Cynamon

– Boję się...

Szept niczym ostrze przecina ciszę. Głos drży. W ciemności można dostrzec jedynie kontury. To nie jej pokój. Pościel pachnie inaczej. Biurko, krzesło, szafa czy okno są w innych miejscach. Czuje się obco. Pluszowy miś milczy, chociaż w jego oczach też widać strach. Może on wie więcej niż dziewczynka? Jakby drgnął lub zaczął szeptać, to coś patrzyłoby też na niego?

Czarna postać. Wysoka, za duża by zmieściła się w pomieszczeniu, musiała stać pochylona. Przez brak oświetlenia nie było widać jej oczu, a może wcale ich nie posiadała? Marysia odwróciła wzrok.

Jednym zwinnym ruchem złapała za misia i naciągnęła kołdrę na głowę. Zaczynała dygotać ze strachu. Próbowała wymyślić, czym mógł być kształt. Zawsze mówiono jej, że ma zbyt bujną wyobraźnię. To musi być tylko cień. Wieszak w rogu pomieszczenia. Zawieszone jedno na drugim ubranie. Powietrze pod pierzyną stało się gęste. Ciężko jej było złapać oddech. Walące w klatce piersiowej serce ani myślało zwolnić. Zapach cynamonu?

— Co powinniśmy zrobić Panie Misiu?

Ruda czupryna wychyliła się spod pościeli. Mrok. Zaczęła rozpoznawać kształty. Dom babci. Wydłużona sylwetka zniknęła. Serce znowu uderzyło w piersi, tak, że poczuła bolesne ukłucie. W gardle wytworzyła się gula, nie potrafiła jej przełknąć. Odwróciła głowę. Powolutku. Stał tam. Cień wcale nie zniknął. Wzdrygnęła się.

Istota wyciągała w jej stronę dłoń. Długie, szczupłe palce formowały się w szpony, ale dziewczynka nie mogła poruszyć się choćby na milimetr. Słodka woń cynamonu. Intensywna. Przerażenie. Była jakby zamrożona. Chciała uciekać, ale w bestii było coś, co ją paraliżowało. Zimny palec dotknął jej policzka. Nieprzyjemny. Boli. On istniał. Czarny paznokieć rozciął skórę.

Ból. Ukłucie igły. Powolny ruch. Skóra pali w miejscu rozcięcia.

Kap, kap.

Coś ciepłego. Miała coś ciepłego na dłoni. Musiała odwrócić wzrok. Ciemność ograniczała jej pole widzenia. Dotarło to do niej. Dlaczego nie uciekała? Zupełnie jakby nawet nie potrafiła się ruszyć. Głowa opadła w dół, w stronę cieknącej krwi. To pozwoliło jej oprzytomnieć. Cisnęła poduszką. Słyszała, jak przedmiot upada. Złapała pluszaka. Ruszyła.

Biurko. Wpełzła pod nie. Czuła jak wykładzina obciera skórę nóg.

Cisza.

Ściskała z całej siły pluszową zabawkę. Nie miała odwagi się odezwać. Zapytać misia o radę?

Wzięła ciężki oddech. Potem kolejny.

Łóżko. Okno. Szafa. Nic więcej nie widziała w ciemności.

Chowała się za krzesłem biurowym. Wysłuchiwała. Dalej cisza. Cień jakby zniknął. Może zostawił ją w spokoju? Co, jeśli nigdy tak naprawdę nie istniał? Uniosła dłoń do policzka. Starła zbierającą się na skórze krew. To nie był kolejny zły sen prawda? Tym razem stale płatająca figle wyobraźnia ustąpiła miejsca przerażającej rzeczywistości. Słodki smak cynamonu na końcówce języka.

Krzesło biurowe odjechało w ciemność. Pisnęła przestraszona. Skrzypienie plastikowych kółeczek. Chciała złapać krzesło, jedyną tarczę, ale było zbyt szybkie. Zamknęła oczy. Wstrzymała oddech. Nie zauważy jej. Nie powinien jej zauważyć. Jest bezpieczna. Musi być bezpieczna.

Nie jest...

Delikatny, subtelny uścisk wokół kostki.

— Nie... — istota nie słuchała słów dziewczynki — ...zostaw!

Czuła jak sunie po dywanie. Złapać. Próbowała się chwycić. Ująć cokolwiek w drobne rączki. Palce mknęły po wykładzinie. Materiał piżamy podwinął się do połowy pleców. Wyrywała się. Krzyczała. Na plecach zostały ślady od szorstkiego materiału rozłożonego na podłodze. Pluszowy przyjaciel został w dawnym schronieniu. Była sama. Tylko ona przeciwko potworowi. Znowu wydała z siebie krzyk. Ugryzła się w język. Metaliczny smak wypełnił usta. Panika. Czysta rozpacz. Strach.

Nieświadomie chwyciła coś metalowego. Nie zamierzała puszczać. Metal? Nóżka od szafy. Dziewczynka kopnęła w powietrze. Ślepy cios był bezskuteczny. Walczyła z cieniem! Jak pokonać cień?! Coś ciągnęło ją za bosą stopę, nie chciało dać za wygraną. Znowu zamknęła oczy. Kolejne pociągnięcie. Mebel drgnął. Kolejne. Szafka zachwiała się. Palce zaczęły odpuszczać. Pociągnęło kolejny raz. Nie miała już siły dalej walczyć. Puściła. Ruszyła do ucieczki. Huk. Hałas szafy spadającej na łóżko. Łamiące się drewno.

Pokój wypełniło światło. Nabrał kolorów. Róż wpełzł na ściany, pościel, dywan i dziecięcą piżamę. Szafa, drzwi, okno, rama łóżka — one przyjęły kolor jasnobrązowy.

Ani śladu cienia.

Siwa kobieta w progu czekała na wyjaśnienia.

— Babciu? Mogę spać dzisiaj z tobą? — zapytała rudowłosa dziewczynka pośród pobojowiska rozrzuconych ubrań i połamanych mebli.

***

— Nigdy nie było żadnego potwora prawda? To była moja wyobraźnia?

— Dzieci wyobrażają sobie wiele rzeczy...
Rudowłosa, piegowata dziewczyna siedząca na błękitnej kanapie zaczęła płakać. Łzy leciały jej po policzkach. Nie odezwała się ani słowem. Zwyczajnie wpatrywała się ślepo w stolik kawowy w gabinecie. Pełen był kolorowych magazynów. Na okładce jednego z nich uśmiechnięta rodzina z dziećmi, cóż za ironia.

— Mówiłam, że kiedy opiszesz to, co wydaje ci się, że widziałaś, poczujesz się dużo lepiej — kobieta naprzeciwko mówi spokojnym tonem.

Ten głos jest pewny siebie, ambitny, ale brakuje w nim ciepła. Rudowłosa podnosi głowę. Przytakuje na jej słowa. Ubrana w garsonkę blondynka klaszcze w dłonie i z uśmiechem na ustach podnosi się z fotela. Psycholożka ma niewiele ponad 30 lat, a jednak wydaje się podchodzić do życia zupełnie odmiennie niż rudowłosa nastolatka.

— Zmyślone historie przychodzą łatwo. Zobacz, jak te kilka spotkań pomogło ci się otworzyć — pochwala swoje sposoby terapii.

Ma racje, tylko ta metoda pozwalała dziewczynie zrobić krok naprzód. Zbliżyć się do normalności. Nastolatka obdarowuje kobietę jednym, słabym uśmiechem.

— Wiele dzieci boi się ciemności, gdybyś trafiła do mnie po incydencie, to już dawno miałabyś za sobą ten strach — mówi pokrzepiająco.

Marysia czuje zazdrość względem pewności siebie, która bije od kobiety.

— Wiem, ale babcia początkowo myślała, że jest mi tylko smutno po zniknięciu rodziców.

Kobieta w garsonce stawia na stoliku kawowym talerz ciastek, jakby one miały zalepić pustkę po utracie najbliższych. Zjedzenie małego słodkiego wypieku nie było w stanie jej ich zwrócić. Nikt nie wynalazł jeszcze ciastek, które spełniają marzenia, magicznie powodują powrót zmarłych, wyłaniających się z popiołów niczym feniks. Dziewczyna sięga po jedno bez słowa. Kiedy zegar wybija godzinę szesnastą, rudowłosa wstaje. Zabiera plecak i kieruje się do wyjścia. Przekracza próg, a drzwi zamykają się zaraz za nią.

Marysia dotyka blizny na policzku. Ciało przechodzi zimny dreszcz. Wcale nie była bezpieczna. Nigdy nie będzie. Oczy zasnuwa czarna mgła. Światła w całym korytarzu gasną. W ciemności towarzyszy jej tylko słodki zapach cynamonu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top