Proszę, zjedz

  Było w tym coś ohydnego. Jak bardzo nie chciał, tak jednak musiał to przyznać. Zapach męskiej toalety pomieszany ze smrodem wymiocin, ciągły dźwięk wyrzucania przez czyjeś gardło jedzenia z co parę minut przerywającym mu odgłosem uruchamianej spłuczki.

  Sizhui odwracał głowę, wpatrując się w popisaną markerami oraz korektorem, plastikową ścianę kabiny. Ręce trzymał wyciągnięte przed siebie, całe sztywne i kurczowo zaciśnięte na podtrzymywanych w górze włosach.

  Słyszał, jak Jin Ling znowu zatrząsł się konwulsyjnie i posłał kolejną salwę wgłąb sedesu.

  Lan próbował udawać, że wcale go nie mdli.

  Minęło następne pięć minut zanim A-Ling całkowicie opróżnił żołądek, po raz ostatni spuścił wodę oraz opuści klapę sedesową. Następnie usiadł ciężko na brudnej, lepkiej posadzce, oddychając sapliwie i trzymając rękę na krągłym brzuchu. Jego czoło rosił pot, a grzywka lepiła się do szaro-bladej skóry.

  Wyglądał okropnie.

  Wyraźnie dawało się po nim poznać zmęczenie, widoczne w cieniach pod oczami i obecnej od ostatnich dwóch tygodni flegmatyczności ruchów. Długie włosy odstawały we wszystkie strony, jak nastroszone siano. Miał trochę resztek zwróconego jedzenia w kącikach bladych, popękanych ust, a nad górną warką spłynęło parę kropel potu.  Kiedy Sizhui uklęknął wyczuł też zapach kwasu żołądkowego, którym przesiąkł oddech chłopaka.

  Lan usilnie starał się udawać, iż nie dostrzega tego wszystkiego. A-Lin już i tak nie miał najlepszego samopoczucia. Przez ostatnie mdłości oraz...ogólnie. Zamiast tego chłopak sięgnął po kawałek papieru toaletowe i ostrożnie wytarł twarz nastolatka, który co jakiś czas odrywał wzrok od posadzki, żeby rzucić mu wściekło-pytające spojrzenia.

-- Lepiej się już czujesz...? -- zapytał pod dłuższej chwili Sizhui, przyglądając się brunetowi ze zmartwieniem. Ten pokiwał wolno głową. -- Może chcesz iść do pielęgniarki...? -- zapytał, z nadzieją w głosie.

  Jin Ling szybko ją jednak zgasił.

-- Nie, dzięki. Po prostu za dużo zjadłem, to wszystko -- wzruszył ramionami po czym wstał i wyszedł z kabiny.

  Lan został w niej jeszcze chwilę, wpatrzony tępo w miejsce, gdzie przed chwilą siedział Ling, słuchając jednocześnie jak ten przepłukuje usta wodą. Chwilę później obaj wyszli z łazienki do wtóru obwieszczającego koniec lekcji dzwonka.

 ***

-- Nic więcej nie jesz? Zapomniałeś wziąć reszty śniadania? Jakby co, ja i Yuan możemy ci pożyczyć.

-- Nie, dzięki.

-- Na pewno?

-- Yhm. Ostatnio nie mam apetytu...

-- Może to przez stres?

-- Yhm, pewnie tak...

-- Aj, Jin Ling! Nie możesz się tak ciągle denerwować jakimiś głupimi testami! To tylko oceny...!

-- Yhm...

***

  -- A-Ling...? Na pewno wszystko w porządku...? Blado wyglądasz...

-- Yhm. Tak, jasne. Po prostu się dziś nie wyspałem.

-- Nie wysypiasz się cały ostatni tydzień.

-- Ta, mam trochę problemów ze snem.

-- Może zostań na parę dni w domu...?

-- Będę musiał potem nadrobić materiał.

-- Ale...

-- Skończ już, Jingyi. Nie dzieje mi się krzywda, żebyś tak świrował.

-- Uh...skoro mówisz.

***

-- Shizui!  

  Jingyi wbiegł do klasy, wyraźnie roztrzęsiony. Drugi Lan natychmiast uniósł głowę znad czytanej właśnie książki. Aż się cały spiął, widząc wyraz twarzy kuzyna. 

-- A-Ling był u pielęgniarki! Podobno zasłabł na lekcji! Jego wujek już go debrał, ale...! -- zaczął Jingyi, ale Sizhui nie czekał aż ten dokończy. Natychmiast poderwał się z miejsca i bez słowa wypadł na korytarz.

***

  Poznali się na początku nauki w liceum.

  Jin Ling był tym niskim, pulchnym chłopcem, który stał na uboczu i przyglądał się tłumowi z wysoko uniesionym podbródkiem, ale też strachem widocznym w dużych, złoto-brązowych oczach (te oczy już na początku przywiodły Sizhui'owi na myśl jeszcze parzoną herbatą z miodem...). 

  To Jingyi pierwszy podszedł do dumnego odludka i zaczął się z nim droczyć, nie wiadomo, czy próbując jakoś wciągnąć chłopaka do życia społecznego szkoły, czy zwyczajnie chciał się z niego odrobinkę ponabijać. Jakakolwiek była prawda, Sizhui był mu za to wdzięczny, gdyż nie sądził, aby bez impulsu ze strony kuzyna sam kiedykolwiek zdecydował się na podejście do dumnego chłopca.

  Przyjaźń między ich trójką, co zaskakujące biorąc pod uwagę obejście młodego Linga, nawiązała się bardzo szybko. Chłopak nie rozmawiał z praktycznie nikim poza dwójką Lan'ów, przez co siłą rzeczy zaczął się względem nich otwierać -- Sizhui lubił zatrzymywać tutaj swoje ciche nadzieje wnioskiem, iż po prostu Jin Ling MUSIAŁ otworzyć się akurat przed nimi, ponieważ nie miał nikogo innego, zaś Jingyi kpiąco-rozmażonym tonem twierdził, iż ta mała, nastroszona kulka zwyczajnie potrzebowała ciepła cudzych serduszek aby ocieplić także swoje.

  W każdym razie, chłopcy dogadywali się bardzo dobrze. 

  I Sizhui naprawdę nie miał pojęcia, jakim cudem, skoro Jin Ling oraz jego kuzyn żyli ze sobą jak pies z kotem, a jedynym, co trzymało ich w kupie, był właśnie sam Sizhui.

  Jin Ling, wbrew pozorom, nie miał zbyt wiele pewności siebie. Wyraźną dumną i wyniosłością próbował maskować ogromną nieśmiałość, a wredny robił się tylko wtedy, kiedy ktoś go zranił. Może właśnie dlatego nieustannie dogryzał Jingyi'emu -- młody Lan miał taktowność puszczonej w ruch betoniarki i bez skrupułów wytykał przyjacielowi jego nowego pryszcza pyszniącego się równiutko między cienkimi brwiami po czym zaczynał tańczyć coś, co najpewniej w zamyśle miało być hinduskim tańcem, a w praktyce wyglądało jak torturowana langusta. 

  Dopiero z czasem młody Ling nauczył się, że te przytyki pochodzą z natury jego nowego znajomego, a nie chęci dogryzienia (chociaż aż zbyt często właśnie takie można było odnieść wrażenie), dlatego po kilku miesiącach przestał reagować na nie jak alergik na pyłki i odpowiadał na nie już raczej dla zasady, nawet nieco rozbawiony, niż z chęci obrony.

  Sizhui już od samego początku uważał, że ten chłopak był niesamowity.

  Może nie powinien aż tak tego wychwalać, ale naprawdę podziwiał jego upór, wyniosłość i pogardliwe spojrzenie, którym obdarzał, kiedy ktoś mu wybitnie podpadł. Niejako zazdrościł mu tych przymiotów, gdyż sam zawsze uchodził za równie niebezpiecznego co pluszowa Chihuahua.

  Im dłużej przyglądał się temu  wiecznie nabzdyczonemu, wycofanemu i kompletnie nieobytemu społecznie chłopakowi, im dłużej obserwował jak ten z czasem, pod ich pływem, coraz częściej otwiera się na ludzi, normalnie z nimi rozmawia, okazjonalnie nawet głośno się śmieje, przestaje traktować otoczenia jak potencjalnego wroga... Tym bardziej miał wrażenie, że ogląda rozkwitający kwiat.

  Wiecznie blade i zimne policzki na jego oczach zaczynały się od czasu do czasu zdrowo rumienić, czy to ze wściekłości, radości, czy zawstydzenia (Jin Ling zaskakująco często się rumienił, z baaaardzo wielu powodów), zimne, chłodne oczy coraz częściej błyszczały wesołymi przebłyskami, a porównanie do herbaty, które Sizhui poczynił pierwszego dnia, nie chciało mu odpuścić wrażenia, iż owej herbaty ktoś stale coraz więcej miodu.

  Jin Ling otworzył się jak Orchidea rozwijająca płatki w świetle słońca, a Sizhui patrzył na to z wręcz dziecięcą fascynacją.

  Od początku był jednak świadom, że jego zainteresowanie nowym przyjacielem sięga daleko poza zwykłą fascynację. Już od pierwszego dnia był tego boleśnie świadomy, ale to nie znaczyło, że zamierzał z tym cokolwiek zrobić.

  Nie czuł się na siłach. Ani jakby w ogóle miał podobną siłę, jeśli o tym mowa. Zwyczajnie... nie sądził, aby w stanie Jin Ling'a czymkolwiek zainteresować. Dlatego nawet nie próbował. Cieszył się, że mógł być jednym z jego nielicznych przyjaciół i obserwować go podczas kwitnięcia, zarówno w momentach przełomowych, kiedy sam wychodził do ludzi, jak i tych zupełnie codziennych, jak nabrudzenie wokół miski podczas wyjadania z zupy samego makaronu (co robił zawsze).

  Tym bardziej więc się zdziwił kiedy A - Ling zaczął niejako... podzielać jego zainteresowanie...?

  Po jakimś czasie, mniej więcej pół roku od zaczęcia znajomości, Sizhui zauważył, iż jego mały, pulchny przyjaciel coraz częściej pojawia się w okolicach jego domu: w tym samym osiedlowym sklepie, w tym samym parku i tej samej galerii handlowej. Coraz częściej spotykał go "przypadkiem" po swoich zajęciach dodatkowych, na które chodził z Jingyim. Jin Ling coraz częściej potrzebował pomocy z Chińskiego, z czym też zwracał się do starszego Lana, a czasem, od tak, bez powodu przynosił mu coś z domu, że niby "mieli nadmiar"; cukierki, ekskluzywną herbatę zza granicy, czy paczkę czekoladowych ciastek.

  Patrząc na to z perspektywy czasu Sizhui musiał przyznać, iż były to całkiem jasne sygnały, co nie znaczyło, że o wzajemności ze strony chłopaka nie musiał go uświadomić jego kuzyn. To również Jingyi ustawiał spotkania sowich przyjaciół, ciągle zostawiając ich samych, bo niby "coś mu wypadło", przez co zostawali wystawianie podczas wyjścia do kina albo na kręgle średnio cztery razy na miesiąc.

  Tak więc mimowolnie zaczęli się spotykać, a Sizhui musiał przyznać, iż z czasem zaczął myśleć o tych "wystawianych" spotkaniach jako o randkach i tylko dlatego nigdy nie zrugał kuzyna za ciągłe wystawianie go do wiatru (Jin Ling też, chociaż zazwyczaj to właśnie on był pierwszym, który wytykał coś niższemu Lan'owi). 

  Z czasem jakoś tak naturalnie wyszło, że przyjęli łatkę pary. Może nigdy nie nazwali tego wprost, ale im więcej czasu razem spędzali, tym bardziej wydawało się to oczywiste -- Jin Ling coraz częściej wpadał do swojego "chłopaka" bez zapowiedzi i nikt nawet nie poddawał tego w zapytanie, coraz częściej wspólnie wychodzili, nie zapraszając przy tym Jingyi'ego (ten nawet wprost ostrzegł, że gdyby spróbowali, to specjalnie wyjechałby na tydzień, a ich obydwu uzbroił w kwiaty, czekoladki i jakąś niezłą wodę kolońską). Z czasem Jin Ling zaczął mu siadać na kolanach, ilekroć miał taką możliwość, dawać mu całusy na pożegnanie i przynosić mu z domu własnoręcznie zrobione drugie śniadanie. Z kolei Sizhui często zapraszał go do siebie na wspólne oglądanie starych filmów, wycierał mu kąciki ust kiedy znów ubrudził się makaronem, poprawiał czapkę, szalik oraz niedbale zarzucony płaszcz, a kilka razy nawet zaprosił na kolację ze swoimi adopcyjnymi rodzicami.

  Młoda miłość pięknie kwitła.

  Aż do czasu, kiedy za ich dwójką po korytarzach zaczęły podążać szepty...

  I wcale nie chodziło o to, że obydwaj byli chłopakami, bo takie rzeczy już od dawna nie stanowiły problemu. Ani o to, że zeszli się nagle, zupełnie wszystkich zaskakując.

  Chodziło o to, że jeden z nich był smukły, szczupły i atrakcyjny, a drugi -- nie.

***

  Sizhui wpadł do mieszkania Jina jak burza, dopiero po czasie zdając sobie sprawę, iż wysoko prawdopodobne, że jego A-Ling nie będzie w domu sam.

  I miał rację -- w kuchni, naprzeciwko wejścia, krzątał się jego wuj, Jinag Wanyin, a usłyszawszy huk drzwi, zwrócił głowę w stronę przedpokoju.

  Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Twarz Jiang Chenga na początku odmalował niepokój, ale już chwilę później twarz ta stężała, zaś spojrzenie wyostrzyło się wrogo. Z kolei twarz zdyszanego Sizhui'a pałała determinacją oraz wyraźnie wyczuwalnym niepokojem.

-- Czego chcesz? -- warknął mężczyzna oschle, wracając do wycierania trzymanego w dłoni talerza.

-- Chcę zobaczyć się z A-Lingiem -- powiedział chłopak dobitnie, cały czas utrzymując z brunetem kontakt wzrokowy. Ten zmarszczył gniewnie brwi.

-- Nie -- warknął, po czym zwrócił głowę w stronę suszarki do naczyń; odstawił talerz i sięgnął po jedną z umytych szklanek.

-- Muszę z nim porozmawiać! -- naciskał Sizhui, dla podkreślenia swoich słów robiąc jeden krok wgłąb domu.

-- Nic nie musisz. A już na pewno nie tutaj. Wyjdź -- forsował oschle mężczyzna, nie zaszczycając więcej chłopaka nawet spojrzeniem.

  Shizui czuł jak powoli traci cierpliwość, co naprawdę nie było u niego częste. Szybkim ruchem zrzucił z nóg buty i nie przejmując się zdejmowaniem płaszcza szybkim krokiem wszedł do kuchni i stanął tuż obok Jiang Chenga, wypinając przy tym pierś.

-- Muszę z nim porozmawiać! -- podkreślił dobitnie, spoglądając prosto w oczy mężczyzny, w których kącikach co kilka sekund pojawiały się tęczówki i źrenice odpowiadające na to spojrzenie.  -- Wiem co się dzieje i też mi zależy, żeby przestał, na pewno tak samo jak panu! Dlatego, proszę...!

-- Przestań! -- przerwał mu gwałtownie mężczyzna, ciskając ściskaną szklanką oraz szmatką. Szklanka uderzyła o metalową ściankę zlewu, tłukąc się -- odłamki poleciały w stronę odpływu. -- To przez ciebie jest w takim stanie! To twoja wina! Gdyby nie zaczął się z Tobą umawiać, nie miałby tych problemów i nie...!

-- Jiang Cheng! -- Do dyskusji wtrącił się nagle trzeci głos. Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę przedpokoju, gdzie, na tle na oścież otwartych drzwi, stanął zziajany Jingyi z krzywo zawiązanym szalikiem, rozpiętym płaszczem i w szkolnych tenisówkach.

  Nie bawił się w żadne grzeczności, jak wcześniej jego kuzyn, tylko od razu wszedł do mieszkania i stanął obok Sizhui'na, wyraźnie jeszcze bardziej wściekły oraz zdeterminowany niż on.

-- To nie jego wina, że Jin Ling rzyga jak kot gdy tylko coś zje! To nie wina Jin Linga, że ma kompleksy! Jeżeli już, to twoja, bo nie umiesz zająć się nim tak, żeby zbudował poczucie własnej wartości! -- zaczął Lan Jingyi, pokazując oskarżycielsko palcem na Jinag Chenga. Mężczyzna aż poczerwieniał z wściekłości i wyraźnie miał zamiar coś wtrącić, ale chłopak nie dał mu dojść do słowa. -- Sizhui jest z nim ledwie od trzech miesięcy, to za krótko żeby aż tak znacząco na kogoś oddziałać! I to nie wina Sizhui'na, że ludzie gadają, bo nie ma to żadnego wpływu! Nie możesz mu teraz zabraniać spotykać się z Jin Lingiem, bo twój siostrzeniec poczuje się przez to tylko gorzej!!! On potrzebuje teraz wsparcia, zarówno z jego jak i twojej strony, więc przestań udawać naburmuszone bachora i pozwól jego chłopakowi go pocieszyć oraz przekonać, że nie musi nic w sobie zmieniać, żeby być kochanym!!!!

  Jingyi, skończywszy swoją tyradę, potrzebował dłuższej chwili żeby nabrać z powrotem oddechu. Sizhui wpatrywał się w niego wielkimi, na poły pełnymi podziwu, a na poły przerażonymi, oczami, jednocześnie starając się nie widzieć wykrzywionej gniewem oraz wyraźną irytacją miny gospodarza. Tak bardzo jak Sizhui cieszył się, że kuzyn stanął w jego obronie, tak bardzo był pewien, iż wraz z jego wywodem wszelkie na szanse na spotkanie z Jin Lingiem bezpowrotnie zniknęły.

  Jinag Cheng wąsko zacisnął usta, mierząc każdego z chłopaków uważnym spojrzeniem. Wreszcie wypuści powietrze, a rysy jego twarzy nieznacznie się złagodniały.

-- Dobrze, idź do niego -- powiedział wreszcie, a w jego głosie przebrzmiało coś na kształt rezygnacji. -- Ale jeśli po twoim wyjściu będzie znowu płakał, to obiecuję, że więcej się nie zobaczycie -- zagroził chłodno, wracając do zmywania. -- A ty zdejmij buty, bo nie zamierzam zmywać po tobie podłogi -- warknął jeszcze ku Jingyi'emu.

  Sizhui pewnie zostałby kompletnie wmurowany w podłogę podobną reakcją Jiang Chenga, gdyby nie to, że jedyną myślą zaprzątającą jego głowę było samopoczucie Jin Linga. Usłyszawszy więc zgodę na pójście do niego, natychmiast rzucił się ku schodom.

  Pokój chłopaka znalazł dosyć szybko, gdyż na piętrze było ich tylko trzy. Nie zwrócił uwagi na wygląd pomieszczenia ani na kartkę zdobiącą drzwi z napisem "Tu rządzi mój pies", tylko od razu skierował się ku skulonej na łóżku, szczelnie opatulonej kocem, postaci.

  Postać ta lekko drgnęła na dźwięk otwieranych drzwi, ale nie odwróciła głowy. Sizhui chwilę stał w progu, zaciskając usta. Co teraz...? Biegnąc tutaj myślał, co powinien powiedzieć, ale co się właściwie mówi osobie, które nienawidzi swojego ciała tak bardzo, że zaczyna sobie robić krzywdę...?

  Wreszcie ostrożnie zrobił kilka kroków do przodu, przy okazji zamykając za sobą drzwi. Po cichu policzył do dziesięciu, próbując uspokoić kołatające serce, i dopiero wówczas podszedł do łóżka, usiadł oraz przytulił kocowe zawiniątko.

  To oparło się o jego ramię, wiotkie i wyraźne osowiałe.

-- Jak się czujesz...? - zapytał pół-szeptem Sizhui, nieśmiało obejmując swojego chłopaka ramieniem.

-- Wujek chce mnie zapisać do psychologa -- odpowiedział ten.

-- To źle...? -- zapytał niepewnie Lan.

-- Nie jestem pewien... -- mruknął w odpowiedzi Jin Ling. -- Zależy od tego, czy faktycznie jestem chory...

-- A jak uważasz...? -- łagodnie dopytywał Sizhui, lekko gładząc chłopaka po plecach.

-- Czy ja wiem...? -- słabo stwierdził chłopak. -- Wymiotuję dopiero od dwóch tygodni...

-- Ale jednak wymiotujesz -- zauważył Sizhui. Jin Ling przez chwilę milczał.

-- Chciałbyś żebym tam poszedł...? -- zapytał cicho. Lan przez chwilę myślał nad odpowiedzią.

-- Na pewno bym się mniej martwił -- przyznał. -- Nie chcę żebyś robił sobie krzywdę, ale jednocześnie nie wiem co robić, żebyś przestał... Co ci powiedzieć albo jak ci wytłumaczyć, że moim zdaniem wcale nie musisz się zmieniać... -- z tymi słowami oparł na chłopaku głowę, przyciągając go jeszcze bliżej siebie.

-- Nie powiedziałbyś mi nawet gdybyś uważał, że powinienem coś zmienić -- zauważył twardo Jin Ling.

-- Być może... -- przyznał Sizhui. -- Ale naprawdę nie chcę, żebyś był w jakikolwiek sposób inny. Nie mam nic przeciwko temu jak wyglądasz. Nie, nie że nie mam nic przeciwko... Lubię jak wyglądasz. Lubię twoje policzki, bo są zawsze miękkie i prawie zawsze rumiane... -- tu zaczepnie uszczypnął swojego chłopaka, na co ten zareagował nieśmiałym chichotem i odgonieniem jego ręki -- ... lubię się do ciebie przytulać, lubię cię dotykać... Naprawdę lubię jak wyglądasz. Co do cala. Bez żadnego wyjątku, okej? -- Wraz z tymi słowami posadził sobie nastolatka na kolanach i spojrzał mu w oczy. -- Możesz mi nie wierzyć, pewnie to robisz, skoro przestałeś jeść... Ale ja naprawdę nic bym w tobie nie zmieniał. Uwielbiam Cię, Jin Ling. Mógłbyś mieć nawet ciało gremlina, a i tak bym je uwielbiał. Bo to ty -- Sizhui wzruszył ramionami, jakby jego wyznanie nie było niczym specjalnym. -- A poza tym... -- uśmiechnął się psotnie -- ... masz świetny tyłek. I biodra. Chyba nie powinienem się przyznawać, ale patrzę na nie zdecydowanie za często kiedy idziesz do tablicy.

  Na te słowa Jin Ling gwałtownie poczerwieniał i zawstydzony uderzył swojego chłopaka po ramionach, jednocześnie zdając sobie sprawę, iż być może te ręce lądujące na jego kościach biodrowych, ilekroć się przytulali, to nie aż taki przypadek jak zawsze przypuszczał...

-- Yuan! -- pisnął, próbując się nieco odsunąć, ale Lan tylko odrzucił głowę do tyłu, cicho się śmiejąc, po czym przyciągnął go do siebie bliżej, mocno przytulając.

  Przez chwilę siedzieli tak bez słowa, A-Ling oparty o jego klatkę piersiową swoim rozgrzanym policzkiem, a Lan Sizhui oparty podbródkiem o brązową, rozczochraną czuprynę.

-- Jeżeli naprawdę nie czujesz się komfortowo z tym jak wyglądasz... -- zaczął cicho Sizhui --... jestem pewien, że twój wujek zapisałby cię do jakiegoś dietetyka. Widać, że mu na tobie zależy... Tylko nie rób sobie więcej krzywdy, dobrze...? Pod żadnym pozorem. A już zwłaszcza jeśli chcesz schudnąć z mojego powodu. A to, że ludzie gadają... Nie chcę przeklinać, ale mój tata Wei na pewno byłby ci to w stanie stosownie wyłożyć. - Tutaj obaj się lekko uśmiechnęli, doskonale mogąc zobaczyć oczyma wyobraźni taki wykład w wykonaniu Wei WuXiana. - I... może idź do tego psychologa. Wiem, że to tylko dwa tygodnie, ale jeśli aż tak źle się ze sobą czujesz... takie spotkania mogą się przydać. Pójdź nawet na próbę. Zobacz, może to lepszy pomysł, niż myślisz... No i wtedy ja, Jingyi, twój wujek, myślę, że wszyscy bylibyśmy bardziej spokojni...

  Jin Ling przez chwilę nie odpowiadał.

-- W porządku -- powiedział wreszcie. -- Pójdę tam.

-- I przestaniesz się zmuszać do wymiotów -- forsował dalej Sizhui.

--...Dobrze. Przestanę.















HA, MAMA IS BACK IN TOWN!!!

  Wybaczcie dłuższą przerwę, pisałam pracę na olimpidę z polskiego i troszkę wyssało to ze mnie wszelką energię...

    W każdym razie, tradycyjnie, przybywam wyjaśnić kilka kwestii!!!

  Po pierwsze, sam koncept na pulchniutkiego Jin Linga. Przyznam, że ilekroć wyobrażam go sobie w Moder AU zawsze jest słodziutko-okrąglutki i nie jestem w stanie nic z tym zrobić -- czasem nawet żałuję, że w canonie jest cały szczuplutki i smuklutki, bo nie mogę oprzeć się wrażeniu, że trochę tuszy bardziej by mu pasowało.

  Osobiście całkiem lubię wygląda osób odrobinę okrąglejszych -- zarówno chłopców jak i dziewczyn. Sama zaliczam się raczej do osób szczupłych, aczkolwiek swoje krągłości mam i naprawdę je uwielbiam!!! Jakby, nie ma nic lepszego niż krągłe, pełne biodra, poważnie ;) Stąd też mam pewną tendencję do "pogrubiania" niektórych postaci z kanonów, co na pewno zauważyli już czytelnicy moich JeArminów. I naprawdę uważam, że tym postaciom z tym do twarzy!

  Aczkolwiek wiem, że odstępstwo od szczupłej sylwetki potrafi doprowadzić do wielu kompleksów -- dlatego chciałam pokazać zagadnienie krąglejszej sylwetki z dwóch punktów widzenia, które znam z autopsji -- punktu widzenia, gdzie osoba otyła czuje się absolutnie, do kwadratu niekomfortowo, co zaczyna prowokować u niej naprawdę krzywdzące myśli... Oraz z punktu widzenia osoby, której się to zwyczajnie podoba. Dla wszystkich niedowiarków, które uważają, że nadwaga nie może się podobać -- może, uwierzcie na słowo. Mi się podoba, oczywiście nie u każdego i nie zawsze, są ekstremalne przypadki gdzie jest już po prostu tak niezdrowa, że zwyczajnie czuję potrzeba zaciągnięcia kogoś do lekarza, bo umrze albo na cholesterol albo na serce -- ale kiedy mówimy o nadwadze w granicach normy, myślę, że u wielu osób to potrafi być prawdziwie atrakcyjne.

  I, yup, w tym fiku Jingyi i Jinag Cheng też mają jakąś zakulisową relację, dlatego młody ma czelność zwracać się do niego imieniem, bez przedrostka "pan", ale jak dokładnie wygląda ta relacja -- tu już pozostawiam pole dla waszej wyobraźni. Nie jest jeszcze ona na zbyt zaawansowanym poziomie, to prawda, ta dwójka na tym etapie opowieści dosyć niedawno się poznała i zdecydowanie nie jest jeszcze w związku, ale jacyś znajomi...? To już tak.

  Obwieszczam też, że staram się znowu wrócić do trochę częstszego pisania, ale tym razem nie będzie to już pisanie wyłącznie "Cut-sleeves'" jak było przez ostatnie miesiące, stąd też shoty będą rzadziej. Dlatego radzę się zapoznać z treścią reszty mojego profilu, bo a nuż coś Wam wpadnie w oko? ;)

  Poniżej kilka bazgrołów naszych ukochanych młodzików w Modern AU, które robię jak się nudzę na lekcjach (dlatego nie oczekujcie kunsztu jeśli idzie o jakość albo technikę XD):

Ten u góry, co go nie widać, to Wen Ning z czasów, kiedy jeszcze szukałam Jingyi'emu parringu...

Taaaa, to chyba mój faworyt XDDDD

Jak zwykle, żebrzę opinie i dziękuję za przeczytanie!

Zawsze Wasza

~Nico





























Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top