III. "Królewskie mości"
Czarnowłosa rzuciła na ziemię opróżnione z krwi ciało człowieka. Całe szczęście, że były w na tyle ciemnym, odludnym zaułku, że nikt nawet nie pomyślał, by tam zajrzeć.
To bycie wampirem naprawdę jej się podobało.
— Ugh, mówiłam, żebyś trochę zostawiła — westchnęła Genevieve, patrząc, jak jej podopieczna się pożywia. — Teraz będzie trzeba spalić ciało.
— Mam iść na stację po benzynę czy...?
Sheppard chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, że mając pół twarzy i ubrania we krwi, ktoś może się nią zainteresować, kiedy będzie tak wędrowała przez pół miasta.
— To nie będzie potrzebne — odparła stanowczo.
Spojrzała ze znudzeniem na martwego mężczyznę. Machnęła dłonią, a ciało zaczęło płonąć.
— Woooow... Ja też tak chcę! — zadeklarowała z dziecięcą ekscytacją wampirzyca.
— Obawiam się, że ta sztuczka przysługuje tylko mnie — ostudziła jej entuzjazm brunetka. — Muszę się wyszykować na ten cały bankiet.
— Zdążysz? Nie to, że w ciebie wątpię, ale mówiłaś, że zaczyna się o dwudziestej, a jest już... Dziewiętnasta — dokończyła po sprawdzeniu godziny w telefonie.
— Mam swoje sposoby — zakończyła temat.
W wampirzym tempie udały się do mieszkania Salvatore.
Słońce już powoli zachodziło, ale dzięki otrzymanemu poprzedniego dnia od Genevieve pierścieniu, Jacqueline mogła swobodnie na nie wychodzić. Ponadto, srebrny pierścionek z ametystem zaskakująco dobrze prezentował się na jej palcu.
Kiedy Genevieve była już właściwie przy drzwiach do składziku, Sheppard nie omieszkała się zapytać, co zamierza tam robić.
— Zobaczysz. Będę za jakieś pół godziny.
Powiedziawszy to, przeszła przez drzwi. Co ciekawe, Jackie była niemal pewna, że jej nowa przyjaciółka wcale nie weszła do znanego jej już składziku na miotły. Ukradkiem zobaczyła, że wampirzyca przechodzi do jakiejś wytwornej sypialni. Lecz gdy otworzyła kilka chwil później drzwi ujrzała tylko szczotki, zmiotki i wiaderko z mopem. Ani śladu Genevieve.
Tymczasem Salvatore trafiła do swojej sypialni w podziemiach. Żaden król nie wstydziłby się takiej mieszkać. Ani królowa.
Posadzka i nieliczne filary wykonane były z czarnego marmuru, zaś ściany miały przygaszoną, bordową barwę. W samym centrum pomieszczenia stało wielkie, małżeńskie łoże z baldachimem i mnóstwem poduszek. Lecz to nie łóżko czy kolumny w jej pomieszczeniu ją teraz interesowały, a wielka, niewiarygodnie pojemna szafa i toaletka ulokowane w drugiej części komnaty.
Nie zwlekając, udała się wziąć kąpiel do jej prywatnej łazienki, urządzonej w mniej więcej tym samym stylu, co sypialnia.
Wyszła czterdzieści minut później w samym, trochę prześwitującym szlafroku i mokrych włosach.
Kiedy usiadła przy toaletce, usłyszała pukanie.
— Proszę! — zawołała donośnie.
— Wybacz, że przeszkadzam, królowo, ale Pokutnicy ogłosili strajk. Chcą przeniesienia do grzechów ciężkich — oznajmiła blondynka, gdy tylko weszła do pokoju.
Miała na sobie czarny kostium kata i zabójczo wysokie szpile.
— Ugh, znowu oni? Żadnej ogłady — bąknęła pod nosem podczas nakładania na twarz pudru.
— Co mam zrobić, pani?
— Żadna królowa czy pani, już mówiłam, że masz do mnie mówić Genevieve, Blair — przypomniała o tym jej asystentce. — Przyprowadź do mnie ich lidera. Malcolm, tak?
Demonica kiwnęła głową i opuściła jej komnatę.
Genevieve ledwo się umalowała, a już nawiedziła ją Blair wraz z Malcolmem u boku. Przejechała usta karminową szminką i podeszła do tamtej dwójki.
Malcolm okazał się być wychudzonym (zresztą jak większość demonów), czarnowłosym mężczyzną o trupio bladej skórze. Gdyby był człowiekiem, dałaby mu dwadzieścia lat.
— Pani... — pokłonił się lider piekielnego zgromadzenia.
— Słyszałam, Malcolmie, że ty i twoi podopieczni postanowili urządzić zastój w piekle, które w każdej chwili powinno prężnie działać. Może zechcesz mi to wyjaśnić? — poprosiła, wywiercając mu wzrokiem dziurę w oczach.
— Królowo... — mówił z opuszczoną głową. — Jak wiesz, nasz oddział należy do najsumienniejszych we wszelkich czeluściach piekielnych, dlatego chcemy prosić, by wasza miłosierność pozwoliła nam zacząć pracować z ludźmi, których sumienie wciąż jest czyste, mimo słodkich okropności, jakie popełnili. Jednocześnie zapewniamy, że podołamy zadaniu...
— Drogi Malcolmie... Zdajesz sobie sprawę, że nad duszami, o których mówisz, pracuje już specjalna grupa dobrze wyszkolonych i doświadczonych demonów? Sami Pożeracze? Jednak daję ci szansę. Powiedz proszę, w jaki sposób twoja grupa torturowałaby ludzi bez wyrzutów sumienia.
— Przekazaliśmy naszą ofertę urzędniczce Blair i...
— Już zapomniałeś, co obiecywałeś, że nie możesz mi tego wyrecytować? — syknęła, przerażając tym Malcolma.
— Oferujemy osiemnastogodzinne puszczanie płaczu dzieci, regularne ataki stawonogów w rozmiarze XXL, symulator porodu... — wymieniał cienkim głosem.
— Hm... Nie powiem, ciekawa oferta, wiele o was mówi — rzekła z przekonaniem brunetka.
— Naprawdę? Czyli dostajemy tę robotę?
— Prawie — uśmiechnęła się upiornie. — Blair, notuj — poleciła. Blondynka natychmiast wyciągnęła papier i pióro. — Ja, Jej królewska mość Genevieve Vivianne Salvatore I, Odnowicielka, zasiadająca na srebrnym tronie władczyni Pandemonium oraz królowa wszelkich czeluści piekielnych, następczyni niosącego światło zarządzam, że grupa Pokutników od teraz będzie się zajmowała sektorem 8A i 8B, zajmując tym samym miejsce Szeptaczy, którzy to zajmą miejsce Pokutników w sektorach 5A, 5B i 5D.
Zakończyła swój dekret z uniesioną głową. Dostrzegła, jak Blair złośliwie uśmiecha się do Malcolma.
— Ale pani! Sektor 8A i 8B to przecież...!
— Sektor wariatów i osób z chorobami psychicznymi? — dokończyła niewinnym głosem. — Skoro macie takie świetne pomysły i odwagę, by rozpoczynać strajk pod moimi rządzami, jestem pewna, że poradzicie sobie w sektorze ósmym. Natomiast Szeptacze z pewnością ucieszą się z przenosin.
Cóż, piekło było prawie jak korporacja. Na górze stała szycha, która wszystkim rządziła, dalej byli jej zaufani doradcy i pomocnicy, następnie szanowani, zasłużeni pracownicy, a dalej beztalencia i szczury, które nie zdążyły się jeszcze wybić. Ci lepsi, którzy osiągali lepsze wyniki trafiali do sektorów, gdzie nie musieli się aż tak wysilać bądź tych, gdzie wystarczy pogilgotać śmiertelnika, by zaczął błagać o litość. Sektor ósmy był swego rodzaju karą - nikt nie chciał pracować z psychopatami, na których właściwie nic nie robiło wrażenia.
— Ale królowo...!
— Śmiesz podważać moje decyzje? — zapytała siejącym zgrozę tonem. — Tak myślałam. Antonio!
Do komnaty wszedł tym razem rosły, muskularny demon pełniący funkcję jej "ochroniarza". Cóż, ochraniać jej nie musiał, ale niejednokrotnie już zdarzyło mu się eskortować niezadowolonego z edyktu demona. Tak też miało być teraz.
— Wyprowadź Malcolma i odprowadź go do sektoru ósmego. Przy okazji zabierz całą grupę Pokutników. Och, a ty, Blair, przyprowadź do mnie Veronicę — poleciła.
Zarówno Blair, jak i Antonio przytaknęli i w trymiga wykonali jej rozkazy. Chwilę później dołączyła do niej aż nazbyt znaną jej demonica - Veronica. O ile malować umie się bardzo dobrze, tak z upinaniem oszałamiających fryzur w pojedynkę idzie jej nieco gorzej. Tym oto zajmowała się Veronica, czasami również manicurem, lecz dziś Genevieve miała akurat zrobione paznokcie.
— Czy to wszystko, kró... Genevieve? — spytała blondynka, stojąc przy drzwiach.
— W jak najlepszym porządku, Blair. Możesz odejść — pozwoliła. Demonica mimo wszystko i tak ukłoniła się przed wyjściem.
Tymczasem Genevieve, której włosy rozczesywała już Veronica, powiedziała pod nosem coś, czego obawiała się, przyjmując tę robotę.
— Jednak da się polubić to całe królowanie...
Dwie godziny później, całkowicie gotowa, wróciła do Nowego Orleanu przez drzwi jej łazienki. Tym razem wyszła z sypialni, nie ze składzika na miotły. Nie mniej, zszokowało to oczekującą na jej powrót od dwudziestu siedmiu minut Jacqueline.
— Wow... Ty... Wow — musiała przyznać jej podopieczna.
Jej nowa przyjaciółka odziana była teraz w krwistoczerwoną, pokrytą gdzieniegdzie koronką kieckę sięgającą kolana. Miała długie rękawy, acz odkrywała ramiona. Przylegała do ciała, lecz nie na tyle, by przechodnie uznali ją za pannę lekkich obyczajów. Wzrostu dodawały jej dziesięciocentymetrowe, czarne szpilki z wysadzonym diamentami obcasem. Włosy miała wyjątkowo rozpuszczone, aczkolwiek mocno polakowane, z wciśniętym w nie grzebykiem. Owszem, diamentowym. Tej nocy miała lśnić. Twarz zdobił wyrazisty, ciemny makijaż.
— Twoja reakcja chyba wpasowuje się w moje oczekiwania — odrzekła uśmiechnięta diabelsko Salvatore. — Wezmę tylko torebkę i mogę iść...
W swojej sypialni nie tylko wyciągnęła z szuflady jedną z jej torebek, ale także zapięła sobie diamentowe kolczyki. Za jej naszyjnik i pierścionek służyły te podarowane od Lucyfera.
— Tak z ciekawości i na przyszłość, gdybym też chciała sobie sprawić taki outfit... Ile to wszystko kosztowało? — zapytała Sheppard, dalej nie mogąc się napatrzeć na jej strój.
Otworzyła usta i już chciała wymieniać firmy, z jakich są te rzeczy, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
— Dużo — odpowiedziała jedynie.
Czego można się było spodziewać po Pradzie, Choo, Balenciadze i diamentach?
Nie zwlekając dłużej, wyjęła z torebki czerwoną maskę posypaną gdzieniegdzie srebrnym brokatem, do której przyczepione były czerwone piórka i zawiązała na głowie, uważając, by nie uszkodzić fryzury.
Mogła zacząć lawirować nowoorleańską śmietankę towarzyską.
***
Pierwszym co zobaczyli Klaus i Rebekah, wchodząc na teren ich dawnego domu, były tancerki akrobatyczne i kelnerki noszące tace z wykwintnymi szampanami. Blondyn uśmiechnął się delikatnie, gdy przypomniał sobie ich dawne przyjęcia, a tych było naprawdę sporo. Jego siostra nie wydawała się natomiast tak zadowolona. Owszem, ubóstwiała takie bankiety, ale gdy to ona je przygotowywała, nie zdradziecki Marcel.
— Z pewnością mamy odpowiednie tło dla dzisiejszego wydarzenia — powiedział na ucho do Rebeki Niklaus.
Pierwotna rozpromieniła się nagle, dostrzegając kogoś w tłumie. Tak jak większość, miała na sobie dość ekscentryczny strój, nie mniej był zjawiskowy. Ubrana w strój anioła Camille O'Connell wydawała się być wręcz przytłoczona spektakularnością bankietu. Brat Rebeki nie podzielał jej entuzjazmu.
— A co ona tu robi? — spytał zdenerwowany.
— Jest idealnym sposobem na odwrócenie uwagi Marcela. Nowa dziewczyna w sali pełnej wampirów.
Podczas gdy Klaus wziął pod ramię Camille, postanawiając jednak uwzględnić w planie pomysł siostry, Rebekah udała się po szampana. Wiedziała, że nie przeżyje tęsknych spojrzeń Gerarda to barmanki bez zapasu procentów we krwi.
Jej eks prędko do niej dołączył.
— Chciałaś być miła, zapraszając ją tutaj? — przemówił, najwyraźniej niezbyt zadowolony ze stanu rzeczy.
— Wygląda oszałamiająco, nieprawdaż? — odpowiedziała pytaniem na pytanie z sukowatą miną.
Jak to ładnie ujęła O'Connell, za cenę tej kiecki mogłaby opłacić czesne. Warto było wykorzystać bankowy sejf, by jeszcze bardziej podburzyć obecnego króla Nowego Orleanu.
— Wygląda. Nie mniej wciąż nie jest osobą, którą najbardziej chciałbym zobaczyć u mego boku na tym bankiecie — odrzekł dość tajemniczo.
Wpierw pomyślała, że chodzi o nią, bo przecież ile Marcel może mieć dziewczyn? Jednak moment później Marcellus rozwinął swoją myśl.
— Poznałem ją kilka dni temu. Zjawiskowa i pełna zagadek dziewczyna, dość zadziorna. Wampirzyca, jak my. Musisz ją poznać — uśmiechnął się do niej złośliwie. Nigdy nie mówiłby tym tonem o Vivianne, która tak naprawdę działała mu na nerwy, lecz musiał jakoś zetrzeć swojej byłej ten uśmieszek z twarzy. — Liczę, że niedługo się pozna... cie — przerwał nagle słowo, gdyż jego uwagę przykuła wyłaniająca się z tłumu brunetka. — Chyba nawet ją widzę. Miłego wieczoru.
Nie trzeba było chyba wspominać, że aparycja "Vivianne" była tego wieczoru wręcz idealna, zapierająca dech w piersi. Nie tylko Marcel zwrócił na nią uwagę, gdy się ujawniła. W dodatku w przeciwieństwie do Camille, ona wydawała się doskonale odnajdywać na przyjęciu.
Gerard niezwłocznie do niej podszedł i ucałował w rękę. W tej masce ledwo ją poznał. Cóż, Rebekah w ogóle jej nie poznała. I całe szczęście.
Genevieve obdarzyła go serdecznym uśmiechem.
— Teraz przekonałam się wreszcie, że król Nowego Orleanu potrafi urządzać najlepsze przyjęcia. Mój strój jest odpowiedni? — spytała niby nieśmiało, by połechtać swoje ego.
Czarnoskóry zjechał ją wzrokiem. Opisanie jej wyglądu zajęło mu chwilę.
— Wyglądasz aż za dobrze. Skąd ty się wzięłaś? — zapytał, szczerząc się.
— Wypełzłam prosto z piekła — odpowiedziała wprost, właściwie zgodnie z prawdą. No, może nie wypełzła, ale na pewno w nim nie tak dawno przebywała.
— Gdy tak to mówisz, brzmi prawie jak prawda. Zatańczymy?
— Z rozkoszą — zgodziła się i podała mu dłoń.
Wampir nie zauważył rosnącego na jej buzi szatańskiego uśmiechu. Odkąd została królową "grajdołu", jak zwykł nazywać piekło Lucyfer, wprawiła się w nich.
Utwór zmienił się nagle na dość wolny hit jazzowy. Gerard złapał brunetkę jedną ręką za biodro, drugą za dłoń. W końcu zaczęli tańczyć.
— Skoro mamy już tak przyjemną atmosferę, może opowiesz mi, jak przemieniłaś się w wampira? — zagadnął po kilku chwilach.
— Cóż, nie nazwałabym tego emocjonującą historią, ale niech ci będzie. Mieszkałam w całkiem przystępnej posiadłości z ojcem i braćmi, matka zmarła kilka lat wstecz. Pewnego słonecznego dnia schronienie u nas postanowiła znaleźć pewna dama, której dom w Atlancie spłonął. Okazała się, jak mogłeś się domyślać, wampirem. Prędko omotała moich braci, sprawiając, że zaczęli się kłócić niemal non stop, nie widząc winowajcy w tym wszystkim. Mój ojciec, jeden z założycieli naszego miasteczka, zaczął domyślać się tożsamości ów damy i kilku podobnych jej znajomych, dlatego stworzył z innymi założycielami sojusz, który w następnej kolejności postanowił uwięzić potwory w krypcie. Wampirzyca, niezła suka, postanowiła w ramach zemsty, jako że wszystkiego się domyśliła, regularnie podawać moim braciom swoją krew, aby w razie czego i oni stali się wampirami, na złość naszemu ojcu. Traf chciał, że krew przypadkowo wypiłam i ja i podczas rozboju, który miał miejsce jeszcze tego samego dnia, zostałam zabita. Tralala, krew, pierścień słoneczny od miejscowej wiedźmy, żywot wampira. Koniec — zakończyła z lekkim uśmiechem.
— Wow... Trudno mi więc wyobrazić sobie interesującą historię, skoro ta jest dla ciebie nudna — skomentował jej wywód Gerard.
— Nudna może nie jest, ale mi zbrzydła. Bracia wałkują ją od niemal dwustu lat... — jęknęła, przypominając sobie ich kłótnie i wywlekane nieustannie argumenty. — Swoją drogą, niezłe z nich ziółka.
— O nich również mi opowiesz? — zaproponował. Chciał wiedzieć o tajemniczej nieznajomej (choć teraz już bardziej znajomej) jak najwięcej.
— Nie w tym tańcu, chyba nadeszła pora na zmianę — oznajmiła z triumfem, acz Marcellus nie przyjął tego do wiadomości i dalej z nią tańczył. — Zaborczy typ, huh? Dobrze więc, opowiem ci o nich. Ale wpierw ty powiedz mi coś o sobie. Jak stałeś się królem?
Ugh, ile jeszcze... Dla Genevieve w Marcelu wszystko było irytujące. Gdyby nie jej plan, już dawno by go sobie odpuściła i poszła poflirtować z podpitym barmanem na złość Klausowi. Choć z drugiej strony, tańczenie z Marcelem wywoła u niego większą złość.
Lecz póki co tańczył z nudną jak flaki z olejem barmanką z Rousseau's.
— Nie byłem pierwszym królem, przede mną był inny, a ja byłem jego... Hm, giermkiem? W każdym razie, jego prawą ręką. Z pewnych przyczyn opuścił Nowy Orlean, zostawiając mi cały swój dobytek, a jego nauki nie poszły w las. Teraz, sto lat później, mam całą armię wampirów i znacznie wyższą od niego pozycję. To jak, teraz twoja kolej?
— Cóż za wyczerpująca wypowiedź! — zawołała, wiedząc, że Marcel się nie wysilił. Ale że tę historię i tak dobrze znała, wolała przejść dalej. — Moi bracia... Cóż, często zachowują się jak dzieci, w dodatku młodszy dość często wyłącza człowieczeństwo, a wtedy jest doprawdy nieokiełznany. Drugi jest taki cały czas, choć w mniejszym stopniu. Jednak ostatnio się jakoś opamiętali, chwała Bogu. Czuję się za nich odpowiedzialna, mimo że nie jestem najstarsza z rodzeństwa. Mają tendencje do wpakowywania się w kłopoty i wymyślania kolejnych powodów do pożarcia się. Chociaż nie muszą, historia z damulką z Atlanty była ich pretekstem do awantur przez ostatnie półtora wieku.
Tymczasem Klaus, który do tej pory tańczył z uroczą Camille, licząc na przyczepienie się do nich Gerarda, wreszcie spojrzał w jego stronę. Wiedział, że skoro tyle czasu tańczył z jego dziewczyną, a on nic sobie z tego nie robił, coś musiało być na rzeczy. I było. Bowiem Gerard zajęty był swoją własną towarzyszką i w dodatku wydawał się całkiem zadowolony z jej obecności. Dojrzał z daleka mordującą tę parkę wzrokiem Rebekę. A pomyśleć, że jeszcze kilka minut temu uważał, że jest inteligentna.
Ponownie przeniósł wzrok na O'Connell i użył na niej perswazji.
— Czekaj grzecznie, aż ja albo Marcel do ciebie wrócimy.
Wypowiedziawszy to, udał się do Marcela, chcąc pogadać z nim lub z jego partnerką, kimkolwiek była.
— Wiem, co czujesz, ostatnimi czasy również czuję się za kogoś odpowiedzialny... O, kogóż to widzę, Klaus! Postanowiłeś dotrzymać nam towarzystwa? — szczerzył się do niego bezczelnie Gerard.
— Żebyś wiedział. Kim jest twoja znajoma? — zapytał, będąc na skraju wytrzymałości.
Brunetka uśmiechnęła się zwycięsko i rozwiązała maskę, ukazując mu swoją twarz.
— Jak mija wieczór, Nik? — spytała słodko, nic nie robiąc sobie z jego obecności.
— Genevieve?
Teraz to dopiero Marcel się skołował.
— Genevieve? — powtórzył głupawo czarnoskóry, patrząc na wampirzycę.
— Owszem, Genevieve Vivianne. Jak sam widzisz, Vivianne naprawdę jest moim imieniem. Tyle że drugim — wyjaśniła. Zadowolenie nie znikało jej z twarzy.
— Co ty tu robisz — warknął blondyn, patrząc na swoją eks.
— Nie widać? Bawię się — zachichotała. — Och, i może to już nie ta pamięć, ale wydawało mi się, że nie chcesz mnie widzieć. Słuchać pewnie też, więc lepiej się ulotnię. Pójdę spróbować ponczu, podobno jest pyszny. Miło było, Marcellusie — pożegnała się i ruszyła w kierunku wcześniej wspomnianego celu.
W międzyczasie Gerard mierzył złowrogo wzrokiem pierwotnego.
— Ty ją znasz? — zadał pytanie, nie kryjąc swego skołowania.
— Mhm. To moja eks. Wspominałem o niej — oświecił go, nie starając się nawet kłamać. Skoro Salvatore już zacieśniła z nim więzy, nie było w tym celu. Jest pewien, że Marcel mimo wszystko w obecnej sytuacji prędzej uwierzyłby jego świrniętej byłej niż jemu.
— Ta, która zniknęła?
— Postanowiła się pojawić. Cóż, nasze kontakty nie są ciepłe i najpewniej próbuje się jakoś zemścić.
— Ona? — nie powstrzymał się od śmiechu. — Bez obrazy, ale nie wydawała się być najinteligentniejsza.
— To tylko oznacza, że dobrze gra. W chwilach, gdy jesteśmy przeciwko sobie jest istną żmiją, która zmiecie wszystko ze swojej drogi, by osiągnąć cel. Kilka miesięcy temu podpaliła mi dom — syknął, przypominając sobie złe wspomnienia.
— Ona? — dalej nie dowierzał. — Jeżeli nie przesadzasz, szczerze ci współczuję. Szurnięta była bywa gorsza niż najwredniejsza teściowa. Trzymaj się — pokrzepił go i klepnął w ramię.
Albo mu się zdawało, albo Gerard stawał się coraz bardziej bezczelny.
Patrzył, jak postanawia nareszcie dotrzymać towarzystwa Camille. Korzystając z sytuacji, podszedł do sączącej poncz Salvatore.
— Zapytam powtórnie: co ty tutaj, do licha, robisz?!
— Odpowiem tak samo: dobrze się bawię. Poza tym, co ci do tego, Nik? Chyba jasno mi przekazałeś, że nie masz ochoty mnie widzieć ani ze mną rozmawiać. Coś się zmieniło?
— Tak, teraz chcę ci przekazać, byś przestała się wtrącać w moje życie! — uniósł się, przez co kilku ludzi nieopodal dziwnie się na nich spojrzało.
— Twoje życie, hm? Powiedz mi, Nik, czy jakkolwiek i w czymkolwiek ci przeszkodziłam? Nie wydaje mi się. Jeżeli chcesz znać prawdę, proszę bardzo. Idąc do ciebie, do baru, spotkałam po drodze Marcela, porozmawialiśmy chwilę. Trzy dni temu również na niego natrafiłam, wtedy zaprosił mnie na bankiet, a dziś zaprosił do tańca. Tyle, jeżeli chcesz wiedzieć. Nie naburmuszaj się tak, bo jeszcze pomyślę, że jesteś zazdrosny. Widzisz? Tak wygląda zdrowe podejście. A teraz wybacz, udam się przypudrować nosek. Spróbuj tej zielonej galaretki, którą nosi na tacy ta ruda, poezja — poleciła i, jak zapowiedziała, pokierowała się do łazienki. Niklaus, zanim była poza jego zasięgiem, zatrzymał ją. Chwycił jej przedramię i zmusił do spojrzenia mu w oczy. — Coś jeszcze?
Postanowił się poddać i puścił ją. Milisekundy później, obok niego pojawiła się jego siostra.
— Mam zwidy czy dziewczyną tańczącą z Marcelem była Genevieve? — spytała niemal oniemiała.
— O dziwo, z twoją głową wszystko jest w porządku. Nasza stara przyjaciółka postanowiła zaprzyjaźnić się z Marcelem.
— Świetnie — sarknęła pierwsza wampirzyca. — Jeszcze tego nam brakowało. Kiedy zacznie się nasze show?
— Oby... — zaczął zniecierpliwiony, jednak jego niezadowolona mina prędko przerodziła się w szatański uśmiech. Do towarzystwa dołączył Diego i zmierzał w stronę Marcela. — Zaraz.
— W taki razie znikam. Nie spieprz tego — poradziła złośliwie bratu.
Blondyn nieszczególnie się tym przejął, bowiem zajęty był obserwowaniem Gerarda, na którego to twarzy pojawiała się coraz większa wściekłość. Opuścił O'Connell i udał się do Thierry'ego. Zaraz potem przyparł go do ściany. Na oczach Camille. I dobrze, kiedy on będzie podbijał miasto, on będzie zajęty swoją dziewczyną i wmawianiem jej, że wcale nie jest bezwzględny.
Gerard wziął Thierry'ego na słówko na większej osobności i... cóż, nie był dla niego zbyt przyjemny, czego świadkiem była patrząca na nich Camille. Widząc, jak Marcel wychodzi ze swoim podwładnym i kilkoma innymi wampirami na ulicę, Klaus ruszył za nimi.
Zaczaił się w zaułku, by nie być narażonym na magię dziewczyny Thierry'ego - Katie, która właśnie zbliżała się do nich z impetem, mamrocząc pod nosem słowa zaklęcia. Wkrótce potem Marcel i pozostali padli na ziemię.
Gerard próbował wstać, by dokopać wiedźmie, jednak nawet z pomocą Daviny mu się to nie udawało. W ostatniej chwili, już gdy Katie miała wbić Marcelowi kołek w serce, Klaus ujawnił się i nadzwyczaj szybko złamał dziewczynie kark.
Przyglądająca się temu wszystkiemu z balkonu Genevieve uśmiechnęła się delikatnie. Plan Klausa się powodził, a co za tym idzie, jej plan. Pogratulowała mu w duchu - powoli stawał się starym sobą. W Mystic Falls jego zaradność nieco zmalała za sprawą Salvatore, bowiem to ona pozbywała się niemal wszystkich wrogów z ich otoczenia, w Nowym Orleanie Niklaus musiał radzić sobie sam. Aż przyjemnie się patrzyło, jak manipuluje Gerardem.
Niemal zrobiło się jej przykro na myśl, że będzie musiała odebrać mu tę chwałę.
***
Po całym tym wydarzeniu, Klaus i Marcel znaleźli sobie miejsce na balkonie posiadłości Gerarda z whisky w ręku. Mikaelson wciąż rozmyślał nad tym, co planowała Genevieve. Był niemal pewien, że zamierza uniemożliwić mu zdobycie miasta, by zostało w rękach Marcela, ale po tym, jak nijak zareagowała podczas ataku Katie... Ewidentnie próbowała zacieśnić więzy z Marcellusem, najpewniej, by go podjudzić i uchronić przed utratą Nowego Orleanu. Przeszkodził jej w tym, chociaż... Genevieve jest zbyt inteligentna, aby wpaść jak śliwka w kompot już po kilku dniach. Miała ukryty cel. Jaki?
Tego nie wiedział.
— Jak wiele widziała Camille? — spytał Gerard, nawiązując do incydentu, jaki nie mógł przejść dziewczynie koło nosa.
— Tylko kłótnię. Naprawisz to — pokrzepiał go "przyjaciel". Tak naprawdę po prostu nie chciał, by zbliżył się z Genevieve.
— Najwyraźniej obie nasze dziewczyny są nas obrażone... — westchnął czarnoskóry.
— Po pierwsze i najważniejsze, Marcellusie, Genevieve nie jest moją dziewczyną, nigdy tak naprawdę nie była. Po drugie, nie nazwałbym tego zwykłym obrażeniem się. Jak mniemam, Camille jest teraz zniesmaczona twoją postawą, zaś Genevieve... Jest znacznie bardziej skomplikowaną kobietą niż myślisz. Pewnie wdraża w życie już swoją zemstę. Albo udaje, że ją wdraża, by wyprowadzić mnie z równowagi.
— Zemstę? Co by niby miało nią być? — dociekał.
— A któż to wie... — przyznał pierwotny. — Chodzę po tym świecie już od ponad tysiąca lat, a jeszcze nie spotkałem tak tajemniczej, nieprzeniknionej kobiety.
— Powodzenia, przyjacielu...
Blondyn obrócił się na moment w inną stronę, wiedząc, że mimowolnie się uśmiechnie. Żerować na współczuciu Marcela? Na to by nie wpadł.
Jak to sam ujął Gerard jakieś dwie godziny temu, Genevieve nie wydała mu się najinteligentniejsza, pomimo że mądrością przewyższa go pewnie stukrotnie. Może on zrobi to samo? Zacznie udawać głupszego niż jest przed swoim byłym wychowankiem? Skoro nawet Salvatore uznała to za sprytne, musiało takie być.
— Uratowałeś mi życie. Jestem ci coś winien. Chciałeś odzyskać brata, przynajmniej tak się odwdzięczę.
Jak widać nie tylko plan Genevieve się powodził.
Ucieszył się w duchu. Rebekah i Hayley wreszcie przestaną mu suszyć głowę. A on odzyska brata.
***
Król Nowego Orleanu niezwłocznie udał się do Daviny, by odebrać od niej Elijah. Czuł się to winny Klausowi, zwłaszcza po tym, jak uchronił go przed Katie. Jak bardzo podejrzliwy by nie był, musiał się jakoś odwdzięczyć.
Gdy tylko pojawił się na poddaszu, szesnastoletnia czarownica od razu go uściskała.
— Marcel! Nic ci nie jest, jesteś cały? — dopytywała zmartwiona.
Mimo licznych wątpliwości, jakie wzbudziła w niej tajemnicza, acz niezwykle przekonująca Genevieve, Marcel nadal był dla Claire ważny. Wciąż był tym, który uratował ją przed śmiercią podczas żniw i tego nic nie mogło zmienić.
— Dziękuję. Cokolwiek zrobiłaś, poczułem to, pomogło mi — wyznał serdecznie czarnoskóry.
— Czy... to był pierwotny? — zapytała, chcąc się upewnić czy Genevieve aby na pewno nie kłamała.
— Klaus uratował mi życie — odpowiedział, potwierdzając jej obawy.
Zmrużyła oczy i spojrzała na niego zdumiona. A zdumieniu nie było końca.
— Wszystko naprawię. Na początek oddam mu brata.
Gerard z uśmiechem kierował się w stronę trumny Elijah, nic nie robiąc sobie z tego, co kotłowało się w głowie Daviny. Raz wrogowie, raz przyjaciele... Oszaleć można.
— Nie! — zawołała. Zatrzymał się, by obdarzyć ją zszokowanym spojrzeniem. — Najpierw mi wszystko wyjaśnisz. Przecież mówiłeś, że pierwotni są niebeczpieczni.
— Okazało się, że się myliłem. Davino, pozwól mi odwdzięczyć się przyjacielowi — poprosił, czując, że bawią się w jakąś ciuciubabkę.
— Co cię z nimi łączy — nie poddawała się wiedźma.
— Przyjaźń, pomyliłem się, co do ich zamiarów, to tyle. Czy możesz już oddać mi Elijah?
— A co z Rebeką? Przecież sam mówiłeś, że...
— Rebekah tamtego dnia zachowała się bardzo lekkomyślnie, dlatego byłem taki wściekły. To moja stara znajoma, podobnie, jak Klaus.
— Wyjdź.
Marcel zmarszczył brwi, myśląc, że się przesłyszał.
— Co? — powtórzył, śmiejąc się pod nosem. To był jaki nieśmieszny żart czy jak?
— Wyjdź! — krzyknęła donośnie, patrząc na niego z wymalowaną na twarzy złością i oburzeniem. O co mogło jej chodzić...?
— Davina! — próbował do niej jakoś dotrzeć. Próbował.
Nastolatka uniosła rękę i sprawiła, że Gerard wylądował pod ścianą na korytarzu. Nim zamknęła mu drzwi przed nosem, postanowiła przekazać mu pewną wiadomość.
— Wróć, kiedy postanowisz być ze mną szczery.
Cóż, ten dzień można by opisać następująco:
Jego królewska mość Marcellus Gerard chylił się ku upadkowi, a wypychały go w tę stronę własna naiwność i niedomyślność.
Niklaus Mikaelson był na najlepszej drodze do wrócenia na tron i mianowania się ponownie jego królewską mością Niklausem, królem Nowego Orleanu.
Zaś jej królewska mość Genevieve Vivianne Salvatore szykowała się do zyskania kolejnej korony, tym razem złotej.
Ostatnimi czasy sporo się w Nowym Orleanie uzbierało królów i królowych.
***
Co mogę powiedzieć, bardzo przyjemnie pisało mi się ten rozdział. To już ostatni przed rozpoczęciem roku szkolnego - przez niektórych tęsknie wyczekiwanych, przez innych przeklinanych.
Do następnego xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top