Rozdział 19 - Traumy stare i nowe (Część 1)

Anakin wpadł do pokoju, po czym rzucił się na łóżko i zanurzył twarz w poduszce. Był pewny, że spędzi następne godziny szarpiąc za pościel i wypominając sobie ostatnie wydarzenia. Jednak nie cieszył się samotnością zbyt długo.

Ktoś zapukał w drzwi.

- Anakin?

Dotychczas mocno zaciśnięte, oczy Anakina gwałtownie się otworzyły. Z bijącym coraz szybciej sercem chłopiec poderwał się na łóżku i skierował zszokowany wzrok na drzwi. Ponownie rozległ się odgłos pukania.

- Anakinie... mogę wejść? – nieśmiało zapytał Obi-Wan.

Przybiegł za uczniem aż tutaj? Skywalker był zupełnie nieprzygotowany na taką ewentualność. Nie spodziewał się zobaczyć Mistrza tak szybko po tym, jak go przytulił i rzucił mu w twarz owo histeryczne „przepraszam". Jakaś część jego cieszyła się z faktu, że Obi-Wan postanowił za nim pobiec, ale ta druga... zdecydowanie dominująca część w ogóle nie była gotowa na konfrontację.

Spanikowany, dziewięciolatek zrobił pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy – zanurkował pod kołdrę, przykrywając się nią aż po czubek blond głowy. Zawsze tak robił, gdy mieszkał na Tatooine i wstydził się spojrzeć mamie w oczy. Może i było to tchórzliwe zachowanie, ale przynajmniej zapewniało mu psychiczny komfort.

Drzwi zaszumiały, po czym rozległ się dźwięk, który można było zinterpretować jako zatroskane westchnienie.

Anakin podciągnął kolana bliżej brody.

Proszę, nie ściągaj ze mnie kołdry – myślał błagalnie.

Drzwi zostały zasunięte i chłopiec usłyszał odgłos kroków. Na wysokości jego kolan materac nieznacznie się ugiął. W miejscu, gdzie kołdra zakrywała głowę Anakina spoczęła duża dłoń. Skywalker czuł jej ciepło nawet przez gruby materiał.

- Możemy porozmawiać? – spytał cicho Kenobi.

Już rozmawialiśmy! – Anakin miał ochotę powiedzieć, ale nie miał odwagi się odezwać.

Skoro wszystko, co mówił do swojego Mistrza, i tak kończyło się katastrofą, to może lepiej, by milczał?

Obi-Wan ostrożnie pogładził głowę ucznia przez kołdrę. Lekko drżała mu ręka.

- Nie jestem na ciebie zły. I nie będę już robił ci wykładów. Chcę tylko...

Głos mu się załamał. Nie brzmiał już tak pewnie jak wcześniej. Nie przemawiał jak pewny siebie nauczyciel, który nie ma żadnych wątpliwości, że postępuje słusznie.

Brzmiał dokładnie tak, jak czuł się Anakin - jak ktoś, kto nie ma bladego pojęcia, co robić.

- Chciałem tylko, byś wiedział...

Komlink zaczął brzęczeć. Skywalker usłyszał, jak jego nauczyciel przekopuje się przez warstwy szat.

- Tak, Mistrzu Yoda?

Chciałem tylko, byś wiedział...co? – zastanawiał się zaintrygowany chłopiec.

Co takiego Obi-Wan chciał mu powiedzieć?

- Oczywiście – ponurym tonem powiedział Kenobi. – Tak, Mistrzu... Przepraszam... Zaraz tam będę.

Ciężar Rycerza Jedi zniknął z łóżka, pozostawiając po sobie nieprzyjemną pustkę. Młody mężczyzna otworzył drzwi, ale przed wyjściem ostatni raz zwrócił się do ucznia:

- Porozmawiamy, gdy będziesz gotowy, padawanie. I pamiętaj... Gdy tylko będziesz mnie potrzebował, zawsze się zjawię. Zawsze!

Anakin wypełzł spod kołdry akurat by zobaczyć zasuwające się z cichym sykiem drzwi i znikającą za nimi plątaninę rudych włosów. Usiadł, obejmując się kolanami i przez długi czas wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział Obi-Wana.

XXX

Chociaż Komnata Tysiąca Fontann była na ogół przyjemnym miejscem, dziś wyczuwało się w nim duże napięcie. Czworo dzieci – trzej chłopcy i jedna dziewczyna – siedziało na trawie ze skrzyżowanymi nogami, nie odzywając się ani słowem. Anakin, Taz i Yaren robili wszystko, by nie patrzeć w swoją stronę i przez większość czasu udawali zafascynowanych pięknem przyrody. Wyraźnie zmartwiona Dina wodziła wzrokiem po twarzach towarzyszy, miętoląc materiał spodni. Co jakiś czas otwierała usta i zaraz potem je zamykała, jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie.

Wreszcie odchrząknęła. Chłopcy w żaden sposób na to nie zareagowali.

Jaki ładny motyl – pomyślał Anakin, śledząc ruch kolorowego owada. – Na Tatooine takich nie ma.

Dina westchnęła głośno, a potem przywołała na twarz radosny wyraz i uraczyła pozostałych szerokim uśmiechem.

- Więc... - zagaiła, dziarsko klepiąc się w kolano. – Mamy zdawać razem egzamin! Ale ekstra, co nie? Wiem, że na pierwszy rzut oka nie wyglądamy na dobrze dobraną drużynę. Niektórzy z nas... no dobra, większość z nas wolałaby być w grupie w innymi osobami, ale nic nie szkodzi, bo cała ta sytuacja na pewno wyjdzie nam na dobre! Jak mawia Mistrz Yoda, „nie sztuka to współpracować z tymi, których lubimy, a z tymi, z którymi gorzej dogadujemy się". A my, wbrew pozorom, całkiem nieźle do siebie pasujemy! Uzupełniamy się, i tak dalej... No wiecie, pod względem mocnych i słabych stron.

Gdyby przyznawano nagrody za najlepsze aktorstwo wśród Jedi, pokój Diny byłby po brzegi wypełnione trofeami.

Anakin i jego koledzy milczeli jak zaklęci. Niezrażona tym dziewczyna mówiła dalej:

- Niemniej jednak... Ponieważ jesteśmy taką... eee... naprędce skleconą drużyną... Taką, która dopiero się poznaje i w ogóle... To uważam, że aby uniknąć nieporozumień, powinniśmy wybrać lidera. Kogoś, kogo wszyscy będą słuchać, gdy nie będzie pełnej zgody w grupie.

Cisza.

- Uważam, że to ja powinnam być liderem.

Nadal zero reakcji. Dina zaczęła nieco wiercić się w miejscu, ale wciąż ukrywała zdenerwowanie za maską spokoju.

- No dobra... Żebyście znowu nie mówili, jak to „strasznie się rządzę", przeprowadzimy oficjalne głosowanie. Każdy podnosi rękę dla swojego kandydata i nie można głosować na samego siebie, jasne? Dobra, a zatem... Kto głosuje na Yarena? Kto głosuje na Anakina? Kto głosuje na Taza? Kto głosuje na mnie?

Skywalker posłał gałęzi drzewa zrozpaczone spojrzenie. Dobrowolne oddanie władzy Dinie napawało go takim samym entuzjazmem jak wybranie Watto władcą Tatooine. Ale z drugiej strony, gdy wzięło się pod uwagę jego utarczki z pozostałymi kandydatami... ech. Chyba nie za bardzo miał wyjście. A poza tym, dręczyło go przeczucie, że dopóki nie rozstrzygną tej kwestii, przemądrzała dziewczyna będzie ich męczyć bez końca!

Niechętnie podniósł rękę, a gdy zobaczył, że Taza i Yaren zrobili to samo, domyślił się, że mieli bardzo podobne przemyślenia.

Z wyrazem ulgi na twarzy, Dina klasnęła w dłonie.

- Świetnie! A zatem, już jako oficjalna liderka naszej grupy, chciałabym wysłuchać waszych przemyśleń odnośnie egzaminu. Zanim pójdziemy do Sali Symulacyjnej, fajnie by było ustalić, kto będzie co robił. Wiecie, kto będzie szedł z tyłu, kto będzie szedł z przodu, kto zajmie się zdalniakami, kto będzie niósł przesyłkę, jeśli będziemy mieli przesyłkę i... i... no wiecie. Takie tam.

Anakin miał całą masę przemyśleń, ale nie zamierzał się nimi dzielić. W ogóle nie zamierzał odzywać się do Panny Idealnej i Dwóch Durni. Nie tylko dzisiaj. Kiedykolwiek!

Dina wydawała się to wyczuć, bo przez ułamek sekundy w jej oczach pojawił się przebłysk paniki. Szybko jednak odzyskała rezon.

- To może dzisiaj odpuścimy sobie planowanie i po prostu przejdziemy trasy egzaminacyjne „na żywca", by zobaczyć, jak nam się w ogóle współpracuje?

Choć nadal był na nią zły, Anakin nie mógł nie podziwiać determinacji, z jaką brała odpowiedzialność za grupę. W głębi siebie czuł, że powinien wziąć z niej przykład i przynajmniej spróbować nawiązać nić porozumienia z innymi, ale wciąż miał w sobie zbyt wiele goryczy, by się za to zabrać.

Minęło zbyt mało czasu. Siniaki po bójce nie zaczęły jeszcze blednąć, a rany pozostawione na psychice... Skywalker nie bardzo wierzył, by kiedykolwiek miały się zaleczyć.

- Nie słyszę sprzeciwu, a zatem idziemy! – jednym płynnym ruchem dziewczyna wstała z miejsca.

Trzej chłopcy poszli w jej ślady, ale z o wiele mniejszym entuzjazmem. Gdy zmierzali do Sali Symulacyjnej, Dina wybiegła przed szereg i odwróciła się do grupy. Idąc do tyłu, rozłożyła szeroko ręce i z nieśmiałym uśmiechem powiedziała:

- Ej, rozchmurzcie się! Przecież wszyscy jesteśmy bardzo utalentowani. Na pewno nie będzie aż tak źle!

XXX

Z pewnego punktu widzenia rzeczywiście nie poszło źle.

Gdy Anakin nadal mieszkał na Tatooine i przerąbał swój pierwszy wielki wyścig, mama pocieszyła go słowami:

„Przynajmniej żyjesz! Dla mnie to największe zwycięstwo."

Tak więc, owszem, gdyby przyjąć punkt widzenia Shmi Skywalker, można by uznać, że Anakin i jego „wspaniali" kumple z drużyny poradzili sobie z zadaniem całkiem nieźle. W końcu, hej, żaden z nich nie wylądował w punkcie medycznym! No i zdołali pokonać większość przeszkód nie skacząc sobie nawzajem do gardeł – to dopiero coś! Co tam jakiś śmieszny wynik, albo przejmowanie się mało znaczącymi bzdetami... grunt, że nikt z nikim się nie pokłócił (w ogóle nikt do nikogo się nie odzywał, nie licząc Diny wykrzykującej rozkazy na prawo i lewo, ale to nieistotny szczegół). Biorąc pod uwagę, że byli czwórką dzieciaków ledwie tolerujących swoje towarzystwo, mogło im pójść O WIELE gorzej!

Tja. Tyle że gdy już odepchnęło się na bok cały ten bezużyteczny optymizm, trzeba było stanąć twarzą w twarz z prawdą.

A prawda była taka, że mieli za sobą dwanaście nieudanych prób przejścia różnego rodzaju torów przeszkód i za każdym razem nie doszli nawet do połowy!

Anakin wciąż krzywił się, gdy przemielał w głowie tę myśl. Dwanaście porażek. Dwanaście! Jeszcze nigdy, w żadnym zadaniu nie poszło mu AŻ TAK źle! Nawet w starych, zamierzchłych czasach, gdy dopiero stał się częścią Zakonu i nie odróżniał jednego końca bokkena od drugiego.

Że był załamany to mało powiedziane. Stwierdzić, że miał ochotę coś rozwalić, to jak nazwać Jabbę podrzędnym kryminalistą!

Dotychczas uważał, że nie było rzeczy, których nie dawało się naprawić, ale kiedy patrzył na swoją drużynę, po raz pierwszy w życiu gotów był zrewidować ten pogląd. Nie miał pojęcia, co musieliby zrobić, by się dogadać.

Znaczy... no dobra, może i wiedział, ale ponieważ kompletnie nie brał podobnej opcji pod uwagę, była ona praktycznie nieistniejąca.

Gdyby jakimś cudem zapomnieli o Wiadomej Kłótni oraz Wiadomej Bójce... ale jak, na piaski Tatooine, mieli o niej zapomnieć?! Cóż, Skywalker z całą pewnością nie zamierzał. Nie ma opcji, by zapomniał, co Yaren powiedział o Qui-Gonie! Albo co Dina...

- Anakin?

Oho! O wilku mowa...

Anakin akurat zmierzał w stronę szatni dla chłopców (na jednej nodze, bo drugą miał zaplątaną w linkę), gdy drogę zagrodziła mu liderka grupy. Zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. Zawstydzona, zaczęła miętolić skraj (lekko przypalonej) tuniki.

- Posłuchaj, jeśli chodzi o to, co ci wtedy powiedziałam... - wyszeptała, zerkając na niego nieśmiało spod kosmyków czarnych włosów. – Co ci prawie powiedziałam...

- Nieważne! – syknął.

- Ale ja...

- Nie mam ochoty tego słuchać.

Minął dziewczynę, uderzając barkiem o jej bark. Zrozpaczona, krzyknęła do jego pleców:

- Wcale tak nie myślę! Znaczy... to, co chciałam ci powiedzieć, to nie są moje prawdziwe uczucia. Byłam bardzo zdenerwowana, a to mi się po prostu wyrwało i...

Anakin odwrócił się do Diny i spojrzał na nią w taki sposób, że aż się cofnęła.

- Powiedziałem: Nie mam. Ochoty. Tego. Słuchać!

Opuściła ramiona, kuląc się w sobie. W najbliższym czasie raczej nie powinna go nagabywać.

Skywalker był przekonany, że w szatni będzie miał święty spokój, ale kiedy usiadł na ławce i zaczął wyplątywać nogę z linki, mamrocząc pod nosem huteckie przekleństwa, stanął przed nim Taz.

- Anakin, bo ja...

- Nie teraz!

Czy oni naprawdę nie rozumieli, że nie miał ochoty gadać? Nie był jeszcze gotowy do tej rozmowy! Nie miał pewności, czy kiedykolwiek będzie...

- Chciałem ci tylko powiedzieć... - Taz głośno przełknął ślinę. Wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego, niż Dina. – To, co wtedy mówiłeś o Mistrzu Obi-Wanie... Że życzyłem ci, byś już nie był jego uczniem... Ja ci tylko chciałem wyjaśnić...

- Nie mam teraz ochoty słuchać wyjaśnień.

- A-ale...

- Głuchy jesteś?! – Anakin szarpnął głowę do góry i spojrzał na kolegę w taki sposób, jakby chciał przepalić go wzrokiem. – Mówiłem, że nie chcę teraz niczego słuchać!

- To zajmie tylko chwilę. Powinieneś wiedzieć, że...

- Nie TY będziesz mówił, co powinienem, a czego NIE powinienem! - Skywalker zerwał się na nogi. Z każdym słowem robił krok do przodu, na co wystraszony Taz reagował cofaniem się do tyłu. – Mam dość słuchania ciebie... Was wszystkich! Mam dość udawania, że jesteście tacy mądrzy, tacy grzeczni, bo skoro dorastaliście w Świątyni, to na pewno lepiej wiecie, jak należy się zachowywać! Nie mam ochoty z wami gadać. W ogóle nie chcę mieć z wami do czynienia. Jak już zdamy ten durny egzamin, to już nigdy, przenigdy nie będę się do was odzywał!

Jakby dla podkreślenia tych słów, plecy Taza uderzyły w szafkę. Czarnowłosy chłopiec miał tak przerażoną minę, jakby Anakin był łowcą nagród, który miał zaraz skrócić go o głowę.

- Nie chcę żadnych głupich wyjaśnień! – warknął Skywalker. – Nie potrzebuję ich. O, i wiesz, co? Cieszę się, że już teraz dowiedziałem się, jak bardzo ty i Dina jesteście okropni, bo gdybym odkrył to później, to na pewno byłoby mi trudniej.

Zarzucił sobie czyste ubrania na ramię i energicznym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Jak na złość, w drzwiach stanął Yaren.

Twi'lek wyraźnie się zmieszał. Na widok Skywalkera zaczął nerwowo wygładzać jedną z lekku i już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz Anakin wycelował w niego palec, zwęził oczy i ostrzegawczo wycedził:

- Nawet nie próbuj!

Siniaki na zielonej skórze wciąż były świetnie widoczne. Yaren słusznie zdecydował, że nie ma ochoty zarobić kolejnych, bo grzecznie zamknął usta i zszedł Anakinowi z drogi.

Skywalker ruszył do pokoju nie oglądając się za siebie. A kiedy wreszcie rzucił się na łóżko, uświadomił sobie, że pierwszy raz od przybycia do Świątyni nie wyczekuje z utęsknieniem kolejnej lekcji. Jak dotąd był głodny wiedzy i podekscytowany perspektywą nauczenia się czegoś nowego – czasem wręcz liczył godziny dzielące go od następnych zajęć. Jednak teraz to się zmieniło. Perspektywa spotkania z kolegami i koleżankami wydawała mu się tak wstrętna, że skutecznie przesłaniała wszystko inne.

Obi-Wan chyba zwariował, skoro twierdzi, że w końcu się z nimi pogodzę – ponuro pomyślał Anakin. – Może sobie być Rycerzem Jedi, ale w tej sprawie kompletnie nie ma racji. To JA mam rację, a on się myli!

XXX

Jak dziwnie by to nie brzmiało, obaj na swój sposób mieli rację.

Skywalker miał rację, gdy stwierdził, że zdawanie egzaminu razem z Tazem, Diną i Yarenem będzie diabelne trudne i z pewnością doprowadzi do wielu niezręcznych sytuacji.

Natomiast Obi-Wan miał rację, wyrokując, że niezgoda na ogół nie trwała wiecznie, a niektóre konflikty z biegiem czasu traciły na znaczeniu. Zwłaszcza jeśli człowiek był motywowany przez zdalniaki, droidy treningowe i inne rzeczy, które dawały mu w dupę podczas pokonywania toru przeszkód...

„Nie mam najmniejszego zamiaru patrzeć na tych trzech głupków!" – świeżo po incydencie z Yarenem postanowił Anakin.

Gdy piąty raz z rzędu został poobijany przez droida treningowego, zaczęło mu być wszystko jedno, na co patrzy.

„Nie będę się do nich odzywał!"

To nie tak, że ostrzegł Taza przed nadlatującą kłodą z powodu jakiejś durnej, płynącej prosto z serca troski. To był zwykły pragmatyzm. Gdyby czarnowłosy dureń został znokautowany, musieliby przechodzić całą trasę od początku, a po tygodniu porażek Anakin miał tego po dziurki w nosie.

„Niech sobie krzyczą, co chcą. I tak nie będę słuchał!"

Jasne, wykonywanie poleceń Diny albo kogoś z pozostałej dwójki bolało, ale w sumie nie tak bardzo jak oparzenia zdalniaka. W pewnym momencie Skywalker był tak poobijany, że posłuchałby nawet Sebulby, gdyby tylko mógł w ten sposób uchronić się przed kolejnymi siniakami.

Jak powiedział kiedyś Watto – „uraza urazą, a surwiwal surwiwalem! Gdy ktoś chciał przetrwać w trudnych warunkach, nie przebierał w sojusznikach."

Ciężko mu było to przyznać – nawet przed samym sobą! - ale po trzech tygodniach wspólnych treningów Anakin uświadomił sobie, że zaczyna jako tako dogadywać się ze swoją drużyną. Oczywiście nazwanie ich relacji „przyjaźnią" absolutnie nie wchodziło w grę, a uznanie, że dobrze im się razem współpracowało byłoby sporym nagięciem rzeczywistości, ale...

ALE Skywalker mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie patrzy już na Taza, Dinę i Yarena jak na najgorszych wrogów.

Mało tego – zdarzały się chwile, gdy praktycznie nie pamiętał, o co się pokłócili. Czasem odruchowo odpowiadał na czyjś zadowolony uśmiech skinieniem głowy bądź uniesieniem kciuka i dopiero po fakcie uświadamiał sobie, że przecież postanowił NIE robić podobnych rzeczy, bo tamci troje znaleźli się na jego Czarnej Liście i nie zamierzał kiedykolwiek ich stamtąd wykreślać.

Dobra, bez przesady, może kiedyś ich wykreśli – za jakieś dziesięć lat, gdy już będzie za dorosły, by boczyć się na innych.

Albo za tydzień...

Nooo, może jutro, jeśli Taz znowu odda mu tą zarąbistą grzankę z czekoladowym smarowidłem, mamrocząc coś o nietolerancji glutenu. Dina też mogłaby zostać wykreślona za to, że nie powiedziała ani słowa, gdy skórka grzanki została ciśnięta w stronę bufetu i wylądowała w obwodach Coco, wywołując u wkurzającego droida zwarcie. I w sumie... Yaren tak głośno śmiał się z tego incydentu, że Anakin mógłby podarować nawet jemu! Zakładając, oczywiście, że nie padną już żadne wstrętne komentarze odnośnie Qui-Gona...

A właściwie to, kiedy Twi'lek obrażał dobre imię Jinna? Któregoś dnia Anakin próbował nakręcić się na nienawidzenie Yarena, ale uświadomił sobie, że nie jest już tak wściekły jak przedtem. W sumie to, chyba nawet nie był zdenerwowany. No, może lekko zirytowany, ale to wszystko. Miał wrażenie, że cała ta ich kłótnia rozegrała się całe wieki temu, jakby w innej rzeczywistości.

Technicznie rzecz biorąc minął ledwie miesiąc, ale odkąd Anakin wylądował w drużynie z najmniej lubianymi przez siebie osobnikami, dni dłużyły mu się w nieskończoność. Podobnie jak jego znajomość z Tazem, Diną i Yarenem. Ona też wydawała się taka jakaś... dłuższa. Trwalsza. Przez to, że został zmuszony do spędzania z nimi czasu, zaczął mieć teraz wrażenie, że zna ich tak dobrze jak Kitstera. Albo niemal tak dobrze.

Aż wreszcie postanowił porzucić dumę i stanąć twarzą w twarz z prawdą:

Obi-Wan miał rację.

Choć jeszcze miesiąc temu Anakin wyśmiałby to stwierdzenie, dziś musiał przyznać, że wylądowanie w obecnej drużynie naprawdę mu pomogło.

Chciał powiedzieć o tym Mistrzowi. Przeprosić, pokajać się, rzucić jakąś gatkę w stylu „Ty: mądry, Ja: głupi!", może nawet przynieść jakieś kwiaty, albo coś (ostatni pomysł wydawał mu się ciut żenujący, ale Anakin usprawiedliwiał się nawykami wynikającymi z wieloletniego przepraszania kochającej mamy). Zrobiłby to. Serio. Był tylko jeden problem...

Obi-Wan zapadł się pod ziemię.

Od czasu pamiętnej rozmowy Anakin nie widział swojego Mistrza ani razu, co na początku lekko go dziwiło, a potem stało się źródłem nieustającego niepokoju. Jeśli miał być ze sobą szczery, chłopiec liczył na zupełnie inny obrót spraw. Po tym, jak został odwiedzony w swoim pokoju, oczekiwał... nie, był niemal pewny, że powinien spodziewać się kolejnej wizyty. I to wkrótce.

Może właśnie na tym polegał jego błąd? Może to była swojego rodzaju nauczka od losu – lekcja, że niczego nie powinno się brać za pewnik.

Skywalker przyzwyczaił się do regularnych wiadomości na komlink, zaczepiania na korytarzu i zachęcania do treningów, więc gdy przez długi czas nie doczekał się żadnej formy kontaktu ze strony Mistrza, poczuł się kompletnie zbity z tropu.

Czasem tkwił w swoim pokoju, odrabiając lekcje bądź majsterkując i podrywał głowę za każdym razem, gdy słyszał dobiegające z korytarza kroki. Każde pukanie w drzwi wywoływało u niego szybsze bicie serca, bo dawało nadzieję na spotkanie z Obi-Wanem. Może Kenobi nareszcie do niego przyszedł, by pogadać, pocieszyć albo zganić...? W sumie to, nawet krytyka nie byłaby taka zła. Anakin tak bardzo tęsknił, że nie obraziłby się o wykład. Jednak jego entuzjazm szybko gasł, bo zawsze okazało się, że to Dina, Mistrzyni Kentarra bądź jakaś inna osoba związana z jego Klanem, przychodząca do niego w jakiejś nudnej, codziennej sprawie.

Kiedy Skywalker wreszcie zrozumiał, że nie doczeka się odwiedzin, zaczął wypatrywać rudej głowy Mistrza na korytarzach, ale również w tym przypadku nie miał szczęścia. W pewnym momencie wpadł nawet w panikę, że Obi-Wan poleciał na kolejną misję i zostawił go samego w tak trudnym czasie.

Mistrzyni Kentarra pomogła skorygować to przypuszczenie.

- Z tego, co mi wiadomo, jest w Świątyni – z głośnym westchnieniem odpowiedziała na pytanie wychowanka. – Cóż, a przynajmniej na Coruscant. Nie jest jakoś bardzo zajęty, ale nie ma też nieskończonej ilości wolnego czasu. Wykonuje różne misje w obrębie planety. Nic odbiegającego od rutyny.

Anakin zmarszczył brwi i wbił zasmucony wzrok w podłogę.

- Więc dlaczego...

Nie dokończył, jednak spostrzegawcza Mistrzyni i tak odgadła, czym się martwił.

- Po prostu do niego idź – powiedziała, kładąc chłopcu dłoń na ramieniu. – Wiesz, że możesz to zrobić w każdej chwili, prawda? Sądzę, że on na to czeka. Sądzę, że... - zastanowiła się chwilę, po czym łagodnie dokończył:. – Wydaje mi się, że po prostu daje ci przestrzeń. Chce, byś sam zdecydował, kiedy będziesz gotowy na rozmowę. Kiedy już wszystko sobie przemyślisz i... ochłoniesz.

Całkiem logiczne. Po zdobyciu łatki nadopiekuńczego nauczyciela, ganiającego za własnym uczniem po całej Świątyni, nic dziwnego, że Kenobi zmienił taktykę. Anakin uświadomił sobie, że wcale go za to nie wini. W sumie to, nawet trochę mu ulżyło. Lepiej się czuł, wiedząc, że Obi-Wan wcale go nie unikał, a po prostu... czekał.

- Chcesz, bym pokazała ci, gdzie są jego kwatery? – z troskliwym uśmiechem spytała Kentarra. – Mogę cię tam zaprowadzić.

Skywalker rozważył tę propozycję. W pierwszym odruchu chciał się zgodzić, ale potem uznał, że chyba jednak nie iść na rozmowę z Mistrzem tak od razu i z buta. Najpierw wszystko sobie przemyśli! Ustali, co chciałby powiedzieć. Czy zamierza w ogóle poruszać problem Yarena i pozostałych, czy po prostu pogada z Obi-Wanem o codziennych sprawach, unikając niebezpiecznych tematów. Musiał się nad tym zastanowić.

A poza tym, nie czuł się jeszcze na tyle odważny, by odwiedzić Mistrza w jego kwaterach. Jak dziwnie by to nie brzmiało, nie chciał iść tam sam z siebie. Wolał pewnego dnia zostać zaproszony. To upewniłoby go w przekonaniu, że naprawdę wolno mu tam być. Że Kenobi go tam chce.

- Dziękuję, Mistrzyni. – Chłopiec skinął opiekunce głową. – Zagadam do Obi... znaczy, do Mistrza Obi-Wana, gdy spotkam go na korytarzu. Skoro jest w Świątyni, na pewno w końcu na siebie wpadniemy!

Wyczuł, że Kentarra wolałaby, aby zachowywał się nieco odważniej, ale taktownie postanowiła nie naciskać.

Zdeterminowany, by pokazać jej i sobie, że wcale nie ucieka przed konfrontacją, Anakin poukładał sobie wszystko w głowie i następnego dnia podszedł do szukania Obi-Wana z pełną powagą. Celowo przechodził obok miejsc, w których miał dużą szansę na spotkanie Kenobiego i w wielu przypadkach... rzeczywiście się na niego natykał.

Tyle że jego Mistrz zawsze rozmawiał z innym Jedi i zwyczajnie nie wypadało mu przerywać. A może to Anakin po prostu okłamywał samego siebie i szukał byle pretekstu, by odroczyć moment spotkania z Obi-Wanem i spojrzenia mu w oczy?

Gdy ostatnim razem patrzył w te zatroskane błękitne tęczówki, w dość paskudny sposób porównał swojego Mistrza do Qui-Gona Jinna. Nie miał pojęcia, jak będzie się czuł, gdy znowu w nie spojrzy.

Dziwnie było tak bardzo pragnąć spotkania z jakąś osobą, a jednocześnie panicznie się go bać...

XXX

Ostatecznie Anakin zyskał okazję do rozmowy z Kenobim w najmniej spodziewanych okolicznościach.

On i jego Klan skończyli popołudniowe zajęcia i mieli właśnie rozejść się do pokoi, gdy dostrzegli nienaturalne poruszenie na balkonie nad Wschodnią Salą Treningową. Kilkunastu adeptów i padawanów wychylało głowy za barierkę, szepcząc coś do siebie z ekscytacją. Z oddali dochodził odgłos zderzających się mieczy świetlnych. Pewnie jacyś Mistrzowie urządzali sobie sparing.

Anakin rzadko przepuszczał okazję, by obejrzeć starcie dorosłych Jedi, więc natychmiast dopadł do krawędzi balkonu.

Z wrażenia omal nie wypadł za barierkę!

Gwałtowne wciągnięcie powietrza z obu stron głowy powiedziało mu, że koledzy i koleżanki byli pod równie wielkim wrażeniem. Właśnie tłoczyli się między sobą, próbując zmieścić się na i tak już przepełnionym balkonie. Cooper miał wyraźny problem z przepchaniem się do przodu.

- No weźcie! – jęczał. – Bethany, posuń się, dlaczego ty zawsze... o raju!

Gdy tylko zaczął mieć dobry widok, zastygł w pozycji z szeroko rozchylonymi wargami. Anakin uświadomił sobie, że jego usta też są otwarte, więc natychmiast je zamknął. Czuł, że powinien też zrobić coś w sprawie wytrzeszczonych oczu, ale nie ośmielił się mrugnąć. Nie miał zamiaru stracić ani jednej cennej sekundy!

Nie w sytuacji, gdy na jego oczach rozgrywał się pojedynek pomiędzy Obi-Wanem i Vosem.

Na pierwszy rzut oka ich starcie przypominało sparing jak każdy inny, ale miało w sobie intensywność, która sprawiała, że obserwującym włosy jeżyły się na karku.

Ciężko stwierdzić, z czego to właściwie wynikało – może z faktu, że Obi-Wan i Vos wciąż byli relatywnie młodymi Rycerzami, a ruchy ich mieczy świetlnych miały w sobie agresję, której próżno było szukać u znacznie dojrzalszych szermierzy pokroju Ki Adi Mundiego czy Plo Koona? A może chodziło o to, że ci dwaj świetnie się znali, przez co walka nie wydawała się zwyczajnym sparingiem, ale czymś bardziej osobistym – jakby przez lata wykłócali się, kto jest lepszy i teraz postanowili to rozstrzygnąć. Całkiem prawdopodobna była też opcja, że za wszystko odpowiadał ów osławiony „testosteron", którego znaczenie (po dość upokarzającej rozmowie z Mistrzynią Jocastą) przestało być dla Anakina tajemnicą.

Skywalker nie do końca rozumiał, na co patrzy... Wiedział natomiast, że ostatnim razem czuł taką adrenalinę, gdy szarpał się z Sebulbą podczas ostatnich kilometrów wyścigu Bunta.

Pod pewnymi względami Obi-Wan i Vos w ogóle nie przypominali Jedi. Niektóre elementy ich walki przywodziły na myśl walki massifów – czworonogów, które zawsze towarzyszyły Tuskenów. Anakin widział kiedyś, jak takie dwa pso-podobne stwory skoczyły sobie do gardeł. Nie zrobiły tego, od razu, o nie! Najpierw krążyły wokół siebie, warcząc i patrząc sobie w oczy, co jakiś czas podgryzając sobie łapy, by potem bez ostrzeżenia skoczyć na przeciwnika. Obi-Wan i Vos mieli momenty, gdy postępowali podobnie – odskakiwali od siebie na pewną odległość i przez chwilę poprzebierali nogami w miejscu, kalkulując następne posunięcie. A potem ich miecze świetlne znowu się spotykały – głośno, nagle i wściekle.

Jednak Anakin nie mógł powiedzieć, by którykolwiek z walczących odczuwał prawdziwą wściekłość. Choć mieli w sobie coś z barbarzyńców, to jednak byli Jedi i nie dawali publiczności o tym zapomnieć. Ich agresja tak naprawdę nie była prawdziwą agresją, lecz bardziej... zawziętością dwóch wojowników, którzy wiedzieli, że są dobrzy w tym, co robią i postanowili pójść na całość.

A gdy przyjrzeć się bliżej, dochodziło coś jeszcze – ledwo wyczuwalna atmosfera zabawy. Tu kpiący uśmieszek, tam pełne zadowolenia chrząknięcie... Albo kopnięcie w udo, które nie miało zrobić realnej krzywdy, a jedynie zaczepić „tego drugiego", pokazać mu, że ma się przewagę.

Obserwujący sparing Anakin właśnie uświadomił sobie, że Obi-Wan i Vos zwyczajnie uwielbiają ze sobą walczyć, co wywołało w nim pewną konsternację.

Nie przyszłoby mu do głowy, że można walczyć ze sobą tak agresywnie, a jednocześnie dobrze się przy tym bawić. Jego własne sparingi nie miały w sobie nic rozrywkowego.

Dopaść przeciwnika. Pokonać go. Zniszczyć! Udowodnić sobie, że można wygrać. Udowodnić to Radzie. Udowodnić to całej Świątyni!

Takie mniej więcej było jego podejście do sparingów. A wcześniej do wyścigów. Ogólnie do rywalizacji wszelkiego rodzaju.

A teraz obserwował Obi-Wana z Vosem i czuł się coraz bardziej zafascynowany. Jak oni mogli rzucać się na siebie z mieczami świetlnymi z minami, jakby chcieli się pozabijać, a w międzyczasie głupkowato się uśmiechać. To było niepojęte!

Umiejętności Obi-Wana też nieźle szokowały, ale to swoją drogą.

Podczas pamiętnej bitwy o Naboo Anakin tak szybko się ulotnił, że praktycznie nie miał okazji przyjrzeć się stylowi walki swojego Mistrza. Jasne, widział, jak Kenobi odbijał strzały z blasterów, to było imponujące, owszem, ale nie umywało się do sparingu z drugim Jedi. A w istocie było na co popatrzeć!

Obi-Wan był zwinny jak dziki kot i atakował z precyzją pikującego sokoła. Wykonywał salta i inne akrobacje z taką łatwością, jakby grawitacja dla niego nie istniała. A przy tym wszystkim wydawało się, że wcale się nie męczy. Jego stopy przesuwały się po parkiecie z niesamowitą lekkością, praktycznie bez wysiłku. Cięcia i bloki były wykonywane bez żadnych zbędnych ruchów.

Anakin obserwował to wszystko z urzeczeniem i tęsknotą. Ile by dał, by posługiwać się mieczem świetlnym z taką biegłością. Ach, jak on by już chciał ruszać się w taki sposób! Ciekawe, ile czasu minie, zanim nauczy się tak walczyć? Kiedy będzie mógł wykonywać te wszystkie salta, kopnięcia i inne ataki, jakby to było dla niego nic?

- Co to za styl? – wypalił bez zastanowienia.

- Ataru – padła odpowiedź z jego prawej.

Obrócił głowę i zobaczył Aaylę. Stała nieopodal i obserwowała walkę z przedramionami opartymi o balustradę. Wzrok miała nieco poważniejszy niż zwykle, ale poza tym uśmiechała się pod nosem. Skywalker przysunął się bliżej niej.

- Forma czwarta – kontynuowała, skinieniem wskazując Obi-Wana. – Ta sama, którą preferował Mistrz Jinn.

No tak. Anakin przypomniał sobie, jak Yaren wspominał o tym tuż przed pamiętną bójką. Że to był preferowany styl walki Qui-Gona...

Jak zawsze, gdy wspomniano jego ukochanego wybawcę, żołądek chłopca ścisnął się w supeł. Jednak Skywalker zmusił się do przegnania niechcianych uczuć i skupił się na walce. Wyczuwając jego zainteresowanie, Aayla mówiła dalej:

- To niesamowity, ale też zdradliwy styl. – Dokładnie w tym momencie Obi-Wan oberwał z łokcia w policzek i omal nie przegrał przez to pojedynku. – Większość adeptów kojarzy Ataru z akrobacjami, ale cały sekret polega na tym, by nawet na moment się nie zatrzymywać. To daje przewagę niskim, ale zwinnym wojownikom takim jak Mistrz Yoda. Wiedziałeś, że jest największym Mistrzem tego stylu?

- Tak, kiedyś – przyznał Anakin, nie odrywając wzroku od Obi-Wana. Po skroni jego Mistrza spływał teraz pot.

- Jak mówiłam, można łatwo uzyskać przewagę. Ale z drugiej strony, błędy sporo kosztują. Wystarczy, że na moment stracisz koncentrację, a możesz nadziać się na czyjś miecz.

Skywalker mógł to sobie bez problemu wyobrazić. W przeciągu zaledwie dziesięciu sekund wyłapał kilka momentów, gdy brzuch czy bark Obi-Wana znajdował się zaledwie centymetr od zielonego ostrza Vosa. Jednak Kenobi zawsze jakoś uciekał. Zwykle miał na to tylko króciutki moment, krótszy niż uderzenie serca, ale dawał radę. To skojarzyło się Anakinowi z superszybkimi wyścigami. Skywalker zdecydował, że uwielbia ten styl.

- Pewnego dnia też go opanuję! – zadeklarował pewnym siebie głosem.

Aayla zmarszczyła brwi i uraczyła małego towarzysza szybkim spojrzeniem. Jednak jej uwaga szybko powróciła do walczących.

- Najważniejsze to trzymać się tego, w czym czujemy się najlepiej – stwierdziła filozoficznie. – Ataru jest naprawdę imponujące, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym się na nie przestawić. Oczywiście padawani powinni znać podstawy wszystkich stylów, jednak gdybym miała przy czymś obstawiać, wybrałabym Djem So. Z tego, co pamiętam, ty też czujesz się w nim całkiem dobrze.

Mniejsza o Djem So – lekceważąco pomyślał Anakin.

Ataru wydawało mu się w tej chwili o wiele bardziej atrakcyjne. Zwłaszcza skoro preferował je Qui-Gon.

I z tego, co mówiła ci Adi Gallia, również od niego zginął – szepnął cichy głosik w głowie chłopca.

Po karku Skywalkera przeszedł dreszcz. A jakby mało mu było nerwów, Obi-Wan właśnie obrócił mieczem w dłoni, chyba tylko po to by się popisać, a Vos natychmiast to wykorzystał rzucając się z mieczem na jego gardło. Chybił o centymetr. Anakin nie zdołał powstrzymać zduszonego jęku.

- Spokojnie, używają treningowych mieczy! – Aayla położyła mu dłoń na przedramieniu i pokrzepiająco ścisnęła. – Zobacz, ich własne miecze wciąż tkwią przy pasie.

- Tak wiem, ale... - Anakin powściągnął irytację, potrząsnął głową i skinieniem wskazał Obi-Wana. – Po co on to robi? To z mieczem. Gdy obraca go w dłoni, tak zupełnie bez celu. Przecież się odsłania!

- Jest pewny siebie – nieśmiało wtrąciła stojąca obok Dina. – Może trochę zbyt pewny...?

- Kompletnie nie wiesz, co mówisz! – odparował oburzony Taz. Najwidoczniej jego uwielbienie dla Obi-Wana jeszcze do końca nie wygasło, bo skrzyżował ramiona i tonem urażonego możnowładcy zaczął tłumaczyć: - O-on... P-po prostu zmienia chwyt, by wykonać bardziej zaawansowaną technikę!

- No – potwierdził lojalny wobec przyjaciela Cooper. – Jak nic to robi.

Anakin nie mógł się zdecydować, czy potwierdzić ich wersję, czy ich kopnąć. Był dumny z posiadania popularnego Mistrza, jednak wciąż czuł się trochę nieswojo, gdy chwalono przy nim Obi-Wana. Jakby naruszano jego terytorium!

Zanim zdecydował co robić, Aayla cicho parsknęła.

- Ta dziecięca naiwność – z rozmarzonym uśmieszkiem oparła policzek na dłoni. – Jesteście jeszcze mali, więc wydaje wam się, że wasi ulubieni Mistrzowie stosują uprzejme, poprawne posunięcia. To nie żadna pewność siebie, ani zmiana uchwytu. Znaczy... jasne, to mogą być te dwie rzeczy, ale chodzi o coś innego. To prowokacja.

- Prowokacja? – zdziwił się Anakin.

Twi'lekanka skinęła głową.

- Wykonujesz taki prosty ruch mieczem, który niczemu nie służy jednocześnie dając przeciwnikowi do zrozumienia, że go lekceważysz. Stopniowo podnosisz mu w ten sposób ciśnienie, aż nie wytrzymuje i robi coś głupiego. Ale w tym przypadku to bezcelowe. Mistrz Vos jest zbyt doświadczony i opanowany, by dać się złapać na coś tak...

Dokładnie w tym momencie Obi-Wan obrócił mieczem o jeden raz za dużo i przeciwnik wytrącił mu broń z ręki wściekłym kopnięciem. Oręż Kenobiego przefrunął przez salę i odbił się od kolumny. Anakin zaczął niechętnie przyznawać, że Aayla słusznie wychwalała doświadczenie swojego Mistrza, ale po chwili okazało się, że to wszystko było pułapką zastawioną przez Obi-Wana.

Gdy Vos odzyskiwał równowagę po kopniaku, przeciwnik był już pod jego ramieniem. Obi-Wan wykręcił nadgarstek dłoni trzymającej zielony miecz świetlny i cisnął kumplem o podłogę z taką siłą, że Anakina zabolało od samego patrzenia. Niecałą sekundę później mężczyzna z dredami leżał na plecach z własną bronią przystawioną do gardła.

Pojedynek rozstrzygnięty. To tyle, jeśli chodzi „doświadczenie i opanowanie" Vosa.

Anakin nawet nie próbował ukryć mściwego uśmiechu. A Ayla rozczarowania.

- Matko, co za wstyd... - wymamrotała, przykrywając twarz dłonią.

- Przynajmniej przyjął porażkę z godnością! – pocieszyła ją Dina.

Jeszcze dobrze nie skończyła tego mówić, gdy Vos przewrócił się na brzuch i zaczął wściekle walić pięściami o parkiet.

- Szlag, szlag, SZLAG! – jęczał, wierzgając nogami jak dziecko. – Głupek, głupek, głupek, jestem skończonym GŁUPKIEM! Czemu zawsze się na to nabieram... CZEMU?!

Czoło Aayli pacnęło w balustradę. Biedaczka wyglądała na załamaną.

- Nie histeryzuj, Quinlan. – Uśmiechając się, Obi-Wan otarł czoło z potu. – Wygrałeś dwie rundy.

- Na sześć! – Vos obrócił się na plecy i gniewnie łypnął na kumpla.

- Każdemu zdarza się gorszy dzień. Wiesz, to bardzo miłe z twojej strony, że zawsze łapiesz się na tą samą sztuczkę. Nie masz pojęcia, jak mnie to dowartościowuje.

- Przymknij się, rudy trollu! Wszystkiemu winny jest ten twój szujowaty uśmiech... Ale zobaczysz, jeszcze się na niego uodpornię!

Obi-Wan wyciągnął dłoń. Vos bez wahania ją chwycił i od razu został podciągnięty do stania.

- Dobra, stary, przerwa na wodę – wymruczał, leniwie się przeciągając. – Jestem spocony jak rumak po trzygodzinnej orgii.

Siedzący na ławce Kenobi zapluł się wodą.

- Quinlan, zdurniałeś?! – syknął, tłukąc przyjaciela ręcznikiem w ramię. – Na balkonie są dzieci!

Podczas gdy dwaj mężczyźni byli zajęci swoją typową sprzeczką, Cooper popatrzył na Aaylę i bez zastanowienia zapytał:

- Co to jest "orgia"?

- Nie zadawaj tylu pytań, bo ci język odpadnie! – odparowała z deczka spanikowanym tonem.

- Nie wiesz tego? – zdziwił się Anakin. – Każdy pięciolatek to wie.

Pod wpływem zbulwersowanego spojrzenia przyjaciółki, zaczerwienił się i szybko sprostował:

- N-na Tatooine. Znaczy się.

Aayla popatrzyła na niego w taki sposób, jakby podejrzewała go o bycie nieślubnym dzieckiem Vosa. To wywarło na Anakinie lepszy efekt niż jakiekolwiek groźby. Był gotów paść na kolana i przepraszać, choćby zaraz!

- To dla mnie niepojęte... - Twi'lekanka z rezygnacją pokręciła głową. – Że można nie wiedzieć, co to jest „testosteron", ale wiedzieć, co to jest „orgia".

Niech to szlag ze Świątynią i przemieszczającymi się z prędkością światła plotkami! Anakin miał zamiar zapytać Aayli, od kogo usłyszała o jego niewiedzy, gdy z dołu dobiegł melodyjny głos.

- Kwiatuuuszkuuu? Jesteś tam, czy przyrosłaś do balustrady?

Skywalker spodziewał się zobaczyć na twarzy przyjaciółki wyraz irytacji i zdziwił się, gdy zamiast tego zaczęła wyglądać na... podekscytowaną?

Niczego nikomu nie wyjaśniając, zeskoczyła z balkonu i zgrabnie wylądowała obok Vosa i Kenobiego. Już wkrótce Anakin zrozumiał powód jej dziwnego zachowania. Najwyraźniej Śmierdziel obiecał jej sparing z Obi-Wanem, bo wręczył jej treningowy miecz świetlny i zaczął ją instruować.

- Przyglądałaś się uważnie, więc chyba wiesz, co masz robić – mówił tak spokojnym i cierpliwym tonem, że kompletnie nie przypominał samego siebie.

- Jasne – dziewczyna skinęła głową.

Wpatrywała się przy tym nie w swojego Mistrza, lecz w Obi-Wana. Mocno ściskała miecz obiema rękami i nerwowo przebierała nogami, wyraźnie nie mogąc doczekać się pojedynku. Anakin wcale jej się nie dziwił - on też by nie mógł.

Niezrażony zniecierpliwieniem uczennicy, Vos mówił dalej:

- Nie śpiesz się. Weź go na przeczekanie.

- Tak, Mistrzu.

- Jest lepszy, więc musisz najpierw go zmęczyć.

- Przecież wiem!

- Nie daj się wciągnąć w jego rytm i nie rzucaj się na pierwszą lepszą okazję.

- Mistrzu, poważnie... - dziewczyna przewróciła oczami. – Mówiłeś mi to tyle razy, że mogłabym napisać z tego referat!

- Napisz referat swoim mieczem, to nie będę musiał nic mówić. I, ej, nie fukaj na mnie! Ja tylko chcę, byś przetrwała jak najdłużej.

- Możemy nareszcie zaczynać?

Dziwnie było widzieć Aaylę w roli zwyczajnej, zniecierpliwionej padawanki. Zadziwiające, że nawet ktoś tak dojrzały jak ona miewał czasem podobne momenty.

Anakin wcale nie dziwił się zachowaniu przyjaciółki. Na jej miejscu pewnie też chciałby już zacząć sparing.

Ogólnie bardzo chciałby być na jej miejscu. Jeśli miał być ze sobą całkowicie szczery, to czuł się odrobinę zazdrosny. Taz i Cooper mówili mu, że Obi-Wan nie zgadzał się na pojedynki z małymi dziećmi. Ile czasu minie, zanim uzna, że Anakin jest dość duży, by nadawać się na partnera sparingowego?

Miecze świetlne poszły w ruch i bardzo szybko stało się jasne, że ten pojedynek nie będzie tak ekscytujący jak poprzedni. Większość publiki zrezygnowała z obserwacji i na balkonie zostało tylko paru starszych padawanów oraz kilka osób z klanu Anakina. Zresztą, i oni zaczęli się wkrótce wykruszać. Skywalker nawet nie zdążył się obejrzeć, gdy został zupełnie sam.

Pochylił się do przodu, by lepiej widzieć. Skoro już miał okazję zobaczyć Obi-Wana w akcji, to chciał zebrać tyle informacji, ile tylko mógł! Przez moment znów był tamtym zaciekawionym chłopcem, który rozmawiał z Kenobim w drodze na Naboo i traktował rudego mężczyznę jako swoistą zagadkę do rozwiązania.

Mistrz Yoda powiedział kiedyś, że nic tak dobrze nie opisuje człowieka jak jego styl walki, a Anakin w stu procentach się z nim zgadzał.

Aayla była jedną z najlepszych wojowniczek ze swojego rocznika i zdecydowanie nie lubiła przegrywać. Atakowała w taki sposób, jakby była ścigaczem, który niespodziewanie znalazł się na torze z większymi pojazdami i próbował wydrzeć dla siebie trochę miejsca.

Natomiast Obi-Wan był pewnym siebie drapieżnikiem, który bronił terytorium i nie zamierzał oddać nawet skrawka ziemi. I był pod tym względem tak bezlitosny, że Anakinowi włosy jeżyły się z ekscytacji. Każdy błąd Aayli... każde lekkomyślne posunięcie z jej strony, każde opuszczenie gardy choćby na pół sekundy miało natychmiastowy skutek.

Choć dziewczyna wychodziła ze skóry, by się utrzymać, nie minęła minuta, gdy pacnęła pośladkami o parkiet i wąchała ostrze Obi-Wana. To jeszcze dobitniej podkreśliło fakt, jak bardzo ten pojedynek był nierówny.

Cóż... może trwałby dłużej, gdyby Aayla posłuchała rad Vosa?

Dopiero teraz, gdy sparing się zakończył, Anakin uświadomił sobie, że jego przyjaciółka postąpiła dokładnie odwrotnie, niż kazał jej Mistrz. Zresztą, Dzikus nie wydawał się jakoś szczególnie zaskoczony tym faktem.

- Mówiłem – podsumował, wzruszając ramionami.

Dziewczyna spojrzała na niego spode łba.

- Poszłoby mi lepiej, gdybyś nie zburzył mi koncentracji swoim gadaniem!

- Jak chcesz zwalać na moje gadanie, to proszę bardzo. Ale prędzej czy później będziesz musiała skonfrontować się z prawdą. Masz problemy z cierpliwością, Kwiatuszki, i dobrze o tym wiesz!

Aayla odpowiedziała burkliwym pomrukiem, ale jej ramiona nieznacznie się rozluźniły i do kolejnej rundy podeszła już z większą ostrożnością. Opłaciło się. Wytrzymała znacznie dłużej.

Stoczyła z Obi-Wanem jeszcze kilka indywidualnych pojedynków, za każdym razem radząc sobie nieznacznie lepiej. A w Anakinie rosło poczucie tęsknoty. Cieszył się z sukcesów przyjaciółki, ale wciąż obsesyjnie pragnął się z nią zamienić. Tak samo czuł się jako kilkulatek, gdy wolno mu było obserwować wyścigi, ale był za mały, by brać w nich udział.

W pewnym momencie Vos postanowił zmienić koncepcję.

- Może teraz w tandemie, co? – zaproponował, kładąc uczennicy dłoń na ramieniu.

- My dwoje na Obi-Wana? – Aayla powoli przetworzyła te słowa i bardzo powoli skierowała wzrok na Kenobiego. – Wtedy to dopiero będzie nierówna walka! – stwierdziła z uśmieszkiem drapieżnika szykującego się do schrupania posiłku.

- Zakładając, oczywiście, że uda wam się zsynchronizować – z migoczącym w oczach rozbawieniem odparował Mistrz Anakina.

- Właśnie – westchnął Vos, dając uczennicy lekkiego pstryczka w nos. – Ciężko utrzymać miażdżącą przewagę, gdy jedno z nas wciąż wyrywa się do przodu. Nie zapominaj, że to ćwiczenie współ-pra-cy, kwiatku! Współpraca polega na tym, że dwie osoby robią coś razem, nie osobno.

- Przecież wiem, na czym to polega... - Aayla przewróciła oczami. Wyraźnie irytowało ją, że Mistrz mówi jej coś tak oczywistego.

Anakin jednak na moment zupełnie stracił zainteresowanie Śmierdzielem i jego uczennicą. Był całkowicie pochłonięty reakcją Obi-Wana.

Gdy padła kąśliwa wymiana zdań pomiędzy Dzikusem i jego protegowaną, Kenobi nieoczekiwanie się napiął. Vos i Aayla byli zbyt zajęci kłótnią, więc nie zwrócili na to uwagi, ale Skywalker od razu wychwycił zmianę w posturze Mistrza. Dłonie rudego mężczyzny mocniej zacisnęły się na rękojeści treningowego miecza, a niebieskie oczy stały się dziwnie nieobecne. Po wcześniejszej beztrosce nie było ani śladu.

A poza tym, Anakin zaczął wyczuwać coś w powietrzu. Coś, czego nie potrafił zidentyfikować. Coś chłodnego i nieprzyjemnego.

Chłopiec rozmasował ramiona, które nieoczekiwanie pokryły się gęsią skórką. Marszczył brwi, starając się zrozumieć to, co przed chwilą poczuł i zobaczył.

Co właściwie działo się z jego Mistrzem?        

Kolejna część za mniej więcej dwa tygodnie ;)

Witam, witam, po baaaardzo długiej przerwie. To były dla mnie strasznie burzliwe dwa miesiące, podczas których strasznie za wami tęskniłam i odczuwałam potworne wyrzuty sumienia, że niczego nie publikuję. No ALE, wiecie, jak jest... w życiu różnie bywa, a nie zawsze można poświęcić cały wolny czas na pisanie. 

Ponownie bardzo was przepraszam za to, że czasem was zwodzę - na przykład obiecuję rozdział jutro/pojutrze/za moment, a potem coś mi wyskakuje i okazuje się, że nie mogę go wrzucić. Staram się zapanować nad tym nawykiem, ale często po prostu przegrywam z własnym entuzjazmem i ekscytacją. Ot, taki życiowy nieogar, Anakin. 

W każdym razie, zostawiam wam nowy kawałeczek opowiadania, byście mieli, nad czym rozmyślać. Przepraszam, jeśli znajdą się jakieś błędy, ale jutro wyjeżdżam na tydzień i straaasznie zależało mi, by zostawić wam coś do poczytania zanim pojadę. Tak więc korektę robiłam sama. 

Dorzucam też moją luźną recenzję "Star Wars: Visions" (wyjątkowo udało mi się napisać ją bez spoilerów), bo już od tygodnia przebieram nogami, by podzielić się wrażeniami. No nieźle, prawie mi się zrymowało...

A zatem, jedziemy z tematem!

"STAR WARS: VISIONS" - RECENZJA JORY

Właściwie to sama nie wiem, co myśleć o Star Wars Visions.

Nie jest to dzieło, które chciałabym wyprzeć z pamięci, tak jak sequele (z całym szacunkiem dla wielbicieli sequeli, nic do was nie mam, możecie kochac, co chcecie).

Ale nie jest to też zbiór odcinków, który pokochałabym całym sercem i który mogłabym oglądać bez końca, tak jak Trylogię Prequeli czy serial „The Mandalorian".

Wciąż ciężko mi wydać jednoznaczną opinię, więc może zacznę od kwestii najbardziej oczywistych.

Animacja stoi na totalnie ZARĄBISTYM poziomie! Sądzę, że z tym akurat mało kto będzie się kłócił – dostaliśmy prawdziwą ucztę dla oka i przy okazji chyba nawet dla ucha. Od dawna wiedziałam, że miecze świetlne są po prostu stworzone dla japońskich animacji, a „Star Wars: Visions" tylko upewniło mnie w tym przekonaniu.

Cieszyła mnie też obecność wszystkich elementów samurajskich, które pojawiły się w serii, bo one również idealnie pasują do Jedi. Czy raczej, pasowały do nich od bardzo dawna, bo Lucas wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że tworząc filozofię Mocy, bardzo mocno inspirował się dalekim wschodem, a konkretniej buddyzmem. Zresztą, to doskonale widać także po strojach samych Jedi, którzy już od Mrocznego Widma latają w ciuszkach silnie kojarzących się zarówno z samurajami jak i buddyjskimi mnichami. Można zatem powiedzieć, że położenie wisienki na torcie, to znaczy pokazanie wojowników, którzy ze swoimi mieczami świetlnymi obchodzą się jak z katanami, było tylko kwestią czasu. Choreografie walk w „Star Wars: Visions" kupiły mnie całkowicie i nie zamierzam tego ukrywać. Jako osoba, która przez wiele lat trenowała japońskie sztuki walki (i oglądała je na ekranie, puszczając ulubione anime) zawsze szczerzę się, jak głupia, gdy widzę, że jakaś animacja dobrze oddała ducha iaido, kendo czy bo-jutsu.

Powiem to jeszcze raz, by utrwalić – strona choreograficzno-wizualna naprawdę daje radę!

I tutaj w zasadzie kończą się stuprocentowe pozytywy, a zaczynają się... no, może nie tyle negatywy, co odczucia raczej mieszane.

Są w „Star Wars: Visions" odcinki absolutnie genialne, ale też kompletnie pokręcone. Zdecydowana większość jest przeciętna. A fandom, jak to fandom, jak zwykle jest niezgodny, co do tego, które odcinki przypisać do której kategorii (poza pierwszym, bo ten to chyba rozkochał w sobie absolutnie wszystkich ;))).

I chyba właśnie tak miało być.

Trzeba to powiedzieć wprost – „Visions" jest eksperymentem. Nie jakimś super, wiekopomnym dziełem, który poprzewraca kanon do góry nogami, ale zwykłym (a może niezwykłym?) eksperymentem.

Zamiast od razu zrobić pełnoprawną serię anime w Uniwersum Star Wars, Disney postanowił dać wolną ręką kilku różnym twórcom i po prostu sprawdzić, jak Gwiezdne Wojny znoszą japońską kreskę. I choć moje serduszko, preferujące długie, wieloodcinkowe serie, jest tą decyzją nieco zawiedzione, to rozum mówi, że było to mimo wszystko całkiem mądre posunięcie. Japońskie studia mogły popisać się swoim kunsztem, a przy okazji przetestować mniej lub bardziej szalone pomysły, sprawdzić, jak zareaguje na nie fandom i do jakiego stopnia będzie zdolny znieść naginanie praw uniwersum (kto już widział trzeci odcinek, ten wie, o co mi chodzi). To naprawdę jest niegłupie!

Zwłaszcza, jeśli spełni się moje przypuszczenie, że Disney potajemnie szykuje się do wypuszczenia normalnego, pełnometrażowego dzieła (filmu lub serialu) w japońskiej animacji, ale chce najpierw przetestować wody, by nie wnerwić widzów zbyt bulwersującymi posunięciami. Netflix może (i różnie na tym wychodzi, ale znacznie częściej zyskuje, niż traci), więc dlaczego nie mógłby Disney? Ja na pewno nie obrażę się o anime Star Wars – jeśli pojawi się zwiastun czegoś takiego, będę czekać z wypiekami na twarzy!

A wracając do Visions...

Jak już wspomniałam, to był eksperyment... Od początku wiedziałam, że to będzie eksperyment, ot dziewięć krótkich odcineczków, więc nie robiłam sobie wielkich nadziei. Chyba słusznie, bo dzięki temu nie przeżyłam rozczarowania. A nawet zostałam pozytywnie zaskoczona w kilku miejscach.

Nie będę wam niczego spoilerować, ale powiem tyle, że pierwszy i drugi odcinek totalnie mnie kupiły i chętnie zobaczyłabym jakieś rozwinięcie pokazanych tam historii. Pozostałe epizody już mnie nie porwały, choć byłam zafascynowana niektórymi rozwiązaniami fabularnymi – na przykład tym z mieczem świetlnym dostosowującymi kolor do osoby, która go trzymała. To było naprawdę coś fajnego i jak dla mnie spokojnie mogłoby wejść do kanonu!

Z drugiej strony, zdarzały się też momenty, gdy na wierzch wychodziły najgorsze cechy anime. I mówię to ja – osoba, która absolutnie kocha ten gatunek i ma za sobą sporo obejrzanych serii. Nie patrzę jednak na anime bezkrytycznie i uważam, że niektóre elementy spokojnie można było sobie darować – na przykład ten przesadny dramatyzm. Niektóre anime już od niego od chodzą i dobrze, bo dwie postacie wykrzykujące sobie różne rzeczy przez kilka minut w pewnym momencie przestają wzruszać, a zaczynają żenować. Albo to głośne prawienie ideałów z grającą w tle dramatyczną muzyką – nie wiem, czy to ja robię się za stara na takie rzeczy, czy po prostu takie coś nie pasuje do Star Warsów. Emocje są okej, ale bez przesadyzmu.

A skoro już jesteśmy przy przesadyźmie, to czy tylko ja uważam, że twórcy zdecydowanie przegięli z kopiowaniem elementów już isntiejącym w kanonie Star Wars? Silne Mocą bliźniaki... kaszl kaszl... Facet przechodzący na Ciemną Stronę, by uratować ukochaną... kaszl kaszl... Przeciąganie na Jasną Stronę członka rodziny, nad którym wszyscy inni postawili kreskę... kaszl kaszl... Samotny wojownik, który prawie się nie odzywa (okej, to akurat zły przykład, bo tym gościem byłam totalnie zachwycona, jego droid wypadł bosko, zresztą różni się od Mando pod bardzo wieloma względami!). Jasne, można do czegoś nawiązać, czymś się zainspirować, ale, kurde, nie aż tak nachalnie!

Podsumowując, uważam „Visions" za całkiem fajny eksperyment. Większość odcinków dostarczyło mi dobrej, niezobowiązującej rozrywki, a także – o czym już mówiłam wcześniej – nadziei. „Visions" mi się podobają, ale spodobają mi się jeszcze bardziej, jeśli przyczynią się do stworzenia czegoś nowego i ciekawego.

To już wszystko z mojej strony :) Oczywiście was też zachęcam do podzielenia się wrażeniami - jestem ich niezmiernie ciekawa.

O, a to jest specjalny koszyczek na spoilery z "Visions", do którego osoby niepożądane niechaj NIE zaglądają -> \______/     


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top