Miniaturka 3/3
Nie, nie odwieszam Cytatów. Po prostu muszę to w końcu opublikować, bo od kilku dni zalega mi w notatniku.
-To co, dzieciaki? Bawimy się w berka czy...?-zawiesił głos.
Animatrony były zbyt zajęte niszczeniem pilocika z pełną namiętnością, na jaką zasłużył, żeby ogarnąć, że typ coś do nich powiedział.
-Ej...? Pomożecie?
-Mówi się coś do was!-huknął Vincent, co za cholerę do niego nie pasowało.
Ale przyniosło to pożądany skutek. Wszystkie spojrzały na niego. Vincent uśmiechnął się miło, w ten psychopatyczny sposób.
-Jeszcze tu jesteś, dzieciaku? Co, liczysz na jakiekolwiek wsparcie z ich strony?
Spojrzałem na animatroniki. Znów martwe oczy. Spojrzałem na typa w fioletowym. Wyciągnął rękę z kieszeni. I co w niej trzymał? Drugiego pilota. Oczywiście. Żeby w życiu za łatwo nie było...
-Mogłem to przewidzieć, prawda?
-Mogłeś-i w tym momencie rzucił się w moją stronę.
O, typie, kondycji to ty za chuja nie masz-pomyślałem, znacznie zwiększając odległość między nami.-Opcjonalnie to ilość adrenaliny w mojej dupie zrobiła swoje. Albo czegoś innego.
Zatrzymałem się, kiedy straciłem typa z oczu i przestałem słyszeć jego kroki.
Ej... Bo on mi teraz może bardzo ładnie wydupić na twarz. Z jednej strony długi korytarz z ciemnym końcem, a z drugiej powrót i ściana, za którą typ mógł się ukryć. Plus animatroniki, jeśli przejął nad nimi kontrolę.
Czyli jestem w głębokiej dupie.
-Kondycja nie ta co kiedyś-usłyszałem przez głośnik jego rozbawiony głos.
Podskoczyłem zaskoczony i spojrzałem na urządzenie szeroko otwartymi oczami.
-KURWO ŚMIECIU!
-Co?-zapytał tak po prostu.
INHEJL. Dobra, spokój, Eleven, bo na zawał zejdziesz. Albo dostaniesz kurwicy grasicy. O ile jeszcze ją w ogóle masz.
-Co z nimi?
-Rozkminiają.
-Co? Nad czym?
-Czy ci pomóc, czy nie. Znają konsekwencje.
-Ja pierdolę, typie...-ta chwila ciszy nieco za bardzo się wydłużała.-Ta pizzeria nie wydaje się aż tak wielka.
-Prawda? O proszę, zdecydowali. No dobrze, zacznijmy wreszcie zabawę...
Chyba powinienem stąd spierdalać. Odkrywcze w uj. Tylko niby...? Dobra, już wiem, w którą. Z ciemności wyłonił się fioletowy typ i zaczął spacerkiem iść w moim kierunku, świadomie potęgując u mnie i tak ciągle rosnącą panikę. Tyłem zacząłem iść w stronę sceny. Vincent tylko się uśmiechnął i zaczął pogwizdywać. Usłyszałem za sobą metaliczne kroki. Nie no, zajebiście. Po jednej seryjny, po drugiej animatroniki. Oparłem się o jakieś drzwi. Hm. Pokój stróża. Dobra, mam gdzie uciec jakby co.
-Wystarczy, Vincent-ON GADA?!
-Freddy, serio, wcześniej nie mogłeś się odezwać?
-Ciesz się, że w ogóle ryzykujemy dla ciebie skórę-powiedział szorstko Foxy.
-Jesteś zły, bo jebłeś o drzwi, tak?
Vincent nie zdołał ukryć parsknięcia śmiechem.
-Ej, dogadajmy się. Jak cywilizowani... Em... Ludzie.
Wzrok tych animatroników. O nie.
-Nie chciałem was urazić, serio. Przepraszam.
Patrzyli na mnie jeszcze przez chwilę, a później spojrzeli na fioletowego typa.
-To koniec, Vincent-stwierdziła Chica.-Nie damy ci go skrzy...
I w tym momencie wyciągnął swój magiczny pilocik. No to jestem w dupie.
-Kontynuuj, Chica-powiedział z miłym uśmiechem.
Prawie czułym. Odpowiedziała mu cisza.
-Albo nie. Teraz mi pomożecie go złapać. Widok pasów cię przeraził, co? Dobrze, nie użyję ich.
Jakby to cokolwiek zmieniało...
-Przytrzymają cię oni, dobrze?
-Dlaczego to robisz?
Wzruszył ramionami.
-Dla zabawy. Bo jestem sadystą. I bo to lubię.
-Ej, proszę was, możecie z nim walczyć, jesteście od niego silniejsi.
Stali nieruchomo. Spojrzałem na Vincenta. Krzywił się z niezadowoleniem, uparcie klikając któryś przycisk.
-No dalej...
-Co tam? Nie działa?
-Skąd to zadowolenie? Mogę cię zabić bez nich.
-Ej, typie, serio, po cholerę?
-Już ci odpowiedziałem.
-Naprawdę psychopatia to twój jedyny powód?
-Jest wystarczający.
-Mhm, może. Ej?-spojrzałem na animatroniki.-Cokolwiek się nie stanie, jesteśmy przyjaciółmi.
-To nie ma szans zadzia...-zmarszczył lekko brwi.-O cholera.
Wszystkie spojrzały na mnie bystro, już swoim wzrokiem.
-Chodź do nas-powiedziała Chica.
-Em... Ja wam generalnie ufam... Ale ogarnijcie najpierw tego typa, żeby nie przejął nad wami kontroli, co?
Zaśmiał się cicho.
-Kurwa, jestem idiotą, baterie padły-spokojnie wyciągnął baterie z pilocika.
W tym momencie cała czwórka się na niego rzuciła. Za wolno się połapałem o co mu chodzi.
-NIE!
I w tym momencie wszyscy z rzucili się na ziemię z metalicznym wrzaskiem.
-Kurwo śmieciu! O-odsuń się od nich!
Jakoś bardziej przerażał mnie z paralizatorem nad nimi niż z nożem przy mnie. Inna sprawa, że tak też mógł spróbować zmusić ich do posłuszeństwa.
-Uciekaj.
Nie musiał mi tego dwa razy powtarzać. Po kilku minutach gonitwy stwierdziłem, że skurczybyk jednak ma kondycję. Dobra, szukamy animatroników. Wyjebane na wyjście, pewnie jest zamknięte, a z bara nie wywalę. No gdzie jesteście?!-zwolniłem, kiedy kroki ucichły, znów w tym samym miejscu.
-Ej, młody?!-zawołał mnie z drugiego końca pizzeri, ledwo go usłyszałem.-Stąd nie ma wyjścia! Zmęczyłem się. Nie wiem jak ty, ja idę na kawę!
Coś nagle owinęło mi się wokół głowy na wysokości ust. Wrzasnąłem, ale łapa... chyba Mangle skutecznie stłumiła mój krzyk.
-Jesteśmy po jednej stronie-zsunęła... cholernie długą łapę na moją brodę (chyba po to, żeby w razie czego mnie uciszyć, gdybym znowu zaczął się drzeć), a ja wciągnąłem głośno powietrze.
-Okay-szepnąłem.-Możesz mnie puścić?
Odsunęła się ode mnie, a ja dopiero wtedy zobaczyłem ją w całej okazałości. O kurwa. Naprawdę losowo poskręcane endoszkielety. Plus lisia głowa, ale nie do końca jak u Foxy'ego. No i kolor inny.
-Cześć. Ty jesteś Mangle, tak?
-Tak.
-A ja Eleven.
-Mniejsza, chodźmy do reszty.
Normalnie bym się fochnął, ale jako iż goni mnie seryjny morderca... Chrzanić to. Poszedłem za Mangle na scenę, rozmyślając, na ile mogę jej ufać. Cała czwórka-tak, łącznie z Foxym-już tam była. Wyglądali na wyłączonych. Wszedłem na scenę i popatrzyłem po nich.
-Ej, potrzebuję was.
-Nie możemy ci pomóc-stwierdził cicho Freddy.
-Rozumiem, że możecie się go bać, ale...
-Nie o to chodzi, głuptasie-odezwała się Chica.
-Vincent jest w stanie zmusić nas, żebyśmy cię przytrzymywali dla niego, a nawet wsadzili cię do kostiumu-powiedział Bonnie.-Wolimy tego uniknąć.
-Sam nie dam rady. Może... miałbym plan, ale do tego potrzebuję was.
-Co to za plan?-zapytał niechętnie Lisiasty.
-Najpierw musimy rozwalić te zasrane kamery. Później okrążymy typa w jego biurze. Przed całą waszą piątką się nie obroni.
-Myślisz, że nie próbowaliśmy? Kamery też mogą nas karać.
-Pojedynczo czy wszystkich naraz?
-Kiedy próbujemy je zniszczyć, pojedynczo.
-Okay. Czyli jedynym problemem są te pilociki gościa w fioletowym. Wiecie ile ich ma?
-Kamerki, według ciebie, nim nie są?-zapytał Foxy niespecjalnie miłym tonem.
-Typie, ogarnij to. Nie dotykacie ich=nie razi was prąd.
-To jak zamierzasz to wykonać?
-Po prostu w nie czymś rzucimy.
-Serio?
-No. Macie jakieś... twarde coś?-that what she said XD
-Co cię bawi?
-Moje skojarzenia. Dobra, serio, macie coś takiego? Najlepiej długie.
Kurwa, ja w siebie nie wierzę.
-No, najlepiej drewniane, z wygodną rączką... Pfhahahaha... Przepraszam was, skojarzenia hardo. Ale damy radę, mamy przewagę liczebną.
-Dała wam coś ostatnio?-zapytał spokojnie, siedząc na jednym ze stołów jakby nigdy nic.
Podskoczyłem, tłumiąc krzyk, a animatroniki gwałtownie obróciły się w jego stronę.
-Typie, kurwa! Skąd ty tutaj?
Uśmiechnął się i wyciągnął paralizator. Przez chwilę przerzucał go z jednej ręki do drugiej, po czym odłożył go obok siebie.
-Możecie niszczyć kamerki, piloty i paralizatory, nie ma problemu, mam ich jeszcze sporo.
-Kurwa... Naprawdę przeszedłeś tu tylko po to, żeby nas o tym poinformować?
-Nie. Chciałem wam przedstawić nowego braciszka-gwizdnął, a animatronik podobny do Bonniego wszedł do pomieszczenia.-Toy Bonnie. Uroczy, nieprawdaż?
-K-kiedy...?-głos mi się załamał.
Kolejne dziecko.
-Dwie godziny temu, w moim biurze. Mogłeś go uratować. Mogłeś. Szkoda.
Ja pierdolę... On tu był... Ten chłopiec... Cały czas tu był... Gdybym go znalazł...
-J-ja...
-Dziesięć lat, śliczny blondynek-kontynuował kutasiarz i pogłaskał robota swojej wysokości po głowie.
-Nie dotykaj go!-warknąłem, ale nauczony doświadczeniem nie próbowałem się do niego zbliżać.
Zdjął rękę z jego głowy i uśmiechnął się, patrząc mi głęboko w oczy. Zasrany creep.
-No i co masz zamiar zrobić?
-Jak tylko dorwę się do telefonu, zadzwonię na policję i cię wsadzą, kurwo śmieciu.
-Mhm. O ile. A wcześniej? Zniszczenie kamer nic wam nie da.
Marionetka bezgłośnie podeszła od tyłu do Vincenta i przyłożyła sobie... w cholerę długi palec do ust. Żadne z nas nie dało po sobie poznać, że tam jest.
-Dobra... Masz rację, to nic by nie dało. Ej, typie... Jakie jest twoje ulubione zwierzątko?
-Niedźwiedź, bo co?
-Masz jeszcze jakiś kostium na stanie?
I w tym momencie Marionetka wbiła mu swoje długie, metalowe palce w plecy. Dało się słyszeć trzask łamanych kości. Vincent wytrzeszczył oczy i nabrał głośno powietrza, w tym samym momencie co ja.
Nie, to jednak byłem tylko ja.
Obudziłem się w swoim łóżku, dygocząc. Zhalia weszła do mojego pokoju.
-Co jest?
-O kurwa... S-sorry, obudziłem cię?
-Ta, ale nie szkodzi. Słuchanie jak dyskutujesz z jakimś Vincentem było lepsze od spania.
-Kurwa, naprawdę?! Ja tu spierdalam przed jakimś zasranym psychopatą, a ty się zajebiście bawisz! Tak, wiem, że we śnie!
I w tym momencie Zhalia zaczęła się ze mnie śmiać.
-Dzięki... Na przyjaciół zawsze można liczyć... W ogóle długo to trwało?
-Z godzinę. Zaczęłam nagrywać na dyktafon, jutro sobie posłuchasz-znowu zaczęła się śmiać, tym razem z mojej miny.
-Co dzisiaj jest?
-Sobota, przecież wczoraj zrobiłeś maraton z fnafa, bo nie ma dziś zajęć.
-So... Pierdolę, idę spać.
-Cytrynkę?
-Spierdalaj!-rzuciłem w nią poduszką, po czym doszedłem do wniosku, że skoro zamierzam jeszcze spać to poduszka może być całkiem użyteczna.-Zhalia...-zacząłem się śmiać.-Daj poduszkę...
Dostałem nią w łeb, po czym Zhalia wyszła z pokoju, śmiejąc się ze mnie.
Ta, na przyjaciół zawsze można liczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top