Cut-sleeves cz. 3

     Pukanie do drzwi było ciche i niepewne, więc Yanli nie spodziewała się, że pukał akurat starszy z jej młodszych braci.

    Miał minkę niemalże w podkówkę, zmarszczkę między brwiami i minę niczym zagubiony szczeniaczek, który szuka drogi do domu.

    Zaparzyła mu jaśminową herbatę.

   – Co się stało? – zapytała kiedy już siedzieli przy stole.

   – Kiedy wiedziałaś...?

   – O czym? – Spojrzała na niego zatroskana.

   – Że go kochasz. Kiedy wiedziałaś?

   – Mówisz o...? Oh...– zawahała się. – Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek „wiedziałam"... Czy teraz wiem.

   – Jak to nie...? – brat przyglądał jej się spod zmrużonych brwi, a zmarszczka, wcześniej widoczna jako czerwona linia, wydawała się tylko pogłębiać. – Więc... więc dlaczego...? – nie rozumiał chłopak.

   – Ponieważ myślę, że jestem w stanie go kochać – przyznała kobieta, lustrując dno swojej filiżanki z dziwnym zainteresowaniem.

  – Nie rozumiem.

   – Myślę, że jestem w stanie go pokochać. A potem kochać – zaczęła. – Nie mam oczywiście pewności, myślę, że nigdy nie będę jej miała, ale... kiedy na niego patrzę i go obserwuję... – przerwała, szukając odpowiednich słów. – Myślę, że łatwo mogłabym go pokochać. A potem dbać o tę miłość.

   Wei Ying przez chwilę patrzył na siostrę dziwnie.

   – To brzmi jak... to brzmi trochę jak praca – stwierdził niepewnie. – Jak zadanie domowe, jak coś co robi służba...! Dlaczego...? – zapytał wreszcie.

   – A-Xian... – Yanli posłała mu swój sławny uśmiech, który mógł kończyć wojny i walić góry. – Miłość zawsze jest pewnego rodzaju pracą. Nie spada na nas jak liście z drzewa. Musisz nauczyć się jej szukać, pielęgnować i... czasem naprawiać.

  –Ty swojej nie naprawiasz – zwrócił uwagę. Jego głos niemalże ociekał sceptycyzmem.

   – Nadal jestem w stanie go kochać, A-Xian – zapewniła. – Nadal to w sobie pielęgnuję, ale... jeżeli on tego nie chce... – wzruszyła lekko ramionami; gest wydawał się smutny oraz sztuczny, jakby nie była pewno czy może powiedzieć to co by chciała. – Kochając kogoś musisz wcześniej pokochać siebie, wiesz? – zaczęła nagle, zupełnie zmieniając ton. – Ludzie w mieście ciągle to powtarzają. Myślałam, że chodzi im o miłość ciała, umysłu... Ale teraz uważam, że chodzi o miłość wartości; miłość, która pozwala ci stwierdzić, że nawet jeżeli kochasz drugą osobę, nie musisz w imię tego cierpieć. A przynajmniej tylko cierpieć... Znosić złe traktowanie, czy brak wzajemności. Tak jak ty kogoś kochasz, tak sam zasługujesz żeby być kochanym.

   Przez dłuższą chwilę panowało między nimi milczenie; Wei nic nie odpowiadał, wpatrzony tępo w swoją jaśminową herbatę.

    – A-Xian? – ponagliła go siostra.

   – Tak?

  – Kochasz kogoś?

   Kolejna chwila milczenia.

   – Ja... ja... nie. Chyba nie. Nie... nie tak jak ty. Ale...

   – Ale ktoś kocha ciebie? – zgadła.

   – Wiesz?

    –Trudno było... się nie domyślić – przyznała, jakby zakłopotana.

   – ...Mówił ci o tym? – Wei Ying przypomniał sobie wszystkie te popołudnia, które jego siostra oraz... zalotnik? spędzali wspólnie, rozmawiając, spacerując... Zaczął zadawać sobie pytanie, czy przypadkiem Yanli nie została nową powierniczką Lan Zhana, tak jak wcześniej był nim Lan Xichen.

   – Nie – zaprzeczyła twardo kobieta. – Ale przyjechał tu za tobą. Pytał o ciebie. I chyba... chyba naprawdę ma co do ciebie poważne plany – przyznała, patrząc na chłopaka, trochę spod rzęs, badając reakcję.

   – I myślisz... Myślisz, że...? – brzmiał niepewnie, nieswojo, a Yanli pomyślała, że przecież nadal jest tylko szesnastoletnim chłopcem, które musi podejmować bardzo nie chłopięce decyzje...

   – Nie mogę decydować za ciebie – powiedziała smutno.

   – Wujek z ciotką chcą.

   – Nie za często ich słuchasz, co, A-Xian...? – uśmiechnęła się zadziornie. Chłopak usiłował odpowiedzieć tym samym.

   – Ale... ale to trochę co innego niż... niż pójście w nocy na łódkę albo... – próbował wyjaśnić.

   – Wiem. A-Xian, wiem i mogę z nimi porozmawiać, ale...

   – Myślisz że Lan Wangji jest dobrym wyborem? – przerwał jej chłopak.

   – Naprawdę nie wiem... To nie ja powinnam decydować co jest dla ciebie najlepsze. Zresztą... nie umiem zdecydować nawet za siebie... – dodała smutno, ściszając głos.

   – Paw nie zareagował na zerwanie zaręczyn? – żachnął się brunet.

   – Jeszcze nie.

   – Dupek.

  – Nie mów tak... – poprosiła, zaciskając palce na filiżance.

   – Sama mówiłaś, że trzeba się szanować! A on nigdy nie będzie dla ciebie dość dobry! – zaprotestował, praktycznie podrywając się z miejsca.

   – To nie kwestia bycia dość dobrym – zaprotestowała natychmiast. – To raczej kwestia... jak bardzo jesteśmy w stanie się dla kogoś postarać.

   – On się dla ciebie niby postara...? – prychnął WuXian, krzyżując ręce na piersi.

   – Być może... Nie wiem. Czekam na odpowiedź. Być może potrzebuje czasu do namysłu. – Znowu prawie wzruszyła ramionami, ale się powstrzymała.

   – A-Li... Ja... – zaczął po dłuższej chwili Wei, próbując dojść do porządku ze swoimi myślami. – Ja naprawdę nie... nie wiem... – jego głos oraz dolna warga zadrżały.

   – Hej, ćśść, ćśśś, spokojnie... Jestem tu... – Siostra nakryła jego dłoń własną. – Nie zostawię cię, nie ważne co by się nie stało... Po prostu posłuchaj głosu serca, dobrze? – poprosiła łagodnie.

   – To strasznie oklepany tekst – silił się na żart WuXian; ale w zestawieniu ze szklanymi oczami oraz ustami coraz bliżej kształtu podkówki, trudno było uznać to za szczere. - Chciałbym mieć więcej czasu... – przyznał wreszcie.

   – Wiem. Ale zawsze byłeś odważny. Teraz też sobie poradzisz, mam rację...? – pocieszała siostra.

  – Tak...

&&&

   Jin Zixuan przyjechał do Przystani około trzech tygodni później, aby potwierdzić aktualność zaręczyn – a raczej aby ponownie je zawrzeć. Tym razem za pełną zgodą oraz świadomą zgodą samego chłopaka jak i Yanli, a także – ku pewnemu zdziwieniu wszystkich zamieszanych – ojca przyszłej panny młodej, który wygłosił ZiXuanowi surowe kazanie na temat tego jak ma traktować jego córkę.

    Być może pogadanka ta była tym skuteczniejsza dzięki dwóm postaciom stojącym po bokach lotosowego tronu – niczym kamiennie posągi czekające na wymierzenie sprawiedliwości – Wei WuXanowi z ręką na mieczu oraz Madame Yu ściskającej obnażony Zidian. Jin Zixuan, zbiegłszy wreszcie z sali tronowej, resztę dnia spędził w kwaterze, dziwnie pobladły...

  Jednakże kontakty między zakochanymi wróciły na dobrą drogę – przyszły przywódca klanu Jin zaczął jadać z rodziną Jiang posiłki, zajmując miejsce obok przyszłej małżonki. Dawało im to okazję nie tylko do rozmów, ale też do popisywania się przez Yanli ugotowanymi posiłkami, którymi, niezbyt subtelnie, karmiła ZiXuana, ku jego widocznemu, czerwonouszemu, zawstydzeniu.

   Wei WuXian nie mógł powstrzymać parsknięć pod nosem na myśl, iż po ślubie jego rywal zapewne skończy jak utuczona świnka i przestanie stanowić jakąkolwiek konkurencję. Ale, nawet sam przed sobą, musiał przyznać, że cieszył go taki obród sprawy – Yanli i Zixuan spędzali razem popołudnia, rozmawiając i spacerując: widział ich nawet głośno śmiejących się z czegoś oraz ZiXuana nieudolnie wplatającego we włosy Yanli kwiaty wiśni – kobieta chichotała ilekroć kolejne pączki małych kwiatuszków wypadały chłopakowi z rąk, a on sam pokrywał się czerwienią oraz robił minę na pograniczu dziecięcego grymasu, złości, zirytowania oraz bezsilności.

  Kilkoma słowami, wszystko układało się śpiewająco.

  Ale mogłyby jeszcze śpiewniej, gdyby sprawy między Wei WuXianem oraz Lan Wanjgim przestały stać w miejscu...

   Odkąd Yanli poświęcała cały swój wolny czas ZiXuanowi, Lan Zhan jeszcze bardziej przypominał ducha nawiedzającego Przystań podczas swojej pośmiertnej wędrówki. Wyglądał na tak zdesperowanego i zagubionego, że może nawet dałby się zaprosić na jedno z wieczornych eskapad łódkami po jeziorze.

   Tyle że nikt już go nie pytał, czy chciałby dołączyć – wszyscy przyzwyczaili się, iż Lan Zhan jest samotnikiem i, trzeba powiedzieć to na głos, trochę dziwakiem.

   Dlatego nikt już nawet nie pytał.


   I wtedy właśnie Wei WuXian uznał, że najwyższy czas wziąć pełną odpowiedzialność za swojego gościa – a nie łypać na niego jak dziecko zza matczynej spódnicy.

   Zadanie okazało się... nieco prostsze niż przypuszczał.

&&&

    – Zabrałeś się do tego od dupy strony – stwierdził wesoło WuXian, jakby jego ust nie opuściło właśnie coś, za co w Gusu Lan musiałby przepisywać wszystkie zasady co najmniej trzy razy.

   Lan Zhan przez chwilę wyglądał na tak zeskandalizowanego, że niemal przypominał swojego wuja – ale po chwili jego wyraz twarzy złagodniał, rysy wygładziły się, a oczy patrzyły jakoś tak... cieplej.

   –To znaczy...? – zapytał cicho, trochę niepewnie. Odwrócił wzrok na tańczącą pod dotykami wiatru trawę; ale co kilka sekund w kącikach oczu pojawiały się ciekawskie źrenice, rzucając Wei'owi coraz to nowe spojrzenia.

   – Nie zacząłeś od wyznania, nie zacząłeś od zalecania się ani żadnych podarków, tylko od razu spisałeś wszystko na straty. Jak niby to miało zadziałać, hm? Pozycjonując cię od razu jako przegranego i nie pozwalając mi nawet wybrać, co, Lan Zhan...? – Wei patrzył na niego spod przymrużonych powiek, wymuszone rozbawienie na twarzy.

   Lan burknął coś pod nosem, najwyraźniej trawiąc informację. Skierował nos w stronę ziemi jak żuraw szukający pożywienia. Wei niemal parsknął na to porównanie, które jego (nie do końca trzeźwy, ale, po prawdzie, kiedy on bywał DO KOŃCA trzeźwy...?) umysł stworzył.

   – Nie sądziłem, że mam szansę... – przyznał wreszcie Lan, a z każdym słowem jego głos stawał się coraz cichszy...

  – Dlaczego? Jesteś następcą jednego z najpotężniejszych klanów, uzdolnionym kultywatorem, mądrym i powszechnie szanowanym, czego można chcieć więcej?

   – Kobiety.

  Słowo rozbrzmiało między nimi, niczym ciężki kamień wrzucony do wody.

  Wei westchnął przeciągle.

  – Nie powiem, może to wyglądać jak problem... – przyznał. – Ale ja nie potrzebuję potomka, wiesz o tym? – zapytał, opierając twarz na dłoniach. – Nie jestem następcą żadnego klanu, w gruncie rzeczy mogę zrobić co zechcę, byle nie przynieść wstydu wujostwu – wzruszył ramionami, przebiegły uśmieszek kwitnący na ustach. – Więc to bez znaczenia, czy poślubię kobietę czy mężczyznę. Jestem pewien, że Madame Yu nawet by się ucieszyła, gdybym przerwał swoją linię rodową. – Kolejny uśmieszek.

  – Nie mów tak... – poprosił cicho Lan, wciąż nie mając odwagi unieść wzroku.

  Wei Ying spojrzał na niego, nieco rozczulony tą prośbą.

  – Ale to prawda – stwierdził dziarsko. – Miała dość dużo problemów przeze mnie i moją matkę, nie sadzę by ucieszyła się na wieść o małych Wei WuXiankach biegających po Przystani – stwierdził z cichym śmiechem, próbując to sobie wyobrazić.

   – Prawdziwym problemem jest czy TY mógłbyś poślubić mężczyznę – zaznaczył Wei, tym razem ton stanowczy oraz poważny niczym wygląd kamiennego pomnika.

  Lan Wangji chwilę milczał.

   – Zapewne nie – przyznał.

   Gdzieś nad ich głowami zaszumiał podmuch wiatru.

  – Więc co tu robisz? – Pytanie zabrzmiało bardziej szorstko niż Wei planował. Lan aż Zhan lekko drgnął. Wyglądał jakby nie miał ochoty odpowiadać.

   Wreszcie westchnął głęboko, a jego głos stał się spokojniejszy i głębszy niż wcześniej:

  – Próbuję. Tak sądzę – przyznał, bawiąc się źdźbłem trawy. – Ja...– zaczął cicho. – Chyba mogę mieć coś, na czym mi zależy, a nie co jest mi narzucone... prawda? – zapytał nieśmiało: jakby sam nie był tego pewien.

  Jakby szukał potwierdzenia u WuXiana.

  – Oczywiście – zapewnił Wei, a jego serce jakby nieco zmiękło. Pochylił głowę i spojrzał na spuszczoną twarz Lan Zhana. Posłał mu ciepły uśmiech. – I ja jestem tym jednym „cosiem"? – zapytał, rozbawiony.

  Uszy Lan Zhana gwałtownie poczerwieniały.

  – Wiesz, co mam na myśli... – mruknął wreszcie Lan, wykręcając szyję aby uciec od wzroku Yinga.

   – Wiem – przyznał Wei, odchylając się oraz opierając na dłoniach. – Więc... co zamierzasz z tym zrobić...? – zapytał, patrząc na przyjaciela wyczekująco.

   – Ja... – WangJi chwilę ważył słowa. – ...Zacznę się do ciebie zalecać – zaoferował.

  – Dobrze – przytaknął Wei. – Coś poza tym? – dopytywał, chytry uśmieszek na jego ustach.

   – Nie.

  – Nie? – chłopak udał zawiedzenie.

   Lan Zhan drgnął, zapewne zaniepokojony, iż powiedział coś czego nie powinien.

  – W takim razie ja to zrobię – zaoferował beztroskim tonem WuXian.

  Lan głośno wciągnął powietrze i szeroko otworzył oczy – jego źrenice były widoczne z niesamowitą dokładnością, rozszerzone niemal na całą soczewkę – kiedy twarz Wei'a zamajaczyła tuż naprzeciwko niego z typowym dla niej, zadowolonym uśmieszkiem. Ciemne oczy znacząco spoglądały na usta Lana, pytając o zgodę.

  Obydwaj chłopcy trwali dłuższą chwilę bez ruchu, WuXian czekając aż zostanie odsunięty lub odgoniony. Kiedy do niczego takiego nie doszło, tylko uśmiechnął się szerzej, a następnie nachylił, wykręcając głowę.

   Wangji siedział bierny, z szeroko otwartymi oczami, nie mając pojęcia co powinien ze sobą zrobić. Miał wrażenie, że jego serce zaraz przebije się przez klatkę piersiową, motyle przedrą żywcem brzuch, a mózg przestanie działać od ilości odbieranych bodźców.

  Panikował.

  Wei to wyłapał, czując pod palcami spięte mięśnie bicepsów, które złapał dla podtrzymania.

   Przerwał pocałunek, przenosząc swój ciężar ciała do tyłu. Uśmieszek zadowolenia pozostał taki sam, może nawet szerszy, ale oczy jaśniały troską.

   – Wszystko w porządku...? – chciał wiedzieć. Wypowiedziany szept wydawał się tak intymny i tak bardzo przeznaczony tylko dla Lan Zhana, że można było odnieść wrażenie, iż cały świat naokoło zniknął, a nawet jeżeli gdzieś istniał – stracił całe swoje znaczenie.

  – Yhm – pokiwał głową Lan Zhan, oczy nadal szeroko otwarte, usta lekko rozchylone.

  Wei cicho zachichotał. Nawet się naprawdę nie pocałowali, zaledwie musnęli wargami – niewielka różnica między tym, co właśnie zaszło, a tym co każdy siostrzeniec dzieli z ciotką albo wujem.

  Przez chwilę Wei miał wątpliwości, czy Lan Zhan aby na pewno przeżyje, gdyby go naprawdę pocałować.

  Ale Wei WuXian nie byłby Wei WuXianem gdyby przynajmniej raz dziennie nie napluł prosto w twarz logice lub ostrożności, więc, rzecz jasna, pochylił się ponownie, tym razem NAPRAWDĘ całując Lan Zhana.

   Dla Wei'a pocałunek składał się głównie z szerokich uśmieszków: chociażby tego pierwszego, kiedy, tuż po gwałtownym przyłożeniu ust do warg Lana, poczuł jak ten gwałtownie wciąga powietrze, bezpośrednio z ust WuXiana.

   (Wei liczył na znośność swojego oddechu, nie sprawdzał go wcześniej chuchnięciem w rękaw ani niczym taki; ale póki Lan Zhan nie narzekał, on nie zamierzał się peszyć jak prawiczek z Gusu.)

   Wei Ying zaczął poruszać ustami, usiłując wypracować rytm, ale – biorąc pod uwagę nieumiejętne próby nadążenia Lana, przerywane kilkusekundowymi, kompletnymi znieruchomieniami – zadanie okazało się dosyć trudne.

  Ze trzy raz stuknęli się zębami, Wangji wyraźnie nie wiedział jak oddychać nosem ani jak pilnować swojej śliny, więc kilka razy pociekła mi po brodzie – wówczas Wei, zupełnie niezrażony, wycierał ją rękawem swojej szaty, a Lan Zhan rumienił się bardziej niż piwonia w rozkwicie.

  Z czasem Wei Ying nieco odpuścił oraz zwolnił, pozwalając aby drugi chłopak narzucił tępo. Wówczas pocałunek zwolnił, stał się spokojniejszy, łagodniejszy, a przy tym wszystkim zdecydowanie ostrożniejszy – Wei Ying mógł dokładnie wyczuć fakturę ust, a później też języka, Lan Zhana. Było w tym coś przyjemnie intymnego. Czuł cudzy oddech w swoich ustach i cudzą ślinę, której Lan nadal nie umiał do końca opanować, a która co jakiś czas moczyła im usta.

   Musieli całować się całkiem długo, bo wkrótce ramiona Wei Yinga zaczęły drętwieć, następnie zaś wręcz boleć – ale on nie chciał przerywać.

   Odsunął się więc na chwilę, lustrując Lan Zhana z typowym dla sienie błyskiem w oku.

    Drugi kultywator sprawiał wrażenie nieco zakłopotanego, bardzo zagubionego i niewyobrażalnie nie wiedzącego co ze sobą zrobić – przypominał znalezione przed drzwiami kocię, które nie wie czy ten głaszczący je człowiek aby na pewno ma dobre zamiary.

   – Ręce mnie bolą. Połóż się – zażądał Wei Ying, popychając przyjaciela na plecy.

   Rzecz jasna, Lan Zhan był stanowczo za silny aby łagodne pacnięcie w klatkę piersiową miało go przewrócić, ale uległ poleceniu, ostrożnie odchylając się do tyłu – tak, że Wei Ying skończył siedząc na nim okrakiem, z brodą nad bladymi obojczykami.

  Przez chwilę patrzyli na siebie, pasma czarnych włosów rozlane między źdźbłami trawy, na ramionach oraz szatach. Tym razem to one odgradzały chłopców od otoczenia niczym ciepłe koce, a świat, póki co, nadal nie wracał do istnienia.

  Wei Ying uśmiechał się szeroko, patrząc na czerwone policzki Lana i jego niewinny, nadal nieco zaskoczony, wyraz twarzy.

   Po dłuższej chwili Lan również uniósł kąciki ust i był to jeden z najsłodszych widoków jakie WuXian kiedykolwiek widział. Jego serce krótko zatrzepotało, przyprawiając o śmieszny wyraz twarzy.

  Po chwili jednak pełen samozadowolenia uśmieszek powrócił na szerokie usta, a sam kultywator pochylił się aby kontynuować pocałunek.

  Spędzili tak jeszcze trochę czasu, dłonie Lan Zhana gładzące plecy oraz boki Wei, ale nigdy nie schodzące niżej – w tym czasie Wei Ying zabawiał się błądzeniem dłońmi po klatce piersiowej Lana. Kiedy przy którymś malowanym palcami esie-floresie „przypadkowo" zawędrował dłonią pod skrawek szaty, Wangji wydał bardzo zabawny pisk i WuXuxian wiedział już, że prowokowanie kolejnych reakcji chłopaka wokalnych będzie, w najbliższej przyszłości, jednym z jego ulubionych zajęć...

&&&

  – Mój brat napisał, że chętnie porozmawia z wujem, ale że nie może niczego obiecać. Wiesz jaki jest Lan Qiren...

  – A co powiesz na to? Naślemy na niego Madame Yu! Jestem pewien, że jakkolwiek uparty jest twój wuj, nie wygra z moją ciotką! Poza tym... tak w sekrecie, zawsze chciałem zobaczyć tę dwójkę wojującą przeciw sobie...

  – Yhm...

  – Czyli się zgadzasz?! Oh, Lan Zhan, jesteś najlepszy~~~!!!




Jak na kogoś kto najbardziej nie lubi pisać dialogów, spędziłam całkiem obszerne dwa rozdziały pisząc TYLKO dialogi.

I jak na kogoś kto OD WIEKÓW nie pisał sceny pocałunku, bawiłam się przy tym całkiem nieźle.


Tutaj w gruncie rzeczy planowałam zakończyć Cut-sleeves, ale jakoś tak, przy publikacji, doszłam do wniosku, że może pobawiłabym się napisaniem jeszcze sceny ślubu...? Podobają mi się starożytne zwyczaje chińskie związane z tą ceremonią, plus uważam, że w tej konkretnej historii, relacja WangXiana potrzebuje jeszcze nieco rozwinięcia...

No nic, czas pokaże jak to wyjdzie, za słowo mnie nie trzymajcie, bo zwykle źle się to kończy.

Aleee na pocieszenie powiem, że mam już napisaną wersję roboczą nieco luźniejszego shota z amnezją i typowym szwagierskim prankiem w roli głównej, więc obserwujcie na bieżąco, dodajcie komentarz, zostawcie łapkę w górę i nie zapomnijcie zaobserwować mój kanał oraz kliknąć dzwoneczka, aby dostawać powiadomienia na bieżąco!!!

(Co myślicie o dzisiejszym rozdziale? Jakieś przemyślenia? Oczekiwaliście czegoś innego...? Jestem gotowa na dyskusje! :DDDD)

Zawsze Wasza

~Nico

BTW. Zrobiłam moodboard, jest w mediach. Jak Wam się podoba???

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top