LIII (53) - Adam
Rozsadzała mnie dzika wściekłość na myśl o Angeli Gros. Okłamała mnie. Sprzedała mi jąkąś tanią bajeczkę o misji, którą miałem wykonać, a prawdziwy plan przedstawiał się zupełnie inaczej. Nie chodzi o to czy jej uwierzyłem, czy nie, ale to, że naraziła moje życie, mimo że byłem jej potrzebny. Wielce prawdopodobne było, że w następnym samobójczym ataku to ja będę odgrywał najważniejszą rolę.
Po tym jak przebiliśmy się przez przejazd, ruszyły za nami dwa pojazdy służby celnej. Haji strzelał do nich na oślep. Nie pozostawali dłużni. Kule świstały mi niebezpiecznie blisko uszu.
– Przestań do nich strzelać! – Krzyknąłem na niego.
– Tylko jeśli oni przestaną strzelać do mnie – odparł, przeładowując magazynek. Wystawił rękę z karabinem przez szybę i znów walił, gdzie popadnie.
Starałem się jechać możliwie jak najszybciej. Nie trzymałem się prostego toru jazdy, żeby trudniej było w nas trafić. Mimo to wiedziałem, że Haji sam nie ma szans z dwiema ekipami celników. Nie pomagałem mu do momentu, w którym kula drasnęła mnie w policzek. Jeśli teraz zginę, pomyślałem, Lila i Alexander zginą razem ze mną.
– Trzymaj kierownicę! – Poleciłem Haji'emu, a sam wychyliłem się przez szybę w drzwiach. Nie zamierzałem zabijać celników. Celowałem w koła ich samochodów. Jeden udało mi się zdjąć już za trzecim razem. Drugi wypadł z drogi po jedenastym strzale. Schowałem się do kabiny i przejąłem stery.
– Co to, kurwa, było? – Wydarłem się na niego. – Jak mogliście zorganizować przejazd w taki sposób?! Zdajesz sobie sprawę z tego, że sekundy dzieliły nas od śmierci?!
– Adam... - Głos mojego towarzysza był słaby i świszczący.
Było ciemno, dlatego nie widziałem dokładnie jego twarzy, jednak perlisty, gęsto usiany pot na jego skórze błyszczał w słabym świetle księżyca.
– Oberwałem – wykrztusił z siebie resztami sił.
Zatrzymałem ciężarówkę. Miałem gdzieś to, czy celnicy nas dorwą. Wyskoczyłem z szoferki i otworzyłem drzwiczki po stronie Haji'ego. Znikome światło lampek kabiny pomogło mi ocenić sytuację. Z jego prawego uda wystawał dwudziestocentymetrowy odłamek. Wypływająca krew przybrała jasnoczerwony kolor. Sączyła się jak woda ze źródła. Niedobrze... Pęknięta tętnica udowa. Nie zostało mu dużo czasu. Zdjąłem kurtkę mundurową i owinąłem nią ranę. Przewiązałem udo Haji'ego paskiem tuż na wystającym odłamkiem. W ten sposób dostał ode mnie kilka godzin.
– Adam... Czuję, że ze mną źle – szepnął.
– Jak długo jeszcze pojedziemy? – Spytałem rzeczowo.
– Jakieś dwie godziny.
– Gdy dojedziemy na miejsce, postaram się, żeby zajęli się tobą fachowcy. Dasz radę mnie nawigować?
– Chyba tak.
Szczerze wątpiłem, że wytrzyma tak długo i tak naprawdę nie obchodziło mnie czy ktoś udzieli mu pomocy medycznej, czy nie. Liczyło się tylko to czy zdoła doprowadzić mnie do celu. Przedwczesna śmierć Haji'ego była jednoznaczna z nieukończeniem zadania, a to z kolei pociągało za sobą daleko idące konsekwencje, które nie miały dosięgnąć mnie, lecz moich najbliższych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top