VI - Lila
Wyszłam wcześniej z siedziby POZ-u z zamiarem przeczytania dokumentów w domu przy kubku gorącej białej herbaty. Po drodze wstąpiłam do restauracji, żeby kupić na wynos podwójną porcję pierogów ruskich. Wzięłam też największą kawę jaką mieli i kanapkę na jutrzejsze śniadanie.
Przed powrotem do domu odwiedziłam przyjaciela Adama. Mąż kilka razy w tygodniu przyjeżdżał do Leona, sprawdzając jak sobie radzi, a różnie z tym bywało. Poniekąd czuł się za niego odpowiedzialny, tak jak niegdyś Leon był odpowiedzialny za niego. Odsłużyli razem dwie tury w Jemenie. Pierwsze misje Adama. Starszy sierżant Leon Sabat był wtedy dla niego swego rodzaju mentorem. Dwa razy ocalił mu życie, więc Adam starał się teraz podtrzymać przy życiu Leona. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze, ale poprzysiągł sobie, że nigdy się nie podda, bo żołnierze Sił Specjalnych nie zostawiają swoich w obliczu niebezpieczeństwa. Na chwilę obecną największym zagrożeniem dla Sabata był on sam.
Zostawiałam samochód w sąsiedniej dzielnicy, gdzie mieszkali przeciętni, w miarę porządni ludzie. Czekał mnie dwudziestominutowy spacer i spotkanie z populacją, która miała niewiele wspólnego z przeciętnością i porządnością. Zachowywałam czujność przy każdym mijanym budynku. Opuszczony kompleks magazynów stwarzał idealne warunki dla bezdomnych i uzależnionych. Kilka razy zdarzało się, że jakieś świry na głodzie zaatakowały Adama. Zawsze jednak miał przy sobie pistolet, który skutecznie ich odpędzał. Mój niewielki straszak spoczywał w kaburze na pasku spodni. Położyłam na nim dłoń, co trochę mnie uspokoiło.
Znalazłam Leona w jego stałej miejscówce. Siedział na stercie kartonów owinięty brudnym, szarym kocem. Siwiejąca, długa broda zaskakująco dobrze zlewała się z materiałem. Nieopodal drzemały dwie osoby. Po przeciwnej stronie niewielka grupka popijała tanie wino.
– Dzień dobry – przywitałam się z nim.
– Czy wy nigdy nie zrozumiecie, że nie chcę waszej łaski? – Burknął zachrypłym głosem, po czym zaniósł się kaszlem.
– Następnym razem przyniosę ci coś na przeziębienie. – Od Adama nauczyłam się, że ignorowanie jego przytyków to najlepsze, co można zrobić. – Masz tu pierogi, kawę i coś na jutro. – Położyłam jedzenie na ziemi obok niego. – Pamiętasz, że nasza oferta mieszkaniowa jest nadal aktualna?
– Ledwo mąż wyjechał, a już szukasz kolejnego żołnierza?
– Nie muszę szukać. Leon, posłuchaj...
– Nie będę cię słuchał. Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Tak jest dob... - Przeraźliwy kaszel nie dał mu dokończyć.
– Jutro przyjdę z lekarstwami. Coś jeszcze ci potrzebne?
– Trochę spokoju.
– Przydałby ci się nowy koc. Pójdę już, żebyś miał ten swój spokój na czas obiadu. Do jutra.
Poczucie dumy, którego nijak nie rozumiałam, nie pozwoliło Leonowi sięgnąć po jedzenie w mojej obecności. Wiedziałam jednak, że gdy oddalałam się na znaczną odległość, rzucał się na nie jak niedźwiedź po zimowej hibernacji na łososie. Te skromne posiłki, trochę leków i najpotrzebniejszych rzeczy to jedyna pomoc jaką Leon od nas przyjmował. Pragnęliśmy wyciągnąć go z bezdomności bardziej niż jego rodzina, lecz bez jego chęci nic nie mogliśmy wskórać. Robiliśmy co w naszej mocy, żeby przetrwał, choć wróżyłam mu tragiczny koniec.
Pogrążona w ponurych myślach wreszcie dotarłam do domu. Barbara zerknęła zza firanki na podjazd. W końcu nie spodziewała się nikogo o tej porze. Otworzyła drzwi wejściowe jeszcze zanim zdążyłam wysiąść z auta.
– Nie chciałam, żebyś narobiła hałasu, bo Alexander przed chwilą zasnął – wyjaśniła. Weszłam za nią do domu.
– Cześć, mamo – cmoknęłam ją w policzek. – Nakarmiłaś go przed południem?
– Powiedzmy... Niewiele zjadł. Wcześniej dziś wróciłaś.
– Szef pozwolił mi zapoznać się z dokumentacją w domu. Dziękuję ci za opiekę nad Alexem.
– Nie musisz mi dziękować. Wiesz, że zawsze chętnie się nim zajmuję. Jutro też mogę przyjść.
– Nie trzeba. Na jutro umówiłam się z panią Amandą. Nie mogę codziennie cię wykorzystywać. Masz przecież swoje sprawy.
Rodzice Adama byli na emeryturze, ale pozostali bardzo aktywni społecznie. Czasami miałam wrażenie, że włączają się we wszystkie wydarzenia w obrębie całego województwa. Oboje należeli do Klubu Seniora, a Barbara w zeszłym roku została jego przewodniczącą, więc już nic nie ograniczało jej pomysłów. Organizowała wycieczki, spotkania z ciekawymi osobistościami, wykłady profesorów, wszelakie warsztaty, a nawet niewielkie koncerty. Chciałabym, będąc w wieku mojej teściowej, mieć jej kondycję umysłową i fizyczną.
– Wcale nie czuję się wykorzystana – zaśmiała się perliście. – Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
– Oczywiście.
– Masz może nowe wieści od Adama? – Zapytała, wracając się z przedpokoju.
– Wieczorem będę do niego dzwonić. Do jutra mają aklimatyzację, a potem...
– A potem niczego się od niego nie dowiesz – Barbara weszła mi w słowo. – Będzie zasłaniał się tajemnicą wojskową.
– Wystarczy mi jego zapewnienie, że jest bezpieczny.
– Mnie też, Lilko – westchnęła ciężko. – Lecę już. Może zdążę jeszcze na spotkanie autorskie z Jo Nesbo. Pa! – Udała się żwawym truchtem na przystanek autobusowy.
Barbara i Robert byli wspaniałymi ludźmi. Bez względu na wszystko zawsze wspierali swoich czterech synów. Nie krytykowali żadnych ich decyzji uznając, że najlepiej jest uczyć się na własnych błędach. Gdy przez swoje niewłaściwe wybory popadali w kłopoty, wspólnie obmyślali najkorzystniejsze rozwiązanie nie osądzając ich przy tym. Byli dla mnie rodzicielskim wzorem. Pewnie nigdy im nie dorównam. Może Alexander doceni chociaż moje starania. Póki co doceniał codzienne porcje mleka i snu, które mu zapewniałam. Leżał w błękitnej pościeli z rączkami nad głową zaciśniętymi w piąstki. Rozłożyłam zawartość pierwszej teczki na dywanie przy łóżeczku i na głos czytałam akta. Podobno należało czytać dzieciom od pierwszego dnia życia. Adam to uwielbiał. Codziennie po popołudniowym karmieniu brał z półki jakąś bajkę niemającą ani fabuły, ani większego sensu, za to pełną rymów i zdrobnień, i czytał na głos z wprawą lektora. Alexowi pewnie było wszystko jedno czego słucha: czy opowiastki o niebieskiej gąsce, czy akt moich spraw. Ważniejsze było kto czyta, a mój głos nie należał do przyjemnych dla ucha. Może uda mu się opowiedzieć coś synowi podczas wieczornej wiedeorozmowy. Na razie musiał mu wystarczyć mój skrzekot.
Przyglądałam się informacjom o wiceministrze obrony Rosji. Kraj ten należał do naszych głównych przeciwników w zawodach o nazwie wyścig zbrojeń. Rządzona żelazną ręką Samuela Mandela miała szansę na zepchnięcie Polski z fotela lidera.
Rosja tylko z pozoru była demokratyczna. Przecież nie można uważać za wolny kraj, w którym w przeciągu ostatnich kilkunastu lat ten sam człowiek sprawował urząd ministra finansów, spraw zagranicznych, premiera i przewodniczącego największej partii. Obecnie Mandel jest prezydentem i, jestem tego pewna, codzienne kontroluje pracę każdego z ministerstw, mimo że ma na głowie ważniejsze obowiązki. Wiceminister Safir, jak wynika ze wzmianki w papierach, w zeszłym tygodniu spotkał się z Mandelem, po czym zgłosił chęć udziału w prezentacji jednej z firm militarnych znanych ze współpracy z naszą armią. Wystąpienie odbywało się przy okazji szczytu dla uzyskania większej frekwencji i być może nowych klientów. Mieliśmy podstawy sądzić, że jeden z pracowników owej firmy w najbliższych dniach zechce sprzedać informacje dotyczące umów z rządem. Moje zadanie było banalne: zapobiec przedostaniu się tych wieści do Samuela Mandela. Odnotowałam zapotrzebowanie na kilkunastu ludzi, którzy będą go pilnować dzień i noc po przyjeździe do Wrocławia. Przydałoby się jeszcze kilku tajniaków w obsłudze hotelu, w którym zarezerwował nocleg i, rzecz jasna, doświadczeni i sprawni technicy. Podsumowując: wiceminister Safir ląduje we Wrocławiu pierwszego dnia szczytu. Od tej pory znamy każdy jego ruch. Drugiego dnia pokazuje się na prezentacji, dając sygnał zdrajcy, że wciąż jest zainteresowany jego informacjami. Następnie czeka na wieści odnośnie spotkania, które my przechwytujemy. Unieszkodliwiam zdrajcę, wydobywam z niego potrzebne informacje i zamiast niego pojawiam się wybranym miejscu. Ucinam sobie krótką pogawędkę z Safirem i puszczam go wolno, jeśli mnie zrozumie. A jeżeli nie... Cóż. Ucieknę się do bardziej ostatecznych rozwiązań.
Kolejne dwie sprawy wymagały wzajemnej koordynacji, ponieważ premier Czech, prof. Barna, jako niezależny obserwator szczytu, będzie obecny tylko podczas końcowego spotkania, czyli zabawi w Polsce jedno popołudnie i noc, by rano wrócić do swojego kraju. Tego samego dnia pojawi się znany naszej organizacji pracownik analogicznego wywiadu z Danii. Niestety na razie wiadomo tyle tyle, że interesują go tajne więzienia POZ-u, więc potrzebna będzie stała obserwacja, którą w pewnym momencie będę musiała sobie odpuścić na rzecz Barna. Profesor miał jednak swoje słabości, które z łatwością wykorzystam, żeby wydobyć z niego stanowisko Czech w sprawie niedawnych zamieszek przygranicznych w Niemczech. Wrócę do tajniaka z Danii zanim ktokolwiek zorientuje się, że mnie zabrakło.
W trakcie sporządzania listy ludzi i sprzętu, którego będę potrzebowała, odezwał się sygnał obwieszczający, że ktoś chce nawiązać ze mną wideorozmowę. Wstałam z podłogi, umościłam się wygodnie w fotelu i kliknęłam „odbierz".
– Cześć, Liluś! – Pierwszy odezwał się Adam. Zdążył już lekko opalić twarz i zapuścić krótki zarost. Jego charakterystyczna, niska chrypka pozostała niezmienna.
– Cześć, kochany. Co u ciebie?
– Nadal pracujemy w obrębie bazy. Zajmują nas jakimiś naprawami, ćwiczeniami, kontrolą sprzętu... Niezbyt ciekawe czynności. Lepiej ty powiedz jak sobie radzisz.
– Barbara i Robert zaglądają do nas praktycznie codziennie. Twoi bracia też czasem wpadają. Zostawiłeś nas pod dobrą opieką. Adam, na kiedy zaplanowali wam pierwszą akcję?
Zerknął gdzieś poza obręb monitora. Tym gestem zdradził, że dostali już rozkazy i lada dzień opuszczą w miarę bezpieczną bazę.
– Nie naprzykrzają ci się za bardzo? – Zignorował moje pytanie. – Wiem, że potrafią być nadopiekuńczy. Prosiłem ich, żeby ci pomagali, ale nie ingerowali w twoje życie. Gdyby jednak przekroczyli granicę, od razu powiedz im, że sobie tego nie życzysz. A jak Alek? Mocno daje ci w kość?
– Właśnie się obudził. Poczekaj, zaraz go zobaczysz.
Maluch prawie zawsze przerywał sen, gdy słyszał jak rozmawiam z jego ojcem. Tęsknił za nim równie mocno jak ja.
– Popatrz na tatusia, synku. – Przysunęłam go do laptopa. Adam krótko mu pomachał. – Następnym razem porozmawiacie sobie w cztery oczy na temat tego, dlaczego należy zjadać wszystko, co mama albo dziadkowie podetkną pod nos.
– Nadal nie chce jeść?
– Yhm. Chyba przeżywa twój wyjazd bardziej niż się nam wydaje. Kochanie, powiedz teraz, kiedy wybieracie się poza bazę. Jeśli znów unikniesz pytania, rozłączę się.
Przeciągnął dłonią po krótkiej czuprynie. Był zdenerwowany i niepewny.
– Za dwa dni mam pierwszy patrol – przyznał wreszcie. – Jak u ciebie w pracy? – Od razu zmienił temat.
Alex zaczął pojękiwać, więc nie mogłam od razu odpowiedzieć. Trochę go uspokoiłam i powiedziałam:
– Niedługo odbędzie się we Wrocławiu Europejski Szczyt Wielkiej Piątki, więc mamy pełne ręce roboty.
– Stawi się dużo ważniaków i musicie to dobrze wykorzystać, co? – Zagadnął trochę złośliwie.
Malec robił się coraz bardziej nieznośny. Płakał coraz głośniej i głośniej. Poczułam smród wydobywający się z jego pampersa.
– Nie potwierdzam i nie zaprzeczam – odparłam takim samym tonem. – Chyba będziemy musieli skończyć dziś wcześniej. Twój syn domaga się czystej pieluchy i kolacji.
– Szkoda, że nie wytrzymał trochę dłużej... Jutro też zadzwonię, bo gdy rozpoczniemy docelowe działania, będę miał znaczniej mniej czasu i nie wiem, kiedy znów uda się nam porozmawiać.
– Kontaktuj się ze mną o każdej porze. I pomyśl o nas, gdy...
– Nie przestaję o was myśleć. – Nie dał mi wypowiedzieć tych najcięższych słów. – Kocham was. Do jutra, skarby.
– Dobranoc.
Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w czarny ekran. Alexander pomógł mi wrócić do rzeczywistości. Zmieniłam mu pieluchę i nakarmiłam go. Usypianie zajęło mi więcej czasu niż zwykle, a trzeba przyznać, że nigdy nie byłam w tym dobra. Często miałam wrażenie, że Adam zajmuje się naszym synem lepiej niż ja. Sprawniej mu szło z kąpielą, ubieraniem, usypianiem... Alek wydawał się radośniejszy w jego obecności, jakby odczuwał, że to ojciec jest tym rodzicem, który stawia go na pierwszym miejscu w swoim życiu. Jego matka natomiast, pozbawiona rodziny do momentu wyjścia za mąż, wciąż próbowała się odnaleźć w tej roli. Chociaż może było to tylko usprawiedliwienie... Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że oddałabym własną rodzinę, własne życie za jedną kluczową informację. Chora miłość do mojej pracy była moim największym problemem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top