XL (40) - Lila


Byłam nieprzytomna jakieś pół godziny. Hałas na ulicy jeszcze trwał. Pewnie z powodu wciąż trwającego zamieszania żaden zwiadowca nie mógł sprawdzić, co się ze mną dzieje. Głowa bolała mnie tak jakby miała zaraz eksplodować. Sprowadziłam szybko czy jest cała. Stara rana otworzyła się. Pod peruką zebrała się krew. Spływała kilkoma strużkami na twarz. Umazałam nią całe dłonie. Ciekawe czy Natan przyznał się Igorowi, że uderzył mnie klapą od burzowca. Nie mogłam mieć mu tego za złe. Co prawda, między innymi dlatego ćwiczyliśmy zejście, ale dzisiejsze warunki różniły się diametralnie od wczorajszych.

Zerknęłam na wbudowany w zegarek kompas, żeby upewnić się, w którą stronę powinnam ruszyć. Założyłam latarkę-czołówkę i obrałam kurs. Rozpoczęłam mozolne, powolne czołganie. Ból głowy nie ułatwiał sprawy. Czułam jak nowy strumyczek krwi spływa mi gdzieś za uchem. Nie przerywałam jednak parcia do przodu. Dotarłam do zakrętu, który oznaczał, że połowa drogi już za mną. Pokrzepiająco działała na mnie myśl, że lada moment Wanda pomoże mi wydostać się z tego klaustrofobicznego miejsca. Jeszcze tylko parę ruchów ramion, parę podciągnięć... Dostrzegłam zarys włazu. Już blisko. Mimo włączonej latarki, coś zaciemniło mi obraz z lewej strony. Przetarłam oko palcami. Znów krew. Nie chciałam nawet martwić się jak dużo już jej straciłam. Może właśnie dlatego opadałam już z sił?

Sięgnęłam po przygotowaną wczorajszej nocy niewielką, czerwoną chorągiewkę. Wystawiłam ją przez jedyny otwór w klapie. Sygnał dla Wandy. Sekundę później oślepiło mnie światło słoneczne.

– Coś ty tak długo tam robiła? – Zapytała Wanda.

– Miałam niewielki problem.

Wsparłam się na niej, bo z trudem utrzymywałam się na nogach. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Aż zakryła usta dłonią. Musiałam kiepsko wyglądać.

– Ktoś cię postrzelił? Uderzył czymś? Pchnął nożem? – Fogler wyrzucała z siebie pytania, prowadząc mnie do naszego busa. Nie miałam siły jej odpowiadać.

Natan wciągnął mnie do środka. Coś do mnie mówił, ale nie rozumiałam go. Ostatni moment, który pamiętam z wozu, to ten, kiedy Wanda zdjęła perukę z mojej potrzaskanej głowy.

*

Obudziłam się w szpitalnym łóżku. Domyśliłam się, że nie odwieźli mnie do publicznej placówki, tylko ulokowali w szpitalnym skrzydle POZ-u, które było doskonale przygotowane na przyjmowanie rannych zwiadowców. Mogłam przekonać się o tym już parę razy.

Obok mnie siedział Artur. Nie zauważył, że wróciłam do żywych. Trzymał laptopa na kolanach i energicznie uderzał w klawiaturę.

­– Nawet umarłego obudziłbyś tym stukaniem w klawisze – rzuciłam cicho. Zaschło mi w gardle i z trudem wypowiadałam każde słowo.

Oderwał wzrok od ekranu. Twarz mu pojaśniała, gdy zobaczył, że uśmiecham się do niego.

– Szybko wracasz do formy – skwitował moją uszczypliwą uwagę. Chciał jeszcze coś dodać, ale nie pozwoliłam mu. Miałam ważniejsza sprawę.

– Jak długo spałam? Późno już? Wiesz kto zajmuje się Alkiem?

– Spokojnie. – Położył swoją ciepłą dłoń na mojej. – Barbara została poinformowana, że wrócisz później. Na popołudnie miała już plany, więc zostawiła Alexandra u Damiana i Violi.

Nagły ból przeszył moja głowę od czoła do potylicy. Odruchowo powiodłam do niej ręką. Spowijały ją bandaże.

– Profesor Igla oczyściła ranę i zszyła ją – poinformował mnie Figurski. – Powinienem ją zawołać.

– Zaczekaj – zatrzymałam go. – Ile mamy ofiar?

Nie odpowiedział od razu. Obejrzał podłogę w szpitalnym pokoiku, potem obraz na monitorze pokazującym moje parametry życiowe i dopiero spojrzał mi w oczy. Wciąż nie mógł tego z siebie wykrztusić.

– Widziałam zastrzelonego kilkuletniego chłopca. – Chciałam tym wyznaniem pobudzić go do mówienia.

– Dziesięć ofiar śmiertelnych, w tym dziecko. W szpitalach kilkudziesięciu rannych, więc ta liczba z pewnością będzie większa.

– Prezydent na pewno jest zadowolony – stwierdzałam sarkastycznie.

– Chwalił przebieg twojej akcji – rzekł bez większego przekonania Artur. – Dziękował nam za podjęcie się tego zadania i uczulił, że jesteśmy związani tajemnicą państwową. Nigdy nie może wyjść na jaw, że prezydent Sas zainicjował te zamieszki. „Lenka" oficjalnie otrzymała status tajności na najwyższym, piątym poziomie.

Nie pierwszy raz brałam udział w operacji o takiej randze, a dyskrecja było moim drugim imieniem. Jednak nigdy nie czułam takiego niesmaku na koniec jak teraz. Nie chodziło o to, że zginęli ludzie, bo wcześniej, niestety, miałam do czynienia ze śmiercią niewinnych osób, które znalazły się w złym miejscu o złym czasie, ale przypadek „Lenki" był zupełnie inny. Wszyscy wiedzieli jak to się skończy. Ten jeden raz miałam ogromną ochotę złamać wszelkie obowiązujące mnie zasady, zwołać konferencję prasową i wyraźnie powiedzieć kto jest odpowiedzialny za tę tragedię.

– Pójdę po Reginę. – Figurski wymknął się z pomieszczenia. Nie chciał wysłuchiwać mojego „a nie mówiłam". Pomylił się, bo wcale nie zamierzałam się wymądrzać. Jedyne czego teraz pragnęłam, to zabranie syna z domu Violi.

Profesor Regina Igla była podstarzałą, ale wciąż atrakcyjną kobietą z lekką nadwagą. Specjalizowała się w szeroko pojętej chirurgii urazowej. Nietrudno się domyślić, że dyżury w POZ-ie aż nadto spełniały jej oczekiwania.

– Dzień dobry – ciepło uśmiechnęła się do mnie. – Dawno się nie widziałyśmy.

– Witam, pani profesor.

Znałyśmy się całkiem dobrze. Gdy zaczęłam pracę, Regina nie miała jeszcze profesorskiego tytułu, ale poza tym niewiele się u niej zmieniło. Zawsze przyjmowała mnie z takim samym zaangażowaniem i wręcz przesadną troską, a ja za każdym razem uciekałam spod jej opiekuńczych skrzydeł. Może nie byłam przyzwyczajona do takiego chuchania i dmuchania... Mniejsza o to.

Teraz spotykałyśmy się pierwszy raz od jakiś dwóch lat.

– W twojej karcie pojawiły się ważne pozycje. – Usiadła na miejscu Figurskiego z tabletem w rękach. – Ciąża i poród. Trochę mnie ominęło, co?

– Całkiem sporo – odparłam, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Zrozumiała mnie.

– Widzę, że ciąża przebiegła bez komplikacji – powiedziała, wczytując się w moją historię. – Zważywszy na wcześniejsze...

– Pani profesor, proszę mi tego oszczędzić – przerwałam jej.

– Proszę bardzo. Wracając do sedna, przeżywam kolejne deja vu. Wstrząśnienie mózgu, duży ubytek krwi, mnóstwo podskórnych krwiaków, stłuczeń, otarć – profesor wyliczała skrupulatnie. – Czy kiedykolwiek zaczniesz przykładać większą wagę do swojego zdrowia i życia?

– Staram się jak mogę.

– Pamiętaj, że teraz masz się dla kogo starać.

– Nie życzę sobie tego typu aluzji, pani profesor.

Moja uwaga sprawiła, że z przyjacielskiego tonu przeszła na medyczno-oficjalny. Wysłuchałam jej raportu o moim stanie. Przytakiwałam, gdy zalecała odpoczynek i pozostanie pod obserwacją, ale nie zamierzałam stosować się do jej poleceń, co jasno wyraziłam.

– Liliano – znów złagodniała – twoje ponadprzeciętne zdolności regeneracyjne owszem, pomagają w szybszym osiągnięciu formy fizycznej, ale pozostaje jeszcze twoja psychika, która była już narażona na tyle ekstremalnych przeżyć, że naprawdę niewiele już zniesie. Musisz o nią zadbać.

– Dbałam o nią wystarczająco długo.

– Wiem, że niedawno wróciłaś do pełnego wymiaru pracy – zlekceważyła moją wypowiedź i ciągnęła swoją śpiewkę. – W związku z tym przyda ci się wsparcie specjalisty. Jutro rano mogę przysłać do ciebie psychologa. Jeśli oczywiście tego chcesz – dodała szybko.

– Nie zostanę tu tak długo. Musze wracać do syna.

– Nadal twarda z ciebie babka. Dobrze. Jeszcze nigdy z tobą nie wygrałam i nie zanosi się, żeby dziś to miało nastąpić. Proponuję jednak poczekać aż zejdzie kroplówka. Wtedy cię wypuszczę.

Zerknęłam na wiszący nad łóżkiem woreczek. Została w nim resztka płynu.

– Dobrze. Dziękuję, pani profesor za to, że nie straciła jeszcze pani do mnie cierpliwości.

– Och, Lili! – Wywołałam szeroki uśmiech na jej twarzy. – Może i jesteś jedną z moich bardziej niesubordynowanych pacjentek, ale, uwierz mi, jest kilku asów w organizacji, którzy cię wyprzedzają. Jeszcze jedna kwestia. – Nagle przypomniała sobie o czymś. – Nie straciłabyś dzisiaj tyle krwi, gdybyś zgłosiła się do mnie z tą pierwszą raną. Wiesz, że możesz mi ufać?

– Tak.

– Dla mnie liczy się tylko dobro moich pacjentów. Nie dbam o to jak zwiadowcy nabawili się swoich obrażeń: podczas pracy, po pracy czy kiedy wykonywali zlecenie na boku. Taka wizyta pozostanie nieoficjalna. Nie uwzględnię jej w twojej historii, więc obiecaj, że następnym razem wezwiesz mnie, gdy będziesz potrzebowała opieki medycznej.

Skupiłam się na pozbyciu się skórki przy paznokciu, którą od jakiegoś czasu próbowałam oderwać, ale wciąż stawiała opór.

– Liliano?

Unikałam odpowiedzi, bo nie lubiłam składać obietnic, które prawdopodobnie będę musiała złamać.

– Obiecuję.

– Wrócę do ciebie za parę minut i zdejmę opatrunek z głowy. Ranę jakoś sprytnie zamaskujemy chustą. Nie dasz jej nawet tutaj odpocząć? – Profesor Igla zwróciła się do Figurskiego, który właśnie przekroczył próg.

– Wiesz jak jest, Regino – zbył ją.

– Aż za dobrze. – Spojrzała na mnie znacząco i zostawiła nas samych.

– Niech zgadnę. – Artur stanął w nogach łóżka i patrzył na mnie jak na arcyciekawy przypadek medyczny. – Nie zastosujesz się do poleceń Reginy?

Przewróciłam oczami. Naprawdę oczekiwał potwierdzenia?

– Nie, ale chcę zaproponować kompromis.

Zainteresowałam Artura. Podszedł bliżej i usiadł na skraju łóżka.

– To coś nowego. Słucham.

– Chciałabym prosić cię o zezwolenie na zdalną pracę przez kilka najbliższych dni. Przygotowałam już wstępny zarys zapotrzebowania na nadchodzące akcje, a dalsze szczegóły mogę...

– Nie musisz zdawać mi relacji z postępów pracy. – Szef nie dał mi dokończyć. – Wiem, ile poświęcasz dla organizacji. I oczywiście masz moją zgodę na pracę w domu.

– Dzięki. Nie wiesz może czy Natan Batory jest jeszcze w firmie?

– Ten młody brodacz, którego okrzyknięto bohaterem?

Niepewnie skinęłam głową. Bohaterem?

– Leży w sali obok.

– Słucham?! Co mu się stało? Pamiętam przecież, że pomagał mi wejść do busa. Nie zauważyłam u niego żadnych ran.

– Przyślę go do ciebie.

– Może lepiej ja pójdę do niego?

– Batory jest w lepszym stanie niż ty.

Dosłownie kilka sekund później Natan wpadł do mojej sali. Jego głowa też była zabandażowana. Prawa ręka spoczywała na temblaku. Lekko utykał, a twarz miał tak obitą jakby stoczył walkę bokserską o tytuł mistrza świata. Gdy ujrzał mnie leżącą w łóżku i podpiętą do pikających maszyn jego energia momentalnie ulotniła się.

– Liliano, przepraszam za... - Urwał. Nie potrafił albo nie chciał nazwać rzeczy po imieniu. Czekałam dobrą chwilę, aż przejdzie mu to przez gardło. – Przepraszam za to, że uderzyłem cię tą cholerną klapą od burzowca. Jutro spakuję swoje rzeczy i już więcej mnie nie zobaczysz.

– Najpierw powiedz mi, kto cię tak pokiereszował.

Nie zajął miejsca obok mnie. Kroczył żywiołowo wzdłuż łóżka.

– Tak do końca to nawet nie wiem, kto to był i po której opowiadał się stronie – rozpoczął swoją relację. – Przyuważyłem go, gdy wypatrywałem cię w tłumie. Zachowywał się bardzo agresywnie. Wyraźnie szukał zaczepki. Bawił go ten cały chaos. Gdybym tylko mógł, podszedłbym do niego wcześniej, ale musiałem przecież czekać na ciebie. Pojawiłaś się na horyzoncie w tym samym momencie, w którym on wyciągnął duży, myśliwski nóż. Od razu zaatakował najbliżej stojącą kobietę. Próbowałem jakoś przekazać ci, co dzieje się zaledwie kilka metrów za tobą, ale chyba mnie nie zrozumiałaś. Nie chcę się usprawiedliwiać, ale pewnie tak to teraz zabrzmi... Chciałem jak najszybciej zamknąć za tobą właz i biec do nożownika, dlatego nie zwróciłem uwagi czy już się schyliłaś i najzwyczajniej w świecie rzuciłem klapę. Wtedy, wierz mi, nawet do głowy mi nie przyszło, że zrobiłem ci krzywdę. Przyznaję się, że bardziej liczyli się dla mnie ci niewinni ludzie niż ty, bo ty przecież potrafisz sobie poradzić w każdym położeniu. Głupie tłumaczenia... - Sam się skarcił. – Gdy doskoczyłem do nożownika, właśnie zamierzał zaatakować kolejną osobę. Chwyciłem go za ramię. Próbowałem odebrać nóż. Wszystko działo się tak szybko, że niewiele z tego pamiętam. Wiem tylko, że otarłem się o śmierć. W pewnym momencie ostrze dzieliło od mojej szyi kilka milimetrów. Myślałem, że zginę. I nagle nożownik padł na ziemię. Zastrzelił go jeden ze snajperów. I oto cała historia.

Milczałam próbując przetrawić dokonanie Natana. Zbyt długo się nie odzywałam, bo chłopak w końcu odwrócił się i chciał wyjść.

– Batory, poczekaj. Nie pozwoliłam ci odejść – zabrzmiałam jak surowa szefowa. Został niechętnie. – Przyznałeś się komuś, że przez ciebie tu wylądowałam?

Z pewnością spodziewał się tego pytania, bo nie wyglądał na zaskoczonego. Odpowiedział szybko i bez zbędnych tłumaczeń.

– Nie.

– Dobrze. Będę miała trochę mnie papierkowej roboty. W raporcie zapiszę, że sama się uderzyłam.

– Co? – Wybałuszył oczy ze zdziwienia.

– Nie każ mi się powtarzać. Dobrze się spisałeś. Takie sytuacje się zdarzają. Wkalkulowałam to w ryzyko. Nie mam do ciebie żadnych pretensji czy ukrytego żalu. Następnym razem pójdzie ci lepiej.

– Następnym razem?

– Musisz kuć żelazo póki gorące. Może nie powinnam ci tego mówić, bo zaraz obrośniesz w piórka, ale jednak powiem. Jesteś naprawdę dobrze zapowiadającym się zwiadowcą, ale chcę cię uczulić na pewną kwestię. Na wstępnym szkoleniu na pewno uczono was jakie powinniście mieć priorytety, jeśli chodzi o bezpieczeństwo, zdrowie i życie w trakcie wykonywania czynności służbowych.

Z wyrazu jego twarzy odczytałam, że wiedział o co mi chodzi.

– Na pierwszym miejscu dbałość o własne życie, potem troska o innych zwiadowców, a na końcu życie cywilów. To niedorzeczna zasada – dodał ciszej.

Obserwował moją reakcję. Sprawdzał czy nie przeholował. Tym razem trafił w dziesiątkę.

– Jestem tego samego zdania, ale mów o tym głośno. – Nieznacznie uśmiechnęłam się do niego. – Nasze życie powinniśmy stawiać na ostatnim miejscu. Przede wszystkim musimy dbać o tych najbardziej bezbronnych i tak dzisiaj zrobiłeś. Przestałeś zaprzątać sobie mną głowę i ruszyłeś tam, gdzie byłeś bardziej potrzebny. Chcę mieć w Biurze Zadań Specjalnych właśnie takich ludzi.

– Dziękuję – wydusił z siebie. Na nic więcej nie było go stać. Zdecydowanie przesadziłam z tymi pochwałami.

– Złamał ci rękę? – Dopytałam, bo w wyobraźni zaczął mi się krystalizować plan co do jego osoby.

Natan popatrzył na unieruchomioną kończynę i odparł:

– Nie. Tylko zwichnął.

– Doskonale. Szykuj się więc na Europejski Szczyt Wielkiej Piątki.

*

Po odwinięciu bandaży i nafaszerowaniu mnie środkami przeciwbólowymi, profesor Igla wypuściła mnie ze skrzydła szpitalnego. O dziwo, czułam się o niebo lepiej niż w ciągu ostatnich kilku dni. Zostałam jednak ostrzeżona, że to efekt zażytych leków, który utrzyma się tylko przez noc. Dobre i to.

Wsiadłam w samochód i pojechałam na drugi koniec Wrocławia po Alexandra. Szarość wieczoru na dobre ogarnęła ulice, ale ludzie zdawali się tego nie zauważać. W pobliżach restauracji, kawiarenek i klubów kręciło się mnóstwo osób korzystających z uroków ciepłej, wiosennej nocy. Patrząc na ich uśmiechnięte twarze zastanawiałam się, czy byli świadkami dzisiejszych zamieszek, czy widzieli czyjąś śmierć, czy byli świadomi zagrożenia, jakie na nich czyha. Aż trudno uwierzyć, że przed kilkoma godzinami mogli mieć swój udział w „Lence". Miasto w mgnieniu oka zmieniło swoje oblicze: śmiertelnie niebezpieczeństwo ustąpiło miejsca beztroskim spotkaniom. Póki co z trudnością to ogarniałam.

Kiedy dotarłam pod dom Damiana i Violi latarnie próbowały już walczyć z ciemnością. Szybko wyszłam z auta. Chciałam mieć to już za sobą. W duchu przygotowywałam się na wyrzuty ze strony Violki. Spotkało mnie miłe zaskoczenie, gdy drzwi otworzył Damian.

– Dobry wieczór, Lila.

– Cześć. – Zamiast rozmyślać nad ripostami dla jego żony, mogłam lepiej zastanowić się nad wytłumaczeniem swojego późnego powrotu z pracy. – Przepraszam, że...

– Ciocia Lilka?

Do przedsionka nieśmiało zajrzały dwie główki z rozkosmanymi, ciemnymi włosami.

– Cześć, dziewczynki. – Irma i Pamela uratowały sytuację. Dały mi trochę czasu do namysłu.

– Zostaniesz na kolacji?

– Obejrzysz z nami Pszczółkę Maję?

– Zobacz, co dzisiaj zrobiłam w przedszkolu!

– Tata ubrał mi dwie różne skarpety. Popatrz!

– A Alek cały czas płakał!

Dopiero wypowiedziane przez Irmę imię mojego syna, skłoniło mnie do przerwania przekrzykiwań siostrzyczek.

– Takie małe dzieci jak Alek często płaczą – spokojnie im wyjaśniłam – ale zazwyczaj mają dobry powód.

– Jaki na przykład? – Rezolutnie zapytała Pamelka.

– Na przykład taki jak mokra pieluszka.

Dziewczynka zachichotała.

– Chciałyście obejrzeć bajkę, prawda? – Zwrócił się do nich Damian.

– Ciociu, obejrzyj z nami! – Zawołała Irma.

– Ciocia dzisiaj nie może z nami zostać – obwieścił ich tata. – Powiedzcie dobranoc i zmykajcie do swojego pokoju.

– Dobranoc, ciociu – pożegnały się jednocześnie.

Zostawiły nas samych. Między mną a Damianem pojawiło się niepokojące napięcie. Podejrzewałam, że zaraz usłyszę od niego, iż jestem nieodpowiedzialną matką. Zbierał się jednak do powiedzenia czegoś zupełnie innego.

– To przez Adama tak długo nie przyjeżdżałaś?

Nie miałam pojęcia, co chciał przez to powiedzieć.

– Nie. Dlaczego. Wiesz coś, czego ja nie wiem?

– Raczej nie. Myślałem, że to ty dowiedziałaś się czegoś i zwlekałaś z przekazaniem nam informacji. – Głośno wypuścił powietrze z ust. Wyszła z niego długo skrywana niepewność. – Przepraszam. Po prostu miałem dziś jakieś dziwne przeczucie dotyczące Adama, ale najwidoczniej pomyliłem się.

Nie chcąc dłużej ciągnąć tego tematu, spróbowałam wytłumaczyć moje dzisiejsze zachowanie.

– Słuchaj, Damian... Mieliśmy dzisiaj okropny nawał pracy...

– W związku z kryzysem podczas marszu? – Przerwał mi w pół zdania. Spojrzałam na niego prosząco.

– Okej. Nic nie możesz powiedzieć.

– Otóż to.

– Opieka nad Alkiem to naprawdę nie jest dla nas problemem, ale...

– Ale martwimy się o ciebie – weszła mu słowo Viola. Szkła po schodach trzymając w jednej ręce nosidełko z moim maluchem, a w drugiej zapakowaną torbę z dziecięcymi akcesoriami. Podeszłam do niej i zabrałam Alexandra. – Możemy zajmować się nim tak długo jak tego potrzebujesz.

Zignorowałam ją. Wpatrywałam się w syna jakbym nie widziała go co najmniej przez miesiąc. Ssał smoczek i rozglądał się na wszystkie strony. Dotknęłam jego policzka. Uśmiechnął się do mnie delikatnie. I nagle uderzył mnie sens ostatnich słów Violi.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Zapytałam ostrzej niż zamierzałam.

– To, że pomożemy ci zawsze, gdy się do nas zwrócisz – wyjaśniła ze spokojem. Nawet na koniec dnia wyglądała świeżo i rześko jak o poranku. – Rozumiem, że masz wymagającą pracę, której czasem poświęcasz się również w domu, dlatego gdybyś nie potrafiła pogodzić zawodowych obowiązków z byciem mamą, to my...

– Violu – wtrącił się Damian. Zorientował się, że wkroczyła na grząski grunt. Chciał uchronić ją przez kompromitacją.

– Violu – powtórzyłam za nim, nie pozwalając mu upomnieć żony – właśnie zasugerować, że mogłabym zaniedbać własnego syna. – Zabrzmiałam tak, jakbym jej groziła. Cofnęła się dwa kroki.

– Nie miałam nic złego na myśli – rzekła bez przekonania.

– Lila – Damian znów spróbował odwieść nas od ostatecznej rozgrywki, ale ja nie zamierzałam odpuszczać.

– Odniosłam inne wrażenie, dlatego uprzedzam cię: jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie uwagi na temat tego, jak opiekuję się albo wychowuję mojego syna, nie będę taka uprzejma jak dziś. Zapomnę, że jesteśmy rodziną i wyznam ci, co tak naprawdę o tobie myślę. – Nieznacznie zbliżyłam się do niej. – Doskonale poradzę sobie bez twojej pomocy.

Wyszłam bez pożegnania, nie oglądając się za siebie. Alex wyczuł mój gniew. Zaczął popłakiwać. Sprawnie zabezpieczyłam nosidełko na siedzeniu. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. W mgnieniu oka unieszkodliwiłam napastnika, wykręcając mu rękę na plecach.

– Do jasnej cholery, Lila! Puść mnie!

Zwolniłam uścisk. Damian rozcierał wykrzywioną przed chwilą dłoń. Na chodniku obok niego leżała torba z rzeczami Alexandra, której zapomniałam wziąć.

– Przepraszam – od razu przyznałam się do błędu. – Nie wiedziałam, że to ty. Zadziałałam odruchowo.

Zmierzył mnie wzrokiem. Wiedziałam, co teraz o mnie myślał. Zastanawiał się ile z tego, co mówię o swojej pracy jest prawdą. I czy w ogóle mnie zna.

– Dziękuję za torbę. – Podniosłam ją z ziemi. Damian wyraźnie czekał na ciąg dalszy. – Nie chciałam, żeby rozmowa z Violą tak się potoczyła – dopowiedziałam opieszale.

– Wiesz, że ona chce dla was jak najlepiej, ale często nie potrafi wyrazić tego w odpowiedni sposób?

– Wiem. – Głęboko westchnęłam. Dopadły mnie wyrzuty sumienia.

– Powinnyście wyjaśnić parę spraw między sobą.

– Zrobimy to, ale pozwól i mnie, i Violi trochę ochłonąć.

– Okej, nie będę naciskał.

– Przyjadę do was, gdy będę gotowa. – Ubezpieczyłam się na wypadek, gdyby Violka wpadła na pomysł odwiedzin.

– Nie zwlekaj zbyt długo.

Po dotarciu do domu położyłam się razem z Alexem do łóżka. Chciałam mieć go najbliżej jak tylko się dało. Ciągle przez oczami stawał mi tamten chłopiec, który w jednej chwili żył, a w następnej leżał na ulicy w szkarłatnej kałuży. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co działoby się ze mną, gdyby... Odgoniłam od siebie tę wizję. Teraz nie mogłam zrobić nic więcej niż być przy Alku, a jednocześnie pracować jeszcze więcej i jeszcze ciężej, żeby mój syn nie skończył tak tragicznie.

Dzisiejsza fotografia dla Adama prezentowała się nadzwyczaj klimatycznie. Półmrok sypialni i śpiący bobas trzymające w malutkiej piąstce mój palec. Pragnęłam wierzyć, że mój mąż odbiera codziennie wiadomości, bez względu na to, gdzie jest i co robi. Siada każdego wieczora w ustronnym miejscu i poświęca nam chociaż kilka minut. Nie odpisuje, żeby ktoś mu później nie zarzucił braku profesjonalizmu. Mnie wystarczy, że myślami jest z nami. Czuję to każdego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top