Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Notatki oficjalnie wędrują do góry!
W komentarzu obok dodaję link do opowiadania, które zainspirowało mnie żeby to napisać:
Trigger warnings: użycie przekleństw, opis głupiego żartu, który przejdzie w humorystycznym opowiadaniu, ale nie róbcie tego w domu, ani, tym bardziej!, w szpitalu.
To co?
Zaczynamy?
Jin ZiXuan uderzył się w łeb.
I naprawdę, nie jest to żadne zaskoczenie – bo to ja go w ten łeb trzasnąłem.
Na swoją obronę – nie zrobiłem tego specjalnie (tym razem!), a przez przypadek kiedy pacan poprosił mnie o asekurację podczas prób stanięcia na rękach – jakby fakt, że poszedłem dwa razy na zajęcia z akrobatyki czynił mnie w jakikolwiek sposób kompetentnym asekuratorem...
Ale dodam, że obydwaj byliśmy pijani – tak pijani jak tylko dwóm szwagrom-zakałom-własnych-rodzin-i-czarnym-owcom przystoi...
Yanli martwiła się czy Jin Ling nie będzie miał traumy po zobaczeniu tatusia zabranego przez karetkę – ale mały smarkacz był sprytniejszy niż ktokolwiek podejrzewał i z pewnością już wyciągał wnioski z odhyłu ojca:
Żeby nigdy nie prosić wujka Wei'a o potrzymanie mu nóg, gdy wisi głową w dół.
(Naciągnął też babcię na lody po tym jak trzeci raz rozryczał się jej w spódnicę, że „tatusia nie ma! Tatuś kuku!".)
No i tak, podczas nocy noworocznej, Jin ZiXuan trafił do szpitala, Mo Xuaunyu został z małym Jin Lingiem oraz nieco starszym Lan Jingyim, a mnie Lan Zhan musiał siłą zaciągnąć do domu, bo, rzecz jasna, chciałem dopić cały „porzucony" alkohol („przecież na pewno jest samotny!"), w czym nie pomagał mu fakt, iż tej nocy, jak na zarazę, najwyraźniej wszyscy musieli się uprzeć żeby pozmawiać taksówki i chwilę zajęło nim udało się wreszcie dodzwonić do taryfy mającej wolne samochody.
Swoją drogą, przysłany samochód mieli do pupy.
(Nie mogę przeklinać przy dzieciach, Lan Shizui stoi obok...)
– To po co mówisz to na głos...? – Jiang Cheng patrzy mi przez ramię na ekran laptopa.
– Mówiłem na głos? – dziwię się, unosząc głowę.
– Nadal to robisz – zwraca uwagę Jiang Cheng.
Wzruszam ramionami.
– Psycholożka mówi, że powinienem pisać dziennik. A co ostatnio działo się ciekawszego niż amnezja szwagra?
– Zaręczyłem się...? – Jiang Cheng unosi na mnie wymownie brew. – Nadal cię słyszę.
– Ćśś, ćśś, pozwól wariatom być wariatami – wtrąca A-Qing, przychodząc do nas z dwoma papierowymi kubeczkami: kawę podaje Jiang Chengowi, bo bez porannej dawki kofeiny nie jest sobą, a mi gorącą czekoladę, bo to ja.
Wen Qing to moja psychiatrka. Nieskromnie powiem, że to właśnie dzięki mnie ona – cudowna, młoda, rezolutna kobieta, która naprawdę lepiej by zrobiła, gdyby odpuściła sobie ten ohydny balejaż...
– A-Xian. Nie bądź niemiły – upomina Yanli, spokojnie czytając swój magazyn. – Ale co do balejaż, ma rację. Powinnaś się go pozbyć, Quinnie. I spalić wszystkie dowody.
Wspomniałem już, że Yanli to moja ukochana siostra, którą bardzo kocham?
– Lizus – syczy Jiang Cheng.
Chwilę później skrzeczy opryskliwie i odsuwa się, gdy usiłuję polizać go po ramieniu.
– Planowałam je ściąć – przyznaje A-Qing, z zastanowieniem przyglądając się swoim rozdwojonym końcówkom.
Jiang Cheng patrzy na nią oczami okrągłymi jak talerze. Trzeba Wam wiedzieć, że mój bardzo zamknięty w sobie, ale bardzo emocjonalny (fuczy na mnie jak to słyszy, ale nie zaprzecza!) brat, uwielbia włosy swojej nowej narzeczonej...
A właśnie! Bo nie dokończyłem wątku o ich narzeczeństwie!
– Nie musisz...– mruczy Jiang Cheng.
Rzecz jasna, nie słucham go.
– Rzecz jasna... – wzdycha zrezygnowany mężczyzna.
No więc, jak już mówiłem, ich przyszłe małżeństwo to w całości moja zasługa!
Otóż, jak to ja, po poznaniu mojej psychaitrkii uznałem, że bardzo ją lubię, więc ona musi polubić mnie, a potem musi polubić moją rodzinę, a potem jej rodzina musi polubić moją rodzinę.
Tak jak powiedział Darwin w swojej teorii rewolucji.
– Tak było – parska śmiechem Quinnie, pozwalając Changowi objąć się ramieniem. Słodka z nich parka, tak swoją drogą...
No, w każdym razie, poznałem się z bratem Wen Quing, gdy nie patrzyła i nie miała o tym pojęcia; wystalkowałem go na Facebook'u! Wen Ning stoi właśnie naprzeciwko nas przy automacie i próbuje odzyskać wciągnięte drobne...
– Oh...! Pomóc ci? – chce wiedzieć Jaing Cheng, dopiero teraz spostrzegając rozterki przyszłego szwagra.
Wen Ning kręci przecząco głową – jak na samodzielnego czternastolatka przystało! Słodkie dziecko, naprawdę... Tylko za wysokie i za silne jak na swój wiek, ale chyba czternastolatkowie należący do kadry narodowej tak mają...? Wiecie, Wen Ning jest łyżwiarzem...
No i potem zapoznałem Wen Quin z moim bratem! Mój brat ma najnudniejszy zawód świata – jest dentystą! Nie ma nic gorszego niż grzebanie ludziom w zębach i wąchanie ich...
– Hej! – Jiang Cheng przerywa, majstrując razem z Wen Ningiem przy automacie.
– Nie denerwuj się, bo ci chmurka nad czołem wyskoczy – uspokaja Yanli, nadal zajęta swoją gazetą. Zupełnie nie zwraca uwagi na spoglądających na nas, zeskandalizowanych! staruszków; tak o was mówię pierdziele! Moja siostra jest niezależną kobietą i nie potrzebuje aprobaty nawozu do cmentarzy!!!
Cheng ucisza mnie karcącym spojrzeniem, a ja w zamian nie mówię mu, że automat jest zepsuty
No i mój brat, jak na romantyka przystało, po komicznie krótkim czasie randkowania...!
– Podchody trwały wystarczająco długo – wytyka Quinnie. Cheng się rumieniu, co usiłuje ukryć skupieniem na zepsutym automacie: przywalił w niego nosem.
Ha, nawet nie ma siły się na mnie wkurzać! Dobra nasza!
– Zaraz zacznę...
No i mój brat, nie mając dość oleju w głowie, oświadczył się Wen Quinnie w najgorszy sposób jaki znam: a znam ich kilka, bo pamiętam jak Nie Husiang planował swoje oświadczyny, które ostatecznie się nie odbyły, bo Lan Xichen go uprzedził, i teraz Nie-Sang ma dwa pierścionki zaręczynowe na jednym palcu...
– O? byłam pewna, że A-Chen kupił mu dwa – przyznaje Yanli, nie odrywając głowy od swojego czasopisma: Fryzury lato 2021. Nic dziwnego. Yanli to fryzjerka, wiecie? Bardzo zdolna. Dlatego właśnie ja i Cheng nie wyglądamy jak mokre psy spod rynsztoku!
– Fakty – zgadza się Quinnie.
No i kiedy Wen Quing przyszła do niego na wizytę kontrolną (udało mi się zaaranżować przepisanie jej do naszej rodzinnej przychodni, zdolny jestem, prawda? Zniżki konsumenckie czynią cuda...) podstawił jej pierścionek na wiertełku dentystycznym i prawie się nim zakrztusiła.
– Za to krztuszenie mnie kocha - przyznaje kobieta bezwstydnie, pijąc kawę „należącą" do jej narzeczonego. Yanli rzuca szybkie spojrzenie Wen Ningowi czy chłopiec przypadkiem nie zorientował się w żarcie dla dorosłych...
Iiiii w tym momencie Narrator przejmuje ster, bo Wei WuXian odszedł od tematu...
Otóż, Jin ZiXuan trafił do szpitala po uderzeniu w głowę, dlatego cała jego rodzina, niby zgraja greckich ciotek, zebrała się na korytarzu już następnego dnia, aby czekać na odwiedziny.
I, dla wszystkich ciekawskich, nie, nie przyszli tu tak chmarnie bo martwi ich stan zdrowia biednego Jin ZiXuana; w gruncie rzeczy chyba tylko Yanli ma zupełnie czyste intencje. Reszta przyszła tylko z jednego powodu...
Dlatego, że Jin ZiXuan dostał po uderzeniu amnezji.
Zgodnie z wywiadem lekarzy, zapomniał wszystko z ostatnich siedmiu lat – utrata miała być podobno krótkotrwała, więc nikt specjalnie się nie przejmował. Bo to pierwszy raz gdy ktoś w tej rodzinie trochę za mocno czymś o coś uderzył... (patrzymy na ciebie, Wei WuXianie)
Nie, nie, wszyscy chcą po prostu zobaczyć jego reakcję, że nie jest już studentem na utrzymaniu bogatego ojca (teraz siedzącego w kiciu za przekręty finansowe, gdzie zresztą syn sam go wsadził), ale mężem, ojcem temperamentnego kilkulatka oraz właścicielem dobrze funkcjonującej kancelarii.
To zdecydowanie było czymś, co zasługiwało na uwiecznienie na kamerze – i właśnie w tym celu Lan Wangji zabrał kamerę.
No błagam... myśleliście, że go tu nie będzie...?
A kiedy on się ostatnio gdzieś pojawił bez swojego ukochanego męża (od trzynastu lat, kiedy to wzięli potajemny ślub –tania ale za to o ile bardziej ekscytująca wersja Romea i Julii! – w dzień po ukończeniu pełnoletności przez Wuxiana i to gdzieś w Ameryce!!!; Madame Yu chodziła obrażona przez dobry miesiąc, że nie została zaproszona), tym bardziej ze swoim lękiem społecznym, który każdego roku dawał mu coraz bardziej znać?
Wspomniałem już, że Wei WuXian siedział cały ten czas na kolanach Lan Zhana...?
No to właśnie siedział, a Lan Zhan cały czas czytał mu przez ramię i okazyjnie pokazywał palcem błędy, które mnożyły się na ekranie pliku tekstowego jak króliki podczas sezonu.
Wspomniałem już, że hodują króliki? Szczerze, nieco dziwne hobby, ale tak długo jak biznes polegający na rozmnażaniu, sprzedawaniu, wystawianiu i zapewnianiu noclegu jeżeli właściciele musieli wyjechać, królikom, się opłacał, to kto bogatym (a takowym Lan na pewno jest!) zabroni...?
– Można już wejść. Pacjent czeka żeby dowiedzieć się, o co „do cholery chodzi" i „dlaczego do kur...ki, jego matki nie ma już przy jego łóżku" – głębokim jak dno Rowu Mariańskiego głosem oznajmił Lan Xichen, wychodzący właśnie z sali szpitalnej.
Yanli wstała pierwsza, zamykając magazyn i otrzepując swoją spódnicę.
Jednak zamiast ruszyć ku drzwiom, odwróciła głowę w stronę brata.
Wei WuXian już pośpiesznie zamykał laptop, a jego narracja trzecioosbowa natychmiast zniknęła sugerując, iż „zalecenia psycholożki" wchodziło w użycie tylko kiedy pacjenta nachodziła na to ochota.
– Pamiętajcie, tak jak ćwiczyliśmy! – przypomniał WuXian, a Lan XiChen, choć było to wbrew polityce lekarskiej, nie upomniał go, że nie należy denerwować pacjenta.
Zresztą, pacjent wyglądał jakby sam i tak zdenerwował się na tyle, że bardziej chyba nie mógł. Wściekły niedźwiedź, dziabnięty czy nie dziabnięty patykiem, i tak zaryczy, prawda...?
(WuXian mógł potwierdzić – nigdy wprawdzie nie tykał złego NIEDŹWIEDZIA patykiem, ale TYKAŁ Jiang Chenga, a to prawie to samo).
Wszyscy pokiwali głowami, nawet Jiang Cheng, wyjątkowo, zdawał się całkiem otwarty na cokolwiek co Wei WuXian upatrzył sobie w swojej kreatywnej główce. Cała gromadka, zgodnie z zaleceniami lekarza, ustawiła się grzecznie, czekając aż seksowna pielęgniarka wyprowadzi pacjenta.
Pierwszy był nieprzyjemny, skrzecząco-skrzypiący turkot kółek o nierówną podłogę szpitala, potem widok nagich, owłosionych nóg nakrytych prześcieradłem, następnie naburmuszona, usadzona w obowiązkowym wózku inwalidzkim, postać Jin ZiXuana (przypominającego uparte dziecko, które zgubiło się w supermarkecie), następnie zaś wspomniana seksowna pielęgniarka – a raczej pielęgniarz, czyli okitlowany Nie Husiang, którego uśmieszek zdradzał, że właśnie szykuje się na kilkanaście minut swojego życia.
Wei WuXian natychmiast wyszedł do przodu na co jego siostra pozwoliła mu z pobłażliwym uśmiechem.
– Kochanie! – wykrzyknął, wieszając się szyi mężczyzny.
Jiang Cheng włączył w telefonie tryb nagrywania, a Lan Zhan kamerę.
Zawalanie pamięci zdecydowanie było tego warte, biorąc pod uwagę minę jaką ZiXuan zrobił, kiedy cielsko drugiego mężczyzny zawisło na jego własnym, niczym ciężka bombka na choince.
– Co jest...?! – ZiXuan usiłował wyplątać się spomiędzy lepkich łapek WuXiana, po czym, otrzymawszy głośnego i bardzo mokrego całusa, zamarł, przerażony.
– Misiu~ – Wei WuXian zamruczał przymilnie, klęcząc przed swoim zszokowanym szwagrem. – Wiem, że masz amnezję, ale nie pamiętasz swojego gołąbka? Nie pamiętasz mnie? I naszego ślubu? I naszego dziecka? I zaręczyn? I świetnego seksu? Olbrzymiej ilości świetnego seksu w którym zawsze byłeś na dole? – pokazywał kolejno na Wen Ninga, na pierścionek na swoim palcu, wreszcie na samego siebie i swoje krocze.
Przez bardzo, bardzo...
...BARDZO...
...długą chwilę, Jin nic nie mówił.
– Pierdzielisz – stwierdził wreszcie, patrząc na Wei WuXiana tak wielkimi oczami, że można było pomyśleć, iż niewiele brakuje, a wylecą z oczodołów.
– Tylko ciebie! – wbił gwóźdź do trumny WuXian, szeroki uśmiech cały czas obecny na jego twarzy.
Jiang Cheng uśmiechał się chytrze za ekranem telefonu, a Wen Quing usiłowała ukryć pół-uśmieszek w kubku kawy.
Lan Xichen oraz Nie Husiang nawet nie udawali, że nie oglądają właśnie najlepszego zwrotu akcji spośród wszystkich, które serwowały wszystkie telewizyjne dramy.
(Swoją drogą, ta dwójka jest naprawdę słodka podczas oglądania weekendowych dram – ciasno owinięci kocami, bo obydwoje marzną jak Olaf za czułością, z kubkami herbatek ziołowych na stoliku kawowym, z wyłączonymi światłami w salonie, wtuleni jeden w drugiego podczas rzucania tu czy tam wszelkiego rodzaju komentarzy, żeby, zgodnie z umową, całować się za każdym razem kiedy robili to bohaterowie i potem, zgodnie z zakładem, oceniać, czy lepiej poszło im czy postaciom – w dziewięciu przypadkach na dziesięć wygrywało narzeczeństwo, a w tym jednym wyłączali telewizję i kończyli w sypialni).
– Ale... ale... – ZiXuan zaczął dukać cienkim głosikiem, wyraźnie spanikowany. Szukał potwierdzenia u reszty obecnych.
Których pamiętał przecież jako znacznie młodsze – nadal z trudem mógł uwierzyć, że lekarze nie stroili sobie z niego jakiegoś głupiego żartu i że faktycznie minęło siedem lat, których zupełnie nie pamiętał.
Jednak po zobaczeniu XiChena – z pierwszymi zmarszczkami i obnoszącego się po szpitalu jak po własnym domostwie, po zobaczeniu Huisanga, dzieciaka który razem z nim siedział na zajęciach w szkole prawniczej, powtarzając rok oraz trzęsąc portkami przed swoim starszym bratem, teraz biegającego w widocznie skróconym nożyczkami kitlu i obcałowującego Lana po kątach jakby ten był jego zastawionym stołem po dwóch tygodniach głodowania – i zaledwie jedna doba zdołała wywrócić całe życie biednego ZiXiana do góry nogami.
(Nawet nie wiedział jak bardzo ironiczna była ta fraza w kontekście całego wypadku...)
Potem dano mu do ręki lusterko, zobaczył samego siebie – pierwsze zmarszczki, ciemne plamki pod okiem świadczące, iż niewydolność wątroby wreszcie dała o sobie znać, zaniedbana, szarawa i wysuszona skóra, która miała być podobno efektem pracy biurowej – a na koniec obrączka ślubna na placu – i świat ZiXuana nie tylko wywrócił się do góry nogami, ale wsiadł na cholerną karuzelę i najwyraźniej nie zamierzał kończyć przejażdżki w najbliższej przyszłości.
Jednak potem spostrzegł się w uśmieszku Wen Quing (co ona tu w ogóle robiła i kiedy zrobiła ten koszmarny balejaż...?!), wystawionym telefonie Jiang Chenga, nieśmiałości chłopczyka w kącie, którego Wei WuXian wskazał jako „ich syna", a który sprawiał wrażenie wyjątkowo zdystansowanego względem kogoś, kto podobno był jego ojcem – a na ostatek w uśmiechu Yanli i LAN ZHANA, który NIGDY się nie uśmiechał, więc skoro już to robił, to NA PEWNO musiał być żart.
Nie Husiang parsknął śmiechem i to ostatecznie zepsuło cały skomplikowany fortel.
Zaraz za nim zaczęła chichotać większość korytarzowego zgromadzenia.
Wei Wuxian opadł na pięty, zostając w przysiadzie, ale pozwalając swojej siostrze podejść do męża aby mogła go uspokoić i zaktualizować odnośnie ostatnich zdarzeń.
Aczkolwiek kamera została aż do czasu kiedy ZiXuan dowiedział się, że faktycznie MA SYNA.
Oraz że wpakował własnego ojca do kicia.
Mimo wszystko, wspominając to jakiś czas, gdy wspomnienia już wróciły, a razem z nimi nudne, codzienne obowiązki – Jin ZiXuan musiał przyznać, że był to jeden z przyjemniejszych dni jego życia.
(Chodziło bardziej o wpakowanie ojca do kicia niż syna)
((Tak tylko mówię.))
Zawsze Wasza
~Nico
PS. Jak wrażenia? Ktoś tu shipuje Wei Wuxiana i Jin ZiXuana???
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top