Rozdział 17 - Walka o dominację (Część 1)
W przeciwieństwie do swojego Mistrza, Aayala ucieszyła się z niespodziewanego spotkania.
- Mistrzu Tholme! – na oczach zszokowanego Anakina, podbiegła do nowoprzybyłego i porządnie go wyściskała. – Tak się cieszę, że już wróciłeś! Zerkniesz potem, jak walczę z Mistrzem Vosem? Nie mogę się doczekać, by pokazać ci, jakie zrobiłam postępy!
Tholme nie odwzajemnił przytulasa, ale też nie okazał żadnych oznak zażenowania. Jego twarz była idealnym połączeniem radości i powagi. Najwyraźniej należał do ludzi, którzy z własnej inicjatywy nie obejmowali innych, a jednocześnie nie widzieli problemu, gdy ktoś inny okazywał im czułość.
- Znasz mnie – odsunął Aaylę na odległość ramienia i obdarzył ją uprzejmym uśmiechem. – Zawsze chętnie ocenię progres mojego Młodszego Padawana.
- Młodszego Padawana? – zdziwił się Anakin. – Przecież ona jest uczennicą śmierdziela! Myślałem, że można mieć tylko jednego Mistrza. I tylko jednego ucznia...
- Młodszy Padawan to potoczne określenie Padawana twojego Padawana – wyjaśnił Obi-Wan. – Zaś Starszy Mistrz to Mistrz twojego Mistrza. W twoim przypadku Mistrz Qui-Gon. A dla mnie to Mistrz Dooku.
- Ahaaa, to tak jak z wnukami i dziadkami? Zaraz, czyli... więc Mistrz Yoda to mój... eee...
- Pra-pramistrz. Sądzę, że gdyby porządnie zagłębić się w historię Zakonu, wyszłoby, że większość Jedi ma wspólnych... QUINLAN! Co ty, do diabła, wyrabiasz?!
Uświadomiwszy sobie, że kumpel wpycha mu ręce pod ubranie, Obi-Wan najeżył się jak wkurzony lothalski kocur.
- Daj mi szybko jakąś chusteczkę! – spanikowanym szeptem zażądał Vos.
- Że co mam ci dać?! – bijąc przyjaciela po nadgarstkach, syknął Kenobi.
- Chusteczkę! Albo, no nie wiem... serwetkę jakąś, czy coś.
- Po co ci? Ty nawet nie wiesz, jak tego używać!
- Oj nie bądź taki, na pewno coś takiego masz! Nie bądź dupkiem, poratuj kumpla!
- Nawet gdybym coś takiego miał, to jak, u licha, mam to sprawdzić, gdy wpychasz swoje brudne łapska do mojej kieszeni?!
- Nie byłyby brudne, gdybyś dał mi chusteczkę!
- Nie mam żadnej chusteczki!
- Akurat! Jesteś takim porządnisiem... Na bank masz miliard chusteczek!
- Przestań wreszcie grzebać mi w ubraniach!
Anakin obserwował parę mężczyzn zafascynowanym wzrokiem. Z daleka musieli wyglądać jak dwie małpy walczące o ostatniego banana!
Zadziwiające, że przedmiotem sporu była właśnie chusteczka. Ze wszystkich rzeczy, które chciałby posiadać Vos, ta wydawała się Anakinowi najmniej prawdopodobna. I najwyraźniej miała jakiś związek z Tholmem, bo dzikus wciąż rzucał w jego kierunku zaniepokojone spojrzenia.
Po kilku minutach przepychanek (i kilku obcobrzmiących słowach z ust Kenobiego, które Skywalker uznał za przekleństwa), Quinlan wygrzebał z sakiewki kumpla zwinięty bandaż. Zaczął intensywnie pocierać sobie nim pachy. Zwariował, czy jak? On naprawdę myślał, że to pomoże?!
Po krótkiej wymianie zdań z Twi'lekanką Tholme skierował wzrok na dawnego ucznia.
- Quinlan...
- T-tak, Mistrzu? – piskliwym głosem odparował Vos.
Próbował błyskawicznie ukryć bandaż za plecami, ale zrobił to tak niedbale, że przedmiot wypadł mu z rąk i poturlał się po podłodze, rozwijając się jak papier toaletowy. Przyglądający się temu Tholme miał taką samą minę, jak Sebulba, gdy znajdywał jakąś usterkę w ukochanym ścigaczu.
- Ani trochę się nie zmieniłeś – westchnął, kręcąc głową. – Twoja ulubiona taktyka walki to wciąż zaczadzenie przeciwnika na śmierć. No naprawdę... Parę miesięcy nie było mnie w Świątyni, a ty już pozapominałeś połowę moich nauk.
- N-no co ty, Mistrzu, jaką połowę? – Quinlan zaśmiał się nerwowo. – T-troszeeeczkę zaniedbałem higienę, ale to jeszcze nic nie znaczy! N-nie masz żadnych powodów, by się o mnie martwić! T- to tylko taka przejściowa faza, serio!
- Spóźniony okres buntu, tak?
- Ooo, to, to, to! Właśnie to!
- Hm...
Tholme rozmasował podbródek. Nie wyglądał na przekonanego. Aayla podkradła się do Anakina.
- Kiedy Mistrz Vos był jeszcze Padawanem – z uciechą wyszeptała mu do ucha – Mistrz Tholme wrzucał go do wanny i mył go pumeksem. Twierdził, że to trening wytrzymałości.
Skywalker wytrzeszczył oczy na szarowłosego mężczyznę. Ciężko mu było uwierzyć, że ten dostojnie wyglądający koleś mógł robić z niepokornym uczniem takie rzeczy! Z drugiej strony, nie byłby to pierwszy raz, gdy Świątynia Jedia nauczyła go, jak bardzo pozory mogły mylić. Wystarczyło spojrzeć na Mistrza Yodę...
Anakin miał ochotę dołączyć do koleżanki i ponabijać się z Vosa, ale coś w wyglądzie Tholme'a go przed tym powstrzymywało. Podskórnie czuł, że nie jest to człowiek, przy którym każdy mógł zachowywać się swobodnie. Aayla ani trochę się nie bała, ale Obi-Wan już nie wydawał się tak rozluźniony jak ona. Daleko mu było do paniki Vosa, lecz wyglądał na ostrożniejszego niż zwykle. Wyprostował plecy w ten charakterystyczny sposób, zarezerwowany dla spotkań z ważnymi osobistościami.
Pragnąc wziąć dobry przykład z Mistrza, Anakin wypiął pierś i szybko przygładził ubranie. Tholme póki co go nie zauważył. Jego uwaga była skupiona na czymś innym.
- Co się stało z tym drzewem?
Obi-Wan i jego kumpel aż podskoczyli z wrażenia.
- Z drzewem? – udając uprzejme zdziwienie, spytał Kenobi.
- Z jakim drzewem? – Niewinnie pogwizdując, Quinlan odwrócił wzrok. – Mistrzu, no weź, tu jest tyle drzew! Musisz być trochę bardziej precyzyjny.
- Mam na myśli przewrócone drzewo. – Unosząc brew, Tholme wskazał kciukiem leżący na ścieżce potężny pień. – Ulubione drzewo Mistrz Yody.
- Aaach, tooo drzewooo!
Młodzi mężczyźni zaśmiali się nerwowo. Najwidoczniej żaden z nich nie miał zamiaru do niczego się przyznawać.
- Ono ci przeszkadza, Mistrzu?
- My go prawie nie zauważyliśmy!
- Co się z nim stało? – nie ustępował Tholme.
- Ono... no... tego... Obi-Wan, przypomnij mi, co się z nim stało?
- Przewróciło się.
- Właśnie! Przewróciło się.
- Tak samo z siebie? – Tholme uniósł brew.
- Noo... tak – Vos wzruszył ramionami. – Ze starości.
Obi-Wan szarpnął głową w jego stronę i obrzucił go wściekłym spojrzeniem, aż proszącym się o podpis:
„Mogłeś postarać się bardziej, matole!"
Quinlan zrewanżował się spojrzeniem pod tytułem:
„Nie czepiaj się! To TY ściąłeś to drzewo!"
Kenobi zwęził oczy w sposób, który miał mówić:
„Bo TY na nie wlazłeś?!"
Pewnie toczyliby tę swoją bitwę na spojrzenia przez całe popołudnie, gdyby Tholme nie przypomniał im o swojej obecności cichym chrząknięciem. Na widok kpiącego uśmieszku na jego twarzy, zaczerwienili się.
- Jestem pod wrażeniem – oznajmił. – Spodziewałem się wyjaśnienia w tylu „potknęło się i upadło". Tak jak dziesięć lat temu, gdy zepsuliście droida protokolarnego Mistrza Mundi...
- Ej, bez takich, ten blaszak sam się popsuł! – Vos najwyraźniej zwalczył dużą część swojego strachu, bo posłał dawnemu nauczycielowi pełne wyrzutu spojrzenie i skrzyżował ramiona w sposób przywodzący na myśl obrażone dziecko. – A nawet jeśli TROSZECZKĘ go uszkodziliśmy, to w samoobronie. Nie mógł się pogodzić się z tym, że Obi-Wan zna więcej przekleństw od niego i dostał szału. Ścigał nas i zwyczajnie się potknął.
- Dwadzieścia razy. – Kącik ust Tholme'a uniósł się do góry.
Quinlan zaczerwienił się, ale dzielnie odparował:
- P... Podłoga była krzywa!
Obi-Wan nie zaoferował ze swojej strony żadnych wyjaśnień. Stał obok kumpla, milczący i zażenowany, ewidentnie żałując swoich dawnych wygłupów.
- Wiecie, jak ja do tego podchodzę... - kręcąc głową, westchnął Tholme. – Nie uważam, by tego typu wyskoki jakoś specjalnie komuś szkodziły. Jedyne, co mi przeszkadza, to wasza ciągła tendencja do chowania się za wymówkami. Teraz, gdy już jesteście dorośli, powinniście rozważyć częstsze mówienie prawdy. Nie zapominajcie, że jesteście przykładem dla Aayli i... A to kto?
Bystre czarne oczy zatrzymały się na Anakinie, który nerwowo drgnął. Wcześniej pozostawał w cieniu, cudownie niezauważany przez Tholme'a, co mu bardzo odpowiadało. Teraz, gdy poczuł na sobie badawcze spojrzenie surowego mężczyzny, miał wrażenie, że zaraz zostanie poddany dogłębnej ocenie.
- To mój Padawan, Anakin Skywalker – nieśmiało zaanonsował Obi-Wan.
- A! – W oczach Tholme'a pojawił się błysk zrozumienia. – Ten, co wymiguje się od treningów?
To zdanie było dla chłopca jak trzaśnięcie w twarz.
„Ten, co wymiguje się od treningów"?! – pomyślał z bijącym coraz szybciej sercem.
Na przestrzeni lat opisywano go na różne sposoby, ale już dawno nie nadano mu tytułu, którego musiałby się wstydzić.
Kiedy mieszkał na Tatooine, z początku wołali na niego: „Ten, którym pomiata Watto", potem „Ten, który wciąż rzuca wyzwania Sebulbie", „Ten, co potrafi wszystko naprawić" i wreszcie „Ten, który dawał czadu na superszybkich wyścigach". Anakin był dumny z tego, jak zmieniała się reputacja – uważał to za swoisty awans społeczny. A kiedy zamieszkał w Świątyni Jedi, po cichu liczył na podobny rozwój zdarzeń. Ilekroć miał chwilę słabości, powtarzał sobie, że to tylko faza przejściowa, bo prędzej czy później przestanie być uważany za „Tego Odmieńca Skywalkera" i zaczną o nim mówić w bardziej pochlebny sposób – na przykład „Ten, który zdał egzaminy szybciej niż Windu", „Ten, co tak świetnie lata", albo „Ten, co pokonał wszystkie dzieciaki ze swojego rocznika".
Nawet przez moment jednak nie pomyślał, że doczeka chwili, gdy ktoś nazwie go wymigującym się od treningów leserem! Gdy tak stał, zastanawiając się, gdzie, u licha, popełnił błąd, Obi-Wan zwrócił się do Tholme'a:
- Anakin od niczego się nie wymiguje – oznajmił takim tonem, jakby sam nie wierzył w to, co mówi, lecz był zdeterminowany, by nie przedstawić ucznia w złym świetle. – Jestem pewien, że to zwykłe nieporozumienie. Zanim przyszedłeś, staraliśmy się je wyjaśnić.
Anakin posłał Mistrzowi pełne wdzięczności spojrzenie.
- Właśnie! – błyskawicznie dorzucił Vos. – Obi-Wanowi wreszcie udało się osaczyć dzieciaka i od serca z nim pogadać. Przecież nie możemy pozwolić, by liczne prośby o wspólny trening tak po prostu się zmarnowały, nie? Skoro chłopcy wreszcie znaleźli dla siebie chwilkę, to może zostawimy ich samych, co? Ty pójdziesz do swojego mieszkania, Mistrzu, i spokojnie napijesz się herbatki, a ja wezmę szybkie korepetycje z korzystania z mydła i wpadnę do ciebie na ploteczki.
Chłopiec odetchnął z ulgą. Oczywiście doskonale wiedział, że kumpel Obi-Wana wcale nie ratował jego skóry, lecz swoją własną (i to w sensie dosłownym, bo perspektywa czyszczenie pumeksem brzmiała naprawdę strasznie!), ale tak czy siak wymruczał pod adresem Vosa telepatyczne podziękowania.
Niestety, wyluzował się zbyt wcześnie, bo Tholme nie miał zamiaru łatwo dać się spławić. Spojrzał na Kenobiego i powoli zapytał:
- Ile razy?
Obi-Wan zamrugał.
- Eee... słucham?
- Quinlan powiedział: „nie możemy pozwolić, by liczne prośby o trening tak po prostu się zmarnowały". Dlatego pytam: ile dokładnie ich było? Ile razy proponowałeś Padawanowi pomoc? Ile razy nalegałeś, byście razem potrenowali?
Obi-Wan przestąpił z nogi na nogę w sposób sugerujący, że nie ma najmniejszej ochoty udzielać odpowiedzi na to pytanie. Anakin próbował przekonać sam siebie, że jego Mistrz stresuje się niepotrzebnie, ale kiedy zaczął głębiej nad tym rozmyślać... gdy uświadomił sobie, że spławił swojego nauczyciela tak wiele razy, że nawet nie jest w stanie tego policzyć, natychmiast zaraził się niepokojem Kenobiego.
- Ja pamiętam cztery razy – masując podbródek, rzucił Quinlan.
Anakin szybko zapomniał o wdzięczności i zmierzył Vosa poirytowanym spojrzeniem
- O trzy razy za dużo – kręcąc głową, westchnął Tholme. - Stare przysłowie Jedi mówi: Pierwsza prośba to uprzejmość. Druga prośba to pobłażliwość. Trzecia prośba to nadopiekuńczość. Czwarta prośba to desperacja.
Kenobi spuścił wzrok. Jego policzki były czerwone jak u ambitnego studenta, który właśnie usłyszał od cenionego profesora, że dostał najgorszą możliwą ocenę z egzaminu. Anakin uświadomił sobie, że to ON był tym egzaminem i podobnie jak nauczyciel oblał się rumieńcem.
Tholme jeszcze nie skończył:
- Twój Mistrz nie żyje, Obi-Wanie, więc w jego imieniu udzielę ci rady. Skywalker jest twoim Padawanem zbyt krótko. Nie zasłużył ani na twoją pobłażliwość, ani tym bardziej na desperację. Nie dawaj za darmo przywilejów, na które ktoś sobie nie zapracował.
Grobowa cisza, która zapanowała po tym oświadczeniu, przypomniała Anakinowi o jego pierwszym nieudanym starcie w wyścigu Bunta. Tak bardzo skupił wtedy uwagę na usterce własnego ścigacza, że nie zauważył groźnie wyglądającego dymu wydobywającego z pojazdu obok. Pamiętał, że ujrzał zapalające się na tablicy rozdzielczej zielonej kontrolki i wydał głośne westchnienie ulgi, które zaledwie sekundę później zamieniło się w okrzyk przerażenia. Nieoczekiwana eksplozja z prawej strony nie tylko kompletnie zniszczyło jego ścigacz (a właściwie to ścigacz Watto), ale też wyrzuciła go z kokpitu i cisnęła na piaszczystą ziemię. Wszystko wydarzyło się na samym początku drugiej pętli, centralnie na oczach rozwrzeszczanego tłumu.
Zdumiewające, ale kpiące spojrzenia tamtych kilku tysięcy ludzi nie były dla Anakina nawet w połowie tak wstydliwe jak spojrzenia paru osób, które otaczały go teraz. Coraz bardziej docierało do niego, że popełnił błąd... straszliwy, okropny błąd, o którym zorientował się zbyt późno. Tyle że tym razem przyjdzie mu zapłacić za to o wiele większą cenę niż zepsuty ścigacz i przegrany wyścig. W głowie dźwięczały mu słowa Tholme'a:
Pobłażliwość. Nadopiekuńczość. Desperacja!
Jeśli chodzi o filozofię Jedi Anakin wciąż uważał się za nieogarniętego początkującego, ale nawet on wiedział, że żaden szanujący się Mistrz nie chciałby by przypisano mu podobne cechy.
A już zwłaszcza Obi-Wan Kenobi.
Nauczyciel Skywalkera miał w oczach ten sam wstyd, z jakim jego kumpel rozglądał się wcześniej za chusteczką. Problem w tym, że porażki w wychowaniu Padawana nie można było po prostu „wytrzeć", tak jak przykrego zapachu. Anakin zrobił krok do przodu, otworzył usta i zaczął właśnie szukać najwłaściwszych słów, by wytłumaczyć, że to wcale nie była wina Obi-Wana, ale zanim zdążył wygrać z nieprzyjemnym ściskiem w gardle, Kenobi postanowił odpowiedzieć drugiemu mężczyźnie.
- Dziękuję za radę, Mistrz Tholme, ale obawiam się, że nie mogę się do niej zastosować. Uznaj to za arogancję, ale będę trenował Padawana po swojemu. Zdecyduję, na co zasługuje Anakin, dopiero wtedy, gdy on postanowi być ze mną szczery.
Zaanonsował to z pokerową twarzą i uniesionym wysoko podbródkiem. Wyraźnie zaszokował tym Vosa i Tholme'a. Obaj wpatrywali się w Kenobiego z minami sugerującymi, że choć podziwiają decyzję o odrzuceniu rady „starszego i mądrzejszego", to jednak nie są do końca przekonani, czy aby na pewno postąpił właściwie. Aayla, natomiast, zmarszczyła brwi. Wyglądała na zatroskaną.
Po kolejnej dłuższej chwili niewygodnej ciszy, Tholme wzruszył ramionami.
- No cóż... jak na razie nie wydaje się skłonny do zwierzeń... - Kątem oka zerknął na Anakina, wciąż sparaliżowanego po niedawnym odkryciu. – Więc chyba nie będzie miał nic przeciwko, jeśli wypożyczę cię, byś mógł spędzić czas w bardziej produktywny sposób. Po tym, co usłyszałem o pojedynku z Sithem, zżera mnie ciekawość. Chętnie zobaczę, jakie zrobiłeś postępy. Może stoczysz kilka sparingów z Aaylą? W ten sposób ocenię progres was obojga. W międzyczasie Quinlan może pójść na te swoje... hm... korepetycje z mydłem.
Towarzystwo zareagowało na ten pomysł zgodnym pomrukiem. Szczególnie Vos ucieszył się z propozycji, bo wystrzelił w kierunku kwatery równie nagle i gwałtownie jak wchodzący w nadświetlną myśliwiec. Może się bał, że jeśli zostanie tu jeszcze chwilę dłużej, jego mentor zmieni zdanie co do pumeksu?
Natomiast Anakin owszem, cieszył się perspektywą pożegnania z Tholmem, bo bycie ocenianym przez tego gościa diabelnie go stresowało, ale z drugiej strony... Gdy Obi-Wan i Aayla mijali go, by wraz z surowym mężczyzną udać się do sali treningowej, poczuł tak wielką gorycz i tak straszną tęsknotę, że prawie pękło mu serce. Patrzył na swojego Mistrza i swoją przyjaciółkę, myśląc, że wszystko tutaj było nie tak!
To ON powinien teraz iść obok Obi-Wana, nie Aayla. To on powinien zostać poproszony o sparing z Kenobim i dostać szansę popisania się umiejętnościami przed dawnym Mistrzem Vosa. I najbardziej bolesna dla chłopca nie była świadomość, że to się NIE działo, ale świadomość, że to MOGŁOBY się dziać...
Gdyby tylko inaczej się zachowywał przez ostatnie kilkanaście dni.
Chciało mu się płakać. Co on najlepszego zrobił?
Obi-Wan zdawał się wyczuć jego ból, gdyż na moment przystanął, zawahał się i niepewnie oznajmił:
- Porozmawiamy jutro. Gdybyś zmienił zdanie co do treningu... Kiedy tylko znajdziesz czas, możemy...
- Teraz to już cztery prośby za dużo – zrezygnowanym tonem wtrącił Tholme.
Kenobi ostatni raz spojrzał wychowankowi w oczy, a potem odszedł z Aaylą i jej starszym Mistrzem.
Gdy tylko został sam, chłopiec usiadł na przewróconym drzewie i zaczął się szarpać za włosy. Były tak krótko obcięte, że nie był w stanie ich złapać i w efekcie po prostu wbijał sobie paznokcie w głowę.
Myślał o wielu rzeczach, ale przede wszystkim o tym, jak bardzo jego poprzedni dom różnił się od obecnego.
Na Tatooine, ilekroć musiał coś naprawić, po prostu to naprawiał i tyle. Tutaj próbował wszystko naprawić i w ostateczności wszystko popsuł. Jeszcze nigdy nie czuł się aż tak zagubiony...
XXX
Po tym, gdy został niesprawiedliwie oceniony jako „wymigujący się od treningów leniuch", Anakin sądził, że nie usłyszy już nic bardziej przygnębiającego.
Mylił się.
Dopiero kiedy usłyszał tytuły, które nadano Obi-Wanowi, zdał sobie w pełni sprawę z ogromu dokonanych szkód.
„Pobłażliwy".
„Niewystarczająco dojrzały, by pokazać niepokornemu Padawanowi, gdzie jego miejsce".
„Młodziak o miękkim sercu, któremu mądrzejszy i bardziej doświadczony Mistrz zostawił w spadku zbuntowanego ucznia".
Te i inne określenia krążyły pod adresem Kenobiego już od jakiegoś czasu, a Skywalker był po prostu zbyt zafiksowany na punkcie swojej osobistej misji, by zdać sobie sprawę z ich istnienia. Kiedy wreszcie się zorientował, ogarnęło go tak potworne poczucie winy, że wszystkiego mu się odechciało. Na wieczornych lekcjach schrzanił praktycznie każde zadanie, a podczas kolacji nie był w stanie tknąć jedzenia. Koledzy z klanu wytrzeszczali oczy z przerażenia, gdy snuł się obok nich z posępną miną, zaciskając dłonie w pięści.
Że jego własna reputacja była parszywa – to jakoś mógłby zdzierżyć. Ale zwyczajnie nie potrafił pogodzić się z tym, co opowiadano o Obi-Wanie.
Z krążących po korytarzach plotek wynikało, że Kenobi spędzał dni na głaskaniu niepokornego ucznia po główce, nieśmiało podsuwając mu kalendarzyk i pytając, czy Anakin miałby wkrótce jakiś wolny termin, by razem potrenować, ale jeśli nie, to nie szkodzi, niech się nie przemęcza, bo przecież jest w Świątyni nowy i musi się do wszystkiego przyzwyczaić, a na dodatek jest Wybrańcem, więc należą mu się specjalne względy.
Jakby ci ludzie zupełnie nie znali Obi-Wana! Ech, gdyby tylko wiedzieli o rozmowie, która odbyła się w kanciapie na bokkeny... Anakin zgadzał się ze stwierdzeniem, że Obi-Wan jak dotąd okazywał mu dużo wyrozumiałości (zwłaszcza biorąc pod uwagę aferę z Windu i wszystko, co wydarzyło się potem), ale w żadnym wypadku nie był pobłażliwy! I z pewnością nie robił rzeczy, o które podejrzewali go niektórzy ludzie...
Na przykład Mistrzyni Jocasta.
Skywalker usłyszał kiedyś, jak dyskutowała z innymi Jedi o tym, czy „Obi-Wan mógł być aż tak nadopiekuńczy wobec swojego Padawana, by pisać za niego prace domowe i celowo robić błędy ortograficzne, by prawda przypadkiem nie wyszła na jaw". I już pal sześć, że nie były to kompletnie bezpodstawne podejrzenia, jako że Anakin rzeczywiście nie pisał wypracowań samodzielnie... Domysły archiwistki były tak absurdalnie, że doprowadziły chłopca na skraj załamania nerwowego.
To była kropla, która przelała czarę frustracji. Anakin zrozumiał, że ta sytuacja go przerasta, z ciężkim sercem zrezygnował z prób naprawienia sytuacji na własną rękę i poszedł po radę do jedynej osoby, którą mógł jeszcze prosić o pomoc, nie roztapiając się przy tym ze wstydu.
- Po pierwsze: musisz przestać przejmować się plotkami – westchnęła Aayla.
Anakin dopadł do jej stolika, gdy tylko znalazł się w stołówce, nie zaprzątając sobie głowy „mniej ważnymi czynnościami", takich jak wzięcie sobie jedzenia, albo poinformowanie kolegów z Klanu, że nie zamierza spędzić posiłku w ich obecności. Wyraźnie czuł, że Dina i pozostali przepalają mu plecy wzrokiem, ale miał to w kompletnym poważaniu. W porównaniu z jego innymi problemami, perspektywa sprzeczki z rówieśnikami wydawała się głupią błahostką.
- Ale jak mam się nie przejmować?! – jęknął, uderzając dłonią w stolik. – Słyszałaś, co mówią o Obi-Wanie?
- Słyszałam – ponuro przyznała Twi'lekanka. – I jestem równie wzburzona, jak ty, ale nie bardzo mogę coś z tym zrobić, więc jest to oburzenie kompletnie bezproduktywne. Jak mawia Mistrz Vos: „już łatwiej oswoić dzikiego nexu, niż ogarnąć całe stado banth".
Anakin spojrzał na przyjaciółkę spode łba. Zagadkowe pseudomądrości jej wkurzającego Mistrza były ostatnim, czego teraz potrzebował.
- Miałam na myśli to – podkreśliła Aayla, patrząc mu w oczy – byś nie zamartwiał się czymś, nad czym i tak nie masz żadnej kontroli. Czego byś nie robił, ludzie zawsze będą gadać. Zamiast pozwolić, by ich słowa wyprowadzały cię z równowagi, spróbuj zabrać się za coś, nad czym masz kontrolę. Na przykład... mógłbyś spróbować poukładać sprawy między tobą i Mistrzem Obi-Wanem.
„Poukładać". Używając tego konkretnego słowa, okazała Anakinowi litość. Znacznie bliższe prawdy byłoby określenie „naprawić". A konkretniej: „naprawić to, co w widowiskowy sposób zostało spitolone".
Chłopiec zmierzył przyjaciółkę zdesperowanym spojrzeniem, w milczeniu błagając o bardziej konkretną podpowiedź.
- Cóż... zaczęłabym od przeprosin – ostrożnie zasugerowała Twi'lekanka.
Słusznie – przełykając ślinę, pomyślał Anakin.
Widząc w jego oczach potulną zgodę, Aayla rozluźniła ramiona i mówiła dalej:
- I wiesz... zdecydowanie unikałabym wywlekanie na wierzch różnych sekretów Obi-Wana, gdy on za coś cię karci. Jasne, że Mistrzowie nie zawsze mają rację i czasem można się z nimi pokłócić, ale to, co ty zrobiłeś przy mnie i Mistrzu Vosie... Wiesz, wtedy, gdy nazwałeś Obi-Wana kłamcą i wspomniałeś o krzakach... To... Eghm... Rozumiesz, to było lekkie przegięcie.
Czoło chłopca pacnęło w blat stolika. W trakcie trwania dyskusji wydawało mu się, że wywleczenie na światło dzienne nieszczerości Obi-Wana to wspaniały pomysł, ale kiedy emocje opadły i poważnie się nad tym zastanowił, musiał przyznać, że zachował się strasznie wrednie. Nie zdziwiłby się, gdyby po tym wszystkim, Kenobi nie chciał go już na Padawana. Albo gdyby Aayla oświadczyła, że ma ochoty zadawać się z bezczelnym dzieciakiem, który nie szanuje własnego Mistrza. Ech, kompletnie nie zasługiwał na pokłady zrozumienia i współczucia, które mu teraz okazywała...
Poczuł na ramieniu jej dłoń i powoli uniósł głowę.
- Ale przede wszystkim, Anakin... - podkreśliła, patrząc mu w oczy. – Musisz. Z nim. Szczerze. Porozmawiać. Uwierz mi, że naprawdę nie potrzebujesz niczego więcej! Te wszystkie pomysły, o których mi opowiadałeś... Ekstremalne rozwiązania na zasadzie włamywania się Obi-Wanowi do mieszkania i potajemnego prania jego ubrań... I już zupełnie pomijam, że kompletnie się do tego nie nadajesz i prawdopodobnie tylko zniszczyłbyś jego rzeczy...
Anakin wzdrygnął się. Niepotrzebnie w ogóle wspomniał o tym pomyśle! Wydawało mu się, że skoro kiedyś wkurzył Obi-Wana fantazjując o zrobieniu z niego gospodyni domowej, to jeśli samemu podejmie się podobnego zadania, będzie to wyjątkowo poetycka forma przeprosin. Najwyraźniej Aayla miała na ten temat nieco inne zdanie, bo jej wzrok wyrażał bardzo stanowcze i zdecydowane „NIE".
- Te wszystkie głupie sposoby ukarania samego siebie tylko ci zaszkodzą! – oświadczyła dobitnie. - Prawda jest taka, że dopóki nie przegadasz tego wszystkiego z Obi-Wanem, będziesz bez końca komplikował sobie życie. Idź do niego i powiedz, co cię trapi, a gwarantuję, że wszystko stanie się łatwiejsze.
Dalsze roztrząsanie tego nie miało sensu. Gdy ostatnim razem Anakin nie posłuchał jej rady, skończyło się to dla niego morderczym spojrzeniem Windu, rechotami Vosa i upokarzającej przejażdżce na ramieniu Obi-Wana. Przełknął ślinę, skinął głową i głośno szurając krzesłem wstał z miejsca.
- Ale... - Aayla troskliwie zmarszczyła czoło. – Może najpierw coś zjesz? Jeśli chcesz, pomogę ci zwędzić kilka pączków?
Pokręcił głową.
- Im szybciej to załatwię, tym lepiej.
Ta cała sytuacja fatalnie odbijała się na jego szkoleniu Jedi, o relacjach z rówieśnikami już nie wspominając. Chciał wreszcie przeprosić Obi-Wana i przestać robić za chodzący kłębek nerwów, którego wszyscy unikali jak od ognia. A poza tym... Miał okropne przeczucie, że jeśli szybko nie oczyści atmosfery między sobą i swoim Mistrzem, to Kenobi będzie wysłuchiwał coraz więcej „dobrych rad" od Jedi pokroju Tholme'a, aż wreszcie popuka się w głowę i postanowi kompletnie zmienić podejście.
A co jeśli obudzi się pewnego pięknego dnia i postanowi, że Anakin nie zasługuje już na jego troskę, uwagę i zaangażowanie?
Albo – co gorsza! – uzna, że na te wszystkie rzeczy zasługuje jakieś inne dziecko?
Po karku chłopca przeszedł zimny dreszcz. Tylko jedno mogło być gorsze od rozdzielenia z Obi-Wanem. Sytuacja, w której Obi-Wan sam postanowiłby go odrzucić.
- Och, Anakin?
Był już kilka stolików dalej, gdy usłyszał głos Aayli. Odwrócił się by na nią spojrzeć. Zawahała się, po czym przyciszonym głosem udzieliła mu ostatniej rady:
- Wiesz... Zanim zaczniesz gadać z Mistrzem Obi-Wanem... Upewnij się, że w pobliżu nie ma Mistrza Vosa, dobra? Nie wiem, z czego to wynika, ale kiedy on wtrąca się w wasze sprawy, nic nie idzie tak, jak trzeba.
Kłamczucha. Już ona doskonale wiedziała, z czego to wynika!
Mimo to Anakin podziękował jej skinieniem głowy i odszedł, postanawiając wziąć sobie te słowa głęboko do serca. Kiedy kilkanaście minut później znalazł Obi-Wana, zastanowił się, czy Aayla nie miała przypadkiem jednego ze słynnych przeczuć Jedi.
Kenobi był – bo jakżeby inaczej! – w towarzystwie swojego najlepszego kumpla. Jako że Coco zabroniła im pokazywać się w stołówce, siedzieli pod drzewem Ciuszka, jedząc zakupiony na mieście lunch. Chodź „jedli" to chyba niewłaściwie określenie, bo w rzeczywistości byli tak pochłonięci rozmową, że prawie nie sięgali do ułożonych na kolanach pudełek. Biało-różowy lemur skwapliwie to wykorzystywał, kradnąc garść żarcia, gdy tylko któryś z Jedi spojrzał w drugą stronę.
Pamiętając, jak wkurzony był po podsłuchaniu Yarena, Anakin postanowił tym razem ustawić się daleko od pary Mistrzów. Dokładnie upewnił się, że nie słyszy ich głosów i oparł się o pień drzewa. Zaczął właśnie intensywnie rozmyślać nad odpowiednią strategią „zagarnięcia Obi-Wana", jeśli Vos nie będzie chciał się odczepić, gdy zaszeleściły liście i do ogrodów weszła dwójka Jedi.
- Wiem, że powinienem jakoś nad tym zapanować, ale mam już go serdecznie dosyć!
Anakin omal nie przewróciłby z wrażenia. Ten poważny, z lekka poirytowany głos rozpoznałby dosłownie wszędzie! Nie zastanawiając się ani chwili, dał nurka w krzaki. Sekundę później zza zakrętu wyłonili się Mace Windu i Depa Billaba. Leżący brzuchem na ziemi Anakin obserwował ich buty spacerujące leniwie po chodniku.
- Wydaje mi się, że jesteś dla niego trochę zbyt surowy – westchnęła Depa. – Zobaczysz... za jakiś czas się do niego przyzwyczaisz.
- Szczerze w to wątpię – mruknął Windu.
- To, że zachowuje się w taki sposób, jeszcze nie znaczy, że jest wcielonym złem. Ja tam go nawet lubię. Przy bliższym poznaniu okazuje się całkiem sympatyczny.
Serce chłopca przyśpieszyło tempa, a palce zacisnęły się na źdźbłach trawy. Ktoś, kogo Depa „nawet lubiła", a kogo Windu „ledwo tolerował"? Nietrudno było odgadnąć tożsamość tajemniczego gagatka.
Anakin łypnął na buty czarnoskórego Mistrza, jakby chciał przepalić je wzrokiem. Po tym, co przeżył w ostatnich tygodniach nie sądził, że bycie obgadywanym przez Windu aż tak go zrani, ale, kurde, poczuł się dotknięty do żywego!
- Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, wydawało mi się, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał go wybrać – ciągnął wyraźnie rozdrażniony Mace. – Nie mogę uwierzyć, że nawet ty nabrałaś się na tę jego fałszywą uprzejmość! Odetchnę z ulgą, gdy już nie będziemy musieli się z nim użerać...
„Fałszywa uprzejmość"? „Nikt przy zdrowych zmysłach by go nie wybrał"?!
Równie dobrze mógłby wbić Skywalkerowi miecz świetlny w serce.
Wiedziałem! – z rozpaczą pomyślał chłopiec. – Wiedziałem, że mnie nie znosi! A Obi-Wan wmawiał mi, że jesteśmy do siebie tacy podobni... Przeklęty złośliwy łysol! Sam przyznał, jak bardzo mnie nie lubi! Otwarcie powiedział, że nie może się doczekać, aż się mnie pozbędą i...
- Nie denerwowałby cię aż tak, gdybyś obsesyjnie o nim nie rozmyślał – zauważyła Billaba. – Mógłbyś od czasu do czasu się wyluzować. Spójrz, jak pięknie zakwitła jabłoń! Nie możesz po prostu podziwiać świątynnej przyrody i udawać, że on nie istnieje?
- Ten człowiek rządzi Republiką, Depa! – odparował urażony Windu. – Ma wpływ na każdy aspekt naszego życia. Jak niby mam udawać, że on nie istnieje?
Nie znosi mnie, nie cierpi... Zaraz, zaraz, co?
Anakin, który jeszcze sekundę temu przeklinał fakt, że nie ma przy sobie dyktafonu, poczuł się lekko skołowany. Chwila moment... To Windu mówił o kimś innym?!
- Marudzisz jak stara baba, bo nie znosisz zmian – z nutą rozbawienia stwierdziła Billaba. – Kiedy droid wymienił ci pościel na niebieską, przez tydzień nie mogłeś spać. Przekonasz się, że Palpatine jest takim samym kanclerzem jak wszyscy inni. Zobaczysz, że za miesiąc się do niego przyzwyczaisz i zapomnisz, o co w ogóle się boczyłeś.
Och! A więc przez ten cały czas chodziło im o Kanclerza?
Choć Anakin zdecydowanie nie podzielał poglądów czarnoskórego mistrza na temat Palpatine'a, zrobiło mu się trochę głupio, że tak szybko oskarżył Windu.
- Szybciej bym się przyzwyczaił, gdybyś okazała mi trochę wsparcia – z nutą pretensji Mace zwrócił się do Depy.
- Mistrz i uczeń nie muszą się zgadzać we wszystkim. Obi-Wan też nie przepada za Kanclerzem. Natomiast Anakin...
- ANI SŁOWA O SKYWALKERZE!
Histeryczny okrzyk Windu miał taką Moc, że zaszeleściły liście pobliskich krzaków. A jakby tego było mało, wysokie buty zatrzymały się centralnie przed kryjówką chłopca.
- Kolejna kwestia, w której się nie zgadzamy – zachichotała Billaba. – Z jakichś dziwnych powodów nie lubisz Anakina, a ja totalnie go uwielbiam.
- To nieprawda, że go nie lubię – wymamrotał Windu. Brzmiał jak ktoś, kto od dłuższego czasu zmagał się z okropnym bólem głowy. – Po prostu nie chcę w tej chwili go oglądać, ani o nim rozmawiać! Ja po prostu potrzebuję odrobiny spokoju, rozumiesz? Masz pojęcie, ile czasu medytowałem, by odreagować to wszystko?
Spanikowany, Anakin zaczął czołgać się po ziemi, zwiększając dystans pomiędzy sobą i parą Mistrzów. Gałęzie drapały mu twarz i przedramiona, a pod ubranie wpadały mu kawałki błota, ale miał to gdzieś, bo sto razy bardziej wolał tłumaczyć się z niechlujnego wyglądu, niż zostać zauważonym przez Windu i to akurat WTEDY, gdy ten łysol miał tak parszywy nastrój.
- W sumie, to on mi trochę przypomina ciebie. – Rozbawiony głos Billaby brzmiał nieco ciszej, niż wcześniej. – Obaj jesteście tak przeuroczo antyspołeczni.
- Czy możemy zmienić temat? A w ogóle to, co to za szmer?
Przerażony perspektywą wykrycia, Anakin zaczął jeszcze szybciej przebierać łokciami.
- Może rośliny nie lubią, jak na nie patrzysz? – z uciechą podsunęła Depa.
- TEN ŻART PRZESTAŁ BYĆ ŚMIESZNY DWA TYGODNIE TEMU!
- I po co ta złość? Może zetniesz to drzewo? Słyszałam, że to pomaga...
- NIE PORÓWNUJ mnie do oszołomów pokroju Vosa i Kenobiego!
Droczenie się z Mistrzem wyraźnie bawiło Billabę i chłopiec przez moment odczuł pokusę, by jednak zostać na miejscu i posłuchać, jak ci dwoje się przekomarzają. Po namyśle jednak uznał, że lepiej nie kusić losu i dalej przedzierał się przez gęste chaszcze. Kiedy głosy Windu i jego dawnej Padawanki kompletnie przycichły, wydał przeciągłe westchnienie i oparł czoło o zabłocone nadgarstki. Ulga nie trwała jednak długo...
- Nie chcę nic mówić... ale Tholme ma chyba trochę racji, nie?
Anakin poderwał głowę do góry tak gwałtownie, że rozbolał go kark.
No świetnie... po prostu wspaniale! Oddalił się od Windu i Billaby tylko po to, by zbliżyć się do Vosa i Obi-Wana. Murek, na którym siedzieli, był zaledwie kilka kroków przed nim. A ponieważ miał dzisiaj podwójnego pecha, rozmawiali – jakżeby inaczej! – o nim!
- Kumam, człemu tłak długo byłeś dła niego łagodny. – Żując kawałek mięsa, Vos wycelował w przyjaciela widelec. – Tła czała trauma po Qui-Gonie... Zmiana otłoczenia i w ogóle... Ale wiesz, jak tło potrwa jeszcze dłużej, w ogóle nie błędziesz w stanie nad nim zapłanować.
- Nie przyjmuje rad od ludzi, którzy mówią z pełnymi ustami – wycedził Obi-Wan.
Ton miał chłodny, ale pozbawiony entuzjazmu. Sprawiał wrażenie strasznie przygnębionego.
- Ale przecież Tholme nic nie jadł, kiedy ci to mówił? – zdziwił się Quinlan.
Kenobi nie odpowiedział. Vos musiał zinterpretować jego milczenie jako foch, bo przepraszająco uniósł ręce.
- Stary, przecież ja ci nic nie narzucam! Zrobisz, jak zechcesz. Po prostu... no wiesz, mój dawny Mistrzunio ma sporo doświadczenia, a jego przeczucia na ogół się sprawdzają. Skoro stwierdził, że twój Padawan lada moment całkowicie wejdzie ci na głowę, to może warto wziąć jego opinię pod uwagę?
- Po pierwsze, Tholme nie zna Anakina i nie ma pojęcia, przez co ten chłopiec przeszedł. A po drugie... - Obi-Wan wymownie uniósł brew. – Ty W OGÓLE nie powinieneś mieć prawa głosu w tej sprawie, jako że sam namawiasz mojego Padawana do wchodzenia mi na głowę.
- A pewnie, że go namawiam! – z dumnym uśmiechem potwierdził Vos. – Mnie wolno to robić, bo JA nie muszę go wychowywać. Natomiast TY to co innego. Może i nie jestem jakimś szczególnie surowym Mistrzem...
- Delikatnie powiedziane.
- Ale nawet ja umiem stawiać granicę. Widziałeś, bym się ugiął, gdy Aayla tupnęła nogą i oznajmiła, że nie zostawi mnie samego na Kashyyyk? Nie. Jak przystało na dobrego nauczyciela, związałem ją, zakneblowałem, rzuciłem ją na statek jak worek kartofli i pomachałem jej chusteczką na pożegnanie. Jasne, była potem na mnie obrażona, ale tak to już jest! Czasem po prostu trzeba pokazać dzieciarni, że jesteś szefem i nosisz spodnie.
- Z tego, co słyszałem, wtedy paradowałeś w samych gaciach...
- No dobra, może i były to metaforyczne spodnie, ale przynajmniej nikt nie miał wątpliwości, że je noszę, nie?
Mina Obi-Wana sugerowała, że szczerze w to wątpił, ale ostatecznie postanowił powstrzymać się od komentarza. Zamiast tego wbił wzrok w pudełko po lunchu i powoli powiedział:
- Nie ukrywam, że Qui-Gon... - gdy wypowiadał imię Mistrza, głos na moment ugrzązł mu w gardle. – Czasami bywał wobec mnie zasadniczy. A gdyby uznał, że wymiguję się od treningów... Ech... Wolałbym nie wyobrażać sobie jego reakcji.
- Ano, wywierać presję to on potrafił. – Quinlan ze zrozumieniem pokiwał głową. – Nic dziwnego, jak ma się prawie dwa metry... Brrr! Gdy postanowił wyjść z roli dobrego wujka i postawić kogoś do pionu, to nawet ja schodziłem mu z drogi!
- Ale nie chcę postępować w taki sam sposób z własnym Padawanem. Przynajmniej na razie...
- Ech, a ty znowu to samo! Stary, nie możesz wiecznie czekać, aż dzieciak przystosuje się do nowych warunków. Sądziłem, że już to ustaliliśmy.
- Nie chodzi tylko o przystosowywanie się do nowych warunków! – zniecierpliwionym tonem rzucił Obi-Wan. – Anakin... - zawahał się, po czym ostrożnie dokończył: - Ma trudną przeszłość.
- Ooo? Trudną przeszłość mówisz?
- Nie pytaj mnie o szczegóły, bo to nie twoja sprawa. Lepiej będzie, jeśli minie trochę czasu, zanim ludzie dowiedzą się czegoś więcej o pochodzeniu Anakina. Już i bez tego ma wystarczająco problemów...
Ukryty w krzakach Skywalker poczuł falę wdzięczności wobec Mistrza. To miłe, że przynajmniej jedna osoba w tej przeklętej Świątyni szanowała jego potrzebę prywatności.
- W każdym razie... - Przeczesując włosy nad uchem, westchnął Kenobi. – Na początek wolę postępować z nim łagodnie. Nie chcę, by myślał, że jestem taki sam jak osobniki, z którymi miał do czynienia na swojej rodzinnej planecie. Po wszystkim, co przeszedł, dyscyplina i surowe kary raczej nie robią na nim wrażenia. Już i tak zaznał tego typu rzeczy w nadmiarze... Sądzę, że starczy mu tego na dobrych kilka lat.
- Mhm... byleby tylko twoje zdrowie psychiczne wytrwało „te kilka lat". – Vos patrzył na przyjaciela z politowaniem. – Podobne podejście jest zajebiście słodkie, ale też trochę naiwne, brachu. To tak, jakbyś łaził po ulicy z małym nexu i nie chciał prowadzić go na smyczy ze względu na jego traumatyczne przejścia.
- Nie przesadzaj. – Obi-Wan niedbale machnął ręką i wyjął zza pazuchy manierkę z wodą. – Anakin nie jest aż tak rozwydrzony.
- Założysz się? – Quinlan ułożył stopę na kolanie i wypiął pierś, jak profesor szykujący się do udzielenia wykładu opornemu studentowi. – Wiesz, co ci powiem? Nie musisz mi zdradzać żadnych szczegółów na temat jego przeszłości, bo ja już dawno wszystko rozpracowałem. Nie muszę znać biografii Padawaniątka Skywalkera, by ustalić, że wychowywał się bez ojca i mieszkał z matką.
Kenobi tak się zakrztusił, że woda wyskoczyła mu nosem. Choć to i tak nic w porównaniu do reakcji Skywalkera, który z wrażenia zjadł trochę ziemi.
- S-skąd... skąd o tym wiesz?! – wykrztusił Obi-Wan.
No właśnie! – w myślach zawtórował mu zszokowany Anakin. – SKĄD?!
- Chłopie, takie rzeczy widać na pierwszy rzut oka. – Quinlan splótł dłonie na karku, racząc kumpla widokiem krzaczastych, niewygolonych pach. – Zwłaszcza dla kogoś, kto większość życia pracował pod przykrywką. Mówię ci, mordko... Gdybyś spędził z małymi recydywistami tyle czasu, co ja, też nauczyłbyś się rozpoznawać pewne schematy. Zachowanie twojego Padawaniątka nie pozostawia żadnych wątpliwości. Ja i Tholme widywaliśmy podobne do niego dzieciaki milion razy. Właśnie dlatego tak cię upominamy, byś uważał, co robisz.
- A możesz trochę jaśniej?
- Pewnie!
Szczerząc zęby, Vos objął przyjaciela ramieniem. Wyraźnie napawał się faktem, że przynajmniej raz to on odgrywa rolę tego mądrzejszego, bardziej obeznanego w temacie.
- No więc słuchaj... - zaczął, energicznie gestykulując tuż przed nosem Obi-Wana. – Mieszkał z matką. Nie miał ojca. A to oznacza, ni mniej ni więcej to, że był jedyną osobą w rodzinie, która posiadała penisa. Zaś to, na wszystkich planetkach ze staroświecką tradycją, czyniło z niego GŁOWĘ RODZINY. Rozumiesz, stary? Jeszcze na dobre nie wyskoczył z macicy, a już nałożono na niego presję! Przechlapane, nie?
- Wolałbym, byś nie opisywał mi tego w tak obrazowy sposób. – Kenobi skrzywił się, co mogło mieć pewien związek z faktem, że pacha Vosa znajdowała się niebezpiecznie blisko jego policzka.
- Dobra, już mniejsza o szczegóły. Widzę, że nie jesteś zbytnio zaznajomiony z wyzwaniami, z jakimi musi się zmagać Jedyny Facet W Rodzinie, więc ja ci je ładnie przybliżę. Pierwsza i najważniejsza zasada: jeśli nie chcesz, by wszystkie lokalne gnojki zaczepiały twoją mamusię, a ścianki twojego zacnego domostwa nie stały się publiczną toaletą, musisz wzbudzać Szacun Na Dzielni.
- Że CO trzeba wzbudzać?
- Szacun Na Dzielni – cierpliwie wyjaśnił Quinlan. – Rozumiesz, gdy wszystkie gnojki w okolicy wiedzą, że jesteś kozakiem i nie mogą ci bezkarnie podskakiwać. Nadążasz?
- Chyba...
- No dobra, to lecimy dalej. Dla kurduplowatego szczyla uzyskanie statusu kozaka jest diabelnie trudne, ale wykonalne. Trzeba tylko spełnić kilka wymogów. Po pierwsze, absolutna pewność siebie, nawet do przesady. Nieważne, ile osób cię krytykuje i ile centymetrów wzrostu ma koleś, który wyzywa cię na solówę... Nigdy nie możesz powiedzieć, że jesteś za mały, za słaby, albo za głupi. Zawsze patrzysz temu drugiemu prosto w ryj i oświadczasz mu, że on jest zerem, a ty Panem Wszechświata.
- Jak dla mnie, to przepis na samobójstwo, a nie ten cały... Szacun na Dzielni – Wyraźnie wstrząśnięty, Obi-Wan zmarszczył brwi.
- Jedno często ociera się o drugie – Vos ze zrozumieniem pokiwał głową. – Ale mniejsza o to. Drugi warunek jest taki, że nigdy nie uciekasz od wyzwań. Gdy tylko jakiś dupek stwierdza, że nie jesteś w stanie czegoś zrobić, masz pójść i pokazać mu, że się myli. A jak przy tym wszystkim zrobisz z siebie widowisko, tym lepiej, bo więcej osób dowie się, jakim jesteś twardzielem. No i trzeci i najważniejszy warunek: nigdy... absolutnie nigdy i w żadnych okolicznościach, nie możesz poprosić o pomoc dorosłego osobnika, a zwłaszcza takiego, który posiada penisa, bo jeśli coś takiego robisz, to nie jesteś już żadnym kozakiem, tylko frajerem, który czołgał się po ziemi przed samcem z obcego stada, totalna śmierć reputacji, z szacunkiem koniec, dożywotnie bycie popychadłem, dziękujemy, do widzenia!
Niech to szlag!
Anakin wytrzeszczył oczy. Czuł, że zaraz zemdleje! Nie miał pojęcia, jak to się, do licha, stało, ale Vos właśnie wyrecytował wszystkie jego zasady życiowe. Skąd on, na haremy Jabby, wiedział? Śledził go, czy jak?! Na Moc, równie dobrze mógłby się dowiedzieć, że te wszystkie lata na Tatooine zostały uwiecznione przez ukrytą kamerę!
Kompletnie nieświadomy uczuć, które kotłowały się w jego Padawanie, Kenobi zmierzył kumpla sceptycznym spojrzeniem.
- To jakieś bzdury – stwierdził.
- Niestety nie, stary – Quinlan ze współczuciem pokiwał głową. – A i tak nie doszliśmy jeszcze do najgorszej części. Zapewne jesteś ciekaw, jak ten cały Szacun Na Dzielni i ogólnie cały bajzel z przeszłości Padawaniątka mają się do twoich obecnych problemów.
- Aż boję się zapytać o twoją teorię...
- I słusznie! Bo, bynajmniej, jest się czym martwić! No to słuchaj... Twój mały i wyszczekany Padawan żył sobie na zapomnianej przez Moc planetce, wzbudzając Szacun Na Dzielni i skutecznie chroniąc domostwo przed wszelkimi zagrożeniami. Ale potem stała się rzecz niesłychana! W jego życiu pojawił się... - Vos zrobił dramatyczną pauzę – drugi samiec! – krzyknął tak głośno i dramatycznie, że jego kumpel podskoczył. – Ty!
- Trochę pochrzaniła ci się chronologia. – Obi-Wan chyba miał dosyć nieprzyjemnych zapachów, bo złapał rękę kumpla i zrzucił ją ze swojego ramienia. – Najpierw był Qui-Gon.
- Nie, nie, Qui-Gon się nie liczy! – Quinlan przewrócił oczami. – On nie był prawdziwym samcem.
- Pogrzało cię?! – oburzonym tonem zaprotestował Kenobi. – Zapomniałeś już, jaki miał kaloryfer? Wyciskał więcej pompek od nas!
- Ej, ja nie twierdzę, że on nie był w formie! Albo, że nie był twardzielem. On po prostu... no... daj spokój, no! Nie był TAKIM samcem! Wiesz, o co chodzi, nie?
- Nie, nie bardzo...
- Ech, ale ty jesteś nieogarnięty. Chodziło mi o to, że on już bardziej podchodził pod starszyznę stada. Rozumiesz, był w takim wieku, że wszystkie małe gówniaki ze swędzącymi siurkami nie widziały w nim zagrożenia dla swojego terytorium. Przy czym mówiąc „gówniaki" mam na myśli przebywający pod twoją opieką egzemplarz.
Anakin miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu mózg. Nie ogarniał ani słowa z tego, co zostało właśnie powiedziane.
Sądząc po minie Obi-Wana, nie był w tym odosobniony.
- Przepraszam za bezpośredniość, ale co ty w ogóle chrzanisz, Quinlan? – Przyciskając sobie palce do skroni, Kenobi spojrzał na kumpla jak na kompletnego psychola. – Jaki swędzący siurek? Jakie terytorium? Na Moc, przecież Anakin ma dziewięć lat! On nawet jeszcze nie wie, co to jest testosteron!
- Ale się dowie – Vos wziął z pudełka ogórka i złowrogo wycelował go w przyjaciela. – Dowie się, i to szybciej niż myślisz, a wtedy ty, kolego, będziesz miał przerąbane na całej linii.
Dla podkreślenia tych słów, głośno odgryzł kawałek warzywa. Odgłos przeżuwania przez chwilę był jedynym dźwiękiem wypełniającym pomieszczenie. Obi-Wan przetrawiał słowa Vosa, wpatrując się w puste pudełko po lunchu. Wreszcie potrząsnął głową.
- O, nie! – prychnął, przywłaszczając sobie cieniogruszkę z pudełka kumpla. – Nie ma mowy! Nie dam ci się wciągnąć w żadne porąbane teorie. Będę traktował Anakina tak, jak uważam za stosowne.
- Jasne, jak wolisz. – Vos wzruszył ramionami. – Tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem! Dla mnie sprawa jest jasna. Ostatnie wybryki twojego Padawaniątka nie pozostawiają wątpliwości. Podskakiwanie do Windu, ciągłe kłótnie z Mistrzami... Tłumacz to sobie, jak chcesz, ale ja swoje wiem. Ten dzieciak żyje według prawa dżungli, a ty jesteś dla niego tylko podejrzanym, obcym samcem, który panoszy się po jego terytorium, chce rozwiązywać za niego jego problemy i jeszcze ma czelność wydawać mu polecenia.
- Daj spokój... - nienaturalnie nerwowym tonem odparł Obi-Wan. – Anakin na pewno nie postrzega mnie jako rywala! Ja... On...
Zawahał się, po czym cicho dokończył:
- Wciąż wiele musi się nauczyć, ale mam nadzieję, że rozumie to, co najważniejsze. Że teraz jestem jego rodziną.
Może podsłuchiwanie ludzi nie było jednak takie złe? Anakin niczego tak nie pragnął, jak wyczołgać się z tych przeklętych krzaków i mocno przytulić się do Mistrza. Gdyby nie obecność przeklętego śmierdziela, nie wahałby się ani chwili! Obiecał sobie, że tak właśnie zrobi, gdy tylko on i Obi-Wan zostaną sami.
W pudełku Vosa została już tylko jedna sztuka jedzenia – apetycznie wyglądająca truskawka. Ukryty za gałęzią Ciuszek wpatrywał się w nią błyszczącymi czarnymi oczami. Wyciągnął puchatą łapkę i już prawie... prawie dosięgnął, gdy smakołyk został mu zabrany sprzed nosa.
- Nawet rodzina ma swoją hierarchię – westchnął Vos, od niechcenia obracając owoc w palcach. – Wszystko, co twój malusi Padawan teraz odwala, to typowa walka o dominację. Sprawdza, jak wysoko może podskoczyć, nieustannie testuje granice twojej wytrzymałości. Jedyny sposób, by zmusić go, by się uspokoił...
Anakin miał nadzieję, że lemur spróbuje wyrwać mężczyźnie owoc, ugryzie go, albo chociaż wlezie mu pod ubranie. Ale Ciuszek, o dziwo, zachował się świetnie wytresowany piesek. Po prostu przysiadł na murku, ułożył łapki w równym rządku i wbił w Vosa wyczekujący wzrok.
- To pokazać mu, że to TY jesteś dominującym samcem w stadzie! – Quinlan wręczył truskawkę lemurowi, który radośnie zamachał ogonkiem. – Dopóki tego nie zrobisz, będzie kontynuował wesołą kampanię wyprowadzania cię z równowagi. Podskakiwanie przełożonym i stawianie się Mistrzuniowi już z sukcesem zaliczył. Teraz pozostaje mu jedynie wdać się w jakąś bójkę.
Druga część rozdziału we wtorek (11.05.2021)
Tak, ten wtorek ;)
No heroł, heroł, witam po przerwie! Trochę to trwało, ale nareszcie mogę wrócić do regularnego publikowania!
Jak wam się podoba kolejna część? Jak sądzicie: czy Anakin zostanie wykryty, czy może podsłuchiwanie ujdzie mu płazem? Co wyniknie z rozmowy Obi-Wana i Vosa?
Dowiecie się już wkrótce.
Za korektę bardzo dziękuję Akaitori07
A swoją drogą, gdyby ktoś miał ochotę pogadać o nowych odcinkach Bad Batch, niech się nie krępuje ;) Nie chcę tutaj niczego spoilerować, ale ogólnie jestem zachwycona, podekscytowana i pełna wielkich nadziei.
Jeśli chcecie otwarcie podzielić się wrażeniami, obok strzałeczki można zostawiać spoilerowe komentarze ->
No i naturalnie zapraszam do pisania do mnie na PRIVA.
Dziękuję wam za cierpliwość, z jaką wyczekiwaliście na mój powrót. Niech Moc będzie z wami!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top