1
Lila
Spacerowałam uliczkami zatłoczonego miasteczka. Niczego nie lubiłam bardziej niż codziennych spotkań ludzi zamieszkujących naszą niewielką wysepkę. Czas w tym miejscu zdawał się zatrzymać. Podczas, gdy reszta świata poszła do przodu, mieszkańcy Attirany żyli swoim życiem. Nie mieli dostępu do telefonów komórkowych, nie oglądali telewizji ani nie latali samolotami. Gdy większość moich przyjaciółek po osiągnięciu pełnoletniości uciekła z Attirany, aby zacząć nowe, lepsze życie po drugiej stronie oceanu, ja tu zostałam. Kochałam te miejsce i nic nie było w stanie mnie stąd zabrać.
W oddali zobaczyłam moją rudowłosą przyjaciółkę. Zbliżyłam się do niej, trzymając kosz ze świeżymi owocami pod pachą.
- Sammy! Dobrze cię widzieć! Spotykasz się dzisiaj z Antonio?
Dziewczyna odwróciła się do mnie. Sammy posłała mi promienny uśmiech. Uściskała mnie i klaszcząc radośnie w dłonie, obwieściła mi radosne wieści.
- Idziemy dzisiaj na trzecią randkę! Nie mogę się doczekać!
Cieszyłam się jej szczęściem. Sammy i Antonio mieli się ku sobie od kilku lat, ale dotychczas żadne nie odważyło się wykonać pierwszego kroku. Moim zadaniem, jako ich wspólnej przyjaciółki, było ich połączyć. Cieszyłam się, że im się układało. Przynajmniej Sammy poznała kogoś wspaniałego, podczas gdy ja od urodzenia nie miałam okazji nawet pocałować żadnego chłopca.
- Lila, coś się stało?
- Ach, nie! Odleciałam myślami gdzieś daleko. Wszystko jest w porządku.
Przyjaciółka posłała mi niepewny uśmiech. Nie znosiłam, gdy patrzyła na mnie, jakbym była zbitym pieskiem. Kochałam ją, ale Sammy czasami zbyt usilnie starała się mnie z kimkolwiek wyswatać.
- Może umówilibyśmy się na podwójną randkę? Wiesz, że Carlos ma się ku tobie. Podobasz mu się. Może dałabyś mu szansę?
- Wiesz, że Carlos jest ode mnie starszy.
- O cztery lata, Lila! To tylko cztery lata! To żadna przepaść!
Westchnęłam zrezygnowana. Poprawiłam ciężki kosz z owocami. Ciążył mi i chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu, aby pozbyć się niepotrzebnego balastu.
- Zastanowię się i dam ci znać, dobrze?
- Wiem, że i tak tego nie zrobisz - zauważyła dziewczyna, na co się zaśmiałam.
- Do jutra, Sammy! Baw się dobrze z Antonio! Tylko nie zróbcie dzieci!
Rudowłosa rzuciła we mnie jabłkiem, które złapałam i wsadziłam sobie do koszyka. Ruszyłam w kierunku mojego domu znajdującego się tuż przy oceanie.
Za każdym razem, gdy wracałam do cichego domu z tętniącego życiem miasteczka, odczuwałam przygnębienie. Niegdyś mój dom również był tak wesoły, jak ludzie z naszej małej wysepki. Śmiechom nie było końca, gdy moja mama żyła. Niestety niespełna półtorej roku temu odeszła z powodu choroby. Błagałam ją, aby wybrała się do Stanów, gdzie możliwości wyleczenia jej choroby były o wiele większe niż te na Attiranie, jednak mama uparła się, że chciała umrzeć właśnie tutaj, na jej ukochanej wysepce.
Po jej śmierci załamałam się. Moim jedynym wsparciem była Sammy. Był również mój ojciec, który jednak po odejściu mamy popadł w problemy alkoholowe. Odzywał się do mnie tylko wtedy, gdy potrzebował czegoś z miasta. Całymi dniami siedział w swoim niewielkim pokoiku i czytał gazety albo spał. Rzadko udawało mi się wyciągnąć go na plażę. Ojciec zdawał się żyć w swoim świecie, w którym nie obchodziło go nic więcej jak alkohol i innego rodzaju używki.
- Wróciłam, tato!
Przeszłam do kuchni, aby posegregować świeże owoce, które kupiłam dziś na targu. Nie zdziwiłam się, że ojciec nie przyszedł mi na powitanie. Od rana siedział w swoim śmierdzącym stęchlizną pokoju, którego nigdy nie pozwolił mi posprzątać.
Kiedy uporałam się z owocami, umyłam ręce. Chciałam przejść do swojego pokoju, aby odpocząć po poranku spędzonym w pełnym słońcu, jednak nie było mi to dane. Niespodziewanie ze swojego pokoju wyszedł do mnie tata. Wyglądał, jakby nie spał od kilkudziesięciu godzin. Martwiłam się o jego stan zdrowia, jednak on nie chciał sobie pomóc. Wolał umrzeć niż poprosić o pomoc, co mnie denerwowało. Wystarczyło, że straciłam jednego rodzica. Nie chciałam zostać sierotą w wieku dwudziestu dwóch lat.
- Musimy porozmawiać, córko.
Tata nigdy nie zwracał się do mnie tak oficjalnie. Nie podobało mi się to, ale nie miałam powodu, aby mu odmówić.
Przeszliśmy do kuchni. Nalałam nam do szklanek wody, po czym usiadłam na przeciwko taty. Unikał mojego spojrzenia, co nie było dla mnie nowością.
- O co chodzi? Źle się czujesz? Może mogłabym ci pomóc?
- Nie chodzi o mnie.
- Nie? - spytałam, mrużąc oczy.
- Lilo, nie będę owijał w bawełnę. Za kilka minut odwiedzi nas dwóch mężczyzn, którzy zabiorą cię ze sobą.
Patrzyłam na tatę, jakby postradał rozum. Myślałam, że przegrzał się na słońcu, ale biorąc pod uwagę, że nie wychodził na zewnątrz, to nie mógł być powód jego halucynacji.
- O czym mówisz, tato?
Widziałam, jak się denerwował. Jego dłonie drżały. Sprawiał wrażenie, jakby wcale nie chciał ze mną tu być, ale sumienie mu to nakazywało.
- Powiem to raz, więc słuchaj uważnie - zaczął, a ja poczułam kłujący ból w dole brzucha ze stresu. - Pięć lat temu na naszą wyspę przybyli piraci El Corsario. Miałaś wtedy siedemnaście lat. Byłaś u Sammy, więc nie widziałaś ich ogromnego statku. Zaciągnąłem dług u tych piratów. Twoja mama potrzebowała leku, a skoro nie chciała popłynąć do Stanów, aby się leczyć, musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Tak udało mi się porozumieć z piratami El Corsario, którzy dali mi specyfik mający wyleczyć twoją matkę. Udało się zmniejszyć postępowanie jej choroby, jednak lek miał jedynie ułatwić jej łatwiejsze odejście. Nie było sposobu, aby ją uratować.
- Nic z tego nie rozumiem.
Wstałam od stołu i zaczęłam krążyć po kuchni z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- Piraci El Corsario zapowiedzieli, że za pięć lat, czyli dokładnie dziś, przyjdą po spłatę długu. Nie miałem wtedy wielu pieniędzy, ale dla twojej matki byłem w stanie zrobić wszystko. Byłem pewien, że przez tych pięć lat uda mi się znaleźć odpowiednią sumę pieniędzy, która usatysfakcjonowałaby załogę, ale niestety, nie było to możliwe.
- Co ja mam z tym wspólnego? O co w tym wszystkim chodzi?
- Pokazałem im twoje zdjęcie, córeczko - rzekł łamiącym się głosem, a ja poczułam dreszcze. - Kapitan chciał mieć pewność, że w razie, gdyby nie udało mi się zebrać pieniędzy, miał opcję poboczną. Jak się domyślasz, nie mam satysfakcjonującej ich kwoty. Kochanie, przykro mi, ale będziesz musiała dziś odejść z domu.
Czułam się, jakby piorun trafił mnie prosto w serce. Zgięłam się w pół, gdyż w jednej chwili zrobiło mi się niedobrze i myślałam, że zwrócę zawartość żołądka.
Przypatrywałam się ojcu, jakby czekając, aż powie, że żartował. Jego smutne oczy mówiły jednak same za siebie. To działo się naprawdę. Za kilka chwil miałam stracić wolność dlatego, że pięć lat temu mojej mamie podano lek, który opóźnił jej śmierć i ją ułatwił.
Zerwałam się, aby pobiec na górę i spakować swoje rzeczy. To była jedyna możliwość. Musiałam stąd uciec. Po drugiej stronie wyspy znajdował się port z łodziami. Jedna z nich należała do Antonio, więc byłam pewna, że przyjaciel mi ją pożyczy. Być może nawet popłynie ze mną gdzieś daleko, gdzie bezpiecznie przeczekam pobyt piratów na wyspie.
O El Corsario krążyły okrutne plotki, w których musiała być jednak zawarta prawda. Wszyscy w naszym regionie się ich obawiali. O samym kapitanie krążyło najwięcej brutalnych opowieści. Podobno był przerażającym człowiekiem, który uwielbiał zabijać i gwałcić.
W chwili, w której wbiegłam na schodki prowadzące na górę, stare drzwiczki naszego domku otworzyły się ze skrzypnięciem. Gdy spojrzałam w tył, moje serce stanęło w miejscu.
Do naszego domu weszło dwóch piratów. Nie trzeba było się domyślać, kim byli. Obaj byli wysocy, mieli ciemną karnację i mnóstwo tatuaży na ciele. Jeden z nich miał delikatnie zdeformowaną twarz, zupełnie jakby ktoś ją przypalił.
- Przyszliśmy po naszą zdobycz. Kurwa, kapitan będzie zadowolony.
Uciekłam z krzykiem na górę. Słyszałam za sobą kroki mężczyzn. Obaj wydawali się być spokojni i opanowani. Nie podobało mi się to. Boże, musiałam stąd uciec! Tylko jak?
Kiedy weszłam do swojego pokoju, podbiegłam do okna. Było za wysoko, abym mogła bezproblemowo stąd wyjść. Gdybym się rzuciła, złamałabym sobie kilka kości, a może nawet połamałabym kręgosłup, co oznaczałoby, że stałabym się kaleką.
Odwróciłam się do dwóch tajemniczych mężczyzn. Patrzyli na mnie z uśmiechem i kpiną w oczach. Ten ze zdeformowaną twarzą zbliżył się do mnie i wyjął zza pleców kilkumetrowy sznur.
- Nie, proszę...
- Wiesz, po co przyszliśmy, prawda?
Pokiwałam głową. Strach sprawił, że nie mogłam nic powiedzieć. Potwornie się bałam.
- Jeśli nie pójdziesz z nami po dobroci, użyjemy siły. Zdajesz sobie sprawę, że możemy skrzywdzić twojego ojca, skarbie?
- Nie róbcie mu krzywdy!
Padłam przed nimi na kolana i złożyłam dłonie jak do modlitwy. Łzy wypłynęły na moje policzki. Płakałam okrutnie. Byłam pewna, że cała wioska słyszała mój krzyk. Pewnie wszyscy się schowali, aby nie podpaść piratom najgroźniejszej załogi znanej naszym okolicom.
- Patrz, Dagger - rzucił mężczyzna z tatuażami. - Zobacz, jak ona słodko się uniża. Szef będzie zachwycony. Jest dla niego idealna.
- Błagam was... Proszę, zlitujcie się nade mną! Nie mam z tym nic wspólnego!
Klęczałam bez ruchu jak sparaliżowana, gdy mężczyzna z poszarpanym policzkiem przede mną ukucnął. Objął dłonią mój załzawiony policzek. Kciukiem musnął moją dolną wargę i lekko ją przygniótł. Obserwował strach w mój oczach i zdawał się tym żywić. Podobało mu się, że się go bałam. Widziałam w jego spodniach rosnącą erekcję, co oznaczało, że podniecał go widok mnie klęczącej na podłodze.
- Wybierz sposób, urocza Lileczko. Pójdziesz z nami po dobroci, nie prosząc ludzi o pomoc, albo cię zwiążemy.
- Zwiążmy ją tak czy inaczej - odezwał się pewnym głosem facet z tatuażami, który leniwie oparł się bokiem o framugę drzwi i skrzyżował ręce na szerokiej piersi. - Nie ufam dziwkom. Będzie się stawiać. Ruszajmy z powrotem na statek. Brzytwa nie będzie czekał długo.
Brzytwa. Cut-Throat. O mój Boże.
Czy to było możliwe, aby piratom El Corsario kapitanował słynny Brzytwa? Mężczyzna, który poderżnął gardło ponad tysiącu ludzi? Czy to aby na pewno był ten sam człowiek?
Zamknęłam oczy, kiedy poczułam, jak Pan Zdeformowana Twarz liże mnie po policzku. Po chwili poczułam, jak chwyta mnie za nadgarstek. Zaczął mnie wiązać, a ja klęczałam sparaliżowana. Gdybym nie miała nic do stracenia, wyrywałabym mu się, ale na dole siedział mój tata. Jedyny człowiek, który mi pozostał. W tej chwili nie przeszkadzało mi nawet, że sprzedał mnie piratom. Kochałam go. Był jedynym członkiem mojej rodziny, który wciąż żył.
- Proszę, jaka uległa. Kapitan lubi, gdy dziwki mu się stawiają. Czasami z nim powalcz, skarbie. Będzie zachwycony.
Kiedy moje nadgarstki i kostki zostały związane, Pan Zdeformowana Twarz wziął mnie na ręce. Czułam, że mu się spodobałam, lecz wcale tego nie chciałam. Był przerażający i nie chodziło tylko o jego twarz, ale przede wszystkim o jego wulgarne zachowanie. Takich mężczyzn starałam się unikać przez całe życie. Nie znosiłam, gdy ktoś bezwstydnie ze mną flirtował. Nie tego chciałam od partnera. Dlatego cieszyłam się, że przynajmniej udało mi się wyswatać Sammy i Antonio. Miałam nadzieję, że zostaną parą nawet, jak mnie już tu nie będzie.
Kiedy piraci schodzili ze mną na dół, spojrzałam na ojca. On jednak wpatrywał się beznamiętnym wzrokiem w kuchenne okno. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Tato...
- Spójrz, skarbie. On nawet o ciebie nie walczy.
Słowa trzymającego mnie mężczyzny sprawiły, że boleśnie zapłakałam. Zamknęłam oczy i bez szarpania się, pozwoliłam piratom wynieść mnie z domu.
Przez załzawione oczy wpatrywałam się w moje ukochane miasteczko, w której nie było żywej duszy. Nikt nie przyszedł mi na pomoc. Wszyscy mieszkańcy wystraszyli się, że wpadną w sidła piratów El Corsario. Poddali się. Nie walczyli o mnie. Nikt, nawet jedna osoba nie przyszła mi na pomoc.
Kiedy dotarliśmy do urwiska skalnego, z którego Pan Zdeformowana Twarz zszedł bez większych problemów, ujrzałam przerażająco olbrzymi statek piracki. Na jego chorągwi widziałam rewolwer otoczony różami. O tym statku słyszałam tylko legendy, a dziś miałam się przekonać na własnej skórze, czy bajki rozpowiadane o piratach El Corsario miały w sobie choć ziarnko prawdy. Jeśli tak, moje życie miało dobiec końca. Byłam bowiem pewna, że nie przeżyję ani jednego dnia z tymi mordercami w ludzkiej skórze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top