie ma potrzeby stawiać na głowie całej akcji tylko z jego powodu.

– Oczywiście masz dwustuprocentową pewność, że cię nie rozpoznał, jeśli zdołał wypatrzeć cię w tłumie?

– Nie rozpoznałby mnie – zakomunikowałam twardo. – Nie miał prawa zobaczyć w Czarnej Wenus swojej bratowej.

– Gdybyś przeczuwała swoją kobiecą intuicją, że Julian Warneńczyk mógł się czegoś domyślić, poinformowałabyś mnie o tym, prawda?

– Bezwzględnie.

– To teraz pokażę ci coś.

Serce podskoczyło mi do gardła. Figurski ma niezbity dowód na to, że skłamałam. Wylecę z pracy ze strasznym hukiem.

Podetknął mi pod nos swój telefon. Na nagraniu z ulicznego monitoringu widziałam Natana chowającego się za platanem i Juliana klęczącego przy rannej kobiecie. Nagle w kadrze znalazła się Czarna Wenus. Podążałam do burzowca. Wskoczyłam do środka. Natan uniósł klapę, a ja właśnie zauważyłam Juliana. Figurski zatrzymał filmik. Zastygliśmy na ekranie. Już na pierwszy rzut oka dało się ocenić, że strażak i Czarna Wenus patrzą sobie w oczy.

– Słucham wyjaśnień, Liliano. – Grobowa mina Artura nie wróżyła niczego dobrego. Przez chwilę udało mu się mnie zastraszyć.

– Co mam wyjaśniać? – Spytałam lekko.

– Julian Warneńczyk widział cię podczas akcji terenowej, a ty mi tego nie zgłosiłaś! I jeszcze masz czelność pytać, co masz mi wyjaśniać?! – Darł się tak głośno, że na pewno usłyszeli go moi zwiadowcy pracujący we wspólnej przestrzeni za ścianą.

– Nie zgłosiłam tego, bo nie było takiej potrzeby. – Nie wystraszył mnie jego oskarżycielski ton. Nie po raz pierwszy rozmawialiśmy w ten sposób. – Czarna Wenus naprawdę czyni mnie nierozpoznawalną dla tych, którzy mnie znają. Przecież sam kilka razy nabrałeś się. O co tyle krzyku?

Przypatrywał mi się wnikliwie. Szukał oznak kłamstwa, ale nie miał najmniejszej szansy ich zobaczyć. Sam ukształtował mnie na doskonałą aktorkę, a przez te wszystkie lata pracy w terenie doprowadziłam swój warsztat do perfekcji.

– Nie powinienem się tak unosić – przyznał się do błędu. – Wybacz. Gramy w tej samej drużynie i żadne z nas nie chce zniszczyć dobrego imienia organizacji. Chyba wychodzi ze mnie stres związany z Szczytem Europejskiej Wielkiej Piątki. Mamy tyle różnych operacji do przeprowadzenie, że głowa mała. Wiesz, jaki płynie morał z tej sytuacji z Julianem Warneńczykiem? – Artur powrócił do sedna swojej wizyty.

– Wiem. Podczas planowania kolejnych akcji będziemy musieli zorientować się czy istnieje jakakolwiek szansa na to, że znowu na niego wpadniemy.

– Dobrze idzie ci wyciąganie wniosków, jednak wolałbym, żebyś uczyła się na cudzych błędach, nie na własnych. Cóż, muszę wracać na górę. Mam do ogarnięcia mnóstwo papierów.

– Chciałabym poruszyć jeszcze jedną kwestię – powiedziałam, zanim zdążył wstać.

– No dobrze. Byle szybko.

­– Uważam, że nie powinieneś zatrudniać Maxa Pawlaka na stanowisku wicedyrektora – walnęłam prosto z mostu.

Artur uśmiechnął się z wyższością. Zdjął okulary i przetarł je chusteczką, którą wygrzebał z kieszeni. Nie spieszył się z odpowiedzią. Opadł łokcie o biurko, pochylając się w moją stronę.

– Spodziewałem się twojego sprzeciwu, ale sądzę, że ponowna współpraca pomoże wam obojgu w zamknięciu spraw z przeszłości – wypowiedział tak starannie każde słowo, jakby od dłuższego czasu trzymał w zanadrzu tę wypowiedź.

– Nie mogę współpracować z tym człowiekiem – odparłam.

– Czasami będziesz musiała.

Coraz bardziej denerwował mnie uśmieszek Figurskiego. Gdybym mogła, starłabym go z jego twarzy jednym uderzeniem. Zachowywał się tak jakby mój bunt przeciwko Maxowi sprawiał mu przyjemność.

– Gdybyś tylko wiedział do czego zdolny jest Dragon... Przepraszam, doktor Max Pawlak – wycedziłam z pogardą. – Nigdy nie powinien zarządzać ludźmi.

– Wydajesz swoje osądy na podstawie jego zachowania podczas pracy w Pandemonium – zauważył przytomnie. – Max odgrywał wtedy swoją rolę. Musiał stać się jednym z nich. Czy muszę ci tłumaczyć jak to działa? Sama doskonale to rozumiesz, więc nie wiem z czym masz problem?

Delikatne sugestie nie docierały do Artura. Za wszelką cenę chciałam uniknąć donoszenia na Pawlaka, ale najwidoczniej bez tego się nie obejdzie.

– Raporty, które oboje zdaliśmy z naszych misji nie zawierają całej prawdy. – Spróbowałam ostatni raz w łagodny sposób przemówić Figurskiemu do rozumu. – Powiem więcej: w przypadku Pawlaka to stek ohydnych kłamstw.

– Rzucasz poważne oskarżenia. Skąd pewność, że minął się prawdą?

– Obserwowałam każdego człowieka z Pandemonium, z którym choć chwilę miałam do czynienia. Analizowałam ich postawy, próbowałam przewidzieć ich zachowania na podstawie strzępków informacji, które do mnie docierały. Pracowałam sumiennie bez wytchnienia, dlatego umykało mi naprawdę niewiele. Dużo uwagi poświęcałam Dragonowi. Widziałam, co robi. Słyszałam, co planuje. Gdyby choćby jednym słowem wspomniał o, nazwijmy to wybrykach, których dopuścił się podczas służby w Pandemonium, nie chciałbyś widzieć go w szeregach organizacji.

Szef siedział przede mną z posępnym wyrazem twarzy. Miał do rozwikłania niezłą zagwozdkę: kto mówi prawdę? Dragon na pewno przedstawił mu własny pogląd na tamtą misję, który mijał się z moimi sugestiami. Przez wzgląd na to, ile razem przeszliśmy i co nas łączy, Artur powinien stanąć po mojej stronie.

– Nie potrafisz odróżnić fikcji od rzeczywistości, Liliano.

Zostałam bez słów.

– Misja w Pandemonium była dla ciebie wyczerpującym przeżyciem – mówił dalej, ale ledwo go słyszałam. – Pewne gesty mogłaś źle zinterpretować, a potem wyciągnął błędne wnioski. Wróć do tamtych wydarzeń i oceń je jeszcze raz, ale tym razem z perspektywy Maxa Pawlaka, zwiadowcy POZ-u, a ja ze swojej strony obiecuje ci, że rozmówię się z Maxem i wysłucham jego argumentów. Nie chcę żadnych niesnasek między wami, dlatego będę dążył, abyście zakończyli ten niedorzeczny konflikt. Przepraszam cię, ale naprawdę nie mogę zostać ani minuty dłużej. Pani Nina udusi mnie za tak długą nieobecność. Miłego dnia, Lila.

Nie wytoczyłam najcięższych dział, bo Dragon też tego nie zrobił. Zachował dla siebie swoje domysły odnośnie mojej rzekomej współpracy z Pandemonium. Wciąż w jakiś przedziwny sposób byliśmy wobec siebie lojalni. Na początku naszej kariery wpajano nam, że zwiadowcy zawsze powinni stawać za sobą murem. Nieświadomie oboje zastosowaliśmy się do tej reguły, ale nie zamierzałam dłużej dochowywać Maxowi fałszywej wierności. Straciłam tylko przez to wiarygodność w oczach Figurskiego. Nie pozwolę na to, żeby po raz drugi wytknął mi zły osąd sytuacji. Bo czy można źle zinterpretować psychiczne znęcanie się nad słabszym i nieuzbrojonym człowiekiem? Albo namawianie do zabójstwa z błahych powodów?

– Nowy raport z naszych obserwacji.

Do gabinetu bez ostrzeżenia wpadł zwiadowca z Biura Wywiadu. Położył opieczętowaną teczkę na moim biurku i zniknął tak szybko jak się pojawił. Dobrałam się do zawartości. Wreszcie jakiś konkret. Nie zwlekałam z przekazaniem newsów załodze.

– Biuro Wywiadu zaktualizowało dane na temat Wrony – poinformowałam bez ogródek swój zespół. – W przeciągu kilku dni odwiedził parokrotnie niewielką naleśnikarnię „Dubrawka" na placu Bema. Okazało się, że pracuje tam jego kolega z dzieciństwa nazwiskiem Rams. Możemy śmiało założyć, że wtajemniczył go w swoje interesy w celu zabezpieczenia się w przypadku nagłych kłopotów. Rams był kiedyś zamieszany w sprawę napadu z bronią w ręku, ale ostatecznie niczego mu nie udowodniono. Oczywiście uznajemy, że koleżka Wrony zna pewne sztuczki, potrafi przechytrzyć kogo trzeba i umie posługiwać się pistoletem. Sebastian i Wanda, co powiecie na lunch w „Dubrawce"? Słyszałam, że mają całkiem dobre naleśniki.

– Zrobimy wstępne rozpoznanie – zgodził się Oleksa.

– Dzięki. Muszę wyjaśnić wam jeszcze pewne nieporozumienie, o którym dyskutowałam przed chwilą z dyrektorem Figurskim. Otóż, podczas „Lenki" jeden z członków mojej rodziny zauważył mnie, gdy chowałam się w burzowcu. Nie sposób było mnie rozpoznać, ale dyrektorowi i tak nie spodobało się całe to zajście. Organizując kolejne operacje musimy spróbować przewidzieć czy istnieje jakakolwiek szansa na pojawienie się w obszarze naszych działań JRG* nr 1. Eryk, zapamiętasz?

– Tak jest, szefowo.

Wróciłam do siebie i zamiast planować następne zadania, które nasze Biuro ma do załatwienia w terenie, główkowałam nad tym jak błyskawicznie i nieodwołalnie pozbyć się Dragona. Tak mnie to zaabsorbowało, że o mały włos i spóźniłabym się na zwołane przeze mnie spotkanie. Nieprzygotowana podążyłam na salę konferencyjną. Zabrałam ze sobą stos papierów, żeby sprawiać wrażenie, że akcje mam już dopięte na ostatni guzik. Akurat, gdy skończyłam gryzmolić pomysły, które właśnie przyszły mi do głowy, dołączył do nas ostatni zainteresowany.

– Macie jakieś nowości odnoście „Eskulapy"? – Zapytałam na początek.

– Proponuję najpierw omówić kwestię dyżurów – rzucił Sebastian.

Wzięłam głęboki wdech. Mój zastępca zawsze wiedział, kiedy przypomnieć o moich obietnicach.

– Dobrze. Słucham waszych propozycji.

Ustalenie grafiku poszło o wiele łatwiej niż się spodziewałam. Sebastian zadbał nawet o Batorego. Skontaktował się z nim wcześniej i wypytał o jego dyspozycyjność. Pozytywnie mnie zaskoczył. Nie zdarzało mu się to zbyt często.

– Dyżury rozpisane, więc wracam do pierwszego pytania. Coś nowego w kwestii „Eskulapy"?

Popatrzyli jeden na drugiego przecząco mrucząc pod nosami.

– Okej... Igor, jak dostaniesz się do The Brisket z ekipą techników?

– Rozważałem różne opcje, ale żadna nie wydała mi się wystarczająco dobra – odpowiedział wymijająco.

– Jakie na przykład?

– Włamanie, przekupienie personelu, próba zapoznania się z obecnym lokatorem interesującego nas pokoju, zatrudnienie się w hotelu...

– Rzeczywiście, kiepskie pomysły. Wiesz, że nie mamy już czasu na bezproduktywne myślenie? – Ostrym tonem chciałam wywołać w Igorze poczucie winy i wstydy, a z drugiej strony – zmotywować go do większej kreatywności.

– Nie nazwałbym bezproduktywnym myśleniem tego, co przed sekundą przedstawiłem.

– A co powiesz na podłożenie bomby?

W ponownym zabraniu głosu przeszkodził Mittletonowi ktoś, kto najwyraźniej chciał dołączyć do naszego wewnętrznego spotkania. Wzrok wszystkich padł na wejście. Naszym oczom ukazał się nie kto inny jak nowy wicedyrektor.

– Dzień dobry, państwu. Przyszedłem zebrać informacje odnośnie waszych najbliższych działań i widzę, że świetnie trafiłem. Omawiacie szczegóły?

– Tak – odparłam szybko.

– Doskonale. Pozwoli pani, że zostanę i posłucham waszej dyskusji? – Zwrócił się do mnie.

– Dostanie pan pełny zapis z tego spotkania, więc jeżeli nie ma pan zbyt dużo czasu, nie ma sensu, żeby pan zostawał.

– Zawsze mam czas dla moich zwiadowców, pani Liliano. Usiądę tam, gdzie ostatnio.

Dobre maniery Pawlaka pasowały do jego charakteru jak pięść do nosa. Obłuda, którą zaprezentował irytowała mnie jeszcze bardziej niż aluzje na mój temat. W obecnej sytuacji mogłam pozostawić dla siebie epitety, które co rusz generował mój umysł. Nie zwracaj na niego uwagi – poleciłam sama sobie i wróciłam do ważniejszych spraw.

– Mittleton, co o tym sądzisz?

– To chyba najlepszy pomysł na dostanie się do hotelu, ale czy nie wystraszy Safira? Nie zechce zmienić miejsca zakwaterowania?

– Dopilnuję, żeby w mediach pojawiła się wzmianka, że były to ćwiczenia.

– Dobrze. Musielibyśmy tylko...

– O jakiej propozycji mówimy? – Spod ściany odezwał się zniecierpliwiony Max Pawlak.

– Z całym szacunkiem, panie dyrektorze, ale tylko zwiadowcy Biura Zadań Specjalnych mogą zabierać głos w tej debacie – taktownie wykluczyłam go z rozmowy. – Uczestniczy pan w naszym spotkaniu jedynie w roli słuchacza.

– Zapewniam panią, że jako długoletni pracownik terenowy POZ-u, mogę wnieść kluczowy wkład w wasza dyskusję.

– Dziękujemy za propozycję, dyrektorze, ale nasze Biuro dysponuje takimi pracownikami.

Nie wiem czy ta słowna przepychanka była potrzebna. Pewnie nie. Moi podwładni dostali w ten sposób jasny sygnał, że pomiędzy mną a Pawlakiem istnieje jakiś konflikt. Nie powinnam dawać im złego przykładu, ale nie mogłam powstrzymać się od pokazania swojej przewagi. Max wyczuł, że nie odpuszczę i sam zrezygnował. Nie chciał bardziej pogrążać się przy świadkach. Dałam znak Igorowi, aby kontynuował.

– Chciałem tylko dopytać czy będziemy podkładać jakiś materiał.

– Myślę, że nie. Zyskalibyśmy mniej więcej tyle samo czasu, a pozyskanie człowieka i zorganizowanie podłożenia materiału wybuchowego tylko wydłuży całą akcję. Widzę to tak. Dzwonimy do The Brisket i zawiadamiany o bombie w ich hotelu. Oni z kolei powiadamiają służby, a jak powszechnie wiadomo, to nasze Centrum Antyterrorystyczne przeprowadza wstępne rozeznanie oraz ewakuację, a dopiero później powiadamiają pozostałe jednostki. Po otrzymaniu zgłoszenia jedziesz z ekipą techników do hotelu i jako antyterroryści wchodzicie do środka. Robicie swoje i po sprawie.

– Czy na tak śmiałe posunięcie nie powinna mieć pani zgody kogoś z dyrekcji? – Dragon znów wtrącił swoje trzy grosze.

– Na każde, jak to pan ujął posunięcie, Biuro powinno mieć zgodę dyrektora i nigdy bez niej nie rozpoczyna działań.

– Nie kwestionuję tego, że omija pani procedury. Chciałem tylko tym pytaniem zasugerować, że może pani już teraz, w tym momencie, ubiegać się o zielone światło dla tego przedsięwzięcia. Widocznie nie zrozumiała pani moich intencji. Zdarza się.

Pokazywał swoją wyższość intelektualną i zawodową. Próbował mnie skompromitować w oczach moich zwiadowców. Ze stuprocentową pewnością mogłam przypuszczać, że osiągnął całkowicie przeciwny efekt. Po tym przedstawieniu moi najbliżsi współpracownicy będą go postrzegać jako nadętego bufona, a mnie jako hardą liderkę, która nie obawia się polemizować z szefostwem.

– Musimy jeszcze dopracować kilka szczegółów – wyjaśniłam. – Nie jesteśmy gotowi na ostateczne przedstawienie planu akcji.

– Możemy teraz wspólnie je przedyskutować – naciskał.

– Nie możemy – zaprzeczyłam twardo. – Potrzebowalibyśmy do tego obecności lidera Centrum Antyterrorystycznego.

– Nie widzę problemu. – Max przyjął bardzo swobodną, półsiedzącą pozycję. – Mogę wydać mu polecenie dołączenia do naszego grona.

– Załatwię to po spotkaniu – syknęłam.

– Nie zależy pani na czasie?

– Zależy, ale uważam, że przy takiej rozmowie nie jest potrzebna obecność wszystkich zwiadowców Biura. Zmarnowałby pan w ten sposób ich cenny czas, który mogliby spożytkować dużo lepiej.

Dragon poprawił krawat i nie odezwał się. Specjalnie przedłużałam panującą ciszę, aby podkreślić słuszność moich argumentów.

– Podsumowując – przemówiłam w końcu – mamy dobry pretekst do pojawianie się w pokoju hotelowym Safira. Igor, zaraz po zebraniu uprzedź techników o akcji i zacznij sprawdzać oraz przygotowywać sprzęt. Nie możemy zaliczyć nawet najmniejszej wpadki. David, pomożesz Igorowi. Chcę, żebyście wszystko dwa razy przetestowali, jasne?

– Tak.

– Jeszcze jedna prośba, Mittleton. Zorganizuj dla Wandy i Sebastiana kilka mikrokamer. Może uda im się podłożyć je w „Dubrawce". Postaracie się? – Zwróciłam się do pary umówionej na lunch.

– Zrobimy to – odrzekł Oleksa.

– To co? Bierzemy się za kolejne sprawy? Ktoś chciałby coś jeszcze dodać do wcześniejszych rozważań?

Czekałam tylko aż Max znów się odezwie. Na szczęście opanował się i przemilczał moje pytanie.

– W takim razie drugą część spotkania rozpoczynamy od nadania przydomków dla dwóch akcji: z duńskim szpiegiem oraz premierem Czech. Igor?

– Dla Duńczyka kryptonim „Andersen", dla Czecha – „Krecik" – dumnie wyrecytował.

– „Krecik" – powtórzył Oleksa. – Nie wystarczy nam już „Eskulapa"?

– Nie, nie, nie – szybko przerwałam początek beznadziejnego sporu. – Powrót do sprzeczki o kryptonimy to bardzo zły pomysł. Zostaje „Andersen" i „Krecik". Następnym razem o nazwę dla akcji poproszę Sylvię. Zdecydowanie lepiej jej to idzie – mrugnęłam przyjacielsko do Igora.

– Dzięki, Lila. Takiego wsparcia oczekuję od swojej liderki – dał upust swojemu rozczarowaniu.

– Jens Ericsson z Policyjnej Służby Wywiadowczej pojawi się we Wrocławiu 25 kwietnia. Z zebranych o nim informacji wynika, że od paru miesięcy rozpracowuje on kwestię tajnych więzień Polskiej Organizacji Zwiadowczej. Być może jest już umówiony z kimś, kto ma zamiar przekazać mu coś na ten temat. Wokół osoby Ericssona krąży jednak więcej domysłów niż pewnych danych. Z racji tego, że trudni się analogicznym zajęciem do naszego, częściowo mamy związane ręce. Nie pozostaje nam nic innego jak obserwacja, podobnie jak w przypadku Safira. Różnica jest taka, że Jens Ericsson spędzi w mieście tylko jeden dzień. Obejdzie się więc bez kamer. Chcę osobiście śledzić jego poczynania, ale ze względu na „Krecika" nie będę w stanie być przy Ericssonie cały czas. Oleksa, przejmiesz wtedy obserwację. Wracając do profesora Barna... Zajmę się nim razem z Wandą. Omówimy plan między sobą, więc tą akcją nie musicie zaprzątać sobie głowy. Jeśli wszystko jest jasne, dziękuję za obecność.

Zwiadowcy powoli opuszczali salę. Pawlak, jak przewidziałam, obrał inny kierunek. Doskoczył do mnie w kilku długich susach.

– Figurski wspomniał mi, że poskarżyłaś się na mnie – obwieścił ściszonym głosem, żeby reszta nie usłyszała.

– Wyraziłam tylko swoją opinię na twój temat. To wszystko. – Nawet na niego nie spojrzałam. Za bardzo pochłonęło mnie zbieranie do kupy papierków.

– To było bardzo złe posunięcie. Mogę cię pogrążyć tak samo jak ty mnie.

– Mylisz się. Dysponujesz jedynie przypuszczeniami. Nie masz dowodów.

– A ty masz?

Popatrzyłam na niego i zobaczyłam wymalowaną na jego twarzy obawę. Pasowała mu.

– Panie dyrektorze – powiedziałam głośniej – spotkanie dobiegło końca, więc proszę pozwolić mi powrócić do zarządzania Biurem.

Odwrócił się na pięcie i gwałtownie ruszył ku drzwiom. Nie zauważył Wandy, która nieco ociągała się z wyjściem. Wpadł na nią z impetem. Chwycił ją instynktownie, chroniąc w ten sposób przed upadkiem. Widok tej dwójki w niezdarnych objęciach był doprawdy zadziwiająco rozczulający.

– Przepraszam – wymamrotał Dragon i zostawił nas same.

– Lila, czy ty chcesz wrócić do tej swojej prymitywnej metody?

Wiedziałam, że o to zapyta.

– Nie muszę do niej wracać, bo nigdy z niej nie zrezygnowałam.

– Odniosłam inne wrażenie.

– Ostatnim razem stwierdziłam, że nie skorzystamy z niej, gdy będziemy dysponować inną, równie niezawodną opcją.

– Tylko, że ty nie chcesz znaleźć innej opcji.

– Dlatego, że Barna idealnie nadaje się do tego typu akcji.

– Wiem. Czytałam akta, które mi wysłałaś, ale wciąż uważam, że zbyt dużo ryzykujemy.

Ryzykowałyśmy bardzo dużo, ale nie potrafiłam zrezygnować ze swojego pomysłu wiedząc, że inny plan nawet w połowie nie byłby tak skuteczny. Jestem perfekcjonistką i okazuje się, że to jedna z moich wad.

– W każdą akcję wpisane jest ryzyko – rzekłam wymijająco.

– Będziesz z nim sam na sam na niewielkiej przestrzeni, uzbrojona jedynie w prymitywny nóż, bez swojego grafenowego kombinezonu. Wymieniać dalej?

– Nie musisz. Doskonale wiem, jak przebiegnie ta akcja.

Wanda zamilkła, ale wyraźnie widziałam, że chciała coś dodać. Zdaje się, że nie miała pewności, czy powinna wypowiadać na głos swoje myśli.

– Jesteś teraz mężatką – wreszcie przemogła się.

Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Poszła na całość.

– I co to ma niby wspólnego z moją pracą, co? – Z każdą sekundą traciłam opanowanie. Wanda znów milczała. Wobec mojej propozycji miała prawo przypomnieć mi, że wyszłam za mąż; chcąc nie chcąc musiałam jej to przyznać. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego wątpiła w mój warsztat. – Nigdy nie przekroczyłam granicy – przypominałam jej.

– Tak, zgadza się, ale... Zwyczajnie martwię się o ciebie.

– Dziękuję za troskę – bąknęłam. Chciałam dorzucić coś mało uprzejmego, ale zauważyłam, że Fogler była autentycznie zmartwiona. Podeszłam bliżej i pokrzepiająco położyłam dłoń na jej plecach. – Nie wydarzy się nic, czego mogłabym później żałować. Zaufaj mi.

Ledwo zauważalnie skinęła głową.

*

– Dzień dobry! Możemy zająć pani dosłownie chwilkę?

Wracałam właśnie do domu. W jednej ręce taszczyłam nosidełko z Alkiem, a w drugiej – torbę z zakupami. Nieoczekiwanie podeszła do mnie niewielka grupka młodych osób. Dwie białe kobiety trzymały się z przody, a ciemnoskóra para dreptała za nimi.

– Tylko chwilkę – zastrzegłam, bo padałam z nóg.

– Jesteśmy przedstawicielami Fundacji Sztama, która pomaga ludziom z krajów objętych działaniami wojennymi – wyjaśniła dziewczyna, która mnie zaczepiła. – Wspieramy ludność w miejscach konfliktów zbrojnych, a także organizujemy przeprowadzki w bezpieczniejsze rejony. Potem pomagamy w szukaniu pracy, szkoły czy po prostu w adaptacji w obcym dla nich otoczeniu.

– Proszę zapoznać się z konkretnymi działaniami Fundacji Sztama. – Druga dziewczyna podała mi ulotkę. Spojrzałam na nią bezradnie, bo obie ręce miałam zajęte. – Włożę tutaj, dobrze? – Wcisnęła folder między Alexa a brzeg nosidełka. – Słodki bobas. – Mimochodem pogładziła go po policzku. Odsunęłam się od nich na dwa kroki.

– Do rzeczy – rzuciłam ostro.

– Oczywiście – zreflektowała się młoda kobieta. – Organizujemy zbiórkę pieniędzy na koleją wyprawę fundacji. Tym razem zamierzamy odwiedzić Erymalię. Na pewno orientuje się pani...

– Tak – przerwałam jej. – Zapoznam się z aktywnością fundacji w Internecie i dopiero wtedy zdecyduję czy was wspomóc.

– Nie ma problemu – rozgadana dziewczyna przystała na ten pomysł. – W broszurce znajdzie pani adres naszej strony. Proszę nam tylko jeszcze pozwolić przedstawić Bolade i Gogo. – Gestem zachęciła czarnoskórą parę do podejścia paru kroków bliżej. Właśnie wtedy dostrzegłam coś, co mnie zaniepokoiło. Gdy ustawiła się do mnie bokiem, ujrzałam przy guziku jej płaszcza dobrze zamaskowaną kamerkę. Skupiłam się tylko na tajnym sprzęcie. Nie słuchałam jej wyuczonych formułek.

– Miło mi – wymamrotałam. – Teraz żałowałam, że „wyłączyłam" słuch, bo dowiedziałabym się czegoś więcej o tych obcokrajowcach. Chociaż z drugiej strony nie powinnam dawać wiary jej słowom.

– Polska nasz nowy dom – wydukał chłopak.

Odstawiłam płócienną torbę z zakupami na chodnik, żeby wykonać następny ruch.

– Dziękuje za ulotkę i tyle cennych informacji o waszej fundacji. Wygląda na to, że robicie dużo dobrego. Uroczy masz ten płaszczyk – skomplementowałam moją rozmówczynię. – Te guziki dodają mu niespotykanego charakteru. Wybacz moją bezpośredniość... - W tym momencie dotknęłam guzika, do którego umocowano kamerę i fachowym ruchem wyrwałam ją. – Ale nigdy wcześniej takich nie widziałam. – Po omacku wyłączyłam urządzenie i wrzuciłam je do torby. Całą operację przeprowadziłam w taki sposób, że nikt się nie zorientował, co tak naprawdę się wydarzyło. Dziewczyna okazała swoje niezadowolenie tylko poprzez krzywy grymas, ale nie sądziłam, żeby zorientowała się, iż pozbawiłam ją cennego wyposażenia.

– Płaszcz dostałam od jednej z naszych podopiecznych z Wietnamu – wytłumaczyła mi. – Nie będziemy zabierać więcej pani czasu. – Nagle straciła ochotę na dalsze pogaduchy. – Do zobaczenia!

Zmyłam się do domu tak szybko jak grupka zniknęła z ulicy. Odłożyłam nosidełko z Alexandrem na stół i wygrzebałam z siatki kamerkę. Do czego była im potrzebna? Sprawdziłam szybko w Internecie, czy w ogóle istnieje coś takiego jak Fundacja Sztama. Istnieje. Pomaga ofiarom wojen z całego świata. Ni w ząb nie potrafiłam logicznie wyjaśnić po co wolontariuszom lub pracownikom organizacji pozarządowej ukryta kamera. Jaki był ich prawdziwy cel? Może fundacja była przykrywką dla innych działań? Ale po co w takim razie nagrywać obcych ludzi na ulicy? Obcych ludzi... Cholera! A jeśli to mnie chcieli nagrać? Stop! Za dużo myślę. Wszędzie węszę jakiś spisek. Oddam kamerkę Igorowi. Po jego analizie będę przynajmniej spokojniejsza. Albo wręcz przeciwnie.


* JRG - jednostka ratowniczo-gaśnicza

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top