42

Lila

- Mój Boże, skarbie.

Odwróciłam się powoli w stronę Daggera. Nie krępowałam się nawet swojej nagości. Pozwoliłam, aby pościel zsunęła się z mojego ciała i odsłoniła moje pośladki.

Spojrzałam na mojego udręczonego przyjaciela. Brunet miał podkrążone oczy. Wbijał sobie paznokcie w dłonie. Jego ręce drżały, a on sam ledwo stał na własnych nogach. Wyglądał jak sto nieszczęść, a ja nie miałam nawet wystarczająco dużo siły, aby wstać i go przytulić. 

Dagger wolnym krokiem do mnie podszedł. Usiadł na brzegu łóżka. Moje piersi były odsłonięte, ale on wcale na nie nie patrzył. Wpatrywał się jedynie w moje oczy. Zaciskał wargi, jakby obawiał się, że się rozpłacze, gdy coś powie.

Mężczyzna pochylił się i pocałował mnie w policzek. Jego ręka, którą położył na moim ramieniu, drżała. Byłam taka słaba po gwałcie, że nie mogłam w jakikolwiek sposób odwzajmnić jego delikatnej pieszczoty. 

Zdawałam sobie sprawę, że Miguel celowo przywołał do swojej kajuty Daggera, aby ten się mną zaopiekował.  Obawiałam się tego, że Miguel za kilka chwil pozbawi życia swojego przyjaciela z mojego powodu, ale nie mogłam nic na to poradzić. Musiałam pogodzić się z brutalną naturą mojego męża i go wspierać. 

Gdyż on dla mnie gotów był zabić kogoś, kogo znał od lat.

- Lileczko, przepraszam. 

- Dagger, nie masz za co.

- Właśnie, że mam! - oburzył się, osuwając się na kolana. Chwyciłam go odruchowo za nadgarstek, aby się ode mnie nie oddalił.

- To nie twoja wina, Dagger. Nikt nie mógł tego przewidzieć. Równie dobrze mogę powiedzieć, że to moja wina, skoro nie poszłam z Miguelem pożegnać Viciousa. Byłam zmęczona i chciałam odpocząć, a Hector to wykorzystał. Nie martwmy się. On zaraz będzie...

- Martwy?

Przełknęłam ślinę, gdy Dagger to powiedział. Moje obawy stały się rzeczywistością. Hector naprawdę miał zaraz umrzeć.

- Skarbie, zasłużył na śmierć. Nie żałuj go. Wiem, że masz dobre serce, ale nie możesz nic poradzić na to, że Hector nas zdradził. Dotknięcie żony kapitana bez jego zgody w dawnych czasach było brutalnie egzekwowane. Kapitanowie rzadko mieli żony i dzieci, ale jeśli je mieli, dbali o nie i szanowali. Załoganci wiedzieli, że choćby krzywe spojrzenie w kierunku żony kapitana grozi śmiercią bądź poważnym kalectwem. Jestem zadowolony, że Miguel poszedł po rozum do głowy.

- Nie jesteś na mnie zły? Przecież jestem tu od kilku dni. Hectora znaliście od lat.

- Lileczko, nie przejmuj się tym - poprosił łagodnie, obejmując dłońmi moją twarz. - Hector to skurwysyn. Jestem na niego cholernie wściekły. Jutro mamy ważną akcję i Miguel chciał, żebyśmy się odprężyli, a śmierć przyjaciela nie będzie dla załogi pozytywnym bodźcem. Nie możemy jednak patrzeć na bezkarność załogi.

Dagger nawet w tak okrutnej chwili potrafił zachować zdrowy rozsądek. Zazdrościłam mu tego. Też chciałabym być taka twarda i pewna siebie. 

Przymknęłam oczy, rozkoszując się bliskością mojego przyjaciela. Celowo zamknęłam oczy, aby Dagger nie powstrzymywał się, jeśli chciał się rozpłakać. Przy mnie mógł płakać. Nigdy bym go za to negatywnie nie oceniła. Zależało mi na nim, gdyż był dobrym człowiekiem. Chyba najlepszym, jakiego kiedykolwiek spotkałam. 

Życie nie było sprawiedliwe. Tacy ludzie jak Hector, którzy byli okrutni i pozbawieni sumienia, mieli powodzenie u kobiet. Tymczasem oszpeceni mężczyźni tacy jak Dagger, nie mieli tyle szczęścia.

Dałabym wiele, aby mój przyjaciel znalazł dla siebie kobietę, która kochałaby go za to, kim jest, a nie za to, jak wygląda. Gdybym mogła, podzieliłabym swoje serce na pół i część miłości podarowałabym Daggerowi, ale wówczas nie byłabym fair w stosunku do Miguela. On był moim mężem. Skoro był dla mnie gotów zabić przyjaciela, który mnie zgwałcił, znaczyło to tylko tyle, że Miguel mówił prawdę. 

On naprawdę mnie kochał.

Miguel

- Co się dzieje?! Kapitanie?!

- Kurwa, Brzytwa go zabije! 

- Co ty zrobiłeś, Hector?!

Do moich uszu docierały krzyki moich załogantów. Byli przerażeni tym, co lada chwila miało nadejść. Sam byłem kłębkiem nerwów. Obawiałem się, że to będzie koniec pewnego etapu. Bałem się, że egzekucja Hectora w pewnym sensie zniszczy naszą piracką rodzinkę. Za nic tego nie chciałem, dlatego musiałem być pewny siebie i wyważony. Choć zachowanie spokoju w tak bolesnej dla nas wszystkich sytuacji było niezwykle trudne. 

- Yuno, podaj mi sznur. Muszę związać mu ręce. 

Z gardła Hectora wydarł się kolejny nieartykułowany dźwięk. Biedak próbował się uwolnić, ale sznur oplatający jego szyję uniemożliwiał mu pełną swobodę ruchów. Dopływ tlenu do mózgu był ograniczony, dlatego Hector powoli się poddawał. 

Dzięki pomocy Yuno i Diablo udało mi się w pełni obezwładnić Hectora. Diablo związał mu razem nogi, a Yuno wykręcił mu ręce za plecy i spętał je ostrym sznurem. Ja z kolei przygotowałem szubienicę. 

Wpierw jednak musiałem sobie pomówić z Hectorem. Nie mogłem sobie pozwolić na to, aby opuścił ten świat ze świadomością, że byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Nie ufałem mu. Zamierzałem powiedzieć mu o wszystkim, choć wiedziałem, że będzie to dla mnie trudne. 

Posadziliśmy Hectora na rozchwianym krześle. Yuno chwycił go za włosy i zmusił naszego więźnia, aby podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Mimo tego, że żaden z moich załogantów nie wiedział, dlaczego traktowałem w ten sposób Hectora, wszyscy stanęli za mną murem. Nikt nie wstawił się za Hectorem. 

Spojrzałem na Yuno, który miał w oczach mord.

Spojrzałem na Ruthlessa, który krzyżował ręce na muskularnej piersi i zabijał wzrokiem Hectora.

Spojrzałem na Diablo, który ostrzył nóż, aby zabawić się z naszym niewolnikiem. 

Spojrzałem na Victora, mojego brata, który nie wiedział, co się dzieje. 

Spojrzałem na Adrika i Masona, którzy stali w oddali wtuleni w siebie. Zmierzwione włosy obu chłopaków jasno dały mi znać, co robili, zanim im przerwałem. 

Oni wszyscy byli moją rodziną. Moją rodziną byli również Lila i Dagger, którzy znajdowali się bezpiecznie pod pokładem, gdzie nikt nie mógł ich skrzywdzić. Musiała zdarzyć się tragedia, abym przejrzał na oczy. Dziś byłem zdeterminowany, aby wymierzyć sprawiedliwość. I choć egzekucja na przyjacielu nie była tym, czego kiedykolwiek chciałem dokonać, musiałem to zrobić dla dobra załogi i przede wszystkim - dla dobra mojej żony. 

Ukucnąłem przed dyszącym ciężko Hectorem. Spojrzałem w oczy mojemu byłemu kompanowi. Za jego plecami stali Diablo i Ruthless. Nierozłączny duet. Kiedy ktoś im podpadał, nie mieli dla niego litości. Czułem, że tylko czekali na moje pozwolenie, aby mogli zabawić się z Hectorem, ale to była rozgrywka między naszą dwójką. Nikt nie mógł między nas wejść. Ten dzień był moim sądem ostatecznym. I choć to nie ja miałem umrzeć, dziś cząstka mnie miała pożegnać się z tym światem. 

- Powiedz nam, co zrobiłeś, Hectorze.

Mężczyzna zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał. Chciał ochronić się przed śmiercią. Prawdziwy pirat powinien jednak przyjąć śmierć na klatę. 

- Nie wiem, o czym mówisz, kapitanie.

- Kapitanie? - spytałem z przekąsem, śmiejąc się pod nosem. - Przecież nie masz do mnie szacunku, przyjacielu. Nie musisz odnosić się do mnie tak, jakbyś miał do mnie ten szacunek. Skoro zgwałciłeś moją żonę, nie jesteś mi lojalny. 

Moi załoganci wstrzymali oddech. Spojrzeli po sobie oszołomieni. Nawet Adrik, który był niemową, wydał z siebie nieartykułowany dźwięk. Starał się powstrzymywać przed tym, jednak skoro był głuchy, nie słyszał wszystkiego i nie mógł w pełni siebie kontrolować. 

- Miguel, ja...

- Nie musisz się usprawiedliwiać. To moja wina, że nie zadbałem lepiej o Lilę. Wysyłałeś mi sygnały, że byłeś nią zainteresowany, ale uważałem to za żart. Przekonałem się jednak, że coś, co dla mnie było żartem, dla ciebie było poważne. Nie będę się z tobą kłócił. To nie ma sensu. Jutro moją załogę czeka akcja, w której nie weźmiesz jednak udziału.

Hector otworzył usta, aby coś powiedzieć. Wyglądał marnie w tym stanie. Wiedziałem, że proteza ręki i nogi Hectora, które były związane, były boleśnie wykręcone, co powodowało dyskomfort mojego więźnia. Trochę pocierpieć jednak musiał. 

- Brzytwa, dasz mi karę. Rozumiem. Odpokutuję swoje grzechy. Możesz odsunąć mnie od jutrzejszej akcji. To będzie dla mnie wystarczająca kara.

- Chyba żartujesz - oburzyłem się, unosząc zdziwiony brwi. - Przecież ja cię zabiję, Hector.

Wśród załogi rozległy się wiwaty. Nie spodziewałem się, że wiadomość o śmierci Hectora spotka się z taką aprobatą moich podwładnych. Sądziłem, że będą chcieli przekonać mnie do odpuszczenia Hectorowi grzechów, ale oni odetchnęli z ulgą. To dało mi znak, że skoro wszyscy tak się radowali, to ja przez cały czas musiałem być ślepy.

- Nie! Kurwa, kapitanie! Nie zabijaj mnie! Przecież ja tylko przerżnąłem tą głupią sukę!

- Głupią sukę? - spytałem, wstając z kucek.

Yuno podał mi pejcz. Myślał, że wychłoszczę nim Hectora, ale nie miałem zamiaru tak go upokarzać w oczach załogi. Miałem do niego względny szacunek. Przez lata pirackiego życia lojalnie mi służył. Dopiero na końcu jego egzystencji pojawił się problem. Dlatego przez wzgląd na oddanie Hectora mojej osobie, jego koniec miał być mało bolesny i szybki.

- Nie widzisz tego, Miguel? Twoja żoneczka jest zwykłą zdzirą. Poleciała na ciebie, bo jesteś seksownym skurczybykiem. Dla takiego Daggera nigdy nie rozłożyłaby nóg!

- Doprawdy? - spytałem, krzyżując ręce na piersi. - Powiesz mi w takim razie, dlaczego Lila pała taką sympatią do Daggera? Gdyby mogła, stworzyłaby z nim kochający związek, ale przez wzgląd na to, że moja żona ma do mnie szacunek, nigdy by mi tego nie zrobiła.

- Skąd to możesz wiedzieć, kretynie?! - oburzył się Hector, szarpiąc się z więzami. - Zobaczysz, że pożałujesz mojej śmierci! Jeszcze przejrzysz na oczy, skurwielu!

- Za samo nazwanie mnie skurwielem powinienem odciąć ci głowę, Hector. Ze względu na szacunek, jakim cię darzę, pozbawię cię życia bezboleśnie. Victor, proszę cię, abyś przyniósł mi strzykawkę ze środkiem, który pozbawi Hectora życia. 

Mój brat spojrzał na mnie zdenerwowany. Był przerażony tym, co miało się wydarzyć. Absolutnie go rozumiałem, ale musiałem kimś się posłużyć, aby poszedł po strzykawkę z substancją zabójczą. Była ona skryta w moim sejfie, do którego tylko ja i Victor mieliśmy dostęp. Ufałem mojemu bratu jak mało komu, dlatego to on był drugą osobą, która miała tam dostęp. Czasami żałowałem, że nie podałem kodu dostępu wszystkim moim załogantom, ale w chwilach takie jak ta, w której lojalność mojej załogi była podważana, byłem wdzięczny samemu sobie za zdrowy rozsądek. 

- Dobrze, kapitanie. Już idę. 

- Pospiesz się, Victor. Chciałbym już pożegnać się z Hectorem, aby móc wrócić do mojej żony, która cierpi po gwałcie.

Hector rzucił mi nienawistne spojrzenie. Człowiek, którego uważałem za brata, tak mnie oszukał.

- Powiedz mi, Hector. Gdy byliśmy na Henecie, celowo upiłeś Masona, prawda? Chciałeś, aby zmarł. 

- Oczywiście, że tak! - zawołał zadowolony z siebie, rechocząc. - Mason to mały skurwiel. Dobra dupa do pierdolenia dla Adrika, ale nic więcej. Nie wierzę, że taki mały chujek zajmie moje miejsce w załodze. Obyś pewnego dnia pożałował, że mnie zabiłeś, Miguel.

- Och, wierz mi, że nigdy nie będę tego żałował. Nawet przez chwilę. Moja żona mnie bardzo potrzebuje, a zobacz, co robię ja. Tracę na ciebie czas. Chciałbym tylko, żebyś wiedział, że mnie zawiodłeś, przyjacielu. Ufałem ci. Byłeś moją prawą ręką, a zobacz, co zrobiłeś. Życzę ci, abyś w piekle miał wiele panienek do pieprzenia. Mojej Lili już nigdy nie zobaczysz.

Po chwili na górnym pokładzie zjawił się Victor z gotową do użycia strzykawką. Podał mi ją, a ja zdjąłem ochronkę i rzuciłem ją na deski pokładu. Pochyliłem się nad Hectorem i patrząc mu w oczy, wbiłem mu igłę w ramię. Wtłoczyłem w jego ciało substancję, która miała spowodować zatrzymanie akcji serca w przeciągu kilkunastu sekund.

- Żegnaj, zdrajco. W końcu zrobiłem to, co powinienem był uczynić już dawno.

Hector zamknął oczy, ale zanim odszedł, zdołał jeszcze splunąć mi na buty.

Cóż, skurwielem pozostaje się do końca, czyż nie?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top