Dzień dobry, dobranoc cz. 1
Soulmate AU, gdzie na przedramieniu masz wytatuowane pierwsze słowa, które powie do Ciebie Twoja Bratnia Dusza po tym, jak zdasz sobie sprawę, że ją kochasz.
Jinag Cheng cicho westchnął, przypatrując się trzem, siedzącym z nim przy stole, postaciom.
Wszyscy chłopcy mieli, mniej lub bardziej, zdeterminowane spojrzenia oraz wąsko zaciśnięte usta. Poczynając od jego bratanka, przez Sizhui'ego, aż po Lan Jingyi'ego.
Cała trójka wlepiała w niego zdenerwowane, jeszcze nieco dziecinne, oczy. Policzki aż czerwieniały im z nerwów, zwłaszcza te Jin Linga.
Jiang Cheng ponownie westchnął (głośno).
– Więc wychodzi na to, że A-Ling i A-Yuan są sobie przeznaczeni...? – zapytał, teoretycznie nie zwracając się ani do nikogo konkretnego. Pierwszy, rzecz jasna, odpowiedział mu Jingyi.
– Owszem. Ich znaki zniknęły! – powiedział twardo, a przy tym, zdaniem Jinga, zdecydowanie za głośno.
– I jak do tego doszło...? – zapytał, na poły niechętnie, na poły sceptycznie. Jeszcze ciaśniej skrzyżował ręce na swojej klatce piersiowej, odchylił się też mocniej w siedzeniu.
– Oni...!
– Nie ty – uciął ostro mężczyzna, gdy młodszy z Lanów ponownie wyrwał się do odpowiedzi.
Yuan i Jin Ling wymienili spojrzenia. Pierwszy z nich wyraźnie zmartwiony, a drugi jakby rozdrażniony; aczkolwiek wuj znał go na tyle dobrze, aby w tym „rozdrażnieniu" rozpoznać niepewność i podenerwowanie.
Wreszcie Sizhui lekko pochylił się nad stołem i wlepił wzrok w swoje splecione dłonie.
– Najpierw zniknął mój. To było jakoś dwa miesiące temu kiedy poszliśmy z A-Li... z Jin Lingiem na przystanku autobusowym. Wracaliśmy z galerii, kupiliśmy po drodze precle...
– Bez szczegółów – wtrącił spokojnie Cheng. Lan tylko skinął głową.
– Więc jakiś gołąb zabrał mi kawałek precla... – kontynuował spokojnie swoją opowieść – ...i Jin Ling zaczął go wtedy, no... wyklinać, a potem gonić, a w efekcie potknął się o krawężnik i wylądował na ulicy i wtedy...
– I wtedy twój znak zniknął?
– Yhm – młodzieniec skinął głową.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała absolutna cisza.
Chłopcy z wyraźnym napięciem wpatrywali się w ciemnowłosego mężczyznę, którego mimika nie zdradzała jakiegokolwiek poruszenia. W końcu jednak westchnął cicho, (notując sobie gdzieś z tyłu głowy, że jeśli jego proces wentylacji nadal będzie przebiegał w podobny sposób, to wkrótce wywlecze sobie płuca na drugą stronę), po czym z rezygnacją ścisnął palcami skórę między brwiami.
– Można się było spodziewać, że jeśli ktoś ma się w Tobie zakochać, to przez takie coś. I że będzie to akurat najbardziej tolerancyjny człowiek jakiego nosiła ta ziemia... – mruknął, ni to do siebie, ni to do siostrzeńca, Jiang Cheng . – I że będzie to akurat dzieciak mojego brata... – dorzucił pół szeptem, wpatrując się w blat stołu pół nieobecnymi, pół straumatyzowanymi oczami.
– A kiedy znak zniknął u ciebie? – zapytał w końcu, unosząc głowę i spoglądając na A-Linga. Chłopak momentalnie wyprostował się, nerwowo przełykając ślinę.
– Kiedy Sizhui wyznał mi co czuje... – wymamrotał chłopak. Jego wujek potrzebował dłuższej chwili żeby zrozumieć, co on tam gmerał pod nosem.
– Aha – podsumował. – I w związku z tym...?
Sizhui oraz Ling popatrzyli po sobie, najwyraźniej obaj niepewni jak ubrać sprawę w słowa.
– My... ja... znaczy... – zaczął Jin Ling, więc Sizhui szybko przejął pałeczkę:
– Chcielibyśmy prosić o pańskie błogosławieństwo – powiedział, pochylając nisko głowę.
– Błogosławieństwo w celu...? – zapytał sceptycznie mężczyzna, a jego prawa brew podjechała do góry.
– Mamy zamiar się pobrać – powiedział pewnym głosem Sizhui, nadal nie unosząc głowy.
Na chwilę w pokoju zapadała zupełna cisza.
– Nie.
Chłopcy wytrzeszczyli oczy.
Siedzący naprzeciwko nich mężczyzna jedynie mocniej skrzyżował ramiona i jeszcze bardziej odchylił się na siedzeniu. Jego twarz pozostawała beznamiętna, a oczy stalowe, co oznaczało, iż nie zamierza łatwo zmienić decyzji.
– Ale... Wujku! – zaczął łamiącym się głosem Jin Ling. Jego oczy poczerwieniały i nieznacznie zaszkliły się. Sizhui pocieszająco położył mu dłoń na ramieniu. – Kocham go... – wyszeptał chłopak, spuszczając wzrok. Być może miał nadzieję, że ten argument przekona jego wuja, lecz mężczyzna nadal wydawał się niewzruszony.
– Dlaczego nie chce pan pozwolić A-Lingowi wyjść za mąż?! Kogo może znaleźć lepszego niż Sizhui?! – wybuchł Jingyi, niemal uderzając dłońmi o stół.
– Nie twierdzę, że mam coś do zarzucenia Shizui'nowi – zapewnił spokojnie mężczyzna.
– Więc gdzie jest problem?!
Cheng przez chwilę milczał.
– Jin Ling musi ze mną zostać – odparł krótko. Nieznacznie odwrócił przy tym wzrok, jakby nie chciał spoglądać chłopcom w oczy.
Jin Ling zamarł na chwilę, jakby nieco zszokowany, aż wreszcie spróbował coś wydukać:
– A...ale wujku... Ja i Sizhui możemy się wprowadzić do ciebie i obydwaj ci pomagać, wtedy... – zaoferował cicho, jednak opiekun natychmiast mu przerwał:
– Nie zamierzam sprowadzać waszego życia małżeńskiego do opieki nad starym dziadem – tu posłał siostrzeńcowi wyniosłe spojrzenie. – Przykro mi, ale musicie zaczekać ze ślubem aż ja i WuXian odłożymy pieniądze na odpowiedni ośrodek opieki. Wtedy będziesz mógł robić co chcesz – ponownie spojrzał na swojego siostrzeńca. Ten smutno spuścił głowę, co odrobinę rozczuliło wuja – Wiem, że to brzmi jak wieczność, ale powinniśmy uzbierać odpowiednią kwotę w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat. Minął szybciej niż sądzisz – zapewnił łagodnie, a rysy jego twarzy wyraźnie się rozluźniły.
Chłopak nic na to nie odpowiedział. Jego narzeczony zaczął pocieszająco głaskać go po ramieniu, również rozumiejąc, iż w takiej sytuacji nie można wiele zrobić.
Jedyną osobą, która zdawała się nadal nie pogodzić z takim obrotem dyskusji, był Jingyi.
– To nie fair! – zawołał wściekle, tym razem uderzając rękami w stół: tak, że aż kubek z herbatą nieco podskoczył. – Ling jest do ciebie przykuty od zawsze! Nigdy nie mógł nigdzie wychodzić, a po szkole musiał od razu wracać do domu, żeby zajmować się Tobą! A teraz kiedy wreszcie znalazł miłość życia, nadal chcesz go tu trzymać?! Zmuszać, żeby poświęcił dla ciebie kolejną rzecz?!
– Jingyi... -- syknął przez zęby Sizhui, ale ani kuzyn, ani Cheng go nie słuchali.
– Gdybym mógł, pozwoliłbym mu na ten ślub – warknął gorzko mężczyzna, lustrując wściekłego chłopaka chłodnym wzrokiem. – Ale tak się składa, że jestem niepełnosprawny, jakbyś nie zauważył... – tu oczy wszystkich mimowolnie powędrowały na wózek, na którym siedział mężczyzna – ... i bez pewnej pomocy się nie obejdę, jakkolwiek bardzo bym tego chciał – niemal warknął, a w jego słowach czuć było okrutną gorycz.
– Wujku... – usiłował przerwać kłótnią Jin Ling. Ale jego słaby głos nie przebił się do dwóch wzburzonych mężczyzn.
– A gdyby znalazł się ktoś, kto zajmie miejsce A-Linga? – zapytał opryskliwym tonem nastolatek, spoglądając na Jinag'a z góry. Ten jednak prychnął.
– Jeżeli mówisz o moim bracie, to do jego małżeństwa tym bardziej nie zamierzam się wtrącać.
– Mówię o sobie.
Wszystkie osoby przy stole nagle zamarły, spoglądając na Lana ogromnymi, niedowierzającymi oczami.
– Co? – zapytał tępo Jiang Cheng.
– Jeżeli się do ciebie wprowadzę i będę się tobą zajmować, to czy pozwolisz Sizhui'emu oraz Lingi'emu na ślub? – zapytał stanowczo nastolatek, nadal nie spuszczając uważnego wzroku z mężczyzny.
Jiang Cheng przez chwilę się zastanawiał, mocno marszcząc przy tym brwi.
– Niby skąd miałbyś wiedzieć jak zajmować się niepełnosprawnym? – zapytał z wyraźną przebrzmiewającą w głosie wątpliwością w głosie.
– Jin Ling mnie nauczy. Przecież to nie tak, że od razu się wyprowadzi. Zdąży mi pokazać co i jak – odparł spokojnie chłopak, jakby na pomysł wpadł nie trzy minuty, a trzy miesiące wcześniej.
– I będziesz w stanie odmówić sobie wyjść towarzyskich oraz rozrywek żeby tu ze mną siedzieć? – ponownie podważył Jiang. Chłopak jednak odpowiedział mu skinieniem głowy.
– I tak muszę się teraz skupiać na studiach, nawet lepiej jeśli coś mnie będzie trzymało w domu. Zresztą, jak sam powiedziałeś, to tylko na dwa-trzy lata. Tyle wytrzymam – odparł spokojnie, przez cały czas nie zrywając kontaktu wzrokowego z Chengiem.
Mężczyzna przez chwilę nie odpowiadał, a jego siostrzeniec oraz prawdopodobnie przyszły zięć obserwowali całą dyskusję w napięciu. Jiang dostrzegł jak ściskają jeden drugiego za rękę i nieznacznie tulą się do siebie, niby dwa pisklęta słyszące hałasy gdzieś poza gniazdem.
Wreszcie westchnął zrezygnowany i ponownie zwrócił głowę ku Jingyi'emu.
– Najpierw zobaczymy jak sobie poradzisz z tą „opieką". Wtedy pomyślimy o ślubie – zadecydował, a część jego wcześniejszej stanowczości gdzieś uciekła.
Gdy wyjeżdżał z pokoju, słyszał za swoimi plecami cichy pisk radości z ust trzech chłopaków.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top