I - Lila
Tkwiłam przy biurku zawalonym niezliczoną ilością zadrukowanych kartek. Wypisane na nich bzdury w ogóle mnie nie interesowały. Sama wielokrotnie je wymyślałam. To, co zdarzyło się w terenie zawsze pozostawało tajemnicą pracownika terenowego. Zwierzchnicy wiedzieli tyle, ile zechcieli im ujawnić podwładni. I godzili się na taki stan rzeczy. Nikt nie robił problemów, jeśli raport zgadzał się z sytuacją zastaną po akcji i/lub stanem użytego sprzętu. Najważniejsze były efekty. Papierologia zawsze interesowała tylko i wyłącznie ludzi, który mieli nas kontrolować. Na szczęście nie robili tego zbyt często, ale za to regularnie, dlatego ktoś musiał utrzymywać porządek w tym steku niedorzeczności i niedomówień. Najczęściej padało na kogoś, kto z jakiś powodów nie mógł wykazywać się w terenie. Na chwilę obecną tym kimś byłam ja i coraz trudniej było mi to wytrzymać. Faktury, decyzje, postanowienia, podania – to zdecydowanie nie moja bajka. Powinnam być po tej drugiej stronie: kreować rzeczywistość i śmiać się w twarz szefom. Kolejne czytane przeze mnie raporty pobudzały we mnie już i tak niewyobrażalnie wielką tęsknotę za tym, co lubię najbardziej: za adrenaliną, sytuacjami bez wyjścia i zapachem strachu tych, do których przychodziłam. Jeden rozkaz starego pozbawił mnie na długie miesiące tych przeżyć. Zamieniłam je na jakże fascynujące podpisywanie sprawozdań. Na początku jeszcze je liczyłam. Obiecywałam sobie, że gdy opatrzę swoją parafką setny dokument, wjadę windą na najwyższe piętro, wejdę do gabinetu dyrektora i zażądam oddelegowania mnie do poprzednich zadań. W windzie uświadomiłam sobie, że mogę dokładnie przewidzieć przebieg naszej rozmowy. Figurski, siedząc w obrzydliwie drogim, skórzanym fotelu, za obrzydliwie brzydkim, metalowym biurkiem stwierdzi, iż minęło jeszcze zbyt mało czasu i rany się nie zabliźniły. Poza tym wciąż zbyt emocjonalnie patrzę na ostatnią akcję i tracę przez to obiektywny osąd wydarzeń, co z kolei naraża każdą osobę, która ze mną współpracuje. Wyszłam na trzydziestym szóstym piętrze i zostawiłam u przesłodkiej sekretarki Niny teczkę z setnym własnoręcznie podpisanym papierem. Nie włożyłam do środka żadnego liściku ociekającego rozgoryczeniem i nienawiścią, bo niestety Figurski we wszystkim miałby rację. Zacisnęłam zęby i czekałam na swoją kolej.
*
Setny raport zdążył już zatrzeć się w mojej pamięci. Moje życie zawodowe nadal tkwiło w martwym punkcie, ale prywatnie wszystko zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nigdy nie byłam zwolenniczką ślubów i wierności jednemu partnerowi. Monogamia plasowała się według mnie w ślepej uliczce ewolucji. Nie myślałam o założeniu rodziny. Przeszkadzałaby mi tylko w wymagającej pracy. Odkąd pamiętam poświęcałam się jej bez reszty, często nie zważając na własne zdrowie i życie. Liczyło się tylko wypełnienie zadania, a to kto odda w ręce szefa zdobytą informację było mniej istotne. Ubóstwiałam tę robotę, była całym moim życiem i nic nie mogło zepchnąć jej z pierwszego miejsca. I tak jest do tej pory, choć teraz pozostałe pozycje na podium również są zajęte.
Nie wiem co mnie podkusiło, żeby przyjąć zaproszenie od Figurskiego do Pałacu Prezydenckiego na wręczenie odznaczeń zasłużonym żołnierzom. Po oficjalnej części miał odbyć się bankiet, a on jako zatwardziały (stary) kawaler, nie miał z kim pójść, więc poprosił mnie o przysługę. Szefowi się nie odmawia, tym bardziej, że wciąż bez przerwy i chwili wytchnienia ślęczałam nad piętrzącymi się dyrdymałami. Uznałam, że będzie to przepustka do mojego rychłego powrotu w teren. Wystroiłam się tak, że Figurski w pierwszej chwili mnie nie poznał. Gdy zorientował się z kim na do czynienia, uśmiechnął się dwuznacznie i orzekł, że mój talent nie może się dłużej marnować. Już przed uroczystością osiągnęłam to, co chciałam. Byłam najlepsza w tym fachu.
Zawsze podziwiałam żołnierzy. Imponowali mi zdecydowaniem, odwagą, wiarą w swój kraj i w słuszność tego, co robią. Rzadko bywałam dumna z własnych czynów, a jeszcze rzadziej ufałam rządzącym. Za dużo o nich wiedziałam, żeby ślepo wykonywać ich rozkazy. Ci goście w galowych mundurach, którzy otaczali mnie tamtego wieczora, nie mieli wątpliwości co do swojej służby. Każdy z powagą wypinał pierś i pozwalał prezydentowi przypiąć zasłużony medal. Jeden zwrócił moją uwagę. Groźny wyraz twarzy, zmrużone, delikatnie garbaty nos. Wysoki i barczysty. Bez obrączki na palcu. Uśmiechnął się pod nosem, gdy wrócił do szeregu. Zdecydowanie był wart mojego zainteresowania. Nie przypuszczałam wtedy, że ten facet wywróci moje, bądź co bądź, uporządkowane życie do góry nogami. Gdybym doznała trwającego ułamki sekund olśnienia odnośnie finału naszej znajomości przysięgam, że nie rozpoczęłabym rozmowy z nim i wyciągnęłabym stamtąd Figurskiego zaraz po przystawkach z łososiem i śledziem, a przed daniem głównym. Zostaliśmy jednak nieco dłużej. Kelnerzy zdążyli posprzątać puste półmiski i brudne talerze, a kilku muzyków zaczęło grać jakąś smętną melodię. Przed śmiertelną nudą ratowała mnie obserwacja porucznika Adama Warneńczyka. Nie szukał zainteresowania wśród kolegów po fachu, bo nie musiał tego robić. Uważnie wysłuchiwano tego, co miał do powiedzenia i z uznaniem kiwano głowami. Czasem czymś ich rozbawiał, za co otrzymywał od niektórych przyjacielskie klepnięcie po plecach. Ale kiedy nadchodził moment, gdy otaczająca go grupa rozpraszała się i zostawał sam, popadał w głębokie zamyślenie. Wracał tam, gdzie dokonał tego, co zaprowadziło go tutaj, do Pałacu Prezydenckiego.
– Dobry wieczór, panie dyrektorze.
Oderwałam wzrok od swojego obiektu. Podszedł do nas starszy wojskowy.
– Cześć, generale – odpowiedział Figurski. Objęli się jak starzy znajomi. – Nigdy więcej nie zmuszaj mnie do udziału w takich uroczystościach – zażartował.
– Daj spokój. Trochę rozrywki ci nie zaszkodzi. Poza tym to mój ostatni medal.
– Nareszcie. Już myślałem, że specjalnie dla ciebie ustanowione zostanie nowe odznaczenie, bo więcej już zdobyć się nie da. Poznaj proszę towarzyszkę mojej dzisiejszej niedoli, Lilianę Parus.
– Generał Walter Sowicki – przedstawił się i zdecydowanie uścisnął moją dłoń. – Cóż takiego zaimponowało pani w tym starym pryku, że dostąpił zaszczytu dzielenia z panią życia?
Figurski parsknął śmiechem i zanim zdążył coś powiedzieć, zabrałam głos:
– Jest w Arturze coś takiego, co nie pozwala mi odmówić jego prośbom. To mój szef.
Sowicki poczerwieniał. Z zakłopotaniem porozglądał się po sali.
– No cóż... Przepraszam za niestosowane pytanie. W ramach zadośćuczynienia przedstawię was moim dwóm najlepszym żołnierzom. Kontakty w armii zawsze mogą się wam przydać.
Zaprowadził nas do Warneńczyka, który rozmawiał z innym żołnierzem. Podporucznik Roland Gilko, o ile dobrze zapamiętałam z wręczenia medali. Spod prawego rękawa marynarki wystawała plastikowa imitacja dłoni.
– Porucznik Adam Warneńczyk i podporucznik Roland Gilko – Sowicki wskazał nam jednego i drugiego. – Moi zasłużeni dowódcy.
– To dla nasz zaszczyt móc poznać najodważniejszych żołnierzy w kraju – skomplementował Figurski. – Dyrektor Polskiej Organizacji Zwiadowczej, Artur Figurski, a to moja podwładna, analityczka z Biura Zadań Specjalnych, Liliana Parus. Och, przepraszam na moment. – Rozdzwoniła się jego komórka.
– Gratuluję przyznanych odznaczeń – odezwałam się, patrząc na Adama.
– Dziękujemy pani – Roland skłonił głowę.
– Nie ma czego gratulować – rzekł niskim, zachrypniętym głosem Warneńczyk. – Wykonywaliśmy tylko rozkazy.
– Proszę się nim nie przejmować. Adam zawsze jest taki skromny – usprawiedliwił go generał. – Tak naprawdę robi dużo więcej niż samo wykonywanie rozkazów.
Porucznik Warneńczyk ściągnął brwi. Nie pasowała mu ta gadanina. Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu drogi ucieczki. Przeszkodził mu Figurski.
– Dostałem telefon z pracy. Natychmiast musze stawić się w pewnym miejscu. Zadzwonię po taksówkę dla ciebie – zwrócił się do mnie.
– Może nie będzie takiej potrzeby? – Wtrącił Gilko. – Jeśli zechce pani zostać, ktoś na pewno dotrzyma pani towarzystwa.
Adamowi było wszystko jedno czy zostanę, czy nie, ale ja tak łatwo się nie poddawałam. Wystarczyłaby mi chwila rozmowy na osobności i już wiedziałabym, czy mogę liczyć na niezobowiązujący romans.
– Zostanę. A jutro o ósmej jestem w twoim gabinecie, szefie.
– Kujesz żelazo póki gorące, co? Zobaczymy, co da się zrobić. Miłego wieczoru.
– Odprowadzę cię – zaoferował generał Sowicki.
Zostałam w towarzystwie dwójki żołnierzy, z których jeden okazywał mi daremne zainteresowanie, a drugi traktował mnie jak powietrze.
– Zdradzi nam pani czym zajmuje się w POZ-ie?
– Niczym niezwykłym. Analizuję informacje uzyskane przez innych w terenie.
– A ja myślę, że już sama praca w POZ-ie jest niezwykła – przyznał podporucznik. – Jest pani z pewnością jedną z najlepiej poinformowanych osób w kraju. Mam rację?
– Nie ma pan racji. Jako analityka interesuje mnie tylko to, co dostanę od kolegów. Nie mam dostępu do informacji przepływających między wydziałami, bo nie pracuję w terenie – skłamałam gładko.
Każde wypowiedziane przez mnie słowo mijało się z prawdą, ponieważ dla osób z zewnątrz miałam pozostać szeregowym, niedoinformowanym pracownikiem, spędzającym osiem godzin za biurkiem. Rzecz jasna nie zajmowałam stanowiska analityczki. Byłam liderem Biura Zadań Specjalnych (chwilowo wiceliderem). Miałam dostęp do większości informacji w firmie, bo to moje biuro jak żadne inne potrzebowało nowinek. Gilko całkiem dobrze rozumował, ale nie mogłam przyznać mu racji.
– Wielka szkoda.
– Dlaczego?
– Mam przeczucie, że byłaby z pani niezła agentka. – Puścił do mnie oczko. – Co myślisz, Adam?
Milczący porucznik Warneńczyk dokończył swojego drinka, zlustrował mnie od stóp do głów i powiedział całkiem poważnie:
- Roland, jak możesz tego nie dostrzegać. Pani już jest niezłą agentką.
Zdziwiła mnie jego pewna wypowiedź, choć nie dałam tego po sobie poznać. Patrzył na mnie, wyzywając mnie na słowny pojedynek.
– Skąd to przypuszczenie, panie poruczniku? – Zapytałam zadziornie.
– Widać po pani znudzenie i chęć opuszczenie bankietu, a jednak nie skorzystała pani z okazji szybszego powrotu do domu. Wnioskuję więc, że działa pani pod przykrywką dla swojej firmy lub ma pani jakiś własny, ukryty cel.
– To raczej z pana byłby dobry zwiadowca. Ma pan zmysł obserwacyjny.
– Zwyczajna żołnierska przenikliwość.
– Czyżby? A może ta przenikliwość wyostrzyła się w trakcie wykonywania tajnych zadań za granicą na zlecenie rządu, podczas których nie obowiązywały pana żadne zasady moralne?
– Przekomarzajcie się dalej – wtrącił się Gilko. – Nie jestem wam do tego potrzebny.
O to właśnie chodziło. Wreszcie mogłam porozmawiać z Adamem w cztery oczy. Zanim zdążyłam otworzyć usta i wyrobić sobie nad nim przewagę, zapytał pierwszy:
– Dlaczego cały wieczór przyglądała mi się pani?
Albo wyszłam z wprawy, albo on był lepszy ode mnie w szpiegowskim fachu.
– Skoro zauważył pan moje zainteresowanie oznacza to, że pan również przyglądał się mnie. Pytanie czy robił to pan na czyjeś polecenie, czy zwyczajnie przypadłam panu do gustu.
Zwiesił na chwilę głowę. Popatrzył zmrużonymi oczami delikatnie uśmiechając się.
– Jak na pracownicę POZ-u przystało, na pewno znajdzie pani odpowiedź na to pytanie.
I znalazłam. Szybciej niż się spodziewałam.
Po bankiecie Adam odprowadził mnie do hotelu. Nie chciałam się z nim rozstawać przed drzwiami mojego pokoju, więc zaproponowałam drinka. Stwierdził jednak, że nie jest typem faceta, za którego go mam i że w tym przypadku moje wywiadowcze umiejętności zawiodły. Z grzeczności wziął mój numer telefonu i wyszedł nie oglądając się za siebie.
Zadzwonił do mnie następnego dnia i wydarzenia nabrały tempa. Takiego tempa, o które bym siebie nie podejrzewała. Pół roku naszej znajomości wystarczyło, żebym zaszła w ciążę. Po wizycie u ginekologa nie wychodziłam z domu przez dwa dni. Ryczałam jak bóbr. Figurski tak jak obiecał przywrócił mnie do dawnej służby, a znów zanosiło się na powrót za biurko. Praca w terenie była dla mnie jak narkotyk, którego pozbawiłam się z własnej głupoty. Adam na wieść o tym, że zostanie ojcem wzruszył się jak nastolatki na filmach romantycznych. Ten wielki, umięśniony mężczyzna o wyglądzie seryjnego zabójcy, padł przede mną na kolana i zadał pytanie:
– Wyjdziesz za mnie?
Zgodziłam się, a on zamiast wstać z klęczek przytulił głowę do mojego brzucha i trwał w tej pozycji dobrych kilkanaście minut.
Ślub wzięliśmy tydzień później. Minęło siedem miesięcy i urodziłam zdrowego chłopca z takim samym kartoflanym nosem jak Adama.
Do dziś nie mogę uwierzyć, że dałam się wrobić w rodzinę, w kredyt na dom na przedmieściu i w robotę, która wysysa ze mnie pozytywną energię. Najgorsze (albo najlepsze, zależy z której strony na to spojrzeć) było to, iż nie wyobrażałam sobie życia bez tych dwóch wspaniałych facetów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top