19
Miguel
- Co ty, do kurwy nędzy, zrobiłeś, kapitanie?
Odwróciłem się powoli w kierunku Hectora. Ostatnimi czasy działał mi na nerwy i zastanawiałem się nad karą, jaką mogłem na niego zesłać, aby się opamiętał.
Stanąłem dumnie przez nim. Skrzyżowałem ręce na piersi, patrząc na Hectora z góry. Był ode mnie niższy zaledwie o kilka centymetrów, ale to nie powstrzymywało go przed czuciem się wyższym i ważniejszym ode mnie. Od czasu, gdy na statku pojawiła się Lila, Hector sprawiał wrażenie podminowanego.
- Co masz na myśli?
Mężczyzna parsknął śmiechem. Wsadził dłonie do kieszeni spodni. Jedna z jego rąk od ramienia w dół była protezą, ale Hector na przestrzeni lat nauczył się nią doskonale posługiwać i nawet sztuczną ręką potrafił odbierać życie wrogom.
- Zabrałeś z tamtego statku chłopaka, prawda? Podobno dołączy do załogi. Wyjaśnisz mi to, kapitanie?
Hector nie nazywał mnie kapitanem z szacunkiem. Mówił o mnie, jak o kimś, do kogo nie miał za grosz szacunku.
- To nie powinno cię interesować. Nie jesteś kapitanem ani nawet vice kapitanem. Jest nim Victor i on o wszystkim wie. Owszem, Mason dołączy do naszej załogi. Czy masz z tym jakiś problem, Hectorze?
- Uważam, że wpierw powinieneś był z nami o tym porozmawiać. Jesteśmy twoimi załogantami od lat. Nowy człowiek w naszych szeregach sprawi, że nie będziemy czuć się ze sobą tak komfortowo, jak dotychczas, co może sprowadzić się do tego, że nie będziemy tak efektywni w naszej pracy dla ciebie. Sam przyjąłbym tego chłopaka do siebie, ale raczej w roli niewolnika albo pomocy, a nie od razu członka załogi!
Ścisnąłem dwoma palcami nasadę nosa.
Nie mogłem wybuchnąć. Nie chciałem naskoczyć na Hectora.
- Mam dość kłótni z tobą - wyjaśniłem prosto, patrząc w jego nienawistne oczy. - Nie poznaję cię ostatnimi czasy. Kiedy nie wybrałem cię do trójkąta z Lilą, wściekłeś się na mnie. Bez mojej zgody próbowałeś się do niej dobrać na górnym pokładzie. Takie rzeczy nie przystoją piratowi, który jest w hierarchii niżej niż kapitan. Miej do mnie szacunek, Hectorze. Ja zawsze darzyłem cię szacunkiem i ufałem ci. Nie każ mi kwestionować decyzji, jakie podjąłem w twoim kierunku. Proszę więc lojalnie, abyś zajął się interesami dobra Le Corsario.
Hector otworzył usta, ale zabrakło mu argumentów, aby kontynuować słowną wojnę ze mną. Powoli się wycofał, ale wykrzywił wargi w grymasie niezadowolenia.
Odsunąwszy się od niego, ruszyłem do kajuty, w której miałem nadzieję spotkać Masona i Daggera.
Przeszedłem do końca korytarza. Przystanąłem na chwilę przed drzwiami, czując narastającą w mojej piersi pustkę.
Oparłem dłoń o ścianę i przymknąłem na chwilę oczy.
Czułem, że coś działo się z Lilą. Gorzej, dotyczyło to czegoś, co narastało między naszą dwójką.
Nie podobało mi się, że zaczęło mi na niej zależeć. Chciałem być dla niej wredny i zły, aby widziała we mnie okrutnego pirata, którym przecież byłem. Lila nie miała prawa dostrzec we mnie człowieczeństwa. Nikt, oprócz moich pirackich braci, nie znał mnie z ludzkiej strony. Od dziś Mason miał również prawo mnie poznać, ale on był chłopakiem. Mężczyzną. Lila była za to kobietą, a zgodnie z zasadami piratów, my kobiety traktowaliśmy jak narzędzia służące do zaspokajania naszych popędów. Żaden z piratów nie mógł mieć kobiety, o czym stanowił nasz kodeks.
Czy ja, kapitan Le Corsario, miałem być tym, który miał tę zasadę złamać jako pierwszy?
Nie. Nie mogłem myśleć w ten sposób. Nie chciałem, aby Lila się do mnie tak mocno przywiązała i widziała we mnie bohatera. Nie byłem nim przecież. Do diabła, zgwałciłem ją. Odebrałem jej ojca i dom.
Choć czy naprawdę tego właśnie chciałem?
Wyrwałem się z myśli. Nie mogłem się tym dłużej zadręczać. Na moim statku pojawił się chłopak, który wymagał mojej uwagi. Jako dobry kapitan, który troszczył się o swoich załogantów, miałem obowiązek godnie go tutaj powitać i się nim zaopiekować.
Gdyby Mason był silniejszy, rzuciłbym go na pożarcie Hectorowi i reszcie, aby go przemaglowali na swój sposób, jednak ten chłopiec potrzebował pomocy. Nie był pierwszym lepszym nowym członkiem załogi. Zasługiwał na lepsze życie, a ja byłem jego jedynym ratunkiem.
Przez uchylone drzwi ujrzałem Daggera, który pokazywał Masonowi, co gdzie się znajdowało. Blondyn chłonął słowa mojego przyjaciela z najwyższą uwagą. Wciąż drżał ze strachu, ale jego błyszczące i zaciekawione oczy dały mi nadzieję na to, że Mason szybko się tu zadomowi.
- Jak podoba ci się nowe lokum, Mason?
Chłopak odwrócił się natychmiastowo, gdy usłyszał mój głos. Spojrzał na mnie i przełknął ślinę.
- Pięknie tutaj, proszę pana.
- Mówiłem ci, żebyś mówił do mnie po imieniu. Nie jestem taki znowu od ciebie starszy.
- Wiem, przepraszam - wyznał ze skruchą, bawiąc się nerwowo palcami dłoni. - Kapitan Zaragozza kazał mi tytułować się w ten sposób. Pozostałych członków załogi również musiałem traktować z dużym szacunkiem. Nie muszę chyba mówić, że byłem zmuszany do obnażania się i...
- Tutaj ci to nie grozi, chłopie. Nie jesteśmy tacy.
Dagger wypowiedział te słowa do przestraszonego Masona. Poklepał chłopaka po plecach.
Cóż, Dagger nie mówił prawdy. W końcu to, co miało miejsce wczoraj, było doskonałym przykładem tego, jak nie dbaliśmy tutaj o równość ludzi i prawa człowieka. Odebraliśmy Lili coś, co chciała zostawić dla swojego narzeczonego bądź męża. Siłą zabraliśmy jej tę cząstkę, która decydowała o jej kobiecości. Odebraliśmy jej możliwość oddania się "temu jedynemu".
- Dagger, możesz wyjść do reszty i zebrać spotkanie na górnym pokładzie przy barze. Zaraz przyjdziemy do was z Masonem.
Mój przyjaciel ze zdeformowaną twarzą spojrzał na mnie podejrzliwie. Zmrużył oczy, a ja dałem mu znać, aby się nie odzywał i posłusznie wykonał moje polecenie.
- Oczywiście, Miguel. Nie spieszcie się.
Kiedy Dagger wyszedł i zamknął za sobą drzwi, usiadłem przy drewnianym stoliku. Wskazałem Masonowi krzesło na przeciwko mnie. Chłopak był przerażony moją osobą. W każdej innej sytuacji pewnie podziałałoby to pozytywnie na moje pirackie ego, ale nie chciałem, aby ten młody człowiek cierpiał takie katusze w miejscu, które od dziś miało być jego domem. Sam rozumiałem, co oznaczała utrata rodziny w tak młodym wieku. Mason, podobnie jak ja i Victor, musiał patrzeć na śmierć swoich rodziców. Został zdegradowany do roli niewolnika. Nie chciałem nawet myśleć, co robili mu tamci piraci, gdy się z nim zabawiali.
- Dlaczego tak się mnie boisz?
- Nie, Miguelu. Ja nie...
- Owszem, boisz się - przerwałem mu dość gwałtownie. - Unikasz kontaktu wzrokowego ze mną. Starasz się trzymać ode mnie z daleka. Drżysz przez cały czas.
Mason zacisnął wargi. Zamknął dłonie w pięści, zupełnie jakby chciał powstrzymać je od nieustannego drżenia.
- Nie skrzywdzimy cię tutaj - ciągnąłem, mając dość jego strachu. - Jesteśmy twoją nową rodziną. Tu nie będziesz gwałcony ani poniewierany. Nie będziesz bity. Jesteś z nami bezpieczny. Dbamy o członków pirackiej rodziny.
- Nie o to chodzi, kapitanie. Boję się, że gdy złożę wam przysięgę, będę zmuszony zabijać. Nie chcę odbierać życia. Tego boję się najbardziej.
Położyłem dłoń na jego kolanie. Nigdy nie zdobywałem się na taką zuchwałość w stosunku do swoich podwładnych, ale Mason chwycił mnie za serce. Jego zachowanie działało mi na nerwy. Po części przypominał mi wiecznie przestraszoną Lilę. Oboje byli do siebie łudząco podobni i może dlatego postanowiłem podarować Masonowi taryfę ulgową. W zwyczajnych okolicznościach sprałbym tyłek takiemu wystraszonemu dzieciakowi, ale czułem, że mnie i Masona łączyło coś więcej niż podobna historia rodzinna.
- Piraci zabijają od wieków, Masonie. To naturalna kolej rzeczy. Nie zabijamy jednak dla zabawy. Tego nasz kodeks zakazuje. Pozbawiamy życia złych ludzi, rozumiesz?
Pokiwał twierdząco głową, pociągając żałośnie nosem.
- Złożysz przysięgę i tym samym wstąpisz do naszej rodziny. Nikt nie każe ci od razu zabijać. Każdy pirat ma okres ochronny, w którym przystosowuje się do życia na statku. Pewnego dnia przyjdzie ci zabić człowieka, ale wiedz, że będę wtedy przy tobie i ci pomogę. Nie zostawię żadnego z moich podwładnych zdanych na los. Jestem kapitanem nie bez powodu, tak?
- Rozumiem, Miguelu. Bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co bym zrobił, gdybyście mnie nie uratowali.
Posłałem mu nikły uśmiech. Wstałem z krzesła, a Mason uczynił dokładnie to samo, jakby chcąc oddać mu szacunek.
- Odśwież się, Mason. Kiedy będziesz gotowy, wejdź na górny pokład. Znajdziesz drogę.
- Jeszcze raz dziękuję, kapitanie. Nie zawiodę pana.
Nie chciałem znów go poprawiać i kazać nazywać mnie Miguelem. Podobało mi się, że Mason przeplatał tytułowanie mnie kapitanem z mówieniem do mnie po imieniu. Tym sposobem pokazywał mi wdzięczność, a ja czułem ulgę, że uratowałem jego życie.
Kiedy zbliżałem się do schodów prowadzących na górę, zatrzymałem się przed drzwiami pokoju Lili. Usłyszałem za nimi cichy płacz.
Tak dłużej nie mogło być. Miałem swoją cierpliwość, ale tylko do pewnego momentu. Lila miała prawo opłakiwać swoje dawne, utracone życie, ale czy nie pokazałem jej, że mi na niej zależy? Czy nie zauważyła, że darzyłem ją zaufaniem? Czy nie rozumiała, że dołączyła do rodziny piratów Le Corsario, nie składając przy tym żadnej wiążącej przysięgi?
Wtargnąłem do jej pokoju. Lila spojrzała na mnie wystraszona.
Kurwa, czemu wszyscy byli tacy przerażeni, gdy mnie widzieli? Czy byłem aż takim potworem, aby bać się mnie nieustannie, nawet gdy nie robiłem nic złego?
- O co ci, kurwa, znowu chodzi?
Lila leżała na boku w swoim łóżku. Miała zapłakaną twarz. Wyglądała jak kupka nieszczęścia.
W tej chwili wpadłem na genialny pomysł. Z pewnością moja załoga nie poprze tej inicjatywy, ale uznałem, że to był jedyny możliwy sposób, aby pokazać Lili, że należała do mnie. Może zbyt wcześnie wypaliłem z czymś tak irracjonalnym, lecz wierzyłem, że to otworzy jej oczy i pokaże, że jej miejsce było tutaj - na moim statku.
Zanim miałem przystąpić do elementu kulminacyjnego, postanowiłem wpierw trochę się z nią zabawić. Ostatnimi czasy byłem dla Lili zbyt miły i wyrozumiały.
- Co robisz?! Miguel, co robisz?!
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego podszedłem do niej i chwyciłem ją mocno w biodrach. Usiadłem na brzegu łóżka Lili, a ją ustawiłem sobie na kolanach tak, aby miała wypięty tyłek. Jednym ruchem zsunąłem jej spodnie wraz z majtkami. Dziewczyna świeciła mi teraz soczystymi półdupkami przed oczami, a ja musiałem opanować swoje pożądanie, aby nie przyprzeć jej do ściany i jej słodko nie wypieprzyć.
- Miguel, co ja ci zrobiłam?!
Wyrywała się, płakała i krzyczała. Gdybym miał pod ręką knebel, z pewnością wsadziłbym go w jej usta. Knebla niestety nie miałem, lecz kajdanki nosiłem przy sobie niemal zawsze. Dlatego postanawiając zrobić z nich użytek, wyjąłem je z tylnej kieszeni spodni i uwięziłem nadgarstki Lili za jej plecami.
- Co zrobiłaś? - spytałem, masując jej tyłek, na który za chwilę miały spaść soczyste klapsy. - Wkurwiasz mnie, zwierzaczku. Ciągle płaczesz. Dlaczego? Rozumiem, że mogłaś płakać na początku, gdy do mnie trafiłaś. Rozumiem, że mogłaś płakać wczoraj, gdy razem z Daggerem zrobiliśmy ci krzywdę, ale teraz? Kiedy zabrałem cię na statek na akcję? Kiedy uratowałem Masona?
- Przepraszam, Miguel. Proszę, nie rób mi krzywdy. Nic złego ci nie zrobiłam.
- Mam nadzieję, że po tym, co zrobię teraz i za chwilę, dotrze do ciebie, że masz się tu dobrze i nie powinnaś traktować mnie jak filar zaufania. Nie jestem twoim pupilkiem, zwierzątko. Nie jestem twoim bohaterem. Nie jestem twoim przyjacielem. Jestem twoim katem, a już za chwilę stanę się dla ciebie kimś więcej.
Z tymi słowami uderzyłem ją w pośladki po raz pierwszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top