Rozdział 26
Siedział skulony na swoim łóżku, przyciskając drobne dłonie do uszu. Znowu to samo... Miał już dość.
Po chwili nastała cisza, a chłopiec poczuł, jak jego oczy robią się wilgotne.
Wiedział, co to oznaczało. Kobieta pewnie leżała już nieprzytomna od ciosu w głowę. Ten śmieć bił czym popadło. Kabel od żelazka był tak samo dobry jak pasek. Albo patelnia...
Wszedł do jego pokoju i rzucił na podłogę kobietę, z której ust uciekł jęk. Chłopiec pisnął, wystraszony.
- Zamknij się wreszcie. - Warknął facet i usiadł w fotelu, włączając telewizor. Dziecko wstało szybko i podbiegając do leżącej nieumiejętnie sprawdził, czy żyje. Oddychała, a chłopiec odetchnął z ulgą. Jeszcze żyła. Z nienawiścią w granatowych oczkach spojrzał na mężczyznę. Ten w dokładnie tej samej chwili spojrzał na niego. Chłopiec natychmiast spuścił wzrok, lecz było już za późno.
Zamknął oczy.
Tak cholernie się bał...
Usłyszał znienawidzony dźwięk wyciągania paska ze szlufek spodni i mocniej zacisnął powieki. Chciał uciec, ale nie mógł zostawić kobiety samej. Mimo wszystko, gdy Jebany Pan i Władca domu nie patrzył, ta dbała o niego jak tylko mogła. Tęsknił za czasami, gdy ten skurwiel wyjeżdżał w delegacje. Miał wtedy prawdziwy Dom, taki na jaki zasługuje dziecko. Lecz potem facet zawsze dowiadywał się wszystkiego, a oni razem z matką zbierali lanie. W końcu ta przestała się stawiać. Czasami opowiadała chłopcu, jak wspaniale jest znaleźć swojego Przeznaczonego, jak cudownie jest mieć kogoś do kochania. Potem zawsze ze smutkiem śpiewała mu piosenki i opowiadała bajki, kołysząc go w ramionach niczym niemowlę.
Gdy był mały, nie mógł zrozumieć...
Gdy uciekał, nie rozumiał...
Zrozumienie przyszło później...
Dużo później...
Leżał wsparty o drzewo, trzymając braci na piersi. I wtedy, patrząc w rozgwieżdżone niebo dotarła do niego prawda. Jego matka miała swojego Przeznaczonego... Jego ojcu zamarzyła się partnerka i po prostu go zabił.
Nie znosił o tym myśleć.
A teraz siedział, sam, przy ciepłym ciele matki i czuł pas na swojej skórze. Położył się na niej, chcąc ochronić ją przed ciosami, gdyby jakiekolwiek spadły jeszcze na nią, lecz po chwili jego ojciec złapał go za ramię i pociągnął w górę.
- Masz jej nie pomagać. - Warknął ostro i puścił chłopca, a ten spadł na dół. Mężczyzna uniósł jeszcze kolano i z całej siły nabił na nie dziecko.
Czarny nie miał pojęcia, jak to przeżył... Uderzenia w brzuch u dzieci są cholernie niebezpieczne.
Czasem żałował, że nie dał się zabić. Ale wtedy jego ojciec nie miałby za niego obiecanych pieniędzy, a nieraz już groził, że jeśli chłopiec czegoś spróbuje, to on osobiście się z nim rozprawi. Dziecko trzęsło się za każdym razem, gdy wspominał jego paskudną mordę i jego cholerne towarzystwo. Traktowali go jak powietrze... I to było dobre. Ale czasami jednak zauważali jego istnienie. Szkoda, że zamiast traktować go jak człowieka, udawali, że jest zwierzątkiem. Głaskali go, chwalili, przymilali się do jego ojca, wychwalając go pod niebiosa. Stary stał tylko, z kpiącym wyrazem twarzy. Jego oczy co jakiś czas ciskały gromy w syna. Najstarszego syna...
Tak się bał, gdy dowiedział się, że jego matka znowu jest w ciąży... Tak cholernie się bał, że ojciec zabije te maluchy... Ku jego zdziwieniu ojciec na początku faktycznie traktował najmłodszych synów dość chłodno, lecz gdy okazało się, że są betami i to w dodatku dość silnymi, nawet jak na swój wiek, ojciec stał się wzorem cnót. Bawił się z nimi, troszczył się o nie, karmił, przewijał... Tylko jego oczy nadal pozostawały zimne i wrogie, gdy wpatrywał się w niego lub w jego matkę. To tak cholernie bolało! Cóż on zrobił, że jego własny ojciec tak go nienawidził?
Gdy podrósł nieraz zastanawiał się, czy jego złość nie jest spowodowana jakąś zdradą. Może wcale nie był JEGO dzieckiem?
Jednak kiedyś, gdy ojciec kazał mu sprzątać w domu, znalazł test na ojcostwo. Od tamtej pory nawet nie myślał o nim jako o swoim ojcu. Był jego biologicznym dzieckiem, pierwszym synem... Więc dlaczego tak go nienawidził?
Kolejne wspomnienie było już... Inne... Spał zwinięty w kłębek na miękkim, puchatym kocu. Czuł zapach jedzenia, lecz wiedział, że nie będzie mógł go zjeść... Był taki głodny... Od paru dni nie miał nic w pysku. Zerknął na mężczyznę stojącego przy stole. Właśnie zbierał talerze. Wilk spojrzał na niego z nadzieją. Na cokolwiek. Zadowoliłby się nawet padliną... Jednak mężczyzna tylko warknął coś do niego. Tak cicho, że chłopak nawet mimo dobrego słuchu nie był w stanie go zrozumieć... I poszedł... Po prostu zostawił go tam, głodnego jak cholera, słabego, spragnionego i zziębniętego...
Nagle zauważył, że jest już duży. I wolny.
Zakradał się właśnie do pokoju swoich młodszych braci. Ci zawsze byli dla niego mili... Kochał ich. I dlatego musiał ich zabrać, zanim ojcu też coś odbije.
Obudził ich i powiedział, że wybierają się na wycieczkę...
Poniekąd nie kłamał.
Wyszli jak stali, ubrani w piżamy, kurtki i buty. Na szczęście dla nich, starszy brat wziął im trochę rzeczy na zmianę.
Zostały ukradzione, gdy tylko na chwilę zamknął oczy, wyczerpany kilkudniowym marszem.
Raz, gdy poszedł polować jakieś dzieci podbiegły do jego braci, którzy bawili się jako wilczki przed norą. Wzięły ich i już miały z nimi uciekać, gdy Czarny wyskoczył z krzewów, przewracając całą czwórkę. Był taki wściekły! Och, ależ on nienawidził tych ludzi! Wszystko zawsze robili pod siebie! Nigdy nie zrozumieją bólu zwierzęcia, gdy odbierają mu młode. I matka, i dziecko wiedzą, że już więcej się nie zobaczą... Mogą tylko wyć do siebie, z nadzieją, że jeszcze nie przyszedł czas na nich.
Następne wspomnienie było... Dziwne.
Czuł się... Bezpiecznie. Heh, czasami zapominał co to słowo w ogóle znaczy. Czuł ciepło... Było tak miękko i wygodnie! Mógłby się nigdy stamtąd nie ruszać... Słyszał też cichy, usypiający trzask płomieni tańczących w kominku... Wyciągnął przed siebie łapy i ziewnął cicho. Podobało mu się. Czuł, że ma pełny żołądek, a to dodatkowo go usypiało i koiło. Mruknął coś i nagle usłyszał śmiech. Kilku ludzi, ale wydawało mu się, że doskonale zna te głosy. Były takie przyjazne... Naprawdę chciałby dalej tak zostać... Już nigdy niczym się nie przejmować... Tylko grzać się przy kominku, jak na psa przystało, biegać za zającami... Westchnął, zadowolony... Tylko tego mu było trzeba. Tylko tego chciał od życia.
Bezpieczeństwa.
Niczego więcej nie chciał. I nie potrzebował. Był silny, młody i cholernie sprawny. Mimo to ciążył mu strach, że ON kiedyś go znajdzie...
***
A co tam, macie rąbek przeszłości naszego Czarnego.
Pytania?
Teorie? :D
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top