O dwóch takich, co mieli wybitnie nierówno pod sufitem (cz. 1)
Ja się bardzo dobrze bawię, tak jakby ktoś pytał!
Czyli AU gdzie Jiang Cheng jest projektantem mody, a Nie Huaisang influencerką z instagramową ;)
– Wyglądam grubo?
– Nie.
– Nawet nie spojrzałeś.
– Jesteś chudy jak tyka, niby jakim cudem miałbyś wyglądać grubo?
– No dzięki... Popatrz wreszcie! – frustracja oraz irytacja Nie syknęły chórem, a Jiang Cheng pomyślał, że gdyby zajrzał mu teraz do gardła, pewnie znalazłby tam dwa, rozdwojone języczki. I, kto wie, może nawet ogon z grzechotką pod ubraniami...?
W każdym razie, czy Huaisang miał przyczepioną do tyłka zabawkę lub skryte w gardle gadziopodobne sekrety, czy nie, Wanyin wolał uniknąć potencjalnego ukąszenia. Dlatego też, z cierpiętniczym wyrazem twarzy, uniósł głowę i zlustrował małżonka wzrokiem. Jego mina dawała wyraźne sygnały, iż c i e r p i.
– No, trochę pogrubia – przyznał wreszcie, po czym wrócił do swojej jedynej, największej (a do tego ostatniej niewinnej w tym domu), kochanki. Książki. O ogrodnictwie, gdyby ktoś pytał.
– Wiedziałem! – dwa węże zamieszkujące krtań Huaisanga ponownie zasyczały, jeden z dumą, a drugi z rezygnacją. Po chwili zaś zamknęły paszcze, kiedy ich skonfundowany właściciel zaczął jeszcze raz wykręcać się przed lustrem, w celu obejrzenia każdego, niemożliwie długiego oraz wysokiego, fragment swojego, wystrojonego jak panna pod latarnię, ciała.
Jinag Cheng obserwował to wszystko kątem oka, bo drobne problemiki jego męża okazały się najwyraźniej nieco ciekawsze niż typy nawozów dla roślin doniczkowych.
– Unieś nieco pas i mocniej go zawiąż, a do tego bardziej wyeksponuj nogi – zasugerował, mając nadzieję, iż to skutecznie uciszy dwa wężyki w ustach szatyna.
Nie na chwilę zatrzymał się, rozważając tę sugestię.
– W sumie racja. Dzięki! Już myślałem, że będę musiał zwrócić firmie ubrania – zawołał entuzjastycznie, przechodząc z sypialni do garderoby. Po drodze złożył szybkiego całusa na głowie Chenga.
Brunet leniwie przewrócił koleją stronę, myśląc, że w zasadzie dwa węże i tak kiedyś wrócą, a siedzące na jego ramionach diabełek oraz aniołek (które z czystej złośliwości nazwał Wei WuXian oraz Lan WangJi – ciągle kazał zamknąć się temu pierwszemu i chyba tylko dlatego podejmował w życiu dobre decyzje) podsumowały rozmowę właściwymi sobie sposobami – Wei uznał, że taki syczący mąż to straszny wrzód w wiadomym miejscu, zaś Lan WangJi mruknął tylko z aprobatą, bo doskonale wiedział, iż jego mały podopieczny wcale lubi te gadziny ukryte pod skórą jego partnera...
***
– A-Cheng...?
Głos Nie Huisanga zadrżał w niejakiej grozie, gdy zobaczył stan swojego męża. Dotąd uważał go za pełnokrwistego człowieka z agresji i kości (gburowatego oraz zgredliwego niczym staruszka po wojnie domowej, ale jednak), zaś teraz przechylał się raczej ku definicji humanoidopodobnego stwora rodem ze sci-fi. Gdyż to coś, co stało po środku kuchni, za Chiny nie mogło być jego mężem!
Bestyjka miało szare wory wielkości talarków spożywczych w miejscu dolnych powiek, spojrzenie seryjnego mordercy o skłonnościach psychopatycznych, zmarszczki głębsze od rowu mariańskiego i skórę o odcieniu wahającym się między papierem ściernym, a szarą srajtaśmą (zapewne faktura też była podobna..).
A sytuacji zdecydowanie n i e p o p r a w i a ł fakt, iż humanoid stał w drzwiach otwartej lodówki: upiornie-blade światło padało wprost na jego przekrwione gałki oczne oraz prawie przezroczystą cerę.
Cheng jedynie spojrzał na męża nieobecnym wzrokiem, po czym zawiesił się tak na dłuższą chwilę, jakby zapomniał co tu robi, kim jest i dlaczego do cholery stoi tutaj jakiś przerośnięty, patykowaty facet ubrany w puchowy biały szlafrok oraz krzyżuje na niego ręce, jakby zrobił mu jakąś niewybaczalną krzywdę. A przecież on chciał tylko wyjąć jogurt z lodówki, czym sobie zasłużył...?
– Do łóżka. Już – nakazał stanowczo Huaisang, a jego dwa wężyki zostały zastąpione przez jedno, uparte bydlę, które brzmiało jakby miało zniszczyć świat w razie ewentualnej odmowy.
Jiang Cheng najwyraźniej w nosie miał świat i w ogóle wszystko, gdyż bez zbytniego zainteresowania wrócił do lustrowania lodówki. Lecz obraz przed jego oczami był na tyle rozmazany, że nawet przy zmarszczeniu oczu do tego stopnia, że nawet rodowity Azjata miałby prawo zapytać, czy cokolwiek widzi, nadal nie był w stanie odróżnić eliptycznego jajka od kanciastego opakowania jogurtu.
– Świat się kołysze – mruknął więc, dopiero teraz spostrzegając tę niecodzienną zależność.
– O bogowie! – zrezygnowany Nie wyrzucił ręce do góry, jakby prosił jakieś pradawne bóstwo o cierpliwość do stojącego przed nim faceta.
Może to bóstwo od tych jego byczków... – pomyślał nieprzytomnie Jiang, opierając się o kant lodówki i zaczynając podgryzać pierwszą lepszą rzecz, która wpadła mu w ręce. Okazało się nią być puste opakowanie po ketchupie. Hm, mogło być gorzej, ostatnio trafił na jakiś przeterminowany serek wiejski. Teraz przynajmniej obejdzie się zatrucia żołądkowego – myślał, żując w ustach zieloną nakrętkę.
Huaisang nie mógł być bardziej zdegustowany, niż w tamtym momencie – obserwując swojego ukochanego mężczyznę przyssanego do randomowego pustego opakowania, jak niemowlę do butelki.
– Dobra, dosyć tego! – oświadczył głośno, a byczek w jego gardle aż tupnął nóżką. – Idź do łóżka, ja ci w tym czasie zrobię śniadanie. Już nawet nie musisz się myć... – chociaż dam głowę, że capisz, pomyślał – ...ale po prostu idź – w tym momencie jego ton zabrzmiał niemal błagalnie.
Wanyin przez chwilę wytężał myśli, które na tym etapie rozkładu naprawdę średnio procesowały (nawet diabelski WuXianek i anielski Lan WangJi przestali się ze sobą miziać, co oznaczało stan nadzwyczajny. Taki, który w każdych innych okolicznościach krzyczałoby o karetkę pogotowia oraz natychmiastową pomoc specjalistyczną), ale że kotek w głosie jego małżonka był zjawiskiem naprawdę rzadkim, mężczyzna ostatecznie postanowił posłuchać. Aczkolwiek żołądek dosłownie sam zżerał mu się z głodu, zaś zdolności percepcyjne były obecnie tak niskie, że głos zdrowego rozsądku, a przynajmniej tej jego resztki, która nie umarła jeszcze śmiercią naturalną, zadał pytanie o dojście do sypialni bez permanentnej krzywdy na ciele.
Huaisang, widząc to zmieszanie, westchnął zrezygnowany, podszedł do męża, zabrał mu prowizoryczny smoczek (z którego ślina zaczęła już spływać na dłoń bruneta), przerzucił jego ramię przez swoje barki, po czym odprowadził mężczyznę do sypialni. Jego wężyki powróciły do głosu, tym razem zbulwersowane faktem, iż ich pan obija się o każdy możliwy kant mieszkania, próbując nadążyć za chwiejną chadzaniną swojego małżonka.
Wreszcie, poobijany, wykończony i niemal tak samo wyprany z chęci do życia jak jego partner, szatyn dotachał Jianga do łóżka i rzucił nim o poduszki. Nim bezwładne ciało dotknęło materaca, Cheng zdążył zasnąć. Rozrzucone bezwiednie ręce uderzyły go w twarz, lecz ten jedynie chrapnął głośno – jak świnia, która właśnie przechodziła bardzo owocny okres godowy.
Nie Huaisang aż stęknął cicho, opierając swoje obolałe ramiona na kolanach. Powoli robił się za stary na takie nocne dźwiganki... Już czuł, że cały następny dzień kręgosłup nie będzie mu dawał spokoju i tym razem nie mógł nawet liczyć na rekompensatę pod postacią porządnego masażu, gdyż potencjalny terapeuta zapewne będzie odsypiał przez następne dwa dni, wstając tylko na posiłki albo w celu umycia zębów.
Ale, skoro już się rozbudził, postanowił ostatecznie zrobić to obiecane śniadanie. Druga rano też jest dniem, a kiedy jego mąż wstanie (co najpewniej będzie zupełnie rozstrzelone z grafikiem snu jego samego) przynajmniej znajdzie gotowy do odgrzania posiłek (lub kilka).
I tak oto, w domu Jiang-Huaisang, o drugiej rano smażyła się jajecznica z boczkiem oraz piekły zbożowe tosty.
***
– To moje ciuchy? – Jiang Cheng zmrużył podejrzliwie oczy, przyglądając się uważnie swetrowi, który jego mąż właśnie miał na sobie.
Nie Huaisang roztropnie udawał, że go nie słyszy i z rosnącym zaangażowanie przeglądał Instagrama.
Tak, to z pewnością mój sweter – uznał Jiang, widząc rozciągnięte rękawy, plamy po kawie oraz lekko odsłonięty brzuch szatyna.
– Huaisang... – Jiang Cheng skrzyżował ramiona na piersi, używając swojego „nie waż mi się kłamać w żywe oczy" tonu.
Tyle, że oczy Huaisanga wyglądały jakby miały się zaraz posikać ze strachu albo dostać epilepsji, biorąc pod uwagę jak nagle zaczęły strzelać we wszystkie strony, więc bliżej miały raczej do martwych niż do żywych...
Wanyin zbliżył się wolnym krokiem ku kanapie. Ostrzał brązowych tęczówek Nie gwałtownie przyśpieszył obroty, a blade ręce zaczęły niekontrolowanie dygotać. Nagłym ruchem upuściły telefon, na co przerażony mężczyzna na wpół wyszeptał, a na wpół pisnął:
– Podniosę...! – następnie schylił się, żeby zaraz zniknąć przy stoliku kawowym.
Jiang Cheng chwilę czekał, jednak kiedy kawowobrązowa czupryna przez dłuższy czas nie wychylała się nad pluszowe siedzenia, energicznym krokiem przeszedł na drugą stronę mebla.
Jego męża nie było. Zamiast tego czołgał się właśnie pod stołem jadalnym i tą drogą usiłował umknąć ku schodom na piętro.
– Tak chcesz się bawić...? – ton Jiang Chenga był ostrzejszy od elektrycznego bata. Nie Huaisang aż poczuł zimny dreszcz wspinający się wzdłuż jego kręgosłupa – niczym alpinista na haczykach. Szatyn pół pisnął, pół zdławił się, zamarł na chwilę, po czym jego truchtanie na czworaka przeszło w godzien podziwu galopek, którego mógłby pozazdrościć nawet wielokrotny kopytny champion.
Ale naprawdę trudno mu się dziwić, skoro gdzieś za plecami miał oddech żądnego mordu faceta metr siedemdziesiąt pięć (co normalnie nie miałoby aż takiego znaczenia, ale teraz Nie był na czworaka), który właśnie chwycił w dłoń zwinięty magazyn (z twardą okładką!) i już zmierzał ku stołowi, aby zagrodzić partnerowi drogę. Huaisang czuł, iż alpinista na jego plecach najpierw ponownie zjechał ku kości ogonowej, aby znowu, tym razem jeszcze szybciej, wspiąć się na sam kark.
Mężczyzna aż pokręcił głową, próbując go z siebie strząsnąć, ale drab był niesamowicie przyczepny.
W tym czasie WangXian zasiadający ramiona Chenga, prowadził niebotycznie ciekawą dyskusję, opinia zależała od ramienia, na temat ukarania lub odpuszczenia winowajcy.
– Okazuje miłość.
– Kradnie – zripostował Wei, jednocześnie ciągnąc brata za ucho, aby jeszcze bardziej go rozjuszyć. – Potem twoje ubrania będą pachniały jego mdłymi perfumami przez tydzień i nie będziesz ich w stanie doprać.
– Pachniały przez tydzień... – powtórzył, niczym rozjuszona marionetka, Jiang.
– Ty też pożyczasz jego szaliki – argumentował spokojnie WangJi, przez cały czas uspokajająco głaszcząc podopiecznego po ramieniu.
– Ale tylko kiedy nie masz własnych. A ta mała szuja posiada więcej ubrań, niż ty neuronów w mózgu. – Tutaj Jiang Cheng rzucił podejrzliwe spojrzenie w stronę swojego lewego ramienia. – No i ty zawsze pytasz o pozwolenie! – zauważył rezolutnie WuXian, chcąc odwrócić uwagę od obelgi, której się przed chwilą dopuścił.
– Pytam o pozwolenie... – mruknął pod nosem Cheng, ponownie wracając wzrokiem ku czterem literom swojego męża, które właśnie niezbyt elegancko gramoliły się spod stołu.
Wei WuXian cicho zagwizdał , doskonale jaka myśl musiała przejść właśnie przez głowę jego brata i jaką szybko odrzucił, zaś Lan WangJi jedynie pomyślał, oceniająco unosząc przy tym swoje nieziemskie brwi, iż nie pamięta aby razem z mężem wychowywali jego szwagra na marną kopię upiora Frankensteina. Później musieli poważnie porozmawiać o swoich metodach wychowawczych...
Nie Huaisang, nie słysząc dziwnych pomruków partnera, za to wyłapując nieco sapliwy oddech oraz dźwięk uderzającej o dłoń okładki magazynu, pośpieszył siebie, a także swojego alpinistę, aby szybciej wyjść spod krzesła. Prawie je zwalił, co niemal zagwarantowało mały zawał, ale ostatecznie zdołał stanąć na nogi bez nadszarpnięcia stanu zdrowia.
Wiedział, że nie powinien tego robić, ale wszystkie głosy w jego głowie (kurka! Miał głosy w głowie...? Było aż tak źle...?!) nakazywały, aby jednak uległ – więc spojrzał za siebie.
Oczy jego i Jiang Chenga spotkały się.
W tych pierwszych było jedynie czyste przerażenie. W drugich – wyłącznie furia; Wei WuXian ostatecznie zdołał zagłuszyć uspokajające słowa swojego męża.
Z dziewczęcym, piskiem Huaisang rzucił się do ucieczki, zaś Jiang Cheng, równie energicznie, popędził za nim.
Cała ta ganianina przypominała dziką Korridę z bykiem, tyle że tutaj, torreador zgubił płaszczę i zapomniał wszystko czego uczyli go na szkoleniach BHP, zaś byk nagle stał się łasy na ludzkie, spanikowane udka odziane w obcisłe szorty.
Ganiali się po parterze, piętrze i podwórku, a nawet częściowo po ulicy (zanim Jiang Cheng w swoim płomiennym przypływie furii o mało nie staranował jakiegoś auta (owszem, on auta, nie auto jego)) aż wreszcie Nie Huasiang, czując, iż koniec jest blisko, pochwycił, wyglądający przymilnie ze zmywarki, drewniany wałek i wgramolił się na lodówkę. Jego mały alpejczyk po raz kolejny odbył maraton wzdłuż pokrytych gęsią skórą pleców.
Jiang wyhamował w połowie pomieszczenia i spojrzał na męża z uniesioną brwią.
– Poważnie...? – zapytał, obserwując swojego partnera skulonego pod sufitem oraz mierzącego ku niemu brudnym wałkiem.
Mina Nie Husianga pozostawała trupio poważna.
– Nie wydurniaj się i złaź stamtąd! – zażądał brunet, teraz już nawet nie wiedząc, czy jest w zasadzie wściekły, zirytowany, czy może zażenowany poziomem inteligencji swojego małżonka.
Że to on sobie tego małżonka wybrał to już inna kwestia.
A że fortel najwyraźniej zadziałał, gdyż Wanyin jednoznacznie nie zamierzał ładować się na blat, żeby sięgnąć męża, to jeszcze inna kwestia, którą najwyraźniej spostrzegł tylko sam bezpośrednio zalodówkowany, gdyż zrobił zdziwioną minę. Gdyby miał popatrzeć trzy minuty w tył, to nigdy by nie podejrzewał, iż ta taktyka faktycznie zadziałała...
– Nie! – krzyknął śmielej, nieco zachęcony faktem, iż chwilowo zdołał znaleźć jakiś azyl. Aczkolwiek, tak na wszelki wypadek, jeszcze bardziej zaszył się ku kątowi pod sufitem, mając nadzieję, iż to coś co przebiegło właśnie obok jego alpejczyka nie było żadnym wielgachnym, włochatym pająkiem (Nie, Huaisang nie bał się pająków bo były wielkie i włochate – bał się ich bo miały oczy na nogach, do cholery!).
– W porządku! – uznał Jiang Cheng, najwyraźniej nie zamierzając dołączać do „podniebnej" maskarady głupców, na którą składał się jeden zastraszony mąż, jeden wyimaginowany alpejczyk i jeden (być może) wyimaginowany pająk. – W takim razie ja ubiorę się w coś twojego! – zapowiedział, krzyżując ostrzegawczo ramiona. Wei Ying aż poklepał go mocno w wyrazie ojcowskiej dumy (mężczyzna miał ochotę strzepnąć upiorka, ale gdyby nagle zaczął strzepywać nieistniejące, metafizyczne stworzenie, zapewne Huaisang uznałby go za psychicznie chorego, a to raczej kiepski pomysł – Cheng zdążył już parę razy wrzasnąć na diabełka i od tego czasu Nie patrzył na niego nieco podejrzliwiej, chyba nawet kilkukrotnie przejrzał jego szafkę z lekami...), natomiast Lan WangJi tylko pokręcił głową z politowaniem, po czym zniknął, najwyraźniej uznając, iż dla tych dwóch już nie ma żadnej nadziei, więc w sumie to niech wszystko diabli (Wei Ying oraz Wen Ning) wezmą.
– A ubieraj sobie! – Nie machnął lekceważąco ręką.
– Wezmę coś co się łatwo gniecie! – ostrzegł Wanyin nieco piskliwym tonem,. Dopiero teraz dostrzegł luki w swoim, zdawałoby się, idealnym toku rozumowania. Bo Huaisang dbał o swoje ubrania – prawda. Ale najwyraźniej nie uważał Chenga za na tyle niebezpiecznego aby je zniszczyć. Wei WuXian chyba również zaczął przyswajać ową wiedzę, gdyż jego ojcowskie klepanie ustało, zastąpione wdowim skowytem, który w skali od jeden do dziesięciu dostałby: „Zamkni ryj!".
– Okej. – Huaisang wydawał się zupełnie niewzruszony. Nawet odłożył wałek do ciasta, co w obecnej sytuacji można było uznać za oznakę bezkresnego poczucia bezpieczeństwa.
Mimo to, brunet postanowił spróbować. Być może szatyn jedynie usiłował czynić dobrą minę do złej gry, a nawet jeśli nie – widok partnera w jego własnych ciuchach mógł go jednak złamać. W końcu wszyscy wiedzieli, iż co jak co, ale swoje kreacje traktował niczym małe świętości: układając, je prasując, naprawiając, jeśli się zniszczyły, a okazyjnie nawet nazywając, co było już tak upiorne, że Jiang Cheng w duchu gratulował sobie odrzucenie pomysłu przygarnięcia z tym facetem dziecka
Dlatego też, z nieco wisielczą miną, Wanyin powlókł się schodami na piętro. Z wyraźną niepewnością zawędrował ku sypialni, skąd przeszedł do obszernej, kompletnie zasyfionej garderoby. Ubrania walały się wszędzie i trudno było w tym barłogu szukać jakiegokolwiek algorytmu. Był syf i już – tyle w temacie. Nawet pedantyczna natura Chenga rozkładała ręce oglądając ten chlew i po trzech latach małżeństwa ostatecznie zaprzestała jakichkolwiek prób zaprowadzenia tutaj choć minimalnych zasad porządku (ewentualnie bezpieczeństwa, bo przeciążona szafka na buty wyglądała jakby w każdej chwili miała zwalić się komuś na łeb). Z czasem garderoba została w czymś rodzaju strefy pięćdziesiąt jeden tego domu. Brunet nawet nie pamiętał kiedy ostatnio w niej był, ale mógł stwierdzić z pewnością, iż od tamtego czasu przybyło sporo nowych fatałaszków. Udając, iż nie widzi dziwnych, brokatowych kostiumów, które nie mogły być niczym innym, jak ciuchami z przedziału „Drag Queen", przeszedł ku dalszej części pomieszczenia, gdzie, jak wiedział z licznych paplanin męża, leżały bardziej „uniwersalne" cichy.
Po pół godzinie oglądania, przymierzania oraz agresywno-pasywnego oceniania (Wanyin znalazł w garderobie męża rzeczy, których nigdy znaleźć nie chciał, a dziwne, koronkowo-lateksowe stroje nie były nawet blisko tych najgorszych), nadal nie miał bladego pojęcia nie tylko czym zastraszyć męża, ale co w ogóle byłby w stanie wdziać na swój mięsisty tyłek.
Fakt, iż on i Huaisang różnili się rozmiarami, był znany nie od dziś – Nie zawsze był o dobre półtorej głowy wyższy, a do tego niesamowicie patykowaty; dosłownie przypominał budową szkielet i niekiedy, dotykając jego żeber, Jiang odczuwał irracjonalny strach, iż wszystkie te kosteczki natychmiastowo runął pod jego palcami. Każda z części ciała szatyna była niepospolicie długa oraz szczupła, więc chociaż Jinag Cheng nie należał ani do osób niskich, ani grubych – wręcz przeciwnie, był na tyle wysoki aby nigdy nie mieć z tego tytułu kompleksów, a do tego odpowiednio wysportowany, co zawdzięczał częstym wyjściom ze swoim szwagrem na siłownię, a mimo to wszystkie ubrania jego faceta po nałożeniu miały za długie nogawki, zwisające niczym gąsienice rękawy, albo były zbyt obcisłe aby w ogóle je włożyć.
Teoretycznie zostawały jeszcze sukienki, ewentualnie spódnice, ale o tych Wanyin wolał nawet nie myśleć...
Ostatecznie zdecydował się na różowy podkoszulek, który był z na tyle delikatnego materiału, iż z pewnością miał od razu skończyć cały wygnieciony przy pierwszym rozwaleniu na kanapie. Ale ponieważ ten był zdecydowanie za luźny i powodował, iż brunet czuł spory dyskomfort z powodu ogromnych połaci swojej odkrytej skóry – ostatecznie założył jeszcze pomarańczową, rozpinaną bluzę z kapturem, która wprawdzie sięgała mu połowy ud, ale przy podwinięciu rękawów była nawet znośna. Naciągnął też jakieś spodnie, jedne z tych luźniejszych, bo w rurki za nic by się nie wcisnął, porządnie podwinął nogawki, i tak wystrojony zszedł na dół.
Jego facet nadal zalegał na lodówce, bez reszty pochłonięty przeglądaniem swoich social mediów w ekranie telefonu – pod tym względem niewiele się zmieniło względem sytuacji godzinę wcześniej, pomijając tylko to co szatyn miał pod tyłkiem. No i wachlarz, który najwyraźniej musiał znaleźć gdzieś na szczytach półek, zapewne przywieziony przez nich jako pamiątka po którejś z podróży.
– No co? – zapytał Nie nieco opryskliwym tonem, widząc pytający wzrok męża zawieszony na wachlarzu. – Gorąco tu jest – wyjaśnił, wracając do przeglądania telefonu. Jego twarz faktycznie poczerwieniała oraz zwilgotniała od potu podczas minionego kwadransa, jak zauważył A-Cheng. – A w ogóle to ładny outfit. Do twarzy ci w nim – zauważył Huaisang, nawet nie unosząc wzroku znad urządzenia. – Powinieneś częściej nosić żywe kolory, nie wyglądałbyś zawsze jak stary dziad z depresją, a ja nie musiałbym się tłumaczyć ludziom, że nie jesteś moim Sugar Daddy – zaproponował, machając ku niemu swoim wachlarzem.
– Myślą tak, bo ubierasz się jak walona czternastolatka z fazą na Hello Kitty – burknął brunet, z wyraźnym dyskomfortem przeczesując swoje włosy.
– Też prawda – przyznał Nie ze swojego metalowego podwyższenia.
Nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, skoro mąż najwyraźniej nie planował poświęcać mu chwilowo żadnej atencji, Wanyin postanowił zrealizować pierwotny plan i iść na kanapę. Jak postanowił – tak zrobił. Przeszedł do salonu, gdzie, nieco niezdarnie, jako osoba pozbawiona potrzebnej wprawy (aczkolwiek WuXian pomagał mu najlepiej jak mógł, jak na doświadczonego kanapowca przystało) rozwalił się wzdłuż pluszowych siedzeń, nogi przerzucając przez miękkie oparcie. Chwilę tak leżał, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, aż w końcu włączył TV i usiłował zignorować swoją niewygodną pozycję na rzecz nudnego serialu dokumentalnego o poławiaczach krabów.
Kiedy z salonu zaczęło dobiegać donośne chrapanie, Nie Huaisang uznał, iż teren jest czysty. Jak najostrożniej (oraz najciszej) zgramolił się z lodówki, poprawił swój ulubiony, beżowy sweter, który nadal intensywnie pachniał wodą kolońską oraz ciemną kawą z brązowym cukrem, po czym przeszedł do drugiego pokoju, gdzie zastał swojego śpiącego, pół rozrzuconego, a pół skulonego na kanapie, Jiang Chenga.
Wydał ciche „awwww", zasłaniając przy tym usta znalezionym wachlarzem, który zdążył już polubić na tyle, iż z pewnością nie zamierzał odkładać go przez jakiś czas. Następnie podszedł do pogrążonego we śnie mężczyzny, usiadł obok jego głowy, zaś następnie ułożył ją sobie na kolanach. Zacząć przeczesywać, nieco przydługie już włosy. Chciał nie chciał – a w tym momencie wybitnie chciał, musiał przyznać, iż jego facet wyglądał niesamowicie słodko skulony tak, w zdecydowanie na dużych ciuchach, wciśniętą w ramiona szyją oraz łagodnym wyrazem twarzy, który można było obserwować w zasadzie tylko kiedy spał, gdyż za dnia zawsze, bez najmniejszych wyjątków, był potwornie zmarszczony – albo w skupieniu, albo w skołowaniu, albo w gniewie... Nawet przy śmiechu marszczył nos, co wołało już o interwencję pogotowia estetycznego. Nic dziwnego, iż miał już pierwsze poważne bruzdy na czole, a przecież ledwie skończył trzydziestkę.
Nie Huaisang z cichym śmiechem przejechał po tych bruzdach palcem, na co mężczyzna „ku zdziwieniu", ponownie zmarszczył czoło. Szatyn cicho zachichotał, nie wierząc jakie to kociątko potrafi być słodkie, kiedy nie wie, że ktoś patrzy.
– Iiiiii cyk, na Instagrama! – powiedział cicho do siebie, trzaskając fotkę za fotką, żeby pod jak najlepszym kątem ująć a) słodziutką, niewinną twarz, b) swoje kolana (bo trzeba jakoś zaznaczyć couple goals, prawda?), c) za duże ubrania i d) ten jeden, perwersyjnie wyglądający sutek, który jakimś sposobem uciekł Jiangowi spod różowego podkoszulka...
Ojjjjj, jeżeli jego facet myślał, iż wcześniej miał powody go zabić, to niedługo odkryje w sobie pokłady chęci mordu, o jakie nie podejrzewałby go nawet jego przyrodni bart...
(A ten był przecież jego diabiełkiem-stróżem, prawda?)
Kiedy masz pisać Jiang Cheng x Lan Jingyi, ale w gruncie rzecz to naczytałaś się jakichś angielskich fanfików z innym układem ról, a Wanyin to i tak shipperski chłopczyk, którego można zawsze z każdym także ten...
No ale bywa!
Jeżeli chodzi o kontynuacją "Dzień dobry, dobranoc" -- będzie. Nie wiem dokładnie kiedy, ale będzie. Tamten ship nadal jest w czołówce moich ulubionych, także spokojnie, nie porzucę go tak szybko ;) Aczkolwiek wcześniej chciałabym jeszcze usiąść nad małym shotem poświęconym Lan QiRenowi, także będzie się działo, oj będzie się działo...
A to coś, co macie powyżej, to wyraz mojej nieprzemijającej miłości do opowiadań typu fluff, dużego pragnienia na napisanie wreszcie czegoś lekkiego oraz zlepek promptów z tumblera i wattpada. W notatkach mam jeszcze sporo materiału na tę parkę, bo pisze się ją zaczepiście, zwłaszcza o czwartej nad ranem (jak chyba powyżej widać), także panowie jeszcze nie znikają z horyzontu!
A teraz, pozwólcie, że zapytam...
Co myślicie o tym oraz poprzednim shocie? :D Troszkę większy bałagan narracyjny, którym bawiłam się pisząc powyższe scenki, Wam pasuje, czy wolicie jednak większy ład? I jak zapatrujecie się na JC x LJ po poprzednim rozdziale, gdyż nie było tam zbyt wielu opinii, a jestem ciekawa jak wrażenia po wstępie?
Miłych ferii (a przynajmniej tym, którzy jeszcze będą je mieli), a poza tym trzymajcie za mnie kciuki w drugim etapie Olimpiady Polonistycznej!
Zawsze Wasza
~Nico
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top