Stowarzyszenie Samotnych Matek

  Nie pytajcie, co robi Fećka*, jak jej tu nie ma. Ja też już przestałam.

  Naokoło panował straszny hałas. Ktoś szybko o czymś mówił, jakieś niemowlę wesoło gaworzyło, kilka kobiet krzyczało przyciszonymi głosami, jeden z maluchów odprawiał właśnie litanię nieziemskich wrzasków. Wszędzie pachniało śliniaczkami, pudrem dla niemowląt, zdrowymi kaszkami oraz pluszowymi zabawkami.

  Lan Zhan'owi już zaczynało kręcić się w głowie. Powoli żałował, że w ogóle tu przyszedł. Nie przywykł do takiej ilości bodźców, ludzi, a już na pewno do takiej ilości dzieci oraz zdesperowanych, porzuconych matek.On sam i A-Yuan wystarczali aż nadto.

  Jakim cudem dał się w to wrobić...?

  Zrezygnowany westchnął, gdy nagle poczuł mocne szarpnięcie za rękę. Spojrzał w dół, na Yuana, który rozglądał się dookoła, wyraźnie rozemocjonowany. Rzadko miał okazję, aby przebywać w  takim tłumie innych dzieci. Stąd Lan nie mógł go winić, kiedy chłopiec wyrwał mu się z cienkim piskiem i poleciał ku wrzeszczącemu oraz płaczącemu na przemian chłopczykowi, który wygrażał jakiejś dziewczynce samochodzikiem.

  WnagJi z westchnieniem  machnął na to mentalną ręką i, pilnując tylko aby mieć syna w zasięgu wzroku, usiadł ciężko na jednym z plastikowych krzeseł.

  A mógł teraz rozpaczać nad sobą oraz swoim pokrętnym losem w zaciszu kochanego, cichego, przy tym nie pachnącego aż tak bardzo pampersami, mieszkania, albo robić ten nowy bhutański** kurs gotowania...

- Ty też nie załapałeś się na Kurs dla Ojców, co?

  Z ponurych przemyśleń wyrwał go czyjś głos, który, o dziwo, brzmiał jeszcze bardziej zgorzkniale niż jego myśli.

  Lekko zaskoczony obrócił głowę, by zobaczyć zgarbionego na krzesełku faceta, który spoglądał wilkiem ku bawiącym się dzieciom.

 - Mi powiedzieli, że dosłownie na godzinę przede mną ostatnie miejsce zgarnął jakiś napakowany cwaniaczek z klatą jak buldożer. Ta tyka w recepcji chyba godzinę rozpływała się nad tym, jaki to on kochany oraz troskliwy, że tak dba o swojego młodszego braciszka...! Pfff. Musiałem im dać w łapę, żeby zapisali mnie tutaj. A z tobą? Też łapówka? - zapytał nagle nieznajomy, od wracając się ku Lan WangJi'emu z już nieco łagodniejszym wzrokiem. Ten przez chwilę nic nie mówił, zaskoczony podobną bezpośredniością, ale wreszcie, uznając, że w zasadzie gorzej i tak raczej nie będzie, postanowił pociągnąć konwersację.

- Nie wiem. Kurs załatwiał mi brat... - przyznał, wzruszając ramionami. Drugi mężczyzna przyjrzał mu się uważnie.

- Dzieciak jest twój, czy jego? - zapytał prosto z mostu.

  Lan Zhan przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadał, mrugając parokrotnie

- Mó... Znaczy...Żadnego z nas, ale w sensie...mój, tylko...nie z genów - wyjaśnił cicho, mając szczerą nadzieję, iż A-Yuan siedzi za daleko, by go usłyszeć. Pewnie i tak nic by nie zrozumiał, ale ostrożności nigdy dość...

- Ja zajmuję się synem siostry. Zmarła w wypadku samochodowym - powiedział mężczyzna, znowu zwracając uważny wzrok ku dywanikowi z maluchami.

- Oh...! Przykro... - zaczął natychmiast  Lan Zhan, jednak nieznajomy szybko mu przerwał.

- To tamtemu skurwielowi, który w nich walnął, powinno być przykro. Nie dość, że osierocił dzieciaka, to jeszcze przez to doprowadził moich rodziców do załamania. Też nie pociągnęli za długo... Chociaż akurat tutaj znacząco przyczynił się ten tłumok, mój brat. Swoją drogą, też adoptowany, trochę  jak ten twój dzieciak - wtrącił. - Żeby nie było, nie mam nic przeciwko sierotom! - natychmiast sprostował. - Po prostu mój brat okazał się wystarczająco wielkim debilem, aby skończyć w kiciu za popełnienie morderstwa na tym deklu z drugiego auta. Nie twierdzę, że mu się nie należało, serio!, sam bym chętnie wyrwał tej mendzie flaki i jeszcze polał benzyną, ale kurde! Można było znaleźć jakichś piętnaście lepszych sposobów, które nie wliczałyby tak kolosalnej odsiadki...! Za dobry blackmailing dostałby krótszy wyrok, a gościu miałby większą sieczkę psychiczną, niż teraz fundują mu w piekle - mruknął niezadowolony.

  "A...aha" - pomyślał skołowany Lan Zhan.

  Czy na pewno czuł się na siłach dalej tego słuchać...?

- A ty co? Wdowiec, czy coś? - zagadnął nieznajomy. - Wal śmiało, niczym mnie nie zaskoczysz - mówiąc to, machnął niedbale ręką, pozornie zupełnie obojętny.

- Ja, um...mnie rzucił facet.... - przyznał nieśmiało Lan Zhan, kuląc przy tym ramiona. Jego wyznanie brzmiało śmiesznie dziecinnie w porównaniu do poprzedniej opowieści, ale tutaj naprawdę nie było nic więcej.

  Mimo to jego rozmówca wykręcił głowę oraz zmarszczył uważnie brwi.

- I zostawił cię z adoptowanym dzieckiem? To jak bardzo byliście zaangażowani? - zapytał ze sceptycyzmem. Lan Zhan poczuł jak czubki jego uszu czerwienieją. A mógł oglądać ten melodramat z byłą gwiazdką porno i jeść upchnięte w zamrażalniku lody bakaliowe...

- W sensie...z A-Yuanem to wyszła trochę śmieszna sprawa... - Podrapał się z zakłopotaniem po karku. - We...On, znaczy, znalazł go na ulicy, nie mamy pojęcia jak młody tam trafił. Nie miał przy sobie nic poza ubraniem i naszywką z imieniem, wyglądała na przedszkolną, ale też nic znaczącego. W każdym razie dzieciak miał gorączkę, dlatego mój chłopak zabrał go do mnie. W sensie, jestem pediatrą...

-Dobrze wiedzieć - mruknął pod nosem nieznajomy. WangJi przemilczał ten komentarz i wrócił do opowieści:

-Chcieliśmy się nim zająć tylko do czasu aż wydobrzeje, a potem zadzwonić po jakąś opiekę społeczną, czy coś... Tylko podczas choroby dzieciak stracił pamięć, policja też nie mogła niczego ustalić, myśmy się ostatecznie przywiązali i...tak jakoś wyszło - przyznał, właśnie pojmując jak głupio musi wszystko brzmieć. -  Mój brat załatwił wszystkie potrzebne dokumenty i naprawdę mieliśmy zamiar się w to poważnie zaangażować...

  Z każdym słowem czuł się coraz głupiej.

-A jednak gościa tu nie ma. Do czegoś między wami doszło...? Dzieciak dał popalić i okazało się, że to nie aż takie kwiatki i pszczółki jak sądziliście...? - drążył nieznajomy, póki co nie wyglądając jakby historia Lan Zhana go do niego zniechęciła. Przynajmniej tyle - uznał WangJi.

-Nie wiem...wszystko było w porządku. Niby nie mieszkaliśmy jeszcze razem, ale mieliśmy zamiar. I tak prawie ciągle przesiadywał u mnie, aż nagle któregoś ranka po prostu zniknął i...tyle. Przestał odbierać telefony, adresu nigdy mi nie dał, zostawił swoje rzecz...

-Chwila! - gwałtownie wciął mu się nieznajomy, a jego twarz gwałtownie stężała. -  Miałeś zamiar wychowywać dzieciaka z facetem, który nawet nie podał ci swojego adresu?! - niemal krzyknął, skutecznie zwracając na siebie uwagę większości zebranych wokoło matek. - To ile wyście byli razem?! -  zapytał wzburzony. 

-No...jakieś trzy...cztery miesiące...? - mruknął niepewnie WangJi, już bojąc się reakcji towarzysza.

  I słusznie, uznał po chwili, obserwując jak twarz mężczyzny znacząco tężeje, a jego policzki czerwienieją z wściekłości. Nim zdążył zareagować, oberwał solidnego kuksańca w tył głowy.

-Debilu, gdzie ty miałeś łeb?! W dupie schowałeś, czy jak?! - warknął na niego rozmówca. Lan speszony spuścił wzrok.

  No...pośrednio... - pomyślał, mając nadzieję, że z jego twarzy nie można wyczytać, gdzie właśnie zawędrował pamięcią. 

-Tata! Tata! Tata!

  Od konieczności odpowiedzi wybawił go piskliwy głos A-Yuana. Chłopiec podbiegł do mężczyzny i z niewyraźną, bo po części smutną, a po części szczęśliwą miną, oparł się o jego kolana. Stanął jak najwyżej na palcach, po czym spojrzał prosto w jasne oczy opiekuna.

-Poznałem kolegę! - krzyknął natychmiast, lekko podskakując. - Tylko...on chyba mnie nie lubi - wyznał, ściągając usta. Lan Zhan przełknął ciężko ślinę. Podobny nawyk miał We...ktoś. Młody musiał to podłapać. Cóż, chyba należało się przyzwyczajać, pewnie jeszcze parę tego typu kwiatków miało wyjść przez najbliższe lata.

  Lata...

  Szybko się otrząsnął i posadził sobie syna na kolana. Poczochrał malca po rozwichrzonych włosach, a dzieciak zmarszczył na to nosek i zmrużył oczy. Znowu jak We...uh.

-Jestem pewien, że cię polubi - zaczął łagodnie WnagJi, próbując nadać swojemu tonowi jak najwięcej czułości. - Daj mu tylko trochę czasu - zaproponował ugodowo. - Ja też kiedyś bardzo kogoś nie lubiłem, ale gdy go lepiej poznałem bardzo się zaprzyjaźniliśmy - zapewnił. 

  Chłopiec nie wyglądał na przekonanego, ale najwyraźniej postanowił nie drążyć dyskusji. Zamiast tego wtulił się w brzuch ojca, najwyraźniej mając już dosyć integracji jak na jeden dzień i przymknął oczy. Lan zaczął delikatnie nim kołysać, widząc, iż ten usiłuje zasnąć w panującym wokoło harmidrze.

  Niemal mu się to udało, kiedy nagle powietrze przeciął czyjś nieludzki wrzask.

-Wujkuuuuuuuuuuuuuuu!

  Nim Lan Zhan zdążył zareagować, o nogi jego nowego znajomego uderzyła trudna do zdefiniowania i nad wyraz ruchliwa brązowo-żółta kulka. Zaatakowany mężczyzna aż stęknął cicho, odchylająca się na rozkładanym krześle. 

"Chyba nadpobudliwość jest u nich rodzinna..." - uznał Lan, obserwując z uprzejmym zainteresowaniem jak kilkuletni chłopiec o zapłakanej, a za razem wykrzywionej wściekłością twarzy, tarabani się opiekunowi na kolana i stając na ich szczycie (w pełni swojej pokaźnej, półmetrowej krasy) zaczyna agresywnie szarpać biały kołnierz koszuli.

-Wujku! Wujku! Wujku! - zaczął, przy każdym słowie energicznie ciągnąc ku sobie materiał. Ratuuuuuuuj mnieeeee! - zapiszczał przeciągle, pociągając jednocześnie zaczerwienionym noskiem. -Tam jest taki maly skulwiel i...!

-Że coś ty powiedział?! - mężczyzna gwałtownie mu przerwał, a ten, przerażony, natychmiast zamarł. 

-No... ale ty tesz tak mówisz... - stwierdził maluch obronnie.

  Mężczyzna przez chwilę patrzył na niego wyraźnie zdenerwowany, jakby powstrzymywał się przed poważnym wybuchem, aż wreszcie wypuścił głośno powietrze.

-Jak będziesz osieroconym prawiczkiem mającym ponad dwadzieścia lat, którego jedyny brat siedzi w pierdlu, a dupę będzie urabiać ci jedynie dobrze płatna praca to wtedy, i tylko wtedy!,  będziesz mógł zacząć kląć. Ale do tego czasu dziób na kłódkę i nie powtarzaj brzydkich słów po swoim zdesperowanym wujku, bo jeszcze skończysz jak on, jasne?  - zaznaczył ostro, przez cały czas spoglądając prosto w wielkie, wodniste oczy siostrzeńca. Ten uniósł główkę i już można by pomyśleć, że zaraz przytaknie zadowolony, iż tym razem otrzymał ułaskawienie, kiedy on niespodziewanie wypalił: .

-Czym jest pierdel?

  Mężczyzna niemal się zapowietrzył i gwałtownym ruchem zasłonił przestraszonemu chłopcu usta. Mruknął coś do siebie pod nosem, a Lan nie mógł odeprzeć wrażenia, iż właśnie wyklina swój własny język.

-Wystarczy! - zarządził wreszcie nieznajomy. - Jeszcze trochę, a zaczniesz pytać o kwiatki i kuśki! Nie, nie, znamy te numery! Od teraz gramy w króla ciszy!- nakazał, a jego siostrzeniec, najwyraźniej już nieco zastraszony burzliwym zachowaniem wuja, potulnie przytaknął.

  I może ten plan nawet by zadziałał, gdyby nie A-Yuan, który, wcześniej usilnie próbując zasnąć,  teraz odwrócił głowę ku hałasującej dwójce i aż otworzył szerzej oczy.

-Jin Rulan? - zapytał cicho, wlepiając wzrok w drugiego kilkulatka. Ten najwyraźniej dopiero teraz pojął, że nie są z wujkiem sami na świecie, ponieważ zaskoczony odwrócił główkę. Wytrzeszczył oczy, niemal wywalając je z orbit, a sekundę później z jego ust uciekł przeciągły pisk, poprzedzony ugryzieniem opiekuna w rękę.

-Wujkuuuuuuuu, patszzzzz, to ten skulwiel! - krzyknął, pokazując palem A-Yuana. Ten speszony jeszcze mocniej wtulił się w brzuch opiekuna.

  Sprawiał wrażenie równie zaskoczonego, co skrzywdzonego podobną reakcją na jego prezencję, co Lan Zhan poznał po mocniejszym zaciśnięciu piąstek na jego ubraniu.

-Jin Ling! - natychmiast skarcił chłopca wuj, rzucając Lanowi szybkie, przepraszające spojrzenie.

-Chcial mi podpidzielić mój samochodzik! - lamentował jednak wzburzony kilkulatek, niemal wykładając się na kolanach opiekuna, z których niechybnie by spadł, gdyby ten go nie przytrzymał. 

  Wyglądało na to, że gorzej już być nie może, kiedy nagle do uszu obydwu mężczyzn dotarło ciche kwilenie. Obaj, po wymienieniu skonsternowanych spojrzeń, natychmiast zwrócili oczy ku drżącemu A-Yuana, który próbował ukryć twarz w materiale swetra swojego taty. Lan Zhan, przerażony tak gwałtowną reakcją dziecka, siedział jak sparaliżowany, nie bardzo wiedząc co powiedzieć ani co zrobić z rękami.

 Spojrzał ku nieznajomemu błagalnie. Dotąd to We...ktoś, albo Lan XiChen zajmowali się ewentualnym uspokajaniem chłopca, on miał do tego zerowe predyspozycje, zazwyczaj jedynie mruczał coś pod nosem. A to nie wpływało zbyt pozytywnie na buzujące emocje małego dziecka.

  Dałby słowo, że siedzący obok mężczyzna mruknął pod nosem soczyste "kurwa", albo coś w tym stylu, zanim wreszcie nie uniósł, nadal histeryzującego, siostrzeńca z kolan i nie podał go Lanowi.

-Masz, potrzymaj - poprosił, jednocześnie unosząc kwilącego A-Yuana. Chłopiec wzdrygnął się pod cudzym dotykiem, ale nie protestował, gdyż nieznajomy natychmiast zaczął nim kojąco kołysać.

-Nie przejmuj się, Jin Ling już tak ma, szybko mu przejdzie... - zaczął mówić uspokajająco, głaszcząc Yuana po ciemnej czuprynie. Ten pociągnął głośno noskiem i spojrzał na mężczyznę dużymi, wodnistymi oczami.

-Ale na pewno...? - zapytał cicho, wyraźnie wątpiąc w prawdziwość słów obcego.

  W tym samym czasie Lan Zhan trzymał Jin Linga wyciągniętego na pełną długość swoich ramion, lustrując malca skonfundowanym wzrokiem. Ten odpowiadał niemal identycznie, może tyle, że przy okazji wisiał w powietrzu.

  "I co ja mam z tym zrobić?!" - pomyślał spanikowany WangJi.

  Jin Ling wyglądał jakby zadawał sobie podobne pytanie, choć zapewne w nieco bardziej sepleniącej wersji...

  W tym czasie prywatna konwersacja dwóch bardziej rozgarniętych mężczyzn tego pokaźnego, czteroosobowego grona trwała w najlepsze:

-Tak, tak, na pewno. On już tak po prostu ma, że nie umie prawidłowo okazywać emocji.  Do tego za dużo gada. No i strasznie wrzeszczy. W ogóle wyjątkowo trudny w obsłudze, pod tym względem wdał się w ojca,  z tobą przynajmniej można normalnie porozmawiać, a nie tylko drzeć japę - uznał. - W każdym razie, że krzyczy, to nie znaczy, że cię nie lubi, tak?

  Nagle, Jin Ling wiszący w rękach Lan Zhana szarpnął się nieznacznie, a WnagJi, pewien, iż obaj czują się równie niekomfortowo w zaistniałej sytuacji, podsunął go ku jego wujowi.

  A-Yuan odwrócił zaskoczony główkę, kiedy poczuł, jak coś zimnego i twardego tyka go w ramię.

  A-Ling wbijał wzrok w podłogę, jednocześnie wyciągając ku niemu wcześniej wspomniany samochodzik, który zaczął cały raban. A-Yuan, początkowo nie bardzo wiedząc co ma zrobić, ponaglony którymś z kolei szturchnięciem, wreszcie ostrożnie wziął zabawkę, a Jin Ling jeszcze bardziej pochylił głowę.

  Kwadrans później obydwaj siedzieli na dywanie i bawili się najlepsze (czytaj: A-Yuan grzecznie i cicho, a A-Ling przy wtórze głośnych krzyków oraz odganiania od nich  innych dzieci). 

  Nieznajomy westchnął ciężko, osuwając się powoli po oparciu plastikowego krzesła. Wyglądał jakby właśnie ubyło mu pięć lat życia, a Lan Zhan musiał przyznać sam przed sobą, iż czuł się dokładnie tak, jak tamten wyglądał.

  Najwyraźniej obaj utknęli w równie beznadziejnych sytuacjach.

-W ogóle to jestem Jiang Wanyin - nieznajomy nagle wyciągnął w jego kierunku rękę, spoglądając dużo łagodniejszym wzrokiem niż podczas całej wcześniej odbytej rozmowy.

 -Lan WangJi - Lan Zhan dość szybko odwzajemnił gest.

   I tutaj narrator powinien powiedzieć, iż był to początek pięknej, męskiej przyjaźni...

  Ale nie zdążył, ponieważ przerwał mu potężny wrzask Jin Linga, który to chłopiec z uporem maniaka usiłował odkleić oplecionego wokół swojej nogi A-Yuana.

  Ale tak - to naprawdę był początek pięknej, męskiej przyjaźni.


***

-Jakie kupujesz mu pampersy? Jak to, A-Yuan nie nosi już pampersów...? Jin Ling, jak wrócimy do domu, uczysz się korzystać z nocnika! Przestań mnie szarpać, nie zmienię zdania! Nie, nie obchodzi mnie, że to ustrojstwo gra upiorną melodyjkę, sam chciałeś, żeby miało kształt psa! Jin Ling! Dobrze, już dobrze, wymontuję to wrzeszczące badziewie, tylko przestań się wreszcie drzeć! Lan Zhan, dlaczego twój jest zawsze cichy...???!

***

- Na kogo patrzysz...?

- Hmp...

- Szukasz zamiennika za tamtego dupka?

- Hmp...

- O, tamta jest ładna. Tylko wiesz, tu wszystkie mają już bachory, więc w najgorszym wypadku są mężate, a w najlepszym będziesz miał kolejnego zwyrodnialca na karku. No, chyba, że zastosujesz prawo zwierząt i pozbędziesz się szczeniaka konkurencji.

-Wtedy musiałbym się pozbyć Yuana.

- Eh...twoje poczucie humoru jest tak samo martwe jak twoje życie prywatne.

- Przyganiał kocioł garncowi.

- Tsk, dzięki. To na kogo tak patrzysz...?

-...

-Ooooooo, nie, nie, nie! Odpuść sobie, nie-e, nie ma takiej opcji! Ten gość to potworne zwyrodnienie! Mój brat chodził z nim na odwyk. Żeby nie było!, dekiel nie ćpał, ćpał tamten chłystek, a mój brat, do którego się nie przyznaję, chodził z nim, żeby "czuł się raźniej". Później miał wpis na papierach i nie mógł znaleźć porządnej roboty poza budową albo barami w klubach. Porażka. W każdym razie, nie tykaj go nawet kijem. Że już nie wspomnę o tym, że razem z siostrą chodzą po ośrodkach szukać ich zaginionego brata. Cała rodzina to jakaś patola. Ale ta siostra...hmm...ona wydaje się nawet nawet...

- Nie lubię kobiet.

- Wiem. Jesteś beznadziejny.

- Dziękuję.

- To nie był komplement, LanDża***.

- Wiem.

- O tym mówię: kompletnie beznadziejny.

- Też cię lubię, JenChen***.

***

- Jing Ling. Czy możesz mi wyjaśnić, coś ty, do kur...ki wyprawiał z Yuanem?! Nie, to że chciałeś się od niego zarazić NIE JEST usprawiedliwieniem, żeby go całować! Czy ty nie masz mądrzejszych pomysłów, żeby uniknąć szkoły?! Nie możesz, jak normalne dziecko, UDAWAĆ, że zachorowałeś?! Czemu ja ci muszę tłumaczyć takie rzeczy???! Jak już bardzo chciałeś anginę, to mogłeś przez parę dni paradować z gołym tyłkiem po domu, a nie...! Za dużo czasu spędzasz z wujem-deklem w kiciu, od teraz będziesz go odwiedzał raz na kwartał! Nie! Nie rycz mi tu! Nie, powiedziałem, przecież...!

***

- Więc kupiłeś mu psa.

- Tak.

- Za to, że rozpłakał się, bo nie chciałeś gu puścić do swojego brata.

- Czego nie rozumiesz?

- I uważasz, że to wychowawcze...?

- To mój bachor. Nie mów mi, jak mam go wychowywać.

- Aha...I jakiej rasy jest pies?

- Husky.

- Oh... To fajnie.

- No. Nawet.

***

- Okej, powtórz jeszcze raz,  kto to jest?

- Mój brat.

- Twój brat.

- Tak. Przecież mówię.

- Aha! A jest tu, bo...?

- Bo nasza kuzynka zmarła i oddała mu pod opiekę swojego synka.

- Ah... I będzie tutaj...?

- Aż dorośnie.

- Nie, nie szczyl. Twój brat.

- A. Przynajmniej przez tą edycję. 

- Oh... To miło. Bardzo miło.

***

- JenChan...

- Tak?

- Twój chyba znowu próbuje się zarazić od mojego.

- Wydaje ci się.

- JenChan...może coś z tego będzie...?

- Bzdury gadasz.  Są za mali, nie wiedzą co robią.

- Ale JenChan, oni mają po czternaście la...

- Nie. Po prostu wszyscy jesteście spaczeni.

***

-Sizhui****, podczas mi sól?

-Tak, jasne, tato.

  Chłopak sięgnął ku jednej z półek, zdjął z niej solniczkę i podał ją ojcu. Mężczyzna podziękował mu krótkim skinieniem głowy po czym wrócił do doprawiania panierowanego kurczaka.

-Za ile będą wujek z Chengiem? - zagadnął, niby od niechcenia, chłopak, opierając się jednocześnie ręką o blat stołu.

- Podejrzewam, że za jakiś kwadrans, bo spóźniają się już pół godziny.

-Ah...okej. Tooooo...ja jeszcze skoczę na chwilę do łazienki, dobrze?

  Nim Lan Zhan zdążył odpowiedzieć, Sizhui już biegł na górę - mężczyźnie mignęła jedynie jego prawie uczesana czupryna ( nadal sterczała, ale przynajmniej się starał) oraz biała, prasowana przez godzinę poprzedniego wieczoru, koszula.

  "Mówiłem ci JenChen, że coś z tego będzie" - pomyślał WangJi, opierając się na chwilę o blat.

  Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.

  "O, są wcześniej" - zauważył, wycierając dłonie w ścierkę kuchenną. Następnie zdjął fartuch i skierował się do przedpokoju. Na piętrze już słyszał biegnącego z powrotem ku schodom Yuana, na co pokręcił z pobłażaniem głową. Otworzył drzwi.

-A JAK CI TEN DURNY ŁEB URWĘ, TO SIĘ WRESZCIE ZAMKNIESZ?!

   Jin Ling niemal wisiał uczepiony włosów swojego przyszywanego brata, najwyraźniej próbując mu je wyrwać. Zaś Jingyi raz po raz go kopał, jednocześnie usiłując odczepić od siebie chłopaka. Jiang Cheng udawał, że tego wszystkiego nie widzi - z uporem wpatrywał się w ścianę, natomiast obejmujący go Lan Xichen pogłaskał chłopców uspokajająco po głowach, jednocześnie posyłając promienny uśmiech bratu.

  -WangJi - przywitał go spokojnie, już wychodząc do przodu i luźno obejmując krewniaka. Lan Zhan odpowiedział nieporadnym poklepaniem po plecach i bladym uśmiechem.

-Wybacz za smarki. Nadal się adaptują - mówiąc to, Jiang Cheng posłał chłopcom wymowne, ciskające gromy spojrzenie, na co ci trochę się uspokoili, ale nadal usiłowali uderzyć jeden drugiego łokciem albo nadepnąć sobie nawzajem palce.

-Jingyi! Jin Ling...!

  Sizhui wpadł do przedpokoju, przyjemnie zaczerwieniony, najpierw posyłając promienne uśmiechy swojemu kuzynowi oraz przyjacielowi, a dopiero później kłaniając się krótko przed Lan Xichenem oraz Jiang Chengiem. 

  -Em...jak było na wymianie...? - zapytał nieśmiało, podchodząc do Linga. Lan Zhan specjalnie odsunął się do tyłu, aby zrobić chłopcom trochę miejsca. Jednocześnie wykonał ku Chengowi gest opuszczonego w dół kciuka, co oznaczało: "Płacisz".

  Wanyin wywrócił na to oczami, jeszcze ciaśniej krzyżując ramiona na swojej klatce piersiowej. Ale znając go trochę lepiej dało się zauważyć zabłąkany w kącikach ust rozbawiony uśmiech.  

-Zakochana para, Mała Księżniczka za Yuana~ - zanucił przekornie Jingyi, obserwując jak jego kuzyn oraz przyszywany brat prowadzą niezręczną konwersację składającą się głównie z rumieńców i niezręcznego pocierania karków.

- NIE ŻYJESZ, DEKLU!

  Jin Ling rzucił się ku bratu w iście wojowniczym stylu, wyglądając jakby zaraz dosłownie miał go rozszarpać na kawałki samymi paznokciami. 

  Obaj by zapewne upadli, gdyby nie czyjeś asekuracyjne ręce, które w porę pochwyciły Jingy'ego, tym samym ratując obydwu chłopców od łupnięcia o posadzkę.

  Lan Zhan spojrzał w tamtym kierunku i wtem odniósł wrażenie, że świat się zatrzymał.

- Wiem, że miałem zaczekać, aż zostanę zapowiedziany, ale sytuacja wzywała, więc...

 Sporo się zmienił przez te trzynaście lat.

  Przede wszystkim nie miał już swoich długich włosów. Prawdopodobnie  zostały ścięte w więzieniu i jeszcze odrastały - dłuższe kosmyki zostały jedynie w miejscu grzywki. Oprócz tego mężczyzna znacznie urósł i teraz górował nad Lanem o dobrą głowę. Miał też ostrzejsze rysy, kilka jasnych blizn, garb na nosie, najpewniej po złamaniu, a do tego wydawał się bardziej postawny niż podczas ich ostatniego spotkania.

   Wyglądał jak...

  Jak człowiek, który wyszedł po trzynastu latach odsiadki za morderstwo.

  Przynajmniej aż do czasu, kiedy spostrzegł Lan WangJi'ego.

  Jego twarz nagle wykrzywiła się w szoku, a ostre rysy nieco złagodniały. Oczy otworzyły się szerzej, źrenice się zwiększyły, usta lekko rozchyliły, a oddech na chwilę zamarł.

- Lan Zhan...? - zapytał mężczyzna zszokowany.

  Jeszcze ułamek sekundy WangJi stał bez ruchu po czym gwałtownie wyrwał do przodu i odpychając chłopców na bok stanął naprzeciwko swojego ex.

  Prawdopodobnie żaden z nich nie mógł przewidzieć reakcji mężczyzny.

  Sam zainteresowany zawsze spekulował, iż gdyby jeszcze kiedyś miał spotkać byłego partnera, najpewniej od razu rzuciłby mu się na szyję i nie puszczał, póki nie zostałby do tego siłą zmuszony. Z kolei WuXian obstawiał, iż zostanie brutalnie spoliczkowany, jeśli w ogóle do jakiegokolwiek spotkania dojdzie.

  Nie spełnił się żaden ze scenariuszy.

  Lan Zhan przez dłuższą chwilę po prostu stał naprzeciw mężczyzny, z rękami wyciągniętymi do przodu jakby szykował się do objęcia, ale zatrzymał je w połowie. Jego ramiona zaczęły się trząść, oczy zachodzić łzawą mgłą, a dolna warga niebezpiecznie drżeć. 

-Wei... - powiedział niesłyszalnie, ledwo poruszając ustami.

  Nim drugi mężczyzna zdążył zareagować, Lan, niby w porywanie, zaczął badać dłońmi jego przeguby, barki, klatkę piersiową, szyję, twarz... Sam nie był do końca pewien co robi, być może sprawdzał, czy tamten na pewno jest prawdziwy.

  Był.

  Wprawdzie już nie tak samo chłopięcy, chuderlawy, ani delikatny, jak wcześniej - teraz stał się twardy, przytłaczjący, niemal przerażający...

  Ale to wciąż był Wei WuXian.

  Nadal miał te same psotne chochliki w oczach, ciągle uśmiechał się na całą szerokość twarzy, pokazując rząd wyszczerzonych zębów z tymi dwoma, nieco odstającymi kiełkami. Nadal miał czerwone policzki, duże oczy, obgryzione paznokcie, rozczochrane włosy, pieprzyk pod lewym uchem...

  To nadal był on.

  Lan Zhan wziął głęboki wdech i już miał coś powiedzieć, kiedy....

-To ON jest tym dupkiem, który zostawił cię samego z dzieckiem?!!!

  Jiang Cheng wyglądał na równie wściekłego, co zagubionego, a również skonfundowany Lan Xichen uspokajająco głaskał go po plecach.

-Em...na to wychodzi...? - Wei z zakłopotaniem podrapał się po karku, wyraźnie nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Znalazł się miedzy młotem własnego wściekłego brata oraz kowadłem porzuconego niegdyś kochanka.

- Tata...?

  Oh, no tak, i jeszcze pod kosą porzuconego syna...

  Czuł się jakby znowu przeżywał pierwszy dzień w pierdlu i nie nastrajało go to przesadnie pozytywnie.

- Wanyin, jeśli chcesz to Wei Ying może wy...

- Nie - przerwał bratu Lan Zhan, nadal uważnie wpatrzony w byłego partnera, jakby cały wybuch Jian Chenga w ogóle nie zaistniał. - Nie. Chcę, żeby został.


  I faktycznie - został.

















*Fećka - imię, które nadałam personifikacji mojej weny. Tak, czuję się dobrze, czemu pytasz? 

**Bhutan - obok Chin jedno z miejsc, gdzie szykują najbardziej pikantne jedzenie. Lubię headcanon, gdzie gusta kulinarne WuXiana mają duży wpływ na Zhana i ten, nawet po jego odejściu, praktykuje pikantną kuchnię.

***LanDża, JenChen - uznałam, że chłopcy zżyli się na tyle, że z czasem pseudonimy przyszły naturalnie XD

****Sizhui - Yuan  wieku piętnastu lat poprosił o zmianę imienia, ponieważ Yuan kojarzyło mu się wyłącznie z rodziną, która go porzuciła. W domu używał go już dużo wcześniej. Rzecz jasna, stronę prawną załatwił Lan Xichen (i pewnie na czarno)

  Dobra!

  To ja się może wytłumaczę.

  Już od dłuższego czas odnosiłam wrażenie, iż Lan Zhan i Jiang Cheng, jako dwa nieszczęśliwe bubu porzucone przez jednego faceta i zmuszone do samotnego rodzicielstwa, bardzo szybko znaleźliby wspólny język.

  Widzę oczami wyobraźni jak siedzą obaj w Gusu, prowadząc ultra-poważną rozmowę o starożytnych pampersach, czy co tam wtedy mieli, i są w nią tak zaangażowani (Jiang w gadanie, Lan w pochrząkiwanie), że umyka im fakt, iż dzieci wlazły do jakiejś sadzawki, czy czego i w najlepsze taplają się w błocie.

  No i wyobraźcie sobie ich oraz Lan Xichena jak we trójkę wychowują dwóch Lanów i Jin Linga, dzieląc się wzajemnie radami, pomysłami, podejściem... A maluchy razem dorastają i Ling nie jest takim samotnym bubu.

  W sensie...!

 Tak.

 Tego chcę.

O tym marzę.

Tego potrzebuję.

 Dziękuję, dobranoc.

  PS. W tym shocie relacja WWX  i LZ przypomina raczej tą, którą mieli przed odrodzeniem Patriarchy, więc Lan Zhan nadal jest słodkim bubu, które robi się seductive, a Wei nadal jest...Wei'em.

  Chociaż to akurat nie nowość...

  No cóż, ode mnie to tyle, bo padam na dziób i bolą mnie plecy, a co do Was, to mam nadzieję, że się podobało!

Zawsze Wasza

~Nico




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top