Rozdział 7 - Pierwsza noc i pierwszy dzień
- Umm... Anakin - najsubtelniej, jak się dało, Dina szturchnęła nowego kolegę w ramię. - Bo widzisz, my... My nie do końca wiemy, kim są nasi rodzice. Znaczy, niektórzy z nas pewnie coś tam wiedzą, ale jak już, to niewiele. My ich po prostu nie pamiętamy. Zamieszkaliśmy w Świątyni, gdy byliśmy jeszcze bardzo, bardzo mali.
- Jak mali? - spytał Anakin.
Każde z dzieci wymieniło jakiś wiek - w przypadku osoby, która trafiła do Świątyni najpóźniej były to dwa lata. Dwa lata!
Skywalker miał ochotę rzucić jakieś przekleństwo po huttecku. Nie mógł uwierzyć, że zapomniał o czymś tak istotnym.
Niezła wtopa, Ani! - skarcił samego siebie. - Popisałeś się, nie ma co!
- Przepraszam - bąknął.
- Nie szkodzi - Dina uspokajająco uniosła dłonie. - Przecież nie mogłeś wiedzieć.
Ale wiedziałem! Wiedziałem, tylko że zapomniałem...
Nie uszło jego uwadze, że inni nie wyglądali na tak wyrozumiałych jak dziewczynka z czarnymi warkoczykami. Shanti i Chao-Zi wpatrywali się w swoje talerze z ponurymi minami, zaś po drugiej części stołu dało się wyczuć dość napiętą atmosferę.
Anakin czuł, że powinien jak najprędzej zmienić temat, ale coś przyszło mu do głowy i zanim zdążył się powstrzymać, wypalił:
- Ale przecież Mistrzyni Kentarra gotuje potrawy z Chalacty! A skoro tak, to musi coś wiedzieć o swojej planecie? Albo o swojej rodzinie? Czy Jedi wolno kontaktować się z rodziną? To nie może być zabronione, prawda?
Och nie, a co jeśli nie będzie mógł już nigdy zobaczyć mamy? Qui-Gon zasugerował mu, że mogą nie zobaczyć się przez wiele, wiele lat, jednak nie użył słowa „nigdy"!
- Cóż... - Dina spojrzała po pozostałych dzieciach, ale jakoś nikt poza nią nie palił się do udzielenia Anakinowi odpowiedzi. - To jest i nie jest zabronione.
- Jak to jest i nie jest?
- Dzieci takie jak my nie mogą mieć kontaktu z biologicznymi rodzinami. Mistrz Yoda często mówi, że trening to uwalnianie się od rzeczy, które dla innych są niezbędne.
Czarnowłosa dziewczynka mówiła o tym w tak dojrzały sposób, jakby była co najmniej w wieku Padme. Przypominała Królową Naboo pod naprawdę wieloma względami!
- Gdybyśmy interesowali się swoimi rodzinami, to chcielibyśmy zrobić dla nich jak najwięcej - mówiła dalej, lekko marszcząc czoło. - A jako Jedi musimy interesować się nie tylko tymi, którzy są dla nas najbliżsi. Naszym obowiązkiem jest opiekowanie się całą Galaktyką!
Pozostali Adepci zgodnie pokiwali głowami. Anakin czuł się przy nich jak totalny głupek, który niczego nie rozumiał. Po chwili głos zabrała Shanti:
- Mistrz Yoda mówił, że tylko dorośli Jedi... tacy, którzy już przeszli Próby, na tyle dobrze nad sobą panują, by móc spotkać się z rodzinami i nie dać się ponieść emocjom. Dlatego tylko im wolno odwiedzać krewnym. Adeptom i Padawanom nie wolno!
Te słowa wypełniły serce Anakina zarówno ulgą jak i goryczą. Dobrze, że nie pożegnał się z mamą na zawsze, ale... Ale świadomość, że będzie mógł ją zobaczyć dopiero wtedy, gdy zostanie pełnoprawnym Jedi, zwyczajnie go dobijała!
- To, że wolno spotykać się rodzinami, nie znaczy, że powinno się to robić - ważnym tonem wtrąciła Bethany. - Pamiętacie, co Mistrz Murli mówił nam o Mistrzu Dooku?
- Mistrz Dooku był już Rycerzem Jedi, gdy pojechał na swoją rodzinną planetę Serenno - Taz pokiwał głową. - Tam poznał swoich wpływowych krewnych i pomyślał, że chciałby mieć władzę. A potem zdradził Zakon!
- Nie zdradził, tylko odszedł - wzdychając, poprawiła go Dina. - Każdemu wolno odejść.
- Nooo, ale właśnie dlatego Mistrz Yoda powtarza, że „odwiedzanie rodzin niewskazane jest" - wyrecytował Cooper. - Chodzi o to, by ludzie nie odchodzili. Wykorzystanie wiedzy o Mocy do zdobywania władzy to jak zdrada!
Anakin poczuł w sobie iskrę buntu. Nie był jakimś głupim Dooku! Nie odwali mu na punkcie władzy tylko dlatego, że kiedyś pojedzie na Tatooine!
- Ja też uważam, że odwiedzanie biologicznej rodziny to zły pomysł - bawiąc się jedną ze swoich białych macek, szepnął Chao-Zi. - Kiedy przeszła Próby, Mistrzyni Kentarra poleciała na Chalactę i poznała swoje rodzeństwo. A kiedy wróciła, było jej bardzo, bardzo ciężko! Mówiła, że żałuje swojej decyzji. Gdy poznała rodzinę, strasznie trudno było jej wrócić do obowiązków Jedi.
- Nie obchodzi mnie, co czuła Mistrzyni Kentarra - rzucił Anakin. - Niech sobie mówią co chcą, a ja i tak polecę spotkać się z mamą!
Dopiero kiedy zobaczył zdumione (u niektórych nawet wzburzone) spojrzenia, zdał sobie sprawę, że to, co planował powiedzieć w myślach, w rzeczywistości powiedział na głos. Niech to! Ani trochę nie polepszał swojej sytuacji...
- Znaczy, nie to chciałem powiedzieć! - zawołał szybko. - Jak ktoś nie chce, to wcale nie musi spotykać rodziny, ale... N-no sami powiedzcie! Wy byście nie chcieli? Nawet nie znacie swoich rodziców. Nie jesteście ciekawi?
Modlił się o chociaż jedną osobę, która powiedziałaby „tak". Niestety nie doczekał się.
- Nie potrzebuję wiedzieć, skąd się wzięłam - grzebiąc łyżką w talerzu, szepnęła Shanti. - Moja rodzina jest tutaj. Zakon to jedyna rodzina, jaką znam.
Anakin przypomniał sobie, że gdzieś już coś podobnego słyszał.
- No tak! - odezwał się po chwili. - Mistrzyni Billaba powiedziała mi coś w tym stylu. Że wszyscy Jedi są jak rodzina...
Pozostałe dzieci wydały zszokowane sapnięcia.
- Znasz Mistrzynię Billabę?! - z oczami błyszczącymi z podniecenia, zawołała Bethany. - Rozmawiałeś z nią?
- A wy nie? - zdziwił się Anakin.
Przecząco pokręcili głowami.
- Znamy ją, ale niezbyt dobrze - wyjaśniła Dina. - To w końcu członkini Rady Jedi.
- Poza Mistrzem Yodą członkowie Rady rzadko zajmują się młodzikami takimi jak my - praktycznie wiercąc się w miejscu, powiedział Cooper. - To niesamowite, że mogłeś z nią porozmawiać!
Anakin zaczerwienił się. Dopiero po chwili zajarzył, że działo się dokładnie to, czego życzył sobie, odkąd usiadł przy tym przeklętym stoliku - wreszcie przykuł uwagę kolegów i koleżanek i to nie z powodu kolejnej gafy! Dobrze, że w porę ugryzł się w język i z miejsca nie palnął historyjki o tym, jak to prawie doprowadził Depę Billabę i Adi Gallię do szału. Chwalenie się rozmową na promie raczej nie przysporzyłoby mu fanów.
- Ja... - urwał na moment, zastanawiając się, jak najlepiej to rozegrać. - Właściwie to rozmawiałem z całą Radą Jedi. Musieli zdecydować, czy będę mógł dołączyć do Zakonu... dlatego mnie do siebie wezwali. A Mistrzyni Billaba tłumaczyła mi kilka rzeczy, gdy lecieliśmy do Świątyni. Pomyślałem, że jest bardzo miła. Ale poza tym, niewiele o niej wiem.
Liczył, że w ten sposób zachęci pozostałych Adeptów, by powiedzieli mu coś więcej. Chociaż raz jego strategia zadziałała!
- Mistrzyni Billaba jest naprawdę silna! - Bethany wbiła rozmarzony wzrok w sufit.
- Zupełnie sama zapobiegła zamachowi stanu na Alderaanie! - zawołała Shanti.
- Ponoć świetnie lata!
- I jeszcze lepiej walczy!
- W sumie nic dziwnego... Uczył ją sam Mistrz Windu!
Anakin przypomniał sobie swoje przypuszczenia z promu.
- Była Padawanką Windu? - zapytał.
- Ciężko uwierzyć, prawda? - z uśmiechem odparła Dina. - Mają zupełnie różne style walki.
- Mistrz Windu używa agresywnego Vaapada - powiedział podekscytowany Taz. - Zaś Mistrzyni Billaba woli defensywne Soresu.
Vaapad? Soresu?
Co to, u licha, oznaczało? Równie dobrze mogliby mówić do Anakina w obcym języku. Choć instynktownie domyślił się, że były to jakieś formy walki, o których wiedział tyle co nic. A kiedy zobaczył, że pozostali coraz bardziej zagłębiają się w dyskusję na temat mocnych stron Vaapada i Soresu, zaczął wpadać w lekką panikę.
Nie chciał być wykluczony z tej rozmowy! Nie chciał, by gadali o czymś, czego ani trochę nie rozumiał.
Posłał Dinie pełne nadziei spojrzenie, ale natychmiast zrozumiał, że nie doczeka się pomocy. Czarnowłosa dziewczynka siedziała z podbródkiem opartym na dłoniach i leniwie się uśmiechała. Najwyraźniej uważała, że samo słuchanie bez dodawania niczego od siebie, nie oznaczało wykluczenia z towarzystwa.
Anakin tak nie potrafił. Nawet gdy miał do czynienia z dorosłymi, mógł siedzieć cicho jedynie przez określoną ilość czasu. W końcu i tak nie wytrzymywał i wtrącał swoje trzy grosze.
Co takiego mógł powiedzieć, by zdobyć zainteresowanie towarzystwa? Wrócił pamięcią do swoich akcji z Kitsterem.
Tatooine, kilka lat temu
Grupka dzieci bawiła się przy oazie. Anakin i jego przyjaciel już od dobrych paru minut próbowali zwrócić ich uwagę, jednak bez skutku. Tamci chłopcy byli od nich nieznacznie starsi - jeśli już patrzyli w ich stronę, to tylko po to, by żelaznym wzrokiem dać do zrozumienia, że nie zamierzają zadawać się z małolatami.
- Mam pomysł - Kitster szturchnął Anakina łokciem, po czym na cały głos zawołał: - Ej, wiecie co? Ale z Sebulby to jednak straszny dupek jest!
Grupa dziesięciolatków natychmiast obróciła się w ich stronę:
- Ugh, nawet mi o nim nie wspominaj! - burknął stojący najbliżej blondyn. - Ostatnio podciął mi nogi, tylko dlatego że krzywo na niego spojrzałem! A ja nawet nie patrzyłem w jego stronę!
- Zawsze śmieje się z moich włosów! - zawołał ktoś inny. - Mówi, że tym, co ja mam na głowie, można tylko karmić banthy!
- Skurczybyk!
- Brutal!
- Na następnym wyścigu dam z siebie wszystko i wreszcie go pokonam! - zaanonsował Anakin. - Ostatnio mało brakowało, a władowałby się tym swoim złomem na ścianę!
Starsi chłopcy z aprobatą pokiwali głowami.
- Dobrze gadasz, Skywalker!
- Pokaż palantowi, gdzie jego miejsce!
- Na następnym wyścigu wszyscy będziemy ci kibicować!
Obecnie
Anakin dał sobie chwilę na zastanowienie. Kto w Świątyni Jedi mógł być znany absolutnie wszystkim i mieć reputację dupka? Twarz kandydata pojawiła się w wyobraźni chłopca niemal automatycznie.
- Billaba jest w porządku - odezwał się dostatecznie głośno, by usłyszano go w obrębie najbliższych pięciu stolików - ale Windu to prawdziwy wrzód na tyłku!
Oczekiwał reakcji podobnej do tej, jaką otrzymał, gdy wygrał wyścig - klaskanie i wiwaty. A tymczasem publika odpowiedziała mu w taki sposób, jakby nie tylko rozbił ścigacz, ale przy okazji skasował wózek z napojami.
Dokładnie taki wyraz twarzy zobaczył, gdy kiedyś obgadywał Sebulbę. Ale nie przed chłopcami, których zbajerował razem z Kitsterem. Dokładnie taki wyraz twarzy miał Watto, gdy Anakin opowiedział mu o swojej niechęci do wstrętnego douga - wtedy jeszcze chłopiec nie wiedział, że jego właściciel stawia na skurczybyka całą swoją forsę.
A teraz inne dzieci patrzyły na niego w identyczny sposób! I to nie tylko te z jego stolika - wzburzona była co najmniej połowa stołówki!
O raju - spetryfikowany umysł Anakina był w stanie wykrztusić tylko tę krótką myśl.
- Jak możesz mówić w taki sposób o Mistrzu Windu?! - zapytał wyraźnie zbulwersowany Cooper.
No pięknie. Nie dość, że kogoś obraził, to jeszcze powiedział „Windu" zamiast „MISTRZ Windu". Po minach kolegów i koleżanek przewidywał, że nie zostawią na nim suchej nitki.
- Nie wiesz, że to legenda Zakonu?! - oburzył się Taz.
- Kiedyś własnoręcznie aresztował trzech łowców nagród! - zawołała Bethany. - Aż trzech, rozumiesz?
- To druga najważniejsza osoba w Zakonie zaraz po Mistrzu Yodzie - z powagą oznajmiła Dina. - To nasz czempion.
Kurde, nawet ona?! No to Anakin wkopał się po same uszy!
Ale zaraz! - pomyślał niespodziewanie. - Przecież wcale nie powiedziałem, że Windu nie jest silny. Powiedziałem tylko, że to wrzód na tyłku.
Wsłuchał się w okrzyki innych dzieci i coś sobie uświadomił - wszyscy mówili o umiejętnościach czarnoskórego Mistrza, ale nikt nie powiedział słowa o jego charakterze! Czyżby nie wiedzieli, jak bardzo był zimny i nieczuły? Ale jak mogli tego nie wiedzieć?
I wtedy Anakin przypomniał sobie okrzyki zdziwienia, które padły, gdy oznajmił, że rozmawiał z Billabą. Cooper powiedział mu wtedy, że...
O kurde! - Skywalker pobladł.
Gdy układał swój plan ponabijania się z Windu, w ogóle nie wziął pod uwagę opcji, że jego nowi znajomi mogli nigdy, przenigdy nie mieć do czynienia z tym facetem. A przecież sami powiedzieli mu, że członkowie Rady Jedi rzadko zajmowali się młodzikami. Dla dzieciaków w wieku Anakina Windu miał najwyraźniej status idola - i to takiego o najwyższym możliwym statusie! Miał tę charakterystyczną aurę tajemniczości - jak bożek albo heros, o którym tak wiele się słyszało, ale samemu nie miało się z nim bezpośredniego kontaktu.
Dla Skywalkera oznaczało to jedno - nie miał najmniejszych szans na przekonanie pozostałych Adeptów, że Mistrz, którego tak wielbili, potrafił być równie wstrętny jak Sebulba. No dobra, może nie aż tak, ale... No, był wstrętny. A przynajmniej miał wstrętne spojrzenie. Nie żeby to cokolwiek zmieniało.
Anakin miał dziwne przeczucie, że nawet gdyby teraz, zaraz zaprowadził pozostałych do Windu, oni i tak nie przejęliby się jego zimnym spojrzeniem i dalej traktowali go jak bóstwo. Tak to już było z małymi dziećmi i ich idolami! Co poradzić?
Cóż, jedną rzecz trzeba było zrobić niezwłocznie - dołączyć do Fanklubu Windu! Anakin czuł, że jeśli szybko nie powie czegoś miłego o czarnoskórym Mistrzu, to już zawsze będzie uważany w swoim Klanie za Wroga Publicznego.
Czekał na właściwy moment, by wtrącić się do rozmowy.
- To najmłodszy członek Rady w historii całego Zakonu! - nawijała Bethany. - Zasiadł w niej, gdy miał zaledwie dwadzieścia sześć lat!
- No, a Padawanem został, gdy miał zaledwie jedenaście! - zawtórował jej Taz.
Anakin, który już miał na końcu języka epitafium o umiejętnościach szermierczych Windu, zupełnie zapomniał, co chciał powiedzieć. Zamiast tego wykrzyknął:
- Zaraz, zaraz... to Padawanem można zostać mając jedenaście lat?!
Już któryś z kolei raz spowodował tym grobową ciszę przy swoim stoliku.
- Eee... - mając dość niepewną minę, Dina rozmasowała kark.
- No bo Mistrzyni Billaba powiedziała mi, że zwykle zostaje się Padawanem, gdy ma się dwanaście albo trzynaście lat - skacząc wzrokiem po pozostałych Adeptach, mówił Anakin. - No to dlaczego Windu... znaczy Mistrz Windu został, gdy miał tylko jedenaście?
Gdy milczeli już od dobrej minuty, zrozumiał, że zwyczajnie nie znali odpowiedzi.
- Chyba... - Taz zmarszczył brwi. - To chyba dlatego, że był utalentowany. No wiecie, to w końcu Mistrz Windu.
- Tak - Cooper pokiwał głową. - To pewnie dlatego.
- Ale to by oznaczało, że można zostać Padawanem szybciej? - nie mogąc powstrzymać podekscytowanego uśmiechu, dopytywał Anakin. - Tak czy nie?
- Chyba tak - uważnie go obserwując, niepewnie odparła Dina. - Kiedy ktoś jest bardzo, bardzo zdolny, dużo zdolniejszy od reszty, to spowalnianie go na siłę raczej nie ma sensu. Tak myślę. Ale dlaczego tak cię to...
- TAK! - uradowany, Anakin triumfalnie zacisnął dłoń w piąstkę. - Czyli jak się postaram, nie będę musiał męczyć się aż trzy lata!
Był tak zachwycony tym odkryciem, że nie zauważył chłodnej atmosfery, która zapanowała przy jego stoliku.
- Męczyć się? - cichym głosikiem powtórzyła Shanti.
- No tak, bo wiecie... ja już mam Mistrza! - dla potwierdzenia tych słów, Skywalker pociągnął się za warkoczyk. - W sumie powinienem być Padawanem, ale nie jestem, bo jeszcze nic nie umiem. Mistrzyni Billaba powiedziała, że dopóki nie będę wystarczająco silny, nie będę mógł jeździć z moim Mistrzem na misje. Martwiłem się, że będę musiał czekać aż trzy lata, no wiecie, skoro trzeba mieć dwanaście lat... ale skoro Mistrz Windu został Padawanem, gdy miał jedenaście, to ja też powinienem dać radę!
Bethany uniosła brew.
- Ale ty zdajesz sobie sprawę, jak silnym Jedi jest Mistrz Windu? - spytała lodowatym tonem.
- Mówisz o tym tak, jakbyś był równie utalentowany, co on - mruknął Cooper.
- Bo jestem - Anakin wzruszył ramionami.
Koledzy i koleżanki wytrzeszczyli na niego oczy.
- Skąd możesz to wiedzieć? - wykrztusił Taz.
- Mistrz, który zabrał mnie z Tatooine, powiedział, że mam więcej midichlorianów od Yody - Skywalker podrapał się po uchu. - Wciąż nie do końca rozumiem, co to są te midichloriany, ale zrozumiałem, że im więcej ich się ma, tym lepiej. Tak wiem, będę musiał ciężko trenować i tak dalej, ale przecież ja chcę trenować! Jestem przyzwyczajony do harówki. Raju, tak się cieszę, że już niedługo będę mógł jeździć na misje z moim Mistrzem! Jak się przyłożę, to może uwinę się w rok.
Dopiero kiedy to powiedział, zobaczył... naprawdę zobaczył, jakie miny mieli pozostali Adepci. Jeszcze nie widział takich wyrazów twarzy u żadnych dzieci. Były nieprzyjazne, ale w sposób, którego nie umiał zidentyfikować. Zupełnie nie rozumiał, skąd taka reakcja.
Czy to nie oczywiste, że chciał jak najszybciej dołączyć do Mistrza i wraz z nim podróżować po całej w Galaktyce? Czy nie powinni cieszyć się razem z nim? Kibicować mu? Nawet Mistrzyni Kentarra powiedziała im, by go wspierali. Czy nie rozumieli, jak bardzo było mu ciężko? Był tu zupełnie sam, bez mamy i bez Obi-Wana. Musieli domyślać się, jak bardzo starał się nie zwariować... o co im chodzi? Czemu wyglądali na tak wkurzonych?
Może wciąż mieli do niego pretensje o to, co wcześniej powiedział o Windu. Postanowił jak najszybciej dać im do zrozumienia, że uważa czarnoskórego Mistrza za swojego największego idola!
- Ej, ale w jednym macie rację - zawołał, starając się wykrzesać z siebie jak najwięcej entuzjazmu. - Mistrz Windu jest bardzo silny. On to samym wzrokiem pogoniłby bandziorom kota! To prawdziwy kozak! Mówiliście, że ilu łowców nagród pokonał na raz? Trzech? Pewnie mieli strasznie głupie miny, gdy ich załatwił, nie?
Cisza.
Koledzy i koleżanki Anakina nie zareagowali na tę mowę pochwalną ani jednym słowem. Wpatrywali się w niego jak w prezentera pogody, który zaanonsował deszcz grubo po tym, jak przestało padać.
Skywalker zaczął się poważnie niepokoić. Patrzył na chłodne miny pozostałych Adeptów i miał dziwne wrażenie, że czegoś od niego oczekiwali. Tylko czego?
Może jego pochwały pod adresem Windu nie brzmiały szczerze? Może powinien bardziej się postarać? Rzucić czymś konkretniejszym? Ale czy on kiedykolwiek widział czarnoskórego Mistrza w akcji?
I wtedy coś sobie przypomniał.
- A-a... a w-wiecie co mi się najbardziej podoba w Mistrzu Windu? - po tym, jak już raz spotkał się z milczeniem, stracił trochę pewności siebie i głos mu lekko drżał. - Jego fioletowy miecz świetlny! Widać, że potrafi nim machać jak zawodowiec! Gdy obcinał mojemu Mistrzowi padawański warkoczyk, zrobił to zupełnie bez wysiłku i...
- Przestań kłamać! - syknął Cooper.
- Właśnie - zawtórował mu Taz. - Ściemniasz!
Po szyi Anakina spłynęła kropelka potu. Niech to, a jednak zauważyli, że w rzeczywistości nie lubił Windu?
- Pasowanie na Rycerza Jedi to formalna ceremonia, która odbywa się według określonych zasad - dumnie unosząc podbródek, powiedziała Bethany. - Obcinanie padawańskiego warkoczyka nie należy do obowiązków Mistrza Windu. Zawsze robi to Mistrz Yoda.
Skywalker odetchnął z ulgą. Aha, o to im chodziło.
- Niczego nie zmyśliłem - zapewnił, przyciskając sobie dłoń do piersi. - To pewnie prawda, że Mistrz Yoda powinien obciąć warkoczyk. Tyle, że Obi-Wan nie chciał formalnej ceremonii, a kiedy Mistrz Yoda go zapytał...
- Zaraz, Obi-Wan? - niespodziewanie pisnęła Shanti. - W sensie, że Obi-Wan Kenobi?!
- Och, racja! - przyciskając obie dłonie do ust wykrzyknął Cooper. - Pamiętacie?!
Na oczach kompletnie zdezorientowanego Anakina, wszyscy Adepci położyli przedramiona na stole i pochylili się do przodu. Patrzyli na siebie nawzajem jak szpiedzy podczas wojny, szykujący się do omówienia jakiegoś arcyważnego sekretu.
- Była tamta plotka, nie? - podekscytowanym szeptem wyrzuciła z siebie Bethany. - Padawan Secura i jej koledzy gadali o tym wczoraj w ogrodzie!
- Że ponoć Mistrz Jinn nie żyje i cała Rada Jedi poleciała na Naboo, by go pożegnać! - tym samym tonem dodał Chao-Zi. - A Obi-Wan Kenobi został Rycerzem Jedi bez Prób... Bez Prób, czaicie?!
- W sumie nic dziwnego! Jeśli rzeczywiście TO zrobił...
- Ej, a w ogóle to chyba rzeczywiście ktoś powiedział, że to nie Mistrz Yoda obciął Obi-Wanowi warkoczyk!
- Tak, chyba Padawan Plo Koona usłyszał to od swojego Mistrza! A więc to nie była ściema?!
- Myślicie, że reszta też jest prawdą?
- Skąd mam wiedzieć?
- Ej, Anakin!
Skywalker aż podskoczył, gdy wszystkie sześć głów bez ostrzeżenia obróciło się w jego stronę. Intensywne spojrzenia kolegów sprawiły, że napiął się jak struna.
- Powiedz... - Cooper głośno przełknął ślinę. - To prawda?
- W sensie, że co? - Anakin odparł niepewnie. - Że Mistrz Windu obciął...
- Nie! - blondynek przewrócił oczami. - Nie o to chodzi!
- A o co?
- Obi-Wan Kenobi rzeczywiście TO zrobił? - spytała Shanti.
- Ale CO?
- Jak to „co"?! Ty się jeszcze pytasz?!
- Nie musiałbym pytać, gdybyście wreszcie powiedzieli, o co chodzi! - nieśmiałość w głosie Anakina została zastąpiona przez irytację.
Bethany przewróciła oczami.
- Czy pokonał Sitha? O to nam chodzi!
Oł. A więc stąd to całe poruszenie?
Anakin tak długo się nie odzywał, że pozostałe dzieci zaczęły wiercić się w miejscu. Przez moment przeszło mu przez myśl, że jeśli zaraz nie odpowie, przywiążą go do krzesła i zmuszą go, by wszystko im wyśpiewał.
- T-tak - wydukał wreszcie. - Tak, to prawda.
Ledwo skończył zdanie, a Cooper zacisnął dłoń w pięść.
- Wiedziałem! - zawołał triumfalnie.
- A widzicie? - Bethany spojrzała z wyższością na dzieci z drugiej części stołu. - To jednak nie była tylko plotka, niedowiarki!
- A więc to prawda! - szepnęła wyraźnie poruszona Shanti.
- Nie do wiary - Dina reagowała najspokojniej ze wszystkich, ale i ona ledwo panowała nad emocjami. - To nieprawdopodobne, że Sithowie jednak nie zniknęli. Wszyscy mówili, że już nie wrócą.
- Chyba bym zemdlał, gdybym stanął naprzeciwko Sitha - drżącym głosem wyznał Chao-Zi. - Po tym wszystkim, co nam o nich opowiadali... Nie wiedziałem, że Obi-Wan Kenobi jest tak silny.
- W jakim świecie ty żyjesz? - prychnęła Bethany. - Wszyscy wiedzą, że gdy chodzi o władanie mieczem świetlnym, mógłby pozamiatać podłogę przynajmniej połową Zakonu!
- Słyszałem, że jest dobry - bronił się Chao-Zi - ale nie sądziłem, że AŻ tak dobry! No wiecie... - nerwowo przełknął ślinę. - Jego przeciwnikiem jednak był Sith!
- To pewnie nie było łatwe zwycięstwo - szepnęła Dina. - Słyszałam, że Obi-Wan walczył z nim zaraz po tym, jak zginął jego mentor. Myślę, że...
- Mistrz Obi-Wan! - dyskusja została nagle ukrócona przez gniewny syk.
Wszystkie oczy skierowały się na nowego Adepta.
- Mówicie o moim Mistrzu - twardym jak stal tonem podkreślił Anakin. - On już nie jest Padawanem. Został Rycerzem Jedi, więc powinniście go nazywać „Mistrzem Obi-Wanem", a nie „po prostu Obi-Wanem".
Na widok sześciu zmieszanych twarzy ogarnęła go mściwa satysfakcja.
Prawdę mówiąc, nie wiedział, czemu powiedział coś takiego - podobne zachowanie było zupełnie nie w jego stylu. Nie lubił sztywniaków, którzy przypominali innym o zasadach. Zwłaszcza, że sam dopiero uczył się etykiety Jedi i czuł tę okropną frustrację, za każdym razem, gdy źle się do kogoś zwrócił, albo zapomniał nazwać kogoś „Mistrzem".
Nie wspominając już o fakcie, że był otoczony dziećmi, które mieszkały w Świątyni od małego i z pewnością doskonale rozumiały prawa rządzące Zakonem. Jakiś przybłęda z pustyni był ostatnią osobą, która powinna dawać im lekcje manier!
Mimo to...
Mimo to, gdy Anakin usłyszał, w jaki sposób rozmawiali o Obi-Wanie... w jaki sposób rozmawiali o tamtym zdarzeniu... jakby to była tylko sensacja, o której dowiedzieli się z Holonetu! Jakby ten pojedynek wcale nie zostawił po sobie strasznych konsekwencji w postaci martwego ciała Mistrza Jedi, łez pewnego chłopca i ponurych oczu pewnego młodego mężczyzny. Dyskutowanie o tamtym zdarzeniu jak o jakiejś głupiej lokalnej ploteczce wywołało u Anakina odruch wymiotny.
Zapragnął wbić kolegom i koleżankom szpilę. Powiedzieć cokolwiek, byle tylko przestali gadać na wiadomy temat z tymi obrzydliwie podekscytowanymi minami! No bo - jak szeptał mu do ucha cichy, złośliwy głosik - jak oni śmieli?!
Anakin zaczął mentalnie przygotowywać się na złośliwą kontrę. Spodziewał się, że po tym, co powiedział, pozostali Adepci zechcą w jakiś sposób się odgryźć. Gdyby zachował się w podobny sposób na Tatooine, jak nic usłyszałby jakiś tekst w stylu „przyganiał kocioł garnkowi", wykrzyknięty z ust trzech różnych osób.
Po raz kolejny jednak przekonał się, jak bardzo dzieci Jedi różniły się od tych, do których przywykł.
Jego słowa wcale nie wywołały wzburzenia - przeciwnie. Kiedy fala szoku minęła, inni Adepci po raz pierwszy spojrzeli na Anakina z czymś na kształt szacunku. Jak nieprawdopodobnie by to nie brzmiało, że zdobył u nich kilka dodatkowych punktów. I to tylko dlatego, że zażądał, by we właściwy sposób nazywali jego nauczyciela?
Dziwni byli, naprawdę.
- Anakin, przepraszam - Dina położyła Skywalkerowi dłoń na ramieniu. - Wcale nie chcieliśmy obrazić Mistrza Obi-Wana! Oczywiście bardzo go szanujemy. Mówiliśmy tak o nim z przyzwyczajenia.
- Niewiele o nim wiemy - szybko dodała Shanti. - Tylko tyle że jest... znaczy się był Starszym Padawanem. I to jednym z najlepszych!
- Każdy coś tam o nim słyszał - nieśmiało oznajmił Chao-Zi. - Ale bardzo trudno spotkać go tutaj, w Świątyni. Pewnie dlatego, że dużo podróżuje.
- Ponoć jeździł ze swoim Mistrzem na misje, na które zwykle nie puszczają Padawanów - powiedziała Bethany. - Tak naprawdę bardzo go podziwiamy, Anakinie. Gdy kiedyś widziałam go podczas sparingu, był naprawdę niesamowity! Masz szczęście, że został twoim nauczycielem.
Taz, który do tej pory był nienaturalnie milczący, nieoczekiwanie wypalił:
- A zatem on... znaczy się... Mistrz Obi-Wan wybrał cię na Padawana, tak? Zostałeś jego uczniem?
Patrzył na Anakina dziwnie przytępionym wzrokiem. Nie przemawiał w ten sam sposób, co wcześniej - tonem ociekającym zadziornością i pewnością siebie. Jego głos był strasznie cichy, bezbarwny, a nawet trochę spłoszony. Miał na twarzy coś jakby... jakby gorycz? I chyba odrobinę rozczarowania?
- Mistrz Obi-Wan Kenobi - Cooper podrapał się po skroni, intensywnie nad czymś myśląc. - Ej, Taz! A czy to przypadkiem nie on był tym...
- Prawie wsadziłeś łokieć w sałatkę! - syknął Taz.
- Serio? O kurde, muszę bardziej uważać!
Anakin zamrugał. Mogło mu się tylko wydawać, ale był prawie pewien, że podczas wypowiedzi Taza usłyszał jakiś dźwięk. Jakby ktoś kopnął kogoś pod stołem. Czyżby Taz Coopera? A jeśli tak, to dlaczego?
Bethany też to zauważyła. Podobnie jak Dina. Po spojrzeniu, które obie posyłały czarnowłosemu koledze, można było wywnioskować, że wiedziały w tej sprawie coś więcej. Ale o co właściwie chodziło? O co Cooper nie zdołał zapytać?
Czyżby Taz... miał coś do Obi-Wana?
Anakin nie zdążył dokładniej się nad tym zastanowić, gdyż do jego uszu dobiegł głos Chao-Zi.
- Wiesz, co byłoby naprawdę ekstra? Gdybyś go nam przedstawił.
- Och! - oczy Bethany zaświeciły się. - Och, tak, tak, koniecznie! Bardzo chcielibyśmy go poznać. Prawda, Taz? Cooper?
Cooper energicznie przytaknął. Jednak Taz zdawał się w ogóle nie zarejestrować pytania - miał dziwnie naburmuszoną minę, a oczy zafiksowane na blacie stołu.
- Widziałam Mistrza Obi-Wana kilka razy, ale nie miałam odwagi do niego zagadać - zawijając na palec kosmyk białych włosów, wyznała Shanti.
- Ile bym dał, żeby pomógł mi podszlifować moje kata - westchnął Chao-Zi.
- No więc? - Dina posłała Anakinowi nieśmiały uśmiech. - Myślisz, że mógłbyś przedstawić nas Mistrzowi Obi-Wanowi?
- On... on jest teraz na misji - Skywalker wymamrotał, odwracając wzrok. - Poleciał na Fenis.
- No tak, ale kiedyś wróci! Przedstawisz go nam, kiedy wróci?
To było takie proste pytanie. A odpowiedzenie na nie krótkim prostym „tak" mogłoby stać się przepustką do zapewnienia sobie stabilnej pozycji w stadzie.
Na właśnie taką szansę Anakin liczył przez całe śniadanie! Tego właśnie potrzebował - czegoś, co mogłoby związać go z innymi dziećmi. Chciał, by mieli coś wspólnego, a teraz wreszcie coś takiego znalazł - ci Adepci, podobnie jak on, pragnęli lepiej poznać Obi-Wana. No bo jak tu nie chcieć poznać faceta o trudnej do rozszyfrowania minie, który w dziesięć sekund rozwalał dziesięć droidów? I pokonał Sitha. I, jak się okazywało, miał w Świątyni reputację całkiem niezłego szermierza.
„Tak". Anakin powinien powiedzieć „tak". To byłoby takie proste!
A mimo to odkrył, że coś go powstrzymuje. W jego ciele zbudził się potwór, który nie chciał dzielić się Obi-Wanem, bo... bo... bo nie!
Miał jedyną i niepowtarzalną okazję, by zyskać wdzięczność kolegów, ale jakoś nie potrafił się na to zdobyć. Zacisnął zęby.
On sam ledwo znał swojego Mistrza. Prawdę mówiąc, dopiero zaczynał go poznawać. A teraz jakieś inne dzieciaki... kolesie, którzy czuli się tu jak u siebie w domu, którzy w przeciwieństwie do niego posiadali tak wiele, zdążyli nauczyć się tylu rzeczy... mieliby zacząć poznawać Kenobiego na równi z nim? Miałby dzielić się swoim Mistrzem?!
Nie! - syknął potwór. - Nie ma takiej opcji!
A poza tym było coś jeszcze - Anakinowi nie podobała się reakcja Taza. Ten koleś miał coś do Obi-Wana. I przed ustaleniem, co to było, Skywalker nie odczuwał potrzeby przedstawienia ich sobie nawzajem.
Mogą się wypchać! - pomyślał mściwie. - Nawet nie znają Obi-Wana. Nie tęsknią za nim tak, jak ja. Dla nich jest tylko silnym kolesiem, który zabił Sitha!
Nie ma opcji, by przedstawił im swojego Mistrza! Tylko w jaki sposób dać im to do zrozumienia, by nie zabrzmieć niegrzecznie?
- Mistrz Obi-Wan... - zaczął.
Pozostali Adepci spojrzeli na niego z taką nadzieją, że przez kilka sekund miał ochotę mimo wszystko ugiąć się i powiedzieć im „tak".
- Bo wiecie, on...
Wstrzymali oddechy.
- On zupełnie nie lubi dzieci! - Anakin wykrztusił, czym wprawił towarzystwo w stan kompletnego osłupienia. - Więc przedstawienie go wam to raczej nienajlepszy pomysł.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu wstrzymywał oddech. Z ulgą wypuścił powietrze z ust.
Nie był jakoś szczególnie dumny ze swojej wymówki, ale cieszył, że w ogóle zdołał cokolwiek wymyślić. Mógłby powiedzieć coś lepszego, ale takie wytłumaczenie też było całkiem niezłe. No nie?
Jeśli jego koledzy uwierzą, to nie zaczną ponownie nalegać, by Anakin przedstawił im Obi-Wana. I, co najważniejsze - raczej nie odważą się pójść do Kenobiego, by sprawdzić, czy rzeczywiście nie przepadał za małolatami.
Chyba że...
Po kręgosłupie Anakina przeszedł dreszcz niepokoju. Chyba że JUŻ zdążyli poznać Obi-Wana na tyle, by domyślić się, że uraczono ich wyssaną z palca ściemą.
„Niewiele o nim wiemy".
„Każdy coś tam o nim słyszał".
Te stwierdzenia nie oznaczały kompletnego braku informacji. Adepci z Klanu Nexu może i nie wiedzieli wiele... ale COŚ wiedzieli!
A jeśli tym czymś zupełnie przypadkowo był fakt, że Obi-Wan tak naprawdę nie miał nic przeciwko dzieciom? Czy Anakin właśnie popełnił towarzyskie samobójstwo?
Uważnie przyjrzał się twarzom kolegów i koleżanek. Owszem, wyglądali na rozczarowanych, ale ciężko było określić, czy było to rozczarowanie spowodowane samą odmową, czy też... czymś więcej? Zresztą, po chwili wszyscy zajęli się jedzeniem i temat został zapomniany.
Ale nie przez wszystkich.
Niechętnie skubiąc, „bogatego w wartości odżywcze" batonika, Anakin regularnie zerkał na Taza. Nie miał pojęcia, o czym myślał jego czarnowłosy kolega, ale co do jednego nie miał wątpliwości - to coś dotyczyło Obi-Wana.
Pierwsza część kolejnego rozdziału w niedzielę (31.05.2020), a druga tradycyjnie w czwartek (4.06.2020).
Jak zapewne zauważyliście, dziewięcioletni Anakin to kompletna łamaga społeczna. A przynajmniej jeśli chodzi o kontakty z rówieśnikami. Razem z Akaitori (której jak zawsze dziękuję za korektę) wspólnie zgodziłyśmy się, że dzieciak ma prawdziwy talent do podnoszenia innym ciśnienia. Dobrych chęci nie można mu odmówić - gorzej z efektami.
Ale nie martwcie się, będzie lepiej ;)
Ciekawa jestem, czy domyśliliście się już, o co chodzi Tazowi?
Ps. Ta słodziutka emotka w mediach przedstawiająca Miszcza Yodę, to efekt moich zabaw w photoshopie. Po wspólnej burzy mózgów z fajnymi i kreatywnymi ludźmi stworzyłam całą serię Star Warsowych emotek. Chciałam je wrzucić już dzisiaj, ale stwierdziłam, że zachowam je na Dzień Dziecka.
Istnieje szansa, że pierwszego czerwca opublikuję dla was coś specjalnego (bonusowego fika z jakieś serii? - mam kilka nieopublikowanych w szufladzie; ewentualnie rozdział "Zakładu" bądź "Yuuriego w szkole dla czarodziejów"), ale jeszcze nie zdecydowałam, więc niczego nie obiecuję. W każdym razie, bądźcie czujni!
Trzymajcie się cieplutko i niech Moc będzie z wami!
Na pożegnanie Yodeł:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top