XIII - Lila
Tryb pracy zwiadowcy określało kilka prostych punktów: zapoznanie z zagadnieniem, planowanie wraz z rozpoznaniem terenu, cisza przed czynnością oraz owa docelowa czynność. Cisza, czyli dzień skupienia i wyciszenia przed wyjściem w teren, jest tą fazą, która w całej tej sekwencji jest najmniej doceniana, a często nawet pomijana. Jako liderka Biura Zadań Specjalnych bardzo pilnuję tego, aby moi podwładni jej przestrzegali. Ostatnie, spokojnie spędzone godziny przed akcją pomagają spojrzeć na zaplanowane czynności z innej perspektywy. Czasem w ostatnim momencie ktoś przypomni sobie o kwestii, której wcześniej nie wziął pod uwagę, a która mogłaby zaważyć na powodzeniu przedsięwzięcia. To naprawdę działało, dlatego byłam pewna, że podobną zasadę stosuje się również w wojsku. Adam mnie okłamał, ale nie miałam mu tego za złe. Martwiłam się tylko, co kryło się za tymi „niezapowiedzianymi ćwiczeniami". Do głowy przychodziły mi tak różne scenariusze, że mogłabym nimi obdzielić pół Hollywood. Nie inaczej przedstawiała się sprawa z jutrzejszą „Lenką". Wyobraźnia co rusz podsuwała mi inny finał tej farsy. Wciąż nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i nie miałam możliwości zarządzenia dnia skupienia, a na dodatek w sali konferencyjnej czekali na mnie wszyscy pracownicy Biura. W końcu zwołałam spotkanie. Zamierzałam pokazać im, że ich liderka zostawiła przeszłość za sobą i oczekuje nowych wyzwań. Sama byłam ciekawa jak mi to wyjdzie...
Zaczęło się niefortunnie. W czasie mojego umiarkowanego wycofania się z życia społecznego Biura, rozłożono w konferencyjnej nowy dywan. Z wysoko uniesioną głową przekroczyłam próg i już po kilku krokach potknęłam się o krawędź szaroburej wykładziny.
– Kurwa! – Zaklęłam zbyt głośno. Ktoś chwycił mnie za rękę, chroniąc przed upadkiem.
– Jesteś cała? – Głos, którego się nie spodziewałam. Artur zerkał na mnie znad szkieł okularów.
– Tak – rzuciłam tylko i pospieszyłam do pulpitu na końcu pomieszczenia.
Moi zwiadowcy zebrali się w komplecie. Szeptali coś między sobą, gestykulowali, uśmiechali się znacząco. Miałam wrażenie, że zaraz wejdę między nich z buciorami i zaburzę tę harmonię, bo czułam się wśród nich obco. Straciłam poczucie przynależności do swojej grupy. Kątem oka przyuważyłam Wandę unoszącą w moim kierunku kciuk do góry. Siedzący obok Sebastian spojrzał na nią z politowaniem. Miałam świadomość tego, że uważał się za lepszego lidera Biura niż ja. Niekiedy próbował podważać moje decyzje, a jego głównym argumentem w chwilach sporów były mój wiek, moja płeć i więź z Arturem. Ciążyło mu to, iż musiał podporządkować się młodszej kobiecie, która przyjaźniła się z szefem. Nasza relacja pozostawała chłodna i żadne z nas nie starało się tego zmienić, lecz, na szczęście, tylko Sebastian nie akceptował mnie jako zwierzchnika. Reszta załogi nigdy we mnie nie wątpiła. Igor, mimo że na początku znajomości dałam mu się poznać jako siksa, zawsze cenił moje doświadczenie i brał sobie do serca wszystkie moje wskazówki. Eryk i David, dwóch najstarszych stażem zwiadowców, puchnęli z dumy, gdy przychodziłam do nich po radę lub opinię. Już dawno odpuścili sobie regularną robotę w terenie, wyhodowali porządne brzuchy i doczekali się sporych zakoli, ale wciąż trafnie oceniali ryzyko, wprawnie opracowywali docierające do nas wieści oraz przyspieszali bieg spraw dzięki szerokiej sieci znajomości. Po drugiej stronie barykady tkwili stażyści: Sylvia i Natan. Sebastian zatrudnił ich w zeszłym roku z myślą o tym, że w przyszłości zajmą stanowiska Eryka i Davida. Ich kwalifikacje nie prezentowały się imponująco. Sylvia Halperyn ukończyła bezpieczeństwo wewnętrzne ze specjalnością kryminologia i kryminalistyka. Zero doświadczenia, za to ogram wiedzy teoretycznej. Sebastian dał jej szansę. Wmawiałam sobie, że to inteligencja Sylvii okazała się kluczem do POZ-u, a nie jej nienaganna figura, obfity biust, duże oczy i długie nogi, które chętnie eksponowała. Razem z Halperyn staż w Biurze Zadań Specjalnych rozpoczął Natan Batory – absolwent doradztwa filozoficznego i coachingu. Taak... Nie oszukujmy się – to nie jego wykształcenie zdecydowało o zatrudnieniu, choć sądzę, że jeszcze się nam ono przyda. Natan osiągnął rewelacyjne wyniki w testach sprawnościowych i strzelniczych. Ponadto przez rok pracował jako wolontariusz w Komendzie Głównej Policji, gdzie oswoił się ze specyficznym trybem pracy. Przyznał się, że nigdy nie marzył o zatrudnieniu w naszej organizacji. Jego pierwszym wyborem była armia. Dostał się na wstępny obóz, lecz przebywał na nim tylko pół dnia. Rekrutów obowiązują surowe zasady odnośnie wyglądu. Natan nie zgodził się na zgolenie bujnej brody. Postawili mu ultimatum. I tak trafił do nas. Siedział teraz na wprost mnie z filozoficzną miną, gładząc się po gęstym zaroście.
Poza pracownikami Biura na zebranie przybyli nieoczekiwanie goście. Figurski nie miał w zwyczaju pojawiać się na wewnętrznych spotkaniach poszczególnych działów. Dziś zrobił wyjątek i żywiłam nadzieję, że nie uczynił tego ze względu na mnie. Towarzyszył mu facet, który wydawał mi się znajomy. A może był tylko do kogoś podobny? Około 40 –letni, z modnym, 3-dniowym zarostem, w dobrej formie fizycznej, ubrany w drogi garnitur. Rozległa blizna, biegnąca od policzka aż za ucho, nie zaburzała jego regularnych rysów, lecz nadawała mu charakteru. Fakt, że brakowało mu niemal połowy małżowiny usznej jeszcze bardziej wzbudził moją ciekawość.
– Dzień dobry – trywialnie rozpoczęłam spotkanie. – Nie zabiorę wam dużo czasu, bo mamy pełne ręce roboty. Chcę tylko nakreślić wam obecną sytuację Biura. Jak zapewne wiecie, wracam na stanowisko lidera. Znów będę aktywnie uczestniczyć w planowaniu działań i zarządzaniu akcjami. Niektórzy z was – zrobiłam dłuższą pauzę i zawiesiłam wzrok na Sebastianie – sądzą pewnie, iż mogłam wybrać lepszy czas na powrót do starych obowiązków, ale zapewniam was, że jestem w stu procentach gotowa na nowe doświadczenia. Wiem, że mnie nie zawiedziecie. Druga kwestia: „Lenka". W teren zabieram dwie osoby: Wandę Fogler i Igora Mittletona, lecz nie oznacza to, że reszta ekipy nie może wnosić uwag do tej akcji. Przeciwnie: liczę na opinię każdego bez wyjątku. Mniej więcej za dwie godziny spotkamy się tutaj, żeby przedstawić własne spostrzeżenia. I ostatnia sprawa: szczyt Europejskiej Wielkiej Piątki. Nasze Biuro zostało zaangażowane w trzy działania, z którymi, mam nadzieję, zapoznaliście się. Jestem otwarta na wasze przemyślenia dotyczące ich przebiegu, lecz zajmiemy się nimi dopiero po „Lence". Teraz skupiamy się na jutrzejszym zadaniu. Czy macie jakieś pytania?
Sebastian podniósł dłoń.
– Dlaczego chcesz znać nasze zdanie odnośnie przygotowania akcji, skoro i tak zawsze to twoje pomysły są realizowane?
Wredna, denerwująca wesz.
– Sebastianie – zwróciłam się do niego jak do starego przyjaciela, choć w środku gotowałam się z nienawiści – Biuro Zadań Specjalnych pod moim dowództwem działa na sprawdzonych zasadach. Jedna z nich mówi, że każdy zwiadowca ma szansę na przedstawienie swojej wizji pracy. Następnie wszyscy razem wybieramy tą najlepszą. Cóż poradzę, że moje pomysły okazują się najbardziej efektywne?
Prychnął krótko. Otworzył usta, żeby jeszcze mi dopiec, ale nie powiedział nic. Z tyłu sali rozległ się szmer. Figurski podniósł się ze swojego miejsca i ruszył do mównicy. Usunęłam się, lecz zaprotestował.
– To przecież twoje zebranie, Liliano.
Już chciałam wypalić: „W takim razie, co ty tutaj robisz?", ale w ostatnich chwili powstrzymałam się.
– Pozwolisz, liderko, że powiem dwa słowa?
– Scena należy do pana, szefie.
– Biuro Zadań Specjalnych zajmuje szczególnie miejsce w Polskiej Organizacji Zwiadowczej. Pozornie fatalne akcje zamienia na spektakularne sukcesy. Osobiście bardzo sobie was cenię i oczekuję, że pod starym-nowym dowództwem utrzymacie wysoki poziom skuteczności. Nie przyszedłem tu jednak po to, żeby wam słodzić. Pragnę przedstawić wam nowego wicedyrektora POZ-u, doktora habilitowanego Maxa Pawlaka. Powoli wdrażam go w nowe obowiązki i zapoznaję ze zwiadowcami. Postarajcie się, żeby szybko się u nas zadomowił. Liliano, dziękuję za poświęcenie swojego cennego czasu. Zajrzyj do mnie zaraz po zebraniu – dodał dyskretnie.
Zaczekałam, aż Figurski i Pawlak opuszczą salę i ponownie zabrałam głos:
– Wracajcie do swoich zadań. Pamiętajcie, że widzimy się za dwie godziny. Halperyn i Batory, zapraszam do mojego gabinetu.
Oboje prawie otworzyli usta ze zdziwienia. Nie mieliśmy jeszcze okazji poważnie porozmawiać, dlatego ich reakcja była jak najbardziej uzasadniona. Grzecznie podążyli za mną. Stanęli na środku pokoiku jak skazańcy oczekujący wolnego miejsca na szubienicy.
– Siadajcie, proszę. Czy wy się mnie boicie? – Zaczepiłam ich. Twarz Sylvii przybrała kolor czystej kartki. Potrząsnęli przecząco głowami. – Zrobiliście coś, za co należałaby się nagana? – Znów ruch głową. – To dlaczego jesteście tacy spięci? – Wzruszenie ramion. Nie wytrzymam z nimi. – Odpowiedzcie – rozkazałam władczym tonem.
Sylvia wzięła głęboki oddech. Natan starł wierzchem dłoni pot z czoła. Żadne się nie odezwało.
– Dobrze... Wiecie co? Nie potrzebuję w swoim Biurze niemych zwiadowców, których paraliżuje stres. Powinniście poradzić sobie w każdym położeniu, a teraz zachowujecie się jak czwartoklasiści na dywaniku u dyrektora. Jeżeli nie odpowiecie na kolejne pytanie, pożegnamy się jeszcze dziś. Dlaczego nie powinnam was zwalniać. Sylvio?
Jej duże, wyraziste oczy stały się jeszcze większe.
– Mam sporą wiedzę na temat kryminologii i kryminalistyki – wydukała słabo.
– Nie uważasz, że to trochę za mało na utrzymanie stanowiska w jednej z najlepszych organizacji wywiadowczych świata? – Celowo utrzymywałam napięcie. Chciałam doprowadzić ich do skraju wytrzymałości psychicznej.
– Pan Sebastian Oleksa bardzo ceni sobie to, co...
– Teraz ja jestem liderką Biura Zadań Specjalnych – przerwałam jej. – Nie wspominaj więc o Sebastianie.
– I teraz tak po prostu nas pani zwolni? – Odezwała się nieco śmielej. – Nie konsultując tego z innymi pracownikami? Czy to jest sprawiedliwe?
– Sylvio – Natan zareagował na nagły przypływ odwagi swojej koleżanki.
– Nie wchodź mi w paradę – ofuknęła go. – I tak nie mam nic do stracenia. – Zamilkła z naburmuszoną miną.
– Batory – zwróciłam się do brodacza – dasz radę przekonać mnie, że warto pozostawić cię w szeregach POZ-u?
Odczytywanie mimiki jego twarzy utrudniała mi ciemna broda. Skupiłam się więc na oczach chłopaka, które były nad wyraz spokojne. Albo rozgryzł zasady mojej gry, albo, tak jak Sylvia, uświadomił sobie, że najlepiej postawić wszystko na jedną kartę.
– Przez długi czas siedziała pani w papierach, więc dokładnie zna pani zakres naszych działań. Sebastian nie wypróbował nas w terenie, a tam tkwi cały sens tej roboty, prawda? Mam nadzieję, że pani, jako nowa liderka, przydzieli nam odpowiedzialniejsze zadania i dopiero po ich wykonaniu zdecyduje czy powinniśmy zostać. Oboje mamy naprawdę ogromną wiedzę teoretyczną, która przynosi korzyści organizacji. Tylko od pani zależy czy będziemy mogli dołożyć do tego doświadczenie.
Podał niepodważalne fakty. Skrytykował Sebastiana. Przedstawił swoje oczekiwania względem nowego szefa. Wstawił się za Sylvią. Nawet nieźle mu poszło, ale zamierzałam jeszcze trochę go pomęczyć.
– Czy właśnie zasugerowałeś swojej liderce, co powinna zrobić?
– Nie sądziłem, że tak to pani odbierze – nie stracił rezonu.
– Twoja wypowiedź jakoś mnie nie przekonała – cmoknęłam teatralnie. – Chciałbyś jeszcze coś dodać?
– Jedyne, co mogę na ten moment zaoferować od siebie, to moja wiedza i gotowość do działania.
Z szafki wyjęłam dwie półlitrowe butelki wody i wręczyłam im.
– Śmiało.
Pili tak chciwie, że aż trzaskał plastik. Nadszedł czas na pokazanie bardziej ludzkiej twarzy Czarnej Wenus.
– Ta krótka rozmowa – podjęłam temat – była testem. Nie miałam do tej pory okazji z wami współpracować, dlatego chciałam was wybadać. Muszę przyznać, choć robię to niechętnie, iż oblaliście ten egzamin. W mgnieniu oka straciliście pewność siebie. Nawet nie próbowaliście ukryć swojego zdenerwowania. Krótko mówiąc: nie potraficie funkcjonować pod presją, a to w naszej pracy podstawa. Po kilku miesiącach spędzonych w Biurze Zadań Specjalnych powinniście błyskawicznie poradzić sobie z moimi pytaniami. Chociaż to nie wasza wina, że wyszło jak wyszło. Gdybyście mieli szansę sprawdzić się w terenie, jestem pewna, że ta rozmowa przebiegłaby zupełnie inaczej. W najbliższym czasie dostaniecie taką możliwość. Może nawet szybciej niż się spodziewacie. Jeszcze jedna kwestia. W Biurze wszyscy mówimy sobie po imieniu. Lila – wyciągnęłam dłoń do zdezorientowanej Halperyn.
– Sylvia.
– Natan.
– To na razie wszystko. Dziękuję wam.
Bez słowa, nadal zestresowani jak debiutanci przed igrzyskami, opuścili moje lokum. Nie wiedziałam co o nich myśleć. Należałoby zasięgnąć języka u Sebastiana, ale nasze konwersacje nigdy nie należały do przyjemnych. Oleksa za każdym razem chwytał się jakiegoś aspektu, w którym się nie zgadzaliśmy i drążył temat, nawet jeżeli było to mało istotne. Cóż... chyba nie miałam innego wyjścia. Zanim wydam polecenie służbowe Sylvii i Natanowi, muszę wiedzieć czego się po nich spodziewać.
Bez żadnego ostrzeżenia tępy ból przeszył moje skronie. Sięgnęłam po środek przeciwbólowy. Rana bez przerwy doskwierała, ale ładnie się goiła. Gorzej prezentowała się moja twarz. Rano spędziłam godzinę przed lustrem, żeby doprowadzić się do porządku. Zielonkawy siniak na policzku i otarcie na czole schowałam pod grubą warstwą makijażu. Wybroczyny na szyi zakryłam kolorową apaszką. Efekt końcowy w miarę mnie zadowolił. Obawiałam się tylko, że Figurski zacznie coś podejrzewać. Niestety, moje przypuszczenia okazały się realne.
– Dostałem to wczoraj wieczorem.
Włączył nagranie z kamery monitoringu. Szłam przez plac do tylnego wejścia. Rozczochrana bardziej niż zwykle, z zakrwawioną twarzą, skulona jak czekająca na śmierć staruszka. Wiedziałam, że wszędzie są kamery. Nie było sposobu, żeby przed którąś się ukryć, ale liczyłam na to, że panowie z punktu alarmowo-monitorującego nie zwrócą na mnie najmniejszej uwagi.
– Co się stało? – Spytał łagodnie Artur.
– Kazałeś PAM-owi mieć na mnie oko? – Zareagowałam ostro.
– Wzięłaś akcję na boku?
– Naprawdę sądzisz, że zdobyłabym się na coś takiego?
Zbyt dużo pytań. Żadnej odpowiedzi. Potrafiliśmy długo unikać prawdy. Figurski był w tym mistrzem, uczyłam się od najlepszego.
Ciężko opadł na skórzany fotel. Zdjął okulary bez oprawek i przetarł oczy.
– Martwię się o ciebie – bąknął pod nosem.
– Jestem już dużą dziewczynką.
– Lila, powiedz, co ci się przytrafiło.
Znałam ten ton. Ojcowski ton. Artur zawsze troszczył się o mnie i traktował mnie inaczej niż resztę zwiadowców. Ukształtował mój charakter, wytrenował moją psychikę, wprowadził mnie w dorosłość. Na wychowanie było już za późno, ale i tak dużo mu zawdzięczałam.
– Gdy odwiedzałam Leona, przyczepiło się do mnie kilku kolesi. Dostali za swoje. – Zakończyłam dyskusję na ten temat.
– Jeśli chcesz, następnym razem mogę ci towarzyszyć.
– Nie ma takiej potrzeby. Artur, czeka mnie masa pracy. Mogę...
– Chwileczkę – przerwał mi. – Dobrze poradziłaś sobie na spotkaniu.
– Oleksa ma pewnie inne zdanie.
– Już dawno nie przejmuję się jego uwagami.
– Dlatego jest przekonany, że jestem twoją pupilką.
– I źle ci z tym?
Spojrzałam na niego spode łba. Nie rozbawiła mnie jego riposta. Pretensjonalnie sprawdziłam godzinę.
– Wiem, że się spieszysz. – Podał mi cienką, szarą teczkę. Akta osobowe. Otworzyłam ją w przypadkowym miejscu. – Ale pomyślałem sobie, że chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej o nowym wicedyrektorze.
– Sprawdziłeś mnie dzisiaj, prawda?
– Tak.
Przyprowadzając na wewnętrzne zebranie obcą osobę, Figurski skontrolował czy nie wygadam przez przypadek czegoś, czego nie powinien usłyszeć nikt spoza organizacji. Szczęśliwie nie dałam się złapać w jego pułapkę.
– Dlaczego zwolniłeś poprzedniego wicedyrektora?
– Kantolak miał już swoje lata...
– Jesteście rówieśnikami – wytknęłam mu.
– ...i brakowało mu świeżości, zapału, chęci, kreatywności. Wymieniać dalej?
– Rozumiem, że tobie tego nie brakuje, skoro nadal rozdajesz karty?
– Na pewno nie brakowało trzy lata temu, gdy Senat wybrał mnie na pięcioletnią kadencję.
Coś nagle zaświtało mi w głowie.
– Przygotowujesz doktorka na objęcie swojego stanowiska? – Wyszłaby z tego niezła plotka.
– Póki co nie wybieram się na emeryturę. Przeczytaj akta, bo Max niedługo pojawi się powtórnie w twoim Biurze. Będzie już po przysiędze, więc liczę na to, że zapoznasz go z bieżącymi sprawami.
Już ja go zapoznam... Przy okazji poplotkujemy sobie o terrorystach z Pandemonium. Dragon, jako prawa ręka Alberta, z pewnością został wtajemniczony sprawy, które nie docierały do haremu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top