Cut-sleeves

   - Przestań się wreszcie zachowywać jak dziecko i mnie posłuchaj!

   -Ale, kiedy...! Jiang Cheng, proszę cię! Nie mógłbyś z nią porozmawiać? Bardzo ładnie proszę...?

   - Znasz moją matkę, nie zmieni swojej decyzji. Zwłaszcza, jeżeli ma akurat poparcie ojca.

  - Ale...!

  - Skończ z tym, Wei WuXian! Najwyższy czas, nie możesz wiecznie siedzieć nam na karku.

  - Eh? Dlaczego niby? Osobiście nie miałbym nic przeciwko...

   - Ale ja tak! Ile jeszcze czasu mam cię niańczyć?

  - Wcale mnie nie niańczysz, sam się o siebie troszczę! A w ogóle, dlaczego ciebie nie próbują zeswatać, a mnie już tak?! Przecież jesteś przyszłym przywódcą klanu!

  - Naprawdę myślisz, że nie próbują? Tyle, że ja, w przeciwieństwie do ciebie, faktycznie szukam, podczas kiedy ty flirtujesz ze służącymi!

  - I tylko dlatego nie mogę wybrać kogo chcę poślubić?!

  - Oczywiście, że możesz! Myślisz, że ktoś ci na siłę zaślubi cię z kimkolwiek?! Ale żeby wybrać musisz wreszcie się tym zająć, koniec z pajacowaniem!

  - Ale ja... A-Chan, błagam cię!

   - Przestań już... Jutro płyniesz do domu, tak jak żądali tego rodzice, a kiedy wrócisz, będziesz zaręczony. Nie każ mi na siebie długo czekać.

    Za odpowiedź posłużyło jedynie bolesne westchnienie, które przypominało raczej zrezygnowany skowyt. Głosy na dziedzińcu ucichły, postaci oddaliły się, zostawiając tylko zgarbionego mężczyznę ukrytego za ścianą obmurowania.

   Po kilku dłuższych chwilach on również zniknął.

&&&

  Czyjaś sylwetka ostrożnie przemykała między drewnianą kolumnadą.

   Wiatr prowokacyjnie przeczesał jej włosy. Już nie mógł doczekać się reakcji. Jednak nie doczekał nawet nerwowego poprawienia roztrzepanych kosmyków - jakby szarpnięcie w ogóle nie miało miejsca. Wiatr ponowił więc próbę - wtargnął między warstwy lekkich szat, pieczołowicie tkanych materiałów oraz subtelnych naszywek. Jednak te okazały się za ciężkie na jego tegonocne siły - odrobinę drgnęły, lecz nie wydały przy tym żadnego szelestu, o który przecież tak chodziło. Żywioł zaświszczał więc cicho, niepocieszony uległością szat wobec ich pana i uciekł ku górze, gdzie miał zamiar znaleźć sobie coś chętniejszego zabaw.

   Równie posłuszny co szaty, okazał się właścicielowi jego cień. Zazwyczaj wyrazisty, długi oraz szeroki, tej nocy przybrał postać rozmazanej plamy, niewiele ciemniejszej od szarości zasnuwającej podłogę. Pomykał rytmicznie, aczkolwiek ostrożnie, po drewnianych panelach. Niemal niezauważalnie. Wydawał się przy tym bardzo skupiony - usiłował jak najszybciej minąć każdą krawędź między deskami, by zagięcia zatrzymywały go jedynie na ułamek sekundy, po czym puszczały gładko przez drewniane słoje ku kolejnym deskom, gdzie miał wznowić swój skomplikowany taniec.

   Cała ta wzmożona ostrożność wydawał się jednak zbyteczna - jedynym obserwatorem zamiłowanego w ciszy amanta pozostawał sędziwy księżyc, który łagodnym światłem ani nie zdradzał pozycji konspiranta, ani nie utrudniał mu przeprawy. Wszak wiekowe, przymrużone oczy białego globu widywały już większe oraz bardziej hańbiące wykroczenia, niż chodzenie przez Lan Gusu po ciszy nocnej.

   Cienkie drzwi zaskrzypiały cicho, kiedy smukłe dłonie otworzyły je z pewną nerwowością, po raz pierwszy od długich kilku minut pozwalając sobie przebywać w plamie światła.

  - Wangji...?

   Wei, odkładający akurat miecz na stolik bambusowy, spojrzał zaskoczony ku wchodzącemu do pokoju mężczyźnie. Mężczyzna ten szybko przestąpił próg i – nim drugi kultywator miał szansę dokładniej mu się przyjrzeć - natychmiast zamknął za sobą drzwi.

    Przez chwilę stali w zupełnym milczeniu: Wei WuXian skonfundowany, z ramieniem w pół drogi do polerowanego blatu, oraz Lan Zhan stojący do niego tyłem, nadal kurczowo ściskający ramę drzwi i biorący trzy głębokie wdechy.

   Nagle wyrwał do przodu, w stronę zakłopotanego WuXiana. Uklęknął po środku pokoju, pochylając ulegle głowę.

   Wei spojrzał na niego okrągłymi oczami, próbując zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Obawiał się ruszyć bądź odezwać ze strachu przed zdenerwowaniem (zawstydzeniem?) przyjaciela. Lan Zhan był zdecydowanie ostatnią osobą, po której spodziewałby się nocnego wtargnięcia do jego sypialni i to jeszcze takiego, po którym następowały jakieś dziwne klęczki.

   Dopiero po czasie chłopak zwrócił uwagę na pewien element - konkretnie na uczesanie swojego przyjaciela. Nie odbiegało ono zbytnio od codziennej normy, poza jednym, drobnym dodatkiem - kwiatem wpiętym we włosy.

   Wziął go z mojego rysunku... - zrozumiał po chwili, jeszcze szerzej otwierając oczy. To miał być żart? Przecież Lan Zhan nigdy nie posunąłby się do żartu, więc o co w tym wszystkim chodziło...?

  - Lan Wangji...? - zapytał ponownie, jeszcze bardziej niepewny całej sytuacji. Mężczyzna nadal klęczał przed nim w milczeniu, pochylając głowę, jakby niezdolny do uniesienia wzroku. Młody kultywator zaczynał odczuwać pewien dziwny dyskomfort, który zatrważał niemal o lęk.

   Dopiero po chwili zrozumiał co przypomina mu pozycja mężczyzny. Do czego... może nawiązywać. To by wyjaśniało, dlaczego młody Lan odmawiał uniesienia głowy. Ale To jednocześnie nie miało najmniejszego sensu...

   Wtem Lan sięgnął dłońmi do połów swojej szaty. Biały materiał zaczął powoli spływać w dół, odsłaniając ramiona. Pod spodem nie były one nagie - zakrywała je szata, ale nie ta, którą zazwyczaj nosili członkowie klanu z Gusu.

   W pierwszej chwil Wei pomyślał, iż Wangji ma na sobie szatę Lanling Jin. Ale nie - mimo tego samego koloru, krój oraz wzór pozostawały zupełnie inne.

   Materiał zatrzymał się na granicy ramion, jakby zbyt zawstydzony oraz przestraszony, by opaść dalej. Biała szata tkwiła wpół drogi, zatrzymana przez lekko drżące ręce.

  Wangji odrobinę wykręcił głowę, ale nadal jej nie unosił.

  W końcu, po krótkim namyśle, Wei odłożył swój miecz, ostatni raz rzucił Lanowi kontrolne spojrzenie, aż wreszcie uklęknął naprzeciw niego. Głowa mężczyzny jeszcze bardziej się wykręciła, pieczołowicie nacelowana w podłogę. Lan unikał wzroku siedzącego naprzeciwko kultywatora tak sumiennie, jak to tylko możliwe. Dłonie ściskające materiał jasnej szaty wreszcie się poddały i opadły ku zaciśniętym kolanom - zaraz za nimi popłynął skraj żałobnego stroju.

   Materiał upadł na deski, zatrzymany biodrami mężczyzny. Wei wpatrywał się zszokowany na odsłonięte ubranie, nabierając głośniej powietrza.

   Ucięte rękawy.

   WuXian miał wrażenie, jakby właśnie nadzwyczaj potężny podmuch wiatru uderzył go w twarz. Przez chwilę nie mógł nabrać oddechu.

   Ucięte rękawy...

   Zhan jeszcze bardziej wykręcił głowę, a ciemne włosy, przelewające się przez szerokie ramię, całkowicie zakryły jego twarz. Wei długo nic nie mówił, odcięty od rzeczywistości szokiem oraz poczuciem kompletnego zaskoczenia.

   Dopiero po pewnym czasie zdał sobie sprawę, iż ciało klęczącego przed nim Lana zaczęło lekko drżeć. Żadne słowa nie padły. Nadal nie można było nic wyczytać ze spuszczonych, zakrytych kurtyną czarnych włosów, oczu. WuXian nie był w stu procentach pewien, czy dobrze odczytuje sygnały, ale zaistniałą sytuację naprawdę trudno było interpretować w jakikolwiek inny sposób. Po chwili namysły wziął głęboki oddech i delikatnie złapał mężczyznę za podbródek. Odwrócił jego twarz w swoją stronę.

   Nie napotkał żadnego oporu. Może tylko lekkie spowolnienie, jakby Lan Zhan chciał odwlec moment pokazania swojej twarzy. WuXian i tak był zaskoczony łatwością, z jaką przyszło mu odwrócić ku sobie tę kamienną twarz.

   Tyle, że tym razem nie była kamienna. A przynajmniej nie zupełnie. Szczęka mocno się spięła, usta nieco zacisnęły, a zaczerwienione, szklane od wilgoci oczy strzelały na wszystkie strony. Przypadkowo napotkawszy spojrzenie WuXiana, natychmiast od niego uciekały.

   Policzki Lan Zhana zdobił róż. Nierównomiernie rozłożony, jakby kwitły tam krwawe plamy zamiast naturalnych rumieńców. Pod różem widniał puder ryżowy, w jednych miejscach wsmarowany grubą warstwą, w innych ledwo maźnięty, upodabniając twarz do żywego trupa. Usta pokryto soczystą czerwienią.

   Wangji wyglądał tragicznie - jakby ktoś go sfatygował, a później zostawił, pobladłego ze strachu, rumianego wskutek nerwów i z pogryzioną nieświadomie wargą.

  Wówczas obrazek złożył się już w niezaprzeczalną całość; nocne wtargnięcie, kwiat we włosach, erotyzujący kolor szat, klęcząca pozycja, pochylona głowa, obcięte rękawy.

   Ofiarował mu się.

   Czekał na jego ruch, na jego reakcję. Jak żona zdana na łaską męża podczas nocy poślubnej albo nowo zakupiona nałożnica oczekująca pierwszych poleceń swojego pana.

   Wydawał się zdesperowany.

    Zrozpaczony.

    Niemal na granicy histerii.

   Wei przez dłuższą chwilę nic nie mówił - wpatrywał się tylko w zgroteskowaną twarz przyjaciela, bezskutecznie próbując utrzymać jego spojrzenie. Wreszcie westchnął cicho i sięgnął ku deskom, gdzie leżała porzucona biała szata. Stanowczo, choć troskliwie, założył ją znowu na spięte ramiona, łącząc oba poły tuż nad obojczykami.

   Zhan szybko wymienił z nim spojrzenia, częściowo zszokowany, a częściowo na granicy płaczu. Pytał milcząco. Pytał z rozpaczą, resztką sił powstrzymując się od napływu paniki oraz załamania.

   Wei uśmiechnął się do niego uspokajająco.

   - Lan Zhan... - powiedział łagodnie. Słowa, choć nie wypowiedziane pytającym tonem, rozbrzmiały dość znacząco, aby wymusić odpowiedzi.

Wangji po raz kolejny wykręcił nerwowo głowę.

   - Nie chcesz mnie... – zdanie nie wybrzmiało ani pytająco, ani twierdząco. Może trochę błagalnie, subtelnie prosząc o zaprzeczenie, ale nie więcej.

   Drobna dłoń Wei'a sięgnęła ku policzkowi drugiego mężczyzny, gdzie już perliły się łzy. Szorstki kciuk energicznym ruchem wytarł kącik oczu, co zaowocowało nerwowym zmarszczeniem czoła. Po raz pierwszy od czasu przekroczenia przez Lana drzwi sypialni, kultywatorzy nawiązali ze sobą dłuższy kontakt wzrokowy.

   Jasne spojrzenie WuXiana było spokojne oraz ciepłe. Otulające.

   Skołatane z nerwów serce Lana odrobinę zwolniło.

    Wei Ying nie zamierzał go potępić. Nie zamierzał go potępić...

  - Nie mazgaj się. Średnio ci do twarzy z płaczem. O tym upiornym makijażu już nawet nie wspomnę - rzucił żartobliwie WuXian, śliniąc kciuk i zaczynając energicznie pocierać nim kość policzkową przyjaciela. Mężczyzna skrzywił się znacznie, próbując odsunąć nieco twarz. Wei zachichotał.

   - Poczekaj, wezmę ścierkę - zaproponował. Odszedł na chwilę, aby wrócić z mokrym kawałkiem materiału oraz miską wody. Zaczął metodycznie oczyszczać kolejne fragmenty skóry Wangji'ego, co jakiś czas mocząc na nowo materiał. Kiedy skończył, woda w misce nieco pobielała, a na twarzy kultywatora nadal pozostało kilka kolorowych smug – ale bez dwóch zdań wyglądał lepiej niż wcześniej.

   Przez chwilę obaj milczeli.

   - Myślę, że powinniśmy się położyć - zaproponował łagodnie WuXian, spoglądając na przyjaciela z lekko przechyloną głową. Ten nadal unikał jego wzroku.

   Zhan przytaknął milcząco i już zaczął wstawać, kiedy cudza ręka pociągnęła go za fragment szaty.

   - Mam na myśli tutaj. Nie chcę cię puszczać w takim stanie przez Gusu. Wrócisz do siebie rano - wyjaśnił Wei, mając szczerą nadzieję, iż Wangji nie uprze się, aby jednak wyjść. Biorąc pod uwagę wszystko co zaszło, wolał nie puszczać nigdzie przyjaciela samego. Przynajmniej do czasu aż ten się uspokoi.

   Lan przez chwilę myślał, aż wreszcie powoli usiadł naprzeciw młodszego kultywatora, kurczowo wbijając przy tym wzrok w jedną ze ścian.

   - Dam ci coś do spania. Poczekaj tu chwilę - poprosił Wei Ying, ponownie opuszczając sypialnię. Na odchodnym rzucił jeszcze przyjacielowi kontrolne spojrzenie, jakby oczekiwał, iż ten wykorzysta jego nieobecność, aby się wymknąć. Lecz Lan nadal siedział bez ruchu, równie otępiały co wcześniej, z pustym wzrokiem uwieszonym desek. Wei ściągnął zmartwiony usta.

   Wrócił kilka minut później, ściskając jedną ze swoich rzadko używanych szat. Nie przyniósł ani szarf, ani naszywek. Samą narzutę, która miała posłużyć za prowizoryczną koszulę nocną. Lan przez dłuższy czas udawał, iż nie zauważa jego prezencji, lecz kiedy wreszcie odwrócił wzrok, jego źrenice lekko rozszerzyły się, zaś usta nieznacznie rozchyliły.

   - Ta może być? - zapytał Wei, podając mu niebieski materiał*. Wangji skinął głową, ostrożnie biorąc ubranie do rąk. Drugi kultywator dałby słowo, iż przez chwilę w kącikach oczu mężczyzny znowu zaokrągliły się łzy.

   Gdy już obaj się przebrali, a obok posłania Wei'a zostało rozłożone drugie, zapasowe, WuXian nagle o czymś sobie przypomniał.

   - Czekaj, to też zdejmij. Będzie ci się wbijać w głowę podczas snu.... - Już wyciągał rękę ku wpiętemu w kok kwiatowi, kiedy nienaumyślnie drasnął paznokciem wstążkę obwiązaną wokół czoła mężczyzny.

  Przestraszony natychmiast cofnął dłoń.

   - Przepraszam, przepraszam, przepraszam! To niechcący, przysięgam! - pisnął, zasłaniając się ramionami.

   Oczekiwał wybuchu. Może nie krzyków czy bluzgów, ale z pewnością gwałtownego wyjścia oraz głośnego trzaśnięcia drzwiami.

    Jednak kiedy spojrzał przez palce, dostrzegł jedynie smutny wzrok siedzącego naprzeciw mężczyzny – dla odmiany wlepionego w podłogę. Wei powoli opuścił ramiona, nie mając bladego pojęcia jak na to wszystko reagować. Chyba już wolałby, aby Wangji go uderzył. Wszystko, byle nie ta cisza oraz spłoszone spojrzenie.

   Dopiero po chwili zaczął kojarzyć fakty. Gdyby Zhan nie chciał, aby dotykano jego przepaski, po prostu by jej nie założył. Ale założył, doskonale wiedząc w jakim celu do niego przychodzi i zapewne wystarczająco świadomy, aby rozumieć, iż pewnych rzeczy nie da się zrobić, przy zachowaniu idealnej fryzury.

   Zrozumiawszy wreszcie do czego to wszystko się sprowadza, WuXian spojrzał zszokowany wprost w piwno-brązowe oczy. Najwyraźniej już dłuższy moment oczekiwały jego reakcji.

   Jak daleko chciałeś się dla mnie posunąć, Lan Zhan...? - pomyślał przerażony. - Podałeś mi się przygotowany jak na talerzu, jednocześnie nie stawiając żadnych warunków. Jakbyś doskonale wiedział, że zostaniesz jedynie zbrukany i zostawiony sam sobie. Kilka miesięcy temu czerwieniłeś się na podrzucenie ci książki erotycznej, a teraz... Jak bardzo musi ci zależeć, żebyś się na to zgadzał...? Żebyś się na to wystawiał...?

   Teraz to Wei chciał płakać. Jednak zacisnął mocno zęby, pociągnął szybko nosem i odwrócił nerwowo wzrok.

   Zgasili świecie. Ostatecznie Lan sam zdjął swoją przepaskę oraz wyplątał z włosów kwiat, które odłożył obok posłania. Położyli się, zwróceni do siebie plecami i nic nie mówili, obaj wpatrzeni w ściany, czekając aż wreszcie zmorzy ich sen.

&&&

    Wstał przed świtem. Niebo nadal pozostawało ciemne, ale nad horyzontem powoli zaczynała rumienić się linia dnia. Mimo to, patrząc przez okno nadal można było dostrzec jedynie atramentowy, upstrzony migotliwymi gwiazdami, firmament.

   Przez chwilę, patrząc na to okno, Wei WuXian nie rozumiał dlaczego w ogóle nadal nie śpi. Nie było mu gorąco, nie chciał sikać, na dworze nie huczała burza, nie stukał deszcz...

   Dopiero po chwili zrozumiał co wyrwało go ze snu.

    Posłanie obok lekko drgało. Subtelnie, niemal jak przy wibracji, aczkolwiek spazmatycznie. Chłopak przez chwilę trwał wpatrzony w sufit, nasłuchując. Wyłapał trzy ciche pociągnięcia nosem i coś co mogło być stłumionym łkaniem.

   Powoli podniósł się na posłaniu. Leżąca obok sylwetka natychmiast zamarła, a wszelkie dźwięki ucichły. Lan Wangji podkulił nogi, jeszcze bardziej przygarbił plecy. Milczał.

   Masz teraz zamiar udawać, że nic się nie wydarzyło...? - Wei patrzył na niego smutno. Kilka długich sekund trwał bez ruchu, bez słowa, licząc, iż przyjaciel wreszcie przełamie się i zacznie mówić.

   Ale to był Lan Zhan. Był zbyt przestraszony, zbyt ściśle wychowany, aby posunąć się do tego typu inicjatywy. Zbyt zamknięty w sobie aby coś wyjaśniać. Może nawet sam sobie nie umiałby tego wyjaśnić...

   Ale... po prawdzie, to nawet nie musiał. Wei, pokrętnie co prawda, ale mniej więcej rozumiał sytuację. Mniej więcej pojmował, jak musi czuć się jego przyjaciel i dlaczego... i c o musi czuć. Bardzo chciałby odpowiedzieć mu tym samym, ale...

    Skłamałby.

    Fakt, Lan Zhan był dla niego kimś więcej, niemal przyjacielem, ale... niczym innym. Widząc go w żółtych, poniekąd kusych szatach, nie odczuwał żadnej pokusy, aby je z niego zdjąć. Albo aby sprawdzić, jak miękkie są usta skryte czerwoną farbą. Wyjęcia kwiatu z włosów nie postrzegałby jako niczego więcej niż niewinnego psikusa, a o przepasce naprawdę wolał teraz nawet nie myśleć....

  Lecz, mimo wszystko, czuł się dobrze, kiedy Wangji leżał obok niego. Może nie w tym konkretnym momencie, nie gdy ten kulił się powstrzymując od płaczu, jednak tak ogólnie...obecność Lan Zhana sprawiała wrazenie dziwnie kojącej...? Stabilnej...?

   ...ciepłej?

   Ponownie westchnął, przeczesując dłonią skołtunione włosy. Spojrzał ku przyjacielowi. Wreszcie zwrócił oczy na sufit, jakby prosił jakieś pradawne bóstwo o wstawiennictwo. Aż w końcu podsunął się lekko do kwilącego mężczyzny i ostrożnym ruchem ułożył jego głowę na swoich kolanach.

   Lan Zhan niemal zachłysnął się powietrzem, a jego ciało przebiegł silny dreszcz, którego drgnięcie Ying poczuł w całych nogach.

   - Rozluźnij się, bo spadniesz - poinstruował spokojnie Wei, poprawiając głowę Lana na swoich kolanach. Zaczął powoli głaskać rozlane naokoło nich włosy. Ruchy były powolne, leniwe, tak, aby w żadnym momencie nie zaskoczyć leżącego kultywatora. Palce przebiegały po zawijasach czarnych pasm, metodycznie rozdzielając co bardziej zbite z nich.

   Po każdym takim ruchu spięcie w ciele Zhana odrobinę znikało, co WuXian uznał za osobiste osiągnięcie. Nie miał bladego pojęcia, jak go uspokoić. Co zrobić, co powiedzieć, co ten w ogóle chciałby usłyszeć... Przez cały ten czas, od nocnego wtargnięcia, w zasadzie nie porozmawiali – głównie wymieniali instruktażowe komentarze. A sytuacja zdecydowanie wymagała długiej rozmowy...

   Nagle Wei'a uderzyło jak bardzo obecna chwila przypominała jego sen z czasu gorączki w jaskini. Tak naprawdę nigdy do niczego nie doszło, ale nadal pamiętał jak Wangji masował jego głowę, śpiewając cicho wyproszoną wcześniej piosenkę. Nie pamiętał jaką, tylko odrobinę kojarzył melodię – aczkolwiek nie na tyle, aby potrafić ją odtworzyć. Pamiętał za to wszystko inne: odrobinę za mocny nacisk palców na własne skronie, który zdawał się kłujący, trochę drażniący, jednak – biorąc pod uwagę całokształt ich położenia – naprawdę nie miał na co narzekać. Pamiętał chłód jaskini i ciepło, którego zadziwiająco dużo dawało drugie ciało. Lgnął więc do tego ciała jak ćma do światła, nawet jeśli miał się sparzyć, a w tym przypadku - uderzyć obolałym policzkiem o cudzy brzuch. Pamiętał twarde, nakryte materiałem kolana, które przesiąkły zapachem słodkiej wody oraz słonego kamienia.

   Tylko ta melodia, której nie pamiętał, ciągle nie dawała mu spokoju. Może wynikało to z jego ciekawskiej natury, a może zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego, przy tak dokładnym spamiętaniu wszystkich innych elementów snu, ten jeden musiał zapomnieć?

   Czuł się trochę jak idiota, ale uznał, że chyba gorzej już i tak nie będzie - zaczął więc cichutko nucić. Próbował odtworzyć tamtą melodię, ale marnie mu szło. Nucony utwór szybko przeszła we własną, mniej spokojną oraz bardziej skoczną, kompozycję.

   Lan Zhan nieznacznie drgnął.

   Wei na chwilę zatrzymał rękę, nie wiedząc jak odczytać tę reakcję, ale po chwili wrócił do powolnego gładzenia, zrzucając wszystko na zwykłe zaskoczenie.

    Linia dnia zdążyła urosnąć niemal pięciokrotnie, kiedy wreszcie urywany oddech Lan Zhana wrócił do regularnego rytmu. Jednak, mimo to, mężczyzna nie był już stanie zasnąć. Nadal trwał otępiały, wpatrzony w pustą ścianę, czasem mocniej zaciskając place na kolanie przyjaciela lub spazmatycznie drgając na skutek nagłego skurczu mięśni.

   Czekał.

   Wei obserwował go zmartwiony. Doskonale wiedział co ten chciałby usłyszeć – oraz jaka odpowiedź zapewne go przerażała. Jednak nie był w stanie udzielić żadnej z nich. Gdyby mógł, wolałby milczeć, ale narastająca między nimi cisza robiła się coraz cięższa; jakby powoli spadała między dwóch kultywatorów niczym ciężki, kamienny blok. WuXina nie chciał tak tego zakończyć. Nie chciał odgrodzić się od Lan Zhana. Musiał więc zacząć mówić:

   - Słyszałeś moją rozmowę z Jingiem, prawda?

    Odpowiedziało mu skinienie głową.

  - Lan Wan... Lan Zhan... Czy pocieszy cię to, że nie mam zamiaru się zaręczać...? Mimo naporu wujostwa?

   Chwila przerwy. Najpierw skinienie, a później, po dłuższej chwili, zaprzeczenie.

   Uh...tak myślałem...

  Smukła dłoń ponownie przeczesała długie włosy.

   - Nie mogę zrobić tego, czego chciałeś, ale... - zawahał się na chwilę - ...Myślałeś kiedyś o nauce w Przystani Lotosu...?



* Symbolika kolorów w kulturze chińskiej według podanej strony podanej w komentarzu: Żółty – należy bardzo poważnie się zastanowić zanim użyje się tego koloru w marketingu. Dawniej utożsamiany z postacią Żółtego Cesarza, Rzeką Żółtą, władzą, bogactwem, a także ziemią. Obecnie kojarzony przede wszystkim z pornografią.", „Niebieski – odnosi się do drewna i wiosny, niesie ze sobą pozytywne znaczenie. Niebieski oznacza bowiem zaufanie, oczyszczenie, uzdrowienie oraz długie życie. Łączy się go często z zielonym i czarnym. Kolorystyka ta jest popularna zwłaszcza podczas dekorowania domów, mają zapewnić w ten sposób długowieczność i harmonię."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top