VIII - Lila
Obudziłam się z przejmującym uczuciem niepokoju. Bardzo często towarzyszyło mi ono na etapie planowania akcji, ale tym razem wiązało się z czymś innym. Jutro Adam po raz pierwszy miał postawić nogę poza bazą wojskową. Miał wsiąść do samochodu, który nie ochroni go przed minami. Miał wypatrywać niebezpieczeństwa i zwalczać je. Robił to już kolejny raz, a ja dopiero poznawałam to napięcie i chorobliwą wręcz niepewność.
Ze snucia czarnych wizji nagle wyrwał mnie telefon.
– Słucham – rzuciłam krótko nie sprawdzając kto dzwonił.
– Lila, przyjedź do pracy najszybciej jak to możliwe – rozkazał Figurski nie siląc się na uprzejmości.
– Dzień dobry, Arturze. Nie, nie obudziłeś mnie. Alexandra chyba też nie. Dziękuję, dobrze spałam – wyrecytowałam złośliwie.
– Nie mam czasu na przekomarzanie się z tobą. Skoro już nie śpisz, ładuj dupę do auta i przyjeżdżaj. Mam dla ciebie nowe zadanie.
Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i w pośpiechu zaczęłam się ubierać. Już, już chciałam odpowiedzieć Arturowi, że zobaczymy się za piętnaście minut, gdy przypomniało mi się o jednym szczególiku.
– Nie mam z kim zostawić Alka. Opiekunka przyjdzie dopiero o siódmej.
– To zadzwoń do niej i powiedz, żeby przyszła wcześniej.
– Dobrze, ale niczego nie obiecuję. – Rozłączyłam się szybko, żeby nie zdążył się sprzeciwić.
Najbliższe kilka tygodni zapowiadało się całkiem dobrze. Po ponad dwóch latach od ostatniego zadania w terenie, mogłam ogłosić wielki powrót. Od razu co najmniej cztery akcje i to w bardzo krótkim czasie. Już świerzbiły mnie rączki, krew żwawiej buzowała w żyłach, a umysł gorączkowo analizował wszystkie możliwe scenariusze. Czarna Wenus przetrwała i wraca jeszcze lepsza.
Pani Amanda, starsza sąsiadka z naprzeciwka, przyspieszyła swoje przyjście o dwadzieścia minut. Lepsze to niż nic. Zamieniłam z nią jedynie dwa słowa i czym prędzej wsiadłam do samochodu. Za chwilę musiałam zawrócić, bo zapomniałam o zapotrzebowaniu, które wczoraj sporządziłam.
Do siedziby Polskiej Organizacji Zwiadowczej dotarłam jedynie pół godziny wcześniej niż zwykle. Zniecierpliwiony Figurski krążył po swoim zbyt obszernym gabinecie.
– Robiłam, co mogłam, żeby pojawić się jak najszybciej – usprawiedliwiłam się jakbym zaliczyłam spóźnienie na lekcję.
– Usiądź. – Wskazał fotel przed swoim biurkiem. Wciąż przechadzał się pod oknem. – Prezydent zlecił nam uzyskanie pewnej informacji.
Oparłam się o miękkie oparcie fotela, bo zanosiło się na ciekawą pogawędkę.
– Chciałby – kontynuował Figurski – żebyśmy dowiedzieli się czy Obrońcy Pokoju planują na niego zamach.
– Obrońcy Pokoju mieliby planować zamach? – Wydawało mi się to niedorzeczne. – Przecież nie zdradzają oznak przemocy i terroru. Co prawda wszędzie ich pełno, ale zawsze wypowiadają się dość inteligentnie i nieagresywnie. Poza tym z pewnością masz w ich szeregach kilku tajniaków, którzy donieśliby ci o ewentualnym zamachu.
– Nasi ludzie zdołali nawet przeniknąć do ich zarządu – potwierdził.
– W takim wypadku wracam do swoich zajęć. – Podniosłam się z fotela, lecz Artur gestem kazał mi usiąść z powrotem. – Naprawdę uważam, że nie powinniśmy tego robić – powtórzyłam dobitniej. – Mamy mnóstwo roboty ze szczytem i na tym musimy się skupić. Nie możemy marnować czasu i pieniędzy na jakieś bezsensowne akcje.
– Zapewniłem prezydenta – zrobił pauzę i wreszcie usiadł po przeciwnej stronie biurka – że przeprowadzimy zwiad na takich zasadach, jakie nam podyktuje.
– Żartujesz?! – Zerwałam się z miejsca i teraz to ja rozładowywałam nerwy chodząc w kółko. – Nie mogłeś odmówić temu pieprzonemu pępkowi świata?
– Odmówić najpotężniejszemu człowiekowi na świecie? – Żachnął się Figurski.
– Jako dyrektor najpotężniejszej organizacji wywiadowczej mogłeś to zrobić.
– Nie chcę mieć na pieńku z Sasem. Pamiętasz kto załatwił nam nową siedzibę? – Zmienił nagle temat.
– Prezydent Bakun.
– No właśnie. Coś mi się wydaje, że gdzieś pod fundamentami zostawił dla nas niespodziankę, a jego następcy dbają o to, aby pozostawała sprawna.
Zamurowało mnie. Wpatrywałam się w Artura wielkimi oczami, w których zapewne dostrzegł przerażenie i niedowierzanie.
– Naprawdę mógł zrobić coś takiego?
– Miał dostęp do zasobów i ludzi. Z pewnością to wykorzystał. Nie zapominaj, że teraz nie jest inaczej. Sas ma pod sobą największą, najlepiej wyszkoloną i wyposażoną armię na świecie. Dysponuje usługami najskuteczniejszej agencji wywiadowczej. Łączą go umowy międzynarodowe z wpływowymi i szybko rozwijającymi się państwami. Nie wspominając już o pogłoskach odnośnie bomb wodorowych i biologicznych umieszczonych w strategicznych miejscach globu.
– Jeśli wczoraj Sas przypomniał ci o tym wszystkim, to nie dziwię się, że tak trzęsiesz portkami.
– Cieszę się, że dotarła do ciebie powaga sytuacji.
– Słuchaj... A może by tak zorganizować ślepą akcję.
– Co dokładnie masz na myśli?
– Powiemy Sasowi, że wyciągnęliśmy informacje od faceta, którego nam wskazał, a tak naprawdę nie zrobimy nic. Zapewnimy go, zgodnie z najświeższymi informacjami, którymi dysponujesz, że Obrońcy Pokoju nie planują żadnego zamachu. Wilk syty i owca cała.
– To nie przejdzie – skrzywił się. – Prezydent chce, żebyśmy przycisnęli jednego z aktywistów po manifestacji w obecności ludzi z Arte et Marte.
Niedorzeczne. Chore. Egoistyczne. Szalone. Nasz mądry i rozsądny prezydent postradał zmysły. I pomyśleć, że na niego głosowałam!
Obrońcy Pokoju przy ludziach z Arte et Marte byli aniołami. Paramilitarna grupa Arte et Marte pojawiła się w Europie osiem lat temu. Założył ją Olaf Adler – były prezes koncernu paliwowego, zwolniony za podejrzenia o korupcję, wymuszenia i zlecenie zabójstwa. Dzięki nowemu przedsięwzięciu i głoszeniu poglądów, za którymi poszły tłumy, miał szansę odegrać się na tych, którzy go zdemaskowali. Początkowo działali na zachodzie kontynentu, nawołując do przeciwstawienia się tamtejszym rządom, bo ich przywódcy chcieli założyć coś w rodzaju unii albo paktu, który gwarantował wzajemne wsparcie militarne i gospodarcze. Członkowie Arte et Marte twierdzili, że takie gesty są jedynie mydleniem oczu, że nic nie gwarantują, że usypiają czujność i tak dalej. Przekonywali, że ucierpią na tym zwykli obywatele w sytuacji, gdy któreś z państw sojuszu włączy się w jakiś konflikt zbrojny, bo wtedy pozostałe będą zmuszone je wspomóc, a co za tym idzie, wysłać swoich żołnierzy na śmierć za nic. Ludzie szybko podchwycili te hasła. Doszło do zamieszek, okupowania państwowych instytucji, a nawet kilku egzekucji. Ginęli winni i niewinni. Trudna sytuacja na zachodzie stała się jeszcze bardziej beznadziejna, ale jakoś udało się zażegnać tamten kryzys. Trochę dyplomacji, negocjacji i zastraszania plus oddziały Międzynarodowych Sił Zbrojnych sprawiły, że zwolennicy Arte et Marte wycofali się. Od tego momentu działają dyskretniej, a ich cele i poglądy zmieniają się jak w kalejdoskopie. Podążają za zyskiem i osobistymi porachunkami swojego przywódcy. Na zlecanie wywołują chaos, kryzys lub strach. Zależy co w danym momencie jest najbardziej pożądane przez bogatych i wpływowych, bo tylko takich stać na ich usługi.
– Przecież tam też umieściłeś ludzi z organizacji! – Wykrzyknęłam, bo z trudem przychodziło mi kontynuowanie tej beznadziejnej konwersacji.
Dokładnie od 3 lat POZ ma na nich oko. Wtedy właśnie ujawnili swoją działalność w Polsce. Od razu w ich szeregi zostali włączeni nasi pracownicy, którzy zdają nam raporty z poczynań tych świrusów.
– To niczego nie zmienia – rzucił krótko. – Prezydent...
– Wokół będzie mnóstwo cywili – przerwałam Arturowi, próbując jakoś przemówić mu do rozumu. – Wiesz jak ryzykowne są takie akcje. Możemy natknąć się na kogoś od nas, a wtedy dzieli nas krok od tragedii. Wystarczy niewielki gest, żeby ktoś się czegoś domyślił. Ktoś może powiedzieć jedno słówko za dużo. Komuś innemu puszczą nerwy. Plan może spalić na panewce i zostanie nam improwizowanie, a wtedy... A gdy dojdzie do strzelaniny? Gdy staną naprzeciw siebie zwiadowcy? Gdy on wyceluje we mnie? Na szali będzie moje życie i jego przykrywka. Wiesz co ja wybrałabym na jego miejscu?
Walnął pięścią w biurko. Zupełnie nie spodziewałam się po nim tak gwałtownej reakcji. Wzdrygnęłam się.
– Kurwa, Lila! Nie rozumiesz, że nie mam wyjścia?! – Oparł się o blat i pochylił się w moją stronę. – Jest więcej niż pewne, że coś pójdzie nie tak, dlatego wezwałem ciebie. Lubisz beznadziejne zlecenia i bardzo często wychodził z nich obronną ręką. Czystą ręką. Nie możesz odmówić dowodzenia w tej sprawie. Robota terenowa jest zarezerwowana dla ciebie.
– Naprawdę jesteś w stanie odegrać tę szopkę dla prezydenta za cenę życia niewinnych ludzi i swoich najlepszych pracowników?
– Już mówiłem: nie mam wyjścia. Skoro prezydent zleca coś takiego, musi mieć bardzo ważny powód. Nie jest głupi. Wie, jak może się to skończyć.
– Nie chcę brać w tym udziału.
Każda zlecona operacja była dla mnie nowym wyzwaniem, z którym musiałam i chciałam się zmierzyć. Zawsze kombinowałam na milion sposobów, nic nie mogło mnie zaskoczyć. Sięgałam po wątpliwe, ale skuteczne metody. Nigdy nie zastanawiało mnie czy sama przy tym ucierpię, czy na koniec będzie mnie gnębiło coś w rodzaju moralnego kaca. Podczas planowania i realizowania założeń byłam jak koń z klapkami na oczach: widziałam tylko drogę do informacji. Oczywiście, że zdarzały się fałszywe operacje, ślepe akcje i wymyślone zadania, lecz nigdy nie przyjmowały one takiej skali, dlatego musiałam odmówić Figurskiemu. Pierwszy raz.
– Nie masz tu nic do gadania – odpowiedział pewny siebie. – Za niewykonanie służbowego polecania mogę zwolnić cię dyscyplinarnie, choć w twoim przypadku większą karą byłoby posadzenie cię za biurkiem do końca twoich dni w POZ-ie.
Gdybym umiała, oplułabym go jadem.
– Dziś chcę dostać szczegóły akcji. Nazwiemy ją „Lenka". Od słynnej "Magdalenki"*. A tu masz zapotrzebowanie na szczyt.
Rzucił okiem na wydruki.
– Potrzebujesz dziewięcioletniego dziecka?
– Będziesz mi robił teraz wykład z etyki? Zajmij się lepiej załatwianiem pozycji z listy. Zwróć uwagę na opis dziecka. Nie uważasz, że doskonale nadałby się syn prezydenta?
* Strzelanina w Magdalence (5/6 marca 2003 r.) - akcja policyjna w miejscowości Magdalenka, w wyniku której zginęło dwóch antyterrorystów i dwóch przestępców , a siedemnastu policjantów zostało rannych
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top