Rozdział 9
Arvis
Nieskończenie długa biblioteka na trzecim piętrze od zawsze mnie zadziwiała. Piękne, przepełnione po brzegi magią miejsce, do którego zachodziłem, gdy nie pomagałem Śmierci. Uwielbiałem czarne półki z numeracją tak trudną, że nawet nie próbowałem jej pojąć. Jedynie spytałem Janisa, gdzie powinienem szukać i udałem się do odpowiedniej alejki.
Założyłem ręce za plecami. Spoglądałem na tysiące książek. Aż miło było ponownie odwiedzić nazywane przez inne demony "piętro Żniwiarzy". Faktycznie urzędowało ich tu znacznie więcej niż na wszelkich innych piętrach, co nie wywoływało zdziwienia. Owszem, ja jako Główny Żniwiarz mogłem jedynie spojrzeć na człowieka i dostrzegałem wszelkie jego przewinienia, ale reszta nie posiadała takich umiejętności. Oni musieli znać tę bibliotekę jak własną kieszeń, co wykraczało poza granice mojego rozumowania.
Niegdyś Śmierć tłumaczył mi, jak działało to miejsce. Jeszcze jako dziecko nie potrafiłem zrozumieć magii krążącej dookoła biblioteki, a teraz wręcz czułem, jak dryfowała wokół. Zasada była prosta. Gdy rodził się nowy człowiek, powstawała księga, na której samoistnie spisywało się całe życie. Każdy najmniejszy czyn zostawiał ślad na stronie, by później Żniwiarz mógł bez problemu określić, dokąd wysłać duszę. Ewentualnie pytali mnie o radę, gdy akurat nie pomagałem Nāviemu. Czasem też wyręczałem kogoś z obowiązku.
Stanąłem, gdy tuż przede mną pojawił się Eddy. Skrzywiłem się. Miał pilnować Kiliana. Skąd się tu wziął? Czyżby już wydarzyło się coś złego? Oby nie. Nie powiedziane, że Śmierć zdoła wybrać kolejną osobę. To też musiało być męczące, jeśli znajdował się w niekomfortowych warunkach. Zresztą, co on sobie pomyśli, gdy odkryje, że znów nawaliłem?
— Co tu robisz? — spytałem nieco spanikowany. Już szykowałem się na najgorsze.
Eddy się naburmuszył.
— Mam dość tego głąba. Ten KRA, zadufany KRA, pijawka społeczna, która najchętniej by KRA wszystkich, przyprawia mnie o takie KRA ból wszystkiego, że nie obraziłbym się, gdyby coś go wreszcie KRA.
Popatrzyłem z szokiem na Eddy'ego. To jego druga taka wiązanka, którą usłyszałem. Jednocześnie odetchnąłem z ulgą.
— Panuj trochę nad językiem... — Pokręciłem głową. Czasem Eddy potrafił porządnie nastraszyć. Miał do tego jakiś specjalny talent.
Ruszyłem dalej. Eddy wleciał na moje ramię i rozglądał się wokół. Postanowiłem poczekać, zanim znów odeślę go do pilnowania Kiliana. Kruk wrócił, żeby odetchnąć, więc, znając jego upodobania, nawet by się mnie nie posłuchał. Nie chciałem używać na nim siły. Nie miałem do tego serca.
— Czego właściwie szukasz, panie? — spytał Eddy, gdy minęliśmy kolejne dziesiątki książek.
— Chcę poznać trochę Kiliana — odparłem ze spokojem. — Znam tylko jego grzechy. Chcę wiedzieć, jaki był. Może gdzieś tam w głębi serca jest dobry, ale skrzywdzony. Nikt nie rodzi się zły.
A przynajmniej mam nadzieję, że Kilian nie stanowi wyjątku od reguły.
Miałem już teorie, co takiego Kilian doświadczył w życiu, ale wątpiłem, by któraś z nich była prawdziwa. Znałem go zaledwie chwilę i odczytałem tylko, że popełnił wiele morderstw oraz dopuścił się kilku innych ciężkich grzechów. Zazdrościłem Śmierci, że w jego przypadku zwykłe spojrzenie na człowieka pozwalało na ujawnienie każdego najmniejszego detalu na temat życia. Nie ukrywałem, przydałoby mi się w tej konkretnej chwili. Przynajmniej oszczędziłbym trochę czasu.
Eddy postanowił mnie wyprzedzić. Popędził do przodu. Minutę później wrócił z książką w dziobie. Dał mi ją, po czym dumnie wypiął pierś i się ukłonił z książęcą gracją. Uśmiechnąłem się głupio.
— Czasem potrafisz być użyteczny — rzuciłem z żartem.
Eddy burknął pod nosem.
— SpierKRAj...
Pozostało teraz wrócić. Idąc, spoglądałem na okładkę, która pokryła się czarnymi kwiatami okrytych czerwonym nalotem. Oprawa zmieniała wygląd na podstawie uczuć w duszy. U Kiliana panował mrok. Aż przykro się patrzyło. Przekartkowałem szybko zapisane już strony. Chłopak ledwo wszedł w życie, a na kartkach panowały chaos i czerń. Co gorsza, sam Kilian nie wydawał się tym zupełnie przejęty.
By miejsce powiewało jeszcze bardziej magiczną aurą, to powrót zajął znacznie krócej. Jakby część biblioteki uległa skróceniu, by przebywający tu Żniwiarze nie musieli przez wieki przebywać tej samej trasy. Minąłem się z dwoma demonami o bladoczerwonej skórze. Rzucili mi tylko krótkie, niewyrażające emocji spojrzenia. Wiedziałem, że nie każdy żywił tu do mnie sympatię. Przynajmniej się nie odzywali. Psy z piątego piętra wiecznie miały najwięcej do powiedzenia. Na szczęście, chodziłem tak tylko, gdy dostawałem wezwanie od Lucyfera. W innym wypadku oszalałbym przez towarzystwo wiecznie szukających zaczepki.
Przekazałem jeszcze Janisowi, że wezmę książkę ze sobą. Zazwyczaj nie pozwalał na wynoszenie czegokolwiek za drzwi biblioteki, ale na mnie spoglądał pod innym kątem. Rozumiał, że wolałem trzymać się z daleka od wszelkich przestrzeni publicznych. Na drugim piętrze nikt mnie nie nachodził, gdyż nikt nie chciał mieć do czynienia z ukochany stworzeniami Nāviego. Mnie się słuchały, więc nie musiałem pilnować, czy przypadkiem któryś słodziak nie uczepił się łydki.
Przy chatce czekał Harpies, mój kochany kruk. Chodził w kółko po schodach. Gdy mnie zobaczył, ukłonił się i rzekł:
— Już jesteś, panie.
Przez niemoralne zachowanie Eddy'ego zapominałem, że inne kruki nie ominęły lekcji kultury.
— O co chodzi? — Pozwoliłem Harpiesowi wskoczyć mi na przedramię.
— Lucyfer chciałby z tobą porozmawiać, panie.
Otworzyłem szerzej oczy. Czego on chciał? Znów zrobiłem coś inaczej, niż jemu się podobało?
— Jakby sam nie mógł ruszyć swojego rogatego tyłka z tego tronu... — wtrącił naburmuszony Eddy.
Uszczypnąłem tego urwisa w skrzydło. Rozległo się głośne KRA!, po czym Eddy odleciał w akompaniamencie krakania. Pokręciłem głową. Spokój na chwilę. Później wróci. Dawałem mu kilka minut. Dłużej nie wytrzyma bez irytowania kogokolwiek.
Pogłaskałem Harpiesa.
— Powiedział, o co tym razem chodzi? — dopytałem w nadziei, że Lucyfer choć raz zdradzi, w jakim celu mnie wzywał. Szczerze wątpiłem, bym kiedykolwiek dostąpił tego zaszczytu.
— Nie, ale pewnie chodzi o nowego człowieka. Musiał go słyszeć albo też ktoś mu doniósł.
Westchnąłem na samo wspomnienie Kiliana. Zacisnąłem dłoń na książce. Co ja miałem mu powiedzieć? Znów wyjdzie na jaw, że sobie nie radziłem. Lucyfer przestanie reagować na to tak spokojnie – w jego osobistej skali, rzecz jasna. Nie tolerował mnie na tyle, żebym ciągle nawalał, i jednocześnie dobrze się bawił, gdy samotnie męczyłem się z poszukiwaniami. Mogłem się zbuntować, pokazać, że miałem rozkazy Lucyfera w głębokim poważaniu, lecz nie pozwalało mi sumienie. Śmierć gdzieś tam czekał, aż w końcu ktoś sprowadzi go do domu. Nie umiałbym zwyczajnie rzucić wszystkiego i czekać, aż Lucyfer weźmie sprawy w swoje ręce.
— Jeśli poruszy temat Śmierci, to znów się zawiedzie — stwierdziłem smętnie, zaciskając wargi, utrzymując resztki rozpaczy w ukryciu. Dodałem jeszcze z ironią: — Kāds pārsteigums...*
Harpies wskoczył mi na ramię, widząc, że posmutniałem. Wtulił się i przypadkiem łaskotał mnie sierścią. Uśmiechnąłem się smętnie. Podrapałem kruka po łebku.
— Znajdziemy go, zobaczysz — powiedział ochoczo Harpies. — Nic straconego. Kto wie, może ludzie ci w końcu pomogą?
— Przestałem w to wierzyć. Może jest cień szansy, że Kilian coś zmieni, o ile skończy się buntować, bo skończy z wyrwanym sercem.
Tylko co wtedy? Znów czekać, aż Śmierć wybierze kolejną osobę, czy faktycznie rzucić wszystkim, obciążyć sumienie i dać Lucyferowi satysfakcję, że udało mu się zrównać mnie z błotem?
— Harpies, sprawdź, czy gdzieś nie czeka praca. Może trzeba kogoś przerzucić na inne piętro.
Kruk się ukłonił i bez słowa odleciał. Wkroczyłem do chatki. Położyłem książkę na stoliku. Usiadłem na fotelu i od razu pogładziłem się po czole. Tyle trudu, żeby nie zawieść Śmierci i żeby udowodnić Lucyferowi, że nie stanowiłem ciężaru. Choć sądziłem, że nawet gdybym w niedalekiej przyszłości sprowadził Nāviego do domu, to nie usłyszałbym nawet słowa pochwały. Nigdy się do mnie nie przekona. Na dodatek przez wieki będzie mi wypominać to zniknięcie Śmierci.
Nie mogłem się dziwić, bo w istocie sam miałem sobie niezwykle za złe.
Do chaty wpadł Eddy z tak zawrotną prędkością, że gdyby drzwi były zamknięte, to zrobiłby w nich dziurę. Kolejną. Już wylądował i nabrał powietrza, by z obrażonym tonem wyrzucić z siebie litanię żalu i boleści, jednakże zaciął się, gdy zobaczył, że nie miałem nastroju. Wycofał się. Wyleciał na moment. Minęło parę minut i ujrzałem, jak wrócił, trzymając czarny owoc w dziobie. Podał mi go, radośnie machając skrzydełkami. Wziąłem podarek. Uśmiechnąłem się lekko.
— Potrafisz być miły. — Pogłaskałem kruka po łbie.
— Za dzieciaka się nimi zajadałeś, gdy byłeś smutny.
— Pamiętasz to jeszcze?
— Wiesz, że mam niezwykłą pamięć. — Dumnie wypiął pierś. — Pamiętam nawet, jak jedna ze świń goniła Abla przez całą zagrodę.
Pokręciłem głową ze śmiechem.
— Nawet nie zaczynaj, Eddy...
Odetchnąłem ze spokojem. Będzie dobrze. Wszystko wróci na właściwy tor. Śmierć wróci żywy. Naprawdę brakowało mi go tutaj. Przez tyle lat spotykałem go nieustannie, nie zostawiałem go nawet na moment samego, przywykłem do jego obecności, nawet nie sądziłem, że pewnego dnia zaginie.
Obyśmy go znaleźli... Nie chciałbym, żeby moje ostatnie chwile z nim pozostały kłótnią.
Odłożyłem przysmak. Wziąłem do ręki książkę. Ostatni raz rzuciłem okiem na okładkę. Dostrzegłem delikatną zmianę. Pośród czerwieni okrywającej kwiaty, pojawiły się lekkie, niebieskie fragmenty. Uniosłem brew. To zaskakujące i jednocześnie nieco pocieszające. Smutek w duszy. Nie sądziłem, że to przez bieżące wydarzenia, bo nie spotkałem się, by ziemskie chwilowe żale odbijały ślad na duszy. To długotrwały ból. Ukrywany.
A przynajmniej miałem taką nadzieję.
Eddy wskoczył mi na ramię. Otworzyłem książkę. Środek zawsze mnie zachwycał. Nie był to tylko statyczny tekst, ale w głównej mierze znajdywały się tu animowane rysunki, które ukazywały ważniejsze zdarzenia z życia. Dzięki temu Żniwiarze nie musieli skupiać się na czytaniu, a wystarczyło, że analizowali ilustracje, a w razie wątpliwości sprawdzali szczegóły w tekście. To kolejne dzieło Śmierci, ułatwiające wszystkim pracę.
Odgoniłem szybko myśli o nim.
Skup się, Arvis...
Przerzuciłem pierwszą stronę. Moment urodzenia Kiliana. Wszystko pięknie, bez komplikacji. Dostrzegłem, jak matka z uśmiechem na ustach spoglądała na syna. Ojca nie widziałem. Jakby go tam nie było.
— Jezuśku! Jakiego on ma uroczego pindolka! — wykrzyczał Eddy z ekscytacją.
Powstrzymałem się od zrzucenia Eddy'ego z ramienia.
— Zlituj się...
— No zobacz! Takie to maleńkie!
— Eddy... — Westchnąłem załamany. — Przestań się patrzeć tam, gdzie nie powinieneś.
Przeszedłem dalej, by Eddy nie ukazywał swoich dziwnych fetyszy, ale akurat natrafiła się okazja, gdy matka zajmowała się przewijaniem. Znów nigdzie w pobliżu nie dostrzegałem ojca.
— Boże... — wymsknęło mi się.
— Więcej pindolka!
Zakryłem załamany twarz. Próbowałem zrozumieć, skąd te wydarzenia w tej książce. Wnioskowałem, że było coś na rzeczy z ojcem Kiliana. Specjalnie zwróciłem uwagę na tekst. Nie pomyliłem się. Ojciec nie widział, jak rodził się jego syn. Później też się nim nie zajmował. Ciekawe jak wyglądało to w następnych latach jego życia. Brak wzorca mógł znacząco wpłynąć na późniejsze etapy rozwoju.
Moją uwagę zwróciła inna sytuacja z ilustracji. Kilian miał prawie cztery lata. Trzymał w rękach małego kotka. Przyjrzałem się. Dostrzegłem, że rodzice stali w oddali. Nie zwracali uwagi na syna. Byli zbyt bardzo zajęci rozmową z innym mężczyzną. Skrajnie nieodpowiedzialne... Wystarczyłoby złe oko fatum i ktoś mógłby skrzywdzić dziecko. Co takiego okazywało się w tej sytuacji ważniejsze od bezpieczeństwa takiego daru?
Arvis, tak działają ludzie... Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Czteroletni Kilian przykucnął z kotkiem przy spokojnie płynącej rzece. Niepokojąco patrzył raz na taflę, raz na zwierzę. W pewnej chwili złapał go za sierść, zaciskając dłoń tak, że młode próbowało się wyrwać z pomocą pazurów. Kilian szybkim ruchem umiejscowił kotka pod wodą. Otworzyłem szerzej oczy. Przerażało mnie, jak chłopiec uśmiechał się, widząc, jak ofiara walczyła o życie. Wyciągnął po chwili zwierzątko. Nie ruszało się. Kilian machał nim na lewo i prawo, śmiejąc się z faktu, że na jego oczach coś umarło.
— Dalej twierdzisz, że każdy rodzi się dobry? — wtrącił znikąd Eddy.
— Cicho, on dopiero poznaje świat.
Ciężko winić kogoś tak młodego. Tu zdecydowanie nawalili rodzice. Skąd mógł wiedzieć, że należy szanować wszystkie inne zwierzęta? Ktoś musiał mu to nakreślić, a osoby, które powinny to zrobić, stały w oddali, nawet nie patrzyły, co robił Kilian. Gdy tak spoglądałem dalej, takich sytuacji było znacznie więcej, co już zaczynało niepokoić. Jeśli problemy pojawiały się już na etapie młodości, to bałem się pomyśleć, co działo się dalej.
Zatrzymałem się przy siedmioletnim Kilianie. Chłopiec wyszedł z pokoju. Wyraźnie smutny. Zbiegł po schodach, gdy tylko dostrzegł matkę zajętą przeglądaniem pliku papierów. Kilian pociągnął ją za bluzkę, jednak ta odepchnęła syna i kazała, by nie przeszkadzał jej, gdy pracowała. Następnie chłopiec krążył po domu, szukając ojca. Wreszcie go dojrzał, ale nawet nie decydował się mu przeszkadzać. Opuścił głowę, po czym powoli wrócił do pokoju, gdzie usiadł na łóżku, wtulając się w zniszczoną – zapewne przez siebie – maskotkę.
Przygryzłem wargę. Przykry widok.
— Był sam... — wywnioskowałem coś zupełnie oczywistego. Lekko parsknąłem pod nosem. — Skąd ja to znam?
— Cóż, jeszcze wiele przed nim, ale chyba już widać, czemu taki jest — dodał całkiem mądrze Eddy.
Wiele chwil sprawiały, że się krzywiłem, jednakże jedna sprawiła, że zaniemówiłem. Nastoletni Kilian, który ledwo skończył dwanaście lat, rozmawiał na luźny temat z matką. Niespodziewanie do domu wszedł wyraźnie rozwścieczony ojciec. Kilian się wzdrygnął i szybko umilkł. Badał każdy ruch ojca, a przy tym niespokojnie oddychał. Czasem cofał się, gdy mężczyzna zrobił nieco gwałtowniejszy ruch. Robiło się niebezpiecznie, ojciec stawał się coraz bardziej pobudzony, aż w końcu zaczął przelewać gniew na Kiliana. Krzyczał, narzekał na zupełne pierdoły. Gdy mężczyzna wyciągnął pas, a Kilian się skulił i zakrył rękoma, przerzuciłem stronę, nie potrafiąc na to patrzeć. Eddy był równie skwaszony.
— To mamy kolejny punkt na liście — skomentował smutno Eddy.
Pokręciłem głową.
— Jak można... Jak... — Pogładziłem się po czole, prawie raniąc się pazurem. — Własne dziecko.
Nie wiedziałem, co było w tamtej sytuacji gorsze. Ojciec znęcający się bez wyraźnego powodu nad synem, czy matka, która stała obok i nie reagowała. Gdyby to zrobiła, prawdopodobnie cała złość przeszłaby na nią. W ten sposób broniła siebie kosztem Kiliana. Zrozumiałe, ale równie podłe. Prawdę powiedziawszy, zacząłem trochę mu współczuć. Zamiast cieszyć się młodością, to dochodziło do podobnych sytuacji.
Postanowiłem kontynuować. Im dalej, tym gorzej. Napotkałem na próbę samobójczą, ale nie przytrzymałem się na niej długo, bo nie byłem w stanie na to patrzeć. Potem widocznie pogarszały się Kilianowi wszelkie relacje, odsuwał się. Pewnego dnia znalazł porzuconego na śmietniku psa. Popatrzył na niego, początkowo myślałem, że zaraz mu coś zrobi i chciałem przerzucić kartkę, ale Eddy wbił mi pazury, sygnalizując, żebym poczekał. Faktycznie. Kilian nie skrzywdził zwierzaka. Może i miał to w zamyśle, ale gdy czarna kulka podbiegła z piskiem do chłopaka i się schowała między jego nogami, wyraźnie się zaciął. Wziął psa na ręce. Uśmiechnął się delikatnie.
— To Cerber, jego psiak — zauważył Eddy.
— Umie nie krzywdzić zwierząt. On naprawdę wychował się sam, całkiem dobrze. Skąd ta zmiana?
Niewiele później odkryłem kolejne niezwykle ważne zdarzenie. Czternastoletni Kilian siedział z rodzicami i pupilem przy jeziorze. Chłopak widocznie trzymał się na boku, raczej unikał rozmowy zarówno z ojcem, jak i z matką. Bawił się z psem. Uczył go aportowania. Niespodziewanie rozległy się krzyki. Ktoś się topił. Ojciec Kiliana zerwał się do biegu na ratunek. Był bardzo blisko poszkodowanego, jednakże nagle pojawił się wyraźny grymas bólu. Spanikował. Najwidoczniej złapał go skurcz. Wołał o pomoc, jednakże nikt nie odważył się ruszyć z miejsca.
Zwróciłem szczególną uwagę na Kiliana. Zamarłem. Chłopak patrzył pustym wzrokiem na całe zajście. Nie interesowało go, że matka panikowała, chodziła po ludziach, prosząc, by ktoś pomógł jej mężowi. W pewnym momencie Kilian delikatnie się uśmiechnął.
Zamknąłem książkę.
— KRA! Robiło się ciekawie.
Przełknąłem ślinę. Uświadomiłem sobie właśnie jedną rzecz.
— Widziałem wystarczająco — odparłem wymijająco.
Eddy przyjrzał się z wyraźną nieufnością.
— Nie ciekawi cię, jak zaczął zabijać? Przecież to nie jest normalne, żeby ktoś chciał w pracy tak młodą osobę.
Nie wytrzymałem.
— Dobrze wiesz, że to są lata, gdy Śmierć zniknął. Nie lubię ich.
— Tak, ale chciałeś go poznać...
Zacisnąłem wargi. Nie powinienem tak reagować. To wcale nie pomagało. Wręcz przeciwnie. Wprowadzało więcej komplikacji. Jednakże nie umiałem. Znając Eddy'ego, weźmie i wszystko odkryje samotnie. Nie przeszkadzało mi to. Przynajmniej cieszyłem się, że go miałem, bo potrafił zachować zimną krew – pominąwszy fakt, że był istotą niematerialną – gdy ja zawodziłem.
— Eddy, tyle mi wystarczy, naprawdę. Nie potrzebuje niczego więcej do szczęścia. — Wstałem, by rozprostować skrzydła.
Dostrzegłem, że Eddy się skrzywił.
— Idź pilnować Kiliana.
Eddy jedynie westchnął, po czym wyleciał z chaty.
*Kāds pārsteigums... - Cóż za niespodzianka...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top