LV (55) - Lila
Najpierw trochę go zmiękczyłam. Nie żebym uważała, że było to niezbędne. Zwyczajnie nie lubię marnować tego typu okazji. Patrzył na mnie tymi swoimi malutkimi ślepiami, które za chwilę miały jeszcze się zmniejszyć przez narastająca opuchliznę.
– Jak długo zamierzasz się na mnie wyżywać? – Powoli artykułował każde słowo. – Za chwilę mogę być niezdolny do rozmowy.
– Skąd wiesz, że chcę z tobą rozmawiać?
Chciał się uśmiechnąć, ale pęknięta dolna warga uniemożliwiła mu to.
– Nietrudno było zgadnąć dla kogo pracujesz. Gdy wrócę do kraju, powiem wszystkim, że Polska Organizacja Zwiadowcza ma się całkiem nieźle.
– I co jeszcze im powiesz?
– Jak ciepło przyjęła mnie pewna dama z organizacji.
W ramach „ciepłego przyjęcia" wymierzyłam mu cios w wątrobę. Zgiął się w pół. Gdybym nie przywiązała go do krzesła, wylądowałby na posadzce.
– Teraz możemy porozmawiać o konkretach – powiedziałam, po czy usiadłam naprzeciwko Safira. – W której kieszeni masz dane przekazane przez Wronę?
– Szukaj.
– Jeśli mi nie powiesz, rozbiorę cię do naga. Nawiasem mówiąc, nie sprawi mi to przyjemności.
– Rób to, co musisz. Nie wstydzę się swojego ciała.
Powiedziałam A, więc trzeba było powiedzieć B. Czarnego pendrive'a znalazłam już na samym początku w kieszeni jego płaszcza, ale musiałam dotrzymać danego słowa. Nie chciał współpracować, więc brnęłam dalej. Rozprawiłam się z każdą częścią jego garderoby przy pomocy noża. Nie zamierzałam odwiązywać wiceministra od krzesła.
Wyglądał żałośnie. Zakrwawiony, skulony i pokonany. Przydałby mu się szybki prysznic. Przygotowałam się na taką ewentualność. Zimna woda czekała w misce już od dłuższego czasu. Chlusnęłam na niego, gdy najmniej się tego spodziewał. Wydał z siebie parę nieartykułowanych dźwięków. Prawie zrobiło mi się do żal. Prawie.
– Wiesz, że na terenie Polski działają nasi ludzie? – Dukał szczękając zębami. – Znajdą cię i...
– Daruj sobie te groźby bez pokrycia.
Wyszłam z jasnego zaplecza do ciemnej sali dla gości. Ochroniarze i Rams siedzieli na podłodze oparci o ścianę. Związani i zakneblowani. Chwyciłam notebooka, którego zostawiła mi Wanda i wróciłam do Safira. Nic się u niego nie zmieniło. Podłączyłam nośnik Wrony i pobieżnie przejrzałam pliki. To zdecydowanie właściwy pendrive.
– Mam już prawie wszystko, co chciałam – oznajmiłam wiceministrowi. – Potrzebuję jeszcze tylko jednej, małej rzeczy.
– Nic dla ciebie nie zrobię.
– Ta deklaracja była zupełnie niepotrzebna, bo nie proszę o nic dla siebie, ale dla całego, polskiego społeczeństwa.
– Polskie społeczeństwo obchodzi mnie tyle, ile wymierający gatunek mrówki na Nowej Zelandii – fuknął Safir.
– Przykro mi, że tak mówisz. Mam jednak w zanadrzu coś, co delikatnie skłoni cię do współpracy. Czego się najbardziej boisz?
Wiceminister obrony drgnął, gdy wybrzmiało moje pytanie, ale poza tym nie okazał strachu. Wciąż zgrywał pewnego siebie chojraka.
– Zakładam, że to pytanie retoryczne.
– I tak, i nie. Nie obraziłabym się, gdyby szanowny pan minister odpowiedział, ale nie nalegam. Nie chciałabym zepsuć dobrej atmosfery między nami, na którą tak ciężko pracowaliśmy.
– Jesteś stuknięta.
Zignorowałam tę insynuację.
– Twoją największą słabością jest strach przed utratą władzy, wpływów i poważania u ważnych osobistości. W związku z tym zrobiłeś już mnóstwo, aby to wszystko zachować. Nadużywałeś władzy, dawałeś łapówki, zatrudniałeś w wielkich firmach członków swojej rodziny, pozbywałeś się niewygodnych polityków... I tak dalej i dalej... Sam nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile się tego uzbierało, bo w przeciwnym razie nie byłbyś tak blisko prezydenta Mandela.
– O czym ty... - Urwał w połowie. Przypomniał sobie.
– Pamiętasz aferę Lebiediewa?
Pustym wzrokiem wpatrywał się w jakiś punkt za swoimi plecami. Pstryknęłam palcami przed jego oczami, żeby powrócił do rzeczywistości.
– Afera Lebiediewa? – Powtórzyłam. – Z początku twojej politycznej kariery?
– Tak.
– Pomogłeś Lebiediewowi wykraść dokumenty z Ministerstwa Finansów. Z ministerstwa, na czele którego stał wtedy Samuel Mandel. Pogrążyliście go. Zszargaliście jego nieposzlakowaną opinię. Długie miesiące zajął mu powrót na szczyt. Nie mam pojęcia jak przez tyle lat udało ci się przed nim to ukryć. Gdyby tylko Mandel wiedział jaką żmiję trzyma tuż przy swoim boku...
Safir zwiesił głowę. Właśnie stał się wielkim przegranym. Pozostało mu jedynie wybranie mniejszego zła.
– Jaką masz dla mnie ofertę? – Zapytał, nie podnosząc głowy. Chwyciłam go za włosy i szarpnęłam do góry. Teraz patrzył prosto w moje oczy.
– Zostaniesz informatorem Polskiej Organizacji Zwiadowczej.
– Po moim trupie. – Splunął mi w twarz. Maska ochroniła mnie przed jego „jadem". Nie mogłam jednak tego tak zostawić. Znieważył zwiadowcę POZ-u. Nie ujdzie mu to na sucho. Z rękawa wysunęłam niewielki nóż. Przystawiłam mu go do gardła.
– Mogę to załatwić. – Głębiej wbiłam ostrze w skórę.
– Nie odważysz się mnie zabić. Skonfliktujesz tylko w ten sposób nasze państwa – zauważył przytomnie.
– Masz rację, Safir. Nie zabiję cię. – Schowałam nóż i wróciłam na krzesło. – To byłoby zbyt proste. Mam dużo lepszy pomysł. Jeśli się nie zgodzisz, upublicznimy twój udział w aferze Lebiediewa i dorzucimy coś o współpracy z obcym wywiadem, czyli z nami. Jak myślisz? Jaką karę wymierzy ci Mandel? Dziesięć, piętnaście, a może dwadzieścia pięć lat gułagu? Dla ciebie to jak dożywocie. Naprawdę chcesz zdechnąć jak stary kundel gdzieś na Syberii?
Wydał z siebie dziki okrzyk. Kolejny przejaw klęski. Długo się nie odzywał. Łaskie pozwoliłam mu przemyśleć każdą wersję swojej decyzji. Gdy oczekiwanie zaczęło mi się dłużyć, napełniłam niedużą miskę zimną wodą i zafundowałam mu drugi prysznic.
– Będę pracował dla Polskiej Organizacji Zwiadowczej – postanowił głośno.
– Takie to było trudne? – Ostatni raz zakpiłam z niego. Przecięłam plastikowy zacisk, którym przywiązałam go do krzesła. Rzuciłam mu poszatkowane ciuchy. – Ubierz się, bo już nie mogę na ciebie patrzeć. – Zaczekałam aż włożył na mokre ciało garnitur, który nadawał się tylko na śmietnik. Dopiero potem przekazałam mu wskazówki dotyczące jego nowej pracy. – Rano ktoś dostarczy ci pendrive'a z podobnymi danymi do tych, które chciałeś uzyskać od Wrony. Oddasz go Mandelowi i powiesz, że spotkanie z wtyką zakończyło się pomyślnie. Później nie pozostanie ci nic innego jak czekanie aż nasz zwiadowcza skontaktuje się z tobą i przekaże dalsze instrukcje. Ostrzegam: nie próbuj kombinować, bo od razu dowiemy się o tym i zakończymy naszą współpracę w sposób, który na pewno ci się nie spodoba. Umowa stoi? – Wyciągnęłam do niego dłoń. Spojrzał na mnie pogardliwie, wyminął mnie i poszedł do sali dla klientów.
– Rozwiąż moich ochroniarzy! – Usłyszałam jego krzyk.
Zanim spełniłam prośbę Safira, wymusiłam na nim, aby polecił swoim gorylom, aby w żaden sposób nie próbowali wystąpić przeciwko mnie. Usłuchali go, choć zerkali na mnie z niechęcią. Cała trójka wyszła bez pożegnania frontowymi drzwiami na dżdżystą, wiosenną noc.
Zostałam sam na sam z Ramsem. Usunęłam knebel z jego ust.
– Powiedz mi, jak to teraz rozegramy? – Zapytałam uprzejmie?
– Zapomnę o wszystkim, co się tutaj wydarzyło – odparł natychmiast. – Mózg potrafi wypierać ze świadomości traumatyczne wydarzenia, a to zdecydowanie do nich należało, więc o nich nie musisz się martwić.
– Chyba jednak muszę.
– Zapewniam cię, że...
– O swoim kumplu, Wronie, też zapomnisz? I o tym jak zgodziłeś się na współudział w szpiegowaniu własnego kraju?
– Co ty pierdolisz? Jakie szpiegowanie? Wrona o niczym mi nie mówił.
– Nie dogadamy się.
– Zaczekaj! Wrona wciągnął mnie w to wszystko wbrew mojej woli.
– Jak powiedziałam: nie dogadamy się. Wstawaj. Wezmę cię na przejażdżkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top