CZAR

  Gdybym mogła cofnąć czas, zmienić cokolwiek w swym życiu, z pewnością, kilka lat temu, nie weszłabym wieczorem do baru „Słodka Róża" i nie dałabym poderwać się wysokiemu blondynowi o zwodniczo czarującym uśmiechu.
Pierwsze miesiące, jakie spędziłam z Henrym Gossardem były naprawdę takie, jakie tylko każda zakochana dziewczyna mogłaby sobie wymarzyć. Urocze randki, bukiety kwiatów, romantyczne kolacje. Co najważniejsze, Henry zdawał się czytać w moich myślach. Wiedział jakie kwiaty lubię najbardziej - wielobarwne frezje i fioletowy bez. Wiedział, że nie lubię mocnych perfum, nawet męskich, jedynie łagodne nuty cytrusów, więc pachniał delikatną nutą trawy cytrynowej i kropli soli. Szalenie podobał mi się ten zapach, gdy leżałam przy nim, ogrzewana ciepłem jego ciała.
Wykazywał także silną, męską intuicję w sztuce miłości i doskonale wiedział jak sprawić mi rozkosz, a w jego dotyku nie było ani wahania ani niezręczności, tylko troska o mnie i czuła namiętność.
Wszystko to sprawiło, że byłam oczarowana Henrym. Szczerze. Prawdziwie.
Byłam mu także w pełni oddana, lecz jemu to nie wystarczało.
Pracowałam w salonie piękności. Dużym, gwarnym, pełnym klientów, przede wszystkim kobiet. W pracy otaczały mnie prawie same kobiety – przez salon przewijało się raczej niewiele facetów, chociaż się zdarzali. Kiedyś moim ostatnim klientem był pewien elegancki mężczyzna, któremu zrobiłam manicure. Henry przyszedł po mnie i obserwował nas uważnie, coraz bardziej zirytowany. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi.
Później w samochodzie nie odzywał się do mnie, tylko siedział z nachmurzoną miną. W domu chciałam go objąć i pocałować, ale ścisnął mnie boleśnie za nadgarstki i potrząsnął.
- Dlaczego dotykasz obcych mężczyzn?! - zawołał z furią. - Zabraniam ci!
- Nie robiłam nic złego... - zdziwiona próbowałam się tłumaczyć. - Przecież to moja praca, nie widziałeś?
Na początku jego irracjonalna zazdrość mnie nie niepokoiła, może nawet trochę pochlebiała. Ale niestety, podobne sceny zaczęły się powtarzać. Zaczął sprawdzać mój telefon, żądał, żebym ubierała się mniej wyzywająco - tak to określił, i żebym opowiadała mu dokładnie wszystko, co robiłam, gdzie byłam i z kim się spotykałam. Każdego dnia miałam uśmiechać się tylko do niego i być tylko z nim.
Zaczęłam się go bać. Zawsze wiedział, gdy skłamałam. Wiedział, gdy spotkałam znajomych i poszliśmy razem na kawę. Wiedział, że kupiłam kilka książek w księgarni na sąsiedniej ulicy. Wiedział, że z domu wychodzę nieumalowana, w szarym sweterku, a przecznicę dalej przebieram się - narzucam na sweter kolorową chustę, rozpuszczam rude włosy i maluję usta. Mój ostatni, tchórzliwy bunt zalęknionej kobiety. Później, wieczorami śmiał się z tego.
Któregoś dnia spotkałam dawnego przyjaciela, Davida. Pierwszy mnie zagadnął i choć byłam nieco zdenerwowana, czy aby zdążę na czas do domu, usiadłam i wypiłam z nim kawę, powspominaliśmy stare czasy, które wydały mi się takie beztroskie. Na zakończenie wymieniliśmy się telefonami, lekko uścisnęliśmy, a potem wróciłam do domu.
To był czwartek. W czasie kolacji Henry prawie się do mnie nie odzywał. Później powiedział, że musi na krótko wyjechać, a gdy wróci w niedzielę, będzie miał dla mnie niespodziankę.
Czas spędzony bez Henry'ego okazał się spokojny i przyjemny. Głośno słuchałam muzyki, piłam wino, oglądałam ulubiony serial z moim ukochanym, przystojnym aktorem - tak, Henry był zazdrosny i o niego...
Zaczęłam się zastawiać, czy powinnam tkwić w tym toksycznym związku.
*
W niedzielę rano wrócił Henry, wziął szybki prysznic i poprosił, bym naszykowała kanapki, bo czeka nas jazda samochodem za miasto. Ot, taka mała, urocza wycieczka do domku letniskowego. Co prawda pogoda nie była zbyt sprzyjająca, ale Henry stwierdził, że to nieważne i że wszystko będzie dobrze. Nie będę opisywała drogi przez miasto, ani przedmieścia – nic istotnego dla mej opowieści. Ważne, że w końcu skręciliśmy w krętą, zarośniętą trawami, boczną drogę i dojechaliśmy do domu pod lasem – ciemnego, pustego i ciut złowieszczego wśród wysokich, rosochatych drzew.
Henry pierwszy wysiadł z auta, wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i otworzył drzwi,
gestem ręki zapraszając mnie do środka. Zapachniało stęchlizną, jakby dom był od dawna nie zamieszkały, ale salon, do którego mnie wprowadził, był przestronny i dosyć jasny, a przylegająca do niego kuchnia wyposażona we wszystko, co powinna. Nowy ekspres do kawy wprost zapraszał, by zaparzyć w nim małą czarną.
- Zrobisz nam kawę? – poprosił Henry, jakby czytał w moich myślach.
Chętnie, pomyślałam, ale gdy tylko odwróciłam się od niego i ruszyłam w stronę ekspresu, poczułam mocne uderzenie w tył głowy i upadłam na podłogę, całkiem zamroczona.
Ledwie czułam, że wlecze mnie gdzieś, ciągnąc za nogi, podczas gdy moja głowa boleśnie obijała się o deski. Byłam zupełnie otumaniona. Nad sobą słyszałam szept Henry'ego, ale nie rozróżniałam słów, jakby mówił w nieznanym języku. Moje ciało stawało się coraz cięższe, zesztywniałe, obce.
Leżałam bezwładnie na podłodze. Nie mogłam się uszyć, ale mogłam płakać. Łzy spływały mi po policzkach i wsiąkały w szpary między deskami. Henry nie przestawał recytować dziwnej inkantacji, zapalając kolejne świece strzelające w górę wysokim płomieniem. Na ścianach pokoju jarzyły się dziwne, przypominające runy znaki, pokrywające także sufit i niewielki stolik pod oknem, na którym leżała drewniana kukiełka i wąski nóż. Nóż śmiertelnie mnie przeraził, jakbym jeszcze nie była dostatecznie przerażona.
Henry sięgnął po niego, po czym nachylił się nade mną, odcinając skrawek skromnej, szarej bluzki i pasmo moich rdzawych włosów. Nie przestając recytacji przeklętych zaklęć - bo byłam już pewna, że to jakieś zaklęcia, czubkiem noża skaleczył mnie do krwi, tnąc pierś, czoło i prawą rękę. Starannie wtarł krew w strzęp bluzki i kosmyk włosów.
Podniósł głos, niemal wykrzykując obce słowa. Byłam zmartwiała z przerażenia, na pół przytomna i coraz bardziej bezwładna. Chciałam uciekać i krzyczeć, lecz nie mogłam się poruszyć, ani wydobyć z siebie głosu.
W końcu Henry przestał recytować zaklęcia i spojrzał wprost na mnie.
- Nie doszłoby do tego, gdybyś była moją i tylko moją, wierną mi kobietą. Ale ty jesteś taka sama jak inne. Zwodnicza. Zawsze chcesz więcej. Wszystkie jesteście do siebie podobne...
Mówiąc to, sięgnął po niewielką, drewnianą lalkę leżącą na pokrytym jarzącymi się znakami stoliku i nie wypuszczając noża z ręki, dokładnie owinął ją w splamiony krwią gałganek.
- Niby żywe, a tylko lalki – powiedział z nieprzyjemnym uśmiechem. - Tak bardzo pragnęłaś towarzystwa, bo moja miłość i obecność ci nie wystarczały, to teraz będziesz je miała, będziesz miała kompanię tak długo, aż razem obrócicie się w proch i zeżrą was korniki...
Wybuchnął szalonym śmiechem. Pochylił się i chwycił mnie pod brodę, zmuszając do obrócenia głowy, bym zobaczyła kilka starannie odrobionych, drewnianych lalek o pustym spojrzeniu, rozrzuconych po całym pokoju, które zdawały się do mnie szeptać i błagalnie wyciągać rączki. Przycisnął owiniętą pokrwawionym strzępkiem kukiełkę do moich ust, rozbijając je i zaczął głośno wypowiadać nowe zaklęcie.
Pociemniało mi w oczach. Ból. Bezwład. Błysk srebrnego noża.
Aż wszystko skończył jeden, celny cios w serce.
Umarłam.
Wiedziałam, że umarłam, ale... nadal tkwiłam w tamtym pokoju.
Nic nie czułam i nie mogłam się poruszyć.
Nie mogłam krzyczeć.
Nie mogłam płakać.
Nie wiem, naprawdę nie wiem. kiedy zrozumiałam, że zostałam zaklęta w małej, drewnianej lalce. Być może tkwi w niej tylko jakaś cząstka mojej duszy. A może oszalałam i zamknęli mnie w domu dla obłąkanych, a to jedynie szalona historia wariatki? Przecież trudno uwierzyć, że miałam tak okropnego pecha, że zamiast pięknego księcia spotkałam złego czarownika, który rzucił na mnie swój przeklęty czar. Prawdziwe życie to nie jakiś horror, prawda? Prawda?!
*
Dróżka wiodąca do domu czarownika była tak zarośnięta, że prawie niewidoczna. A i sam dom w lesie zdawał się pochylony, podupadły, porośnięty mchami, zawilgotniały, z brudnymi szybami i odłupanymi dachówkami.
Wiedzieli już, że Henry Gossard był zaplątany w różne ciemne sprawki, tak ciemne, aż naraził się własnemu klanowi, więc w końcu zniknął bez wieści. Tym bardziej należało zbadać wszelkie ślady i porzucone artefakty, a adres znaleźli w zapiskach Bobby'ego Singera. Mimo swojej ogólnej niechęci do wiedźm Dean postanowił zabrać brata na wyprawę do czarnej, czarnej chaty w czarnym, czarnym lesie. Oby nie znaleźli tam czarnej, czarnej trumny z poczerniałym trupem, chociaż to i tak nie byłoby najgorsze znalezisko, na jakie można natrafić w chacie czarownika.
Winchesterowie ostrożnie weszli na zapadnięty ganek, włamując się do zapuszczonego domu i wchodząc do brudnego salonu. Nie było tak źle. Z zewnątrz dom wyglądał znacznie gorzej.
- Myślisz to samo? - zagadnął Sam, obracając się wokół.
- Taa – mruknął Dean. - Zaklęcia ochronne. Ciekawe, co ochraniają...
Przeszli do kolejnych pomieszczeń, bacznie się rozglądając.
Dean cicho wypowiedział kilka słów i na ścianach błysnęły znaki.
- Ha! Runy ochronne! Wiedziałem!
Podchodząc do ściany, potknął się o kawałek drewna i odruchowo odkopnął go na bok. Sam spojrzał uważniej i podniósł przedmiot z podłogi, oglądając go z zainteresowaniem. Potem schylił się po następny i następny.
- Spójrz, Dean – pokazał bratu nieduże, drewniane, brudne jak nieszczęście lalki. - Czy to może być voo-doo?
- Dziwne jakieś – zaniepokoił się Dean. - Lepiej się tym nie baw, Sammy.
Sam wzruszył ramionami, nadal przyglądając się lalkom, ale posłusznie odstawiając je na podłogę.
-Wiesz, lepiej ich tutaj nie zostawiać – powiedział z przekonaniem. - Może zamkniemy je w zabezpieczonej zaklęciami skrzynce i przechowamy w magazynie? Mogą być przeklęte...
- Ja bym spróbował czegoś innego, skoro już tu jesteśmy – mruknął Dean, wodząc palcami po pokrytej sigilami ścianie, po czym sięgnął po nóż i naruszył jeden z nich. – Zobaczymy, co kryją w środku.
Sam na wszelki wypadek sięgnął po broń, a Dean, wciąż z nożem w ręce, również na wszelki wypadek odsunął się od lalek leżących na podłodze.
Z początku nic się nie działo, lecz po chwili z jednej z kukiełek, tej najmniej uszkodzonej, zaczął wydobywać się srebrzysty woal, który zmienił się w całkiem wyraźną kobiecą sylwetkę. Widmo miało widoczną kłutą ranę na piersi, z której spływała widmowa krew, długie, potargane, rude włosy i przerażone, pełne łez oczy.
- Ech, biedactwo, wszystko jasne – powiedział Sam ze współczuciem. - Skurwiel pozaklinał dusze dziewczyn w lalki.
- Sukinsyn – zgodził się Dean, nie odrywając wzroku od ducha ślicznej, przestraszonej dziewczyny. Taka strata. Nie cierpiał wiedźm, ale czarowników zaczynał nie cierpieć jeszcze bardziej. - Trzeba przeszukać tę upiorną chatkę w lesie, odnaleźć wszystkie lalki i jakoś im pomóc, choć pewnie nie będzie łatwo. Gossard musiał być dobry w zaklinaniu.
*
Stałam na środku pokoju.
Właściwie wiedziałam, że nie stoję, a unoszę się nad podłogą niczym błędny ognik, ale po raz pierwszy od nie pamiętałam kiedy znalazłam się poza... tym czymś. Na zewnątrz. Widziałam światło latarek, a w nim dwóch mężczyzn, którzy przyglądali mi się ze współczuciem. Kto wie, może mi pomogą? Może mnie uratują? A może wreszcie położą kres mojemu dziwnemu, strasznemu istnieniu...
Od tak dawna na to czekałam.

impala1533-Maire  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top