Rozdział 24
Kilian
Zerwałem się z wrzaskiem. Rozejrzałem się wokół. Chatka Arvisa. Miałem chwilę. Musiałem ją wykorzystać. Spodziewałem się, że choć Eddy lub ten drugi kruk będą się kręcić w pobliżu, jednak pusto. Serce nie chciało uspokoić swojego szalonego bicia. Raczej nie odeszli daleko, prawda? Na pewno trzymali się blisko, wiedząc, że mogłem się zjawić niedługo.
Chociaż...?
Wyszedłem z domku. Dopiero zwróciłem uwagę, że wszelkie rany po Lilith zniknęły. To jednak nie interesowało mnie w tej chwili. Nadal nie widziałem Arvisa. Cholera! Nie mogłem przecież trafić na moment, gdy wyszedłby z piętra. To oznaczałoby...
Nie, nie, Kilian. Nie umrzesz. Nie dziś.
— Arvis! — krzyknąłem z desperacji. — Eddy!
Jedynym żywym stworzeniem, jakie zainteresował krzyk, był okoliczny Trusis. Przyglądał mi się ze zdziwieniem. Poza nim nie pojawił się nikt. Padłem na kolana i zatopiłem dłonie we włosach. Mimowolnie się zatrząsłem. Kilka łez spłynęło mi po policzkach. Pieprzyć moje szczęście! Czemu raz nie mogłoby się ułożyć po mojej myśli?! RAZ! Chciałem tylko przeżyć, dostać choć małą szansę, by wrócić na dobrą drogę. Co, jeśli Arvis się pomylił? Co, jeśli było za późno i, cokolwiek stało wyżej, dobitnie pokazywało mi, że zaprzepaściłem wszystko? Lepiej, żebym trafił nigdzie?
Czemu nie zawarłem tego paktu wcześniej? Dlaczego zwlekałem? Bo nie dałem rady? Najgorsza wymówka, jaką kiedykolwiek wymyśliłem. Jakby to jeszcze wymagało ode mnie odrobiny wysiłku.
Zostałem sam jak palec i gdy tylko wrócę do świata żywych, David mnie zabije.
Ale kogo chciałem oszukać? Zasłużyłem sobie na taki los. Po tym wszystkim, czego się dopuściłem, to i tak delikatna kara. Zniknę, przestanę cokolwiek czuć i wreszcie dostanę spokój, jakiego od dawna chciałem. Może nie w takiej formie, ale cóż... Zawsze lepsze to niż nic...
Szkoda mi tylko Arvisa... Musiał narobić sobie niepotrzebnej nadziei. Straci kolejną szansę, jednak gdy zjawi się inna, na pewno bardziej pomocna, osoba, uwolnią Śmierć i przywrócą porządek.
— Czemu tak ryczysz nad tą ścieżką? — Rozległ się głos tuż obok. — Jasne, wygląda... jakby pijany ją robił, ale nie jest chyba aż tak tragicznie.
Ivo.
Szybko przetarłem łzy. Odsunąłem się, widząc tego cholernego chwasta. Ostatnio mnie okłamał, doprowadził prosto na dno Piekła, jednak... Teraz spotkałem tylko jego. Pewnie mi nie pomoże, prędzej wyśmieje i zacznie się pastwić, ale co innego mi pozostało?
— Błagam... — wydukałem, patrząc zapłakanymi oczami na kwiatka. — Znajdź Arvisa... David mnie zaraz zabije...
Ivo przechylił się na bok. Zacisnąłem powieki. Czekałem, aż zacznie się szyderczo śmiać i stwierdzi, że mogłem co najwyżej possać mu korzonki.
— Przecież on mi w życiu nie uwierzy — odpowiedział spokojnie. — Czego ty oczekujesz? Masz przesrane.
Szeroko otworzyłem oczy. Ivo nie wydawał się rozbawiony, a nawet całkiem zmartwiony – o ile poprawnie umiałem odczytywać ekspresję twarzy kwiatka.
— Coś musi ich przekonać... Proszę...
— Masz jakikolwiek pomysł, słoneczko? Bo ja mam kielich pusty. — Wzruszył listkami.
Co mógł przekazać Ivo, żeby Arvis i Eddy uwierzyli, że naprawdę byłem w tarapatach? Coś, co usłyszeliby tylko ode mnie. Nie wiedziałem. Brakowało mi pomysłów. Istniało coś takiego?
Zacisnąłem zęby.
To twoja jedyna nadzieja, idioto... Nie zmarnuj jej...
Złapałem głęboki wdech. W nerwach niczego nie wymyślę.
Olśniło mnie.
Było coś, o czym wiedziałem tylko ja.
Aż się uśmiechnąłem pod nosem.
— Ivo... Proszę... Przekaż im słowo w słowo, co zaraz ci powiem...
~ ~ ~
Ból z tyłu głowy szybko przywrócił mi świadomość. Odruchowo chciałem się tam pogładzić, jednak sznur to uniemożliwiał. Nerwowo przełknąłem ślinę. Wróciłem do Davida. Przynajmniej zdążyłem poprosić Ivo o pomoc. Oby to cokolwiek dało... Inaczej będę skończony.
Uniosłem wzrok. David siedział nieopodal i bawił się bronią.
Nie mogłem się ruszyć, ucieczka się nie uda...
Pozostało mi grać na czas.
I mieć nadzieję, że Ivo nie okaże się wrednym chujem po raz kolejny oraz że Eddy zdąży mnie znaleźć.
Powierzyłem życie kwiatkowi.
— Widzę, że wreszcie raczyłeś wstać — powiedział David wrednym tonem. — Bałem się, że będzie trzeba odegrać scenkę ze "Śpiącej królewny".
Wstał i założył ręce. Dostrzegłem, że nieopodal opierał się ktoś jeszcze. Zakapturzona postać stanęła obok Davida. Jego postura przypominała mi kogoś. Widocznie był otyły i się garbił. Ile znałem takich osób?
— Friedrich, sprawdź, czy przypadkiem nie ma zawartego żadnego paktu — rozkazał David, a po chwili zaczął dusić się od kaszlu.
Zamrugałem kilkukrotnie z niedowierzania. Przecież to kolekcjoner, do którego zawoziłem serca. Ale czemu właśnie on? On dawał pieniądze, z których korzystał David. Chyba że tu działo się coś innego, czego nie miałem prawa zrozumieć bez wyjaśnień.
Podszedł do mnie. Dotknął mojego ramienia. Błękitna smuga zniknęła pod materiałem odzienia, po czym wywołała chłód na całym ciele. Przeszły mnie ciarki.
Na dodatek dziedzic magii... Zajebiście...
— Nie — odparł Friedrich.
— Cudownie. Nie muszę go od razu zabijać. — David uśmiechnął się głupio. Zwrócił się do Friedricha. — Możesz sobie iść.
Zadrżałem. Czy gdybym zawarł pakt tuż po sytuacji z Lilith, to właśnie byłbym martwy?
— Na pewno? — spytał z dobrze słyszalnym drżeniem.
— Tak. Twój sekret jest ze mną bezpieczny. — Machnął ręką, jakby odganiał muchę. — Idź, zanim zmienię zdanie.
Friedrich odszedł. David wyraźnie poczekał, aż ten znajdzie się wystarczająco daleko, po czym cicho się zaśmiał i zwrócił wzrok ponownie na mnie.
— Ludzie są tacy chętni do współpracy, gdy wie się o czymś, co mogłoby zabrać ich z tego świata — rzucił dumnie David, nadal bawiąc się bronią. Przypatrywał się mojej zszokowanej reakcji. — Oj, zdziwiony? No tak! Przecież ty nie wiesz. Wszystkie serca były cały czas dla mnie. — Na moment wskazał na siebie lufą pistoletu. — Myślałeś, że w tej melinie, w której mieszka, pomieściłby to wszystko? Błagam cię. Nie mów, że choć raz ci nie przeszło przez myśl, że cudny Erhardt nie bez powodu zajmował się czymś podobnym.
A więc to tylko genialnie ułożona scenka, by wszyscy mordercy pracujący dla niego myśleli, że Friedrich to psychiczny kolekcjoner serc. Tymczasem oddawał je Davidowi... Bóg jeden wiedział po co.
— Po co ci one? — Oparłem się o drzewo za mną. Starałem się wyswobodzić z więzów, jednak zostały wyjątkowo mocno zaciśnięte. Jakby David wolał, bym przypadkiem nie używał w jego towarzystwie magii.
— Żeby zarobić. Logiczne. Dostawałem za nie dwa razy więcej, niż pozornie wy wszyscy. — Wzruszył ramionami. — A przy okazji trochę się bawiłem. Wiesz, próby wskrzeszania zwierząt i ludzi bez serc. — Przymrużył oczy. — Skoro raz dokonałem rzeczy niemożliwej, to czemu nie pobawić się w Boga?
Aż zrobiło mi się niedobrze na samą myśl, że przez cały ten czas nieświadomie dawałem Davidowi możliwość eksperymentowania. Zaplanował wszystko. Nadał sobie inne imię, stworzył biznes, który z pozoru wydawał się normalny w półświatku, a tymczasem za plecami spełniał chore ambicje. Wolałem nie dopytywać, czy udało mu się choć raz kogoś wskrzesić... Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.
Ale musiałem grać na czas... Im więcej wątków poruszę, tym lepiej dla mnie...
Parsknąłem śmiechem, wciąż starając się niepostrzeżenie szarpać jedną dłonią.
— Jeszcze powiedz, że ci się udało, to...
— To co? — Zmarszczył brwi. — Uśmiejesz się? To zdziwisz się, ale coś takiego jest możliwe. Pamiętasz Isabelle?
Zbladłem. Nie mógł mówić poważnie...
Na moją reakcję David tylko wyszczerzył zęby i kontynuował:
— Była nieudanym projektem. Ożyła i na początku wszystko wskazywało na to, że się udało, ale cóż... — Przygryzł dolną wargę, po czym ironicznie dodał. — Odbiło jej po jakimś czasie, wmówiła sobie, że ma dwie osoby w ciele. Takie tam, pierdolenie. Zrobiła się zbyt gadatliwa, temu chciałem ją ubić na dobre. Raz była miła i posłuszna, a innym razem wyzywała mnie od skurwieli. Mogłaby zaprzepaścić wszystko. Jestem aż w szoku, że przy tobie nie powiedziała niczego istotnego.
Wspomnienie przemknęło mi przed oczami. Pamiętałem, jak zachowanie Isabelle nagle uległo zmianie, po czym popełniła samobójstwo.
"Wiesz w ogóle, kim ja jestem?" – zapytała wtedy. Niepozorne pytanie, a jednak tak istotne, gdy prawda wyszła na jaw.
Dlatego David nie był zły, gdy dowiedział się, że nie dostanie nowego serca. I tak nie miałby z niego pożytku.
— I jakoś się nie śmiejesz — dodał sarkastycznie David. Zaczął się ironicznie chichrać. — Proszę cię! Przecież to takie zabawne! David ciągle robi coś, co wydawało się ludziom niemożliwe przez tyle lat! Niesamowite, prawda?
Uspokoił się. Pokręcił głową, wciąż trzymając uśmiech. Napawał się chwilą. Chwalił się, bo i tak mnie zabije. Przynajmniej zyskał te kilka minut dumy. I dobrze, niech trwa to jak najdłużej. Każda dodatkowa sekunda była na wagę złota. Nawet jeśli w międzyczasie usłyszę o rzeczach, o których zaistnieniu nie śniłem i o których nie zapomnę przez długi czas.
— Oj, co ci? — spytał z udawaną troską. Przykucnął blisko mnie i pomachał bronią niebezpiecznie blisko twarzy. Odchyliłem głowę. David wstał powoli i mówił: — Czemu tak zamilkłeś? Wymyśl jakieś kreatywne ostatnie słowa. Chcę je wpisać do notesika.
— Jak się domyśliłeś? — Spróbowałem zejść z obrzydliwego tematu. Wystarczyło to, czego się dowiedziałem. Nie potrzebowałem więcej dowodów na to, że David to chory świr, a jednocześnie chytry lis.
David wypiął dumnie pierś. Schował dłonie za plecami, ale wciąż słyszałem, jak kręcił bronią.
— Przyznam, że to było trudne, ale gdy tylko Katja powiedziała mi, że widziała cię używającego magii, to zacząłem się tobie bardziej przyglądać.
Niby kiedy?!
Boże, wtedy w lesie... Myślałem inaczej, a w rzeczywistości od razu wykopałem własny grób.
— Wiedziałem, że kręcił się przydupas Śmierci. Pilnowałem cię na każdym kroku. A przy okazji wykorzystałem córkę, żeby mi trochę pomogła. Powoli się sam wkopywałeś i tylko czekałem na dobry moment. I proszę, tak oto jesteś teraz ze mną sam na sam, wiedząc, że nikt ci nie pomoże.
"Nigdy nie wiesz, czy przypadkiem ktoś cię nie podsłuchuje." – jego własne słowa. Powiedział mi w twarz, że wciąż za mną podążał, a ja niczego nie wyczułem. To dlatego magicznie pojawiał się znikąd i wiedział, gdzie mnie szukać. Ciągle był krok za mną, a mimo to go nie dostrzegłem na czas.
— Oczywiście, rzekome rejestry śmierci, to też zmyłka. Oj, żebyś widział swoją minę wtedy! Nie sądziłem, że dasz się nabrać na tak oczywiste kłamstwo! Może kiedyś to świństwo dojdzie do nas, ale najprędzej za parę lat, gdy tobie i tak wszystko już będzie obojętne.
Ścisnąłem dłoń w pięść. Najwidoczniej David dobrze się bawił, wypominając mi, jak głupio wierzyłem we wszystko. Byłem idealną rozrywką dla niego. A jednocześnie nadal utwierdzałem go w przekonaniu, że coś łączyło mnie z Piekłem i Śmiercią.
Pozwolił mi myśleć, że umiałem w spryt i inteligencję. Tymczasem wciąż robił ze mnie debila. Pozwolił, bym wierzył, że stąpałem krok przed nim, podczas gdy wciąż to on wyprzedzał mnie z kpiną. Pozwolił, żebym uznał go za wygranego w tym nieświadomym pościgu
Przypomniałem sobie, jak Eddy wspominał, że David nie porwał Śmierci sam. Bez zaufanych, silnych magów był nikim. Wszystko wykonywał cudzymi rękoma. Nie dokonał ani jednej rzeczy sam, po prostu przypisywał sobie zasługi.
Nie pozwolę, żebyś wszedł mi na głowę... Nie zrobisz ze mnie aż takiego kretyna.
— I co ci z tego wszystkiego? — spytałem, jakby ignorując wszystko, co do tej pory powiedział David. — Po co trzymasz tam Śmierć? Gdyby nie on, mógłbyś robić, co chciałeś bez ryzyka, że tacy jak ja będą w pobliżu.
David przez moment nie odpowiadał. Widocznie nie spodobało mu się, że nie przyznałem mu racji wcześniej.
— Ten skurwiel odebrał jedyne, na czym mi zależało — powiedział agresywniej. — Jedyną osobę, której nie chciałem skrzywdzić po tym, jak wszyscy traktowali mnie. Moje małe, kochane słońce, które niczym nie zasłużyło na podobny los. Traktowałem ją jak mój osobisty dar od Boga. Dał mi ją, żebym odpoczywał od popierdolonego świata.
Domyśliłem się, że mówił o swojej żonie w dość przesłodzony sposób. Ciekawe tylko, jak wiele wiedziała o swoim mężu? Czy David wcześniej przeprowadzał jakieś chore eksperymenty w Podziemiu? Zapewne nigdy się tego nie dowiem...
A Eddy i Arvis uznali, że nie musieli sprawdzać jego przeszłości... Tymczasem poznalibyśmy prawdę dużo szybciej.
— Ale ty tego nie zrozumiesz — skwitował z obrzydzeniem, krzywiąc się w moją stronę. — Nie jesteś zdolny do takich uczuć. — Podszedł krok bliżej. — Gdy tylko Katja przyszła z sercowymi wieściami, od razu jej odradzałem. Wiedziałem od razu, że coś jest na rzeczy. Za grosz w tobie sumienia, co uznawałeś za swoją największą zaletę.
— Coś zadziwiająco dbasz o córeczkę. Jakoś o syna się tak nie martwiłeś — odbiłem piłeczkę. Czułem, jak dłoń powoli wyszarpywała się z więzów, jednak sprawiało to coraz więcej bólu.
David głośno wypuścił powietrze.
— Ty go zabiłeś.
— Ty mi kazałeś go zabić — wycedziłem.
— Ale nie mam jego krwi na rękach. Zresztą, on i tak był już skończony, gdy tylko pomagał Śmierci, a nie mi. — Pokręcił głową. — Wielkie plany wymagają poświęceń. A że stał mi na drodze, to cóż, znów wina Śmierci. Gdyby nie on, nie musiałbym wysyłać nikogo na własnego syna. A tak widzisz, jak kocha odbierać życia.
David przerwał, by złapać spokojny wdech.
— Próbowałem go przywrócić, wierząc, że wtedy odzyskam syna. Jednak tak długo, jak tamten skurwiel dycha, to nie uda mi się iść zgodnie z planem.
— Niby jaki masz plan? Pokazać światu swoje cudowne odkrycie?
— Nie. Dokonuję rzeczy niemożliwych. Dla moich ludzi jestem jak Bóg. Gdy tylko pozbędę się Śmierci, to ja stanę się panem życia i śmierci na tym świecie. Będę wskrzeszać, zabijać... Niesamowite, czyż nie? Wreszcie zagości sprawiedliwość i przywrócę moją Natalie, choćbym miał wedrzeć się prosto do Piekła.
Ekspresja twarzy Davida uległa zmianie. Duma zniknęła, a pojawił się tylko gniew i szał w oczach.
— A teraz na drodze stoisz mi tylko ty.
Starałem się ukryć panikę, ale David uświadomił mi, jak bardzo mi się to nie udawało.
— Ojej, czyżbyś się bał? — Zabrał dłonie zza pleców, ponownie pokazując, że był uzbrojony.
Eddy... Gdzie ty kurwa jesteś, kiedy naprawdę cię potrzebuję?
Kończyły mi się pomysły. David sukcesywnie kierował rozmowę do końca, jakby czując, że nie pytałem z ciekawości, tylko dla kupowania sobie czasu. Nawet sugestywne uniósł dłoń, celując w serce. Nadal szarpałem ręką, mimo iż pieczenie stawało się nieznośne.
— To na nic — rzucił David, widząc moje zmagania. — Gdy tylko wyjmiesz rękę i tak cię zastrzelę.
Przymknąłem oczy.
— A co? Boisz się, że pobawię się magią i ci ucieknę? — Próbowałem zabrzmieć ironicznie, ale niezbyt mi to wyszło.
— Nie. Zapomniałeś już, że cię obserwowałem? Przecież wiem, że nie umiesz jej używać.
To czemu by mnie związał?
Czyżby jednak bał się mojej niestabilnej magii?
— Szkoda mi ciebie — powiedział współczująco, lecz jednocześnie z nutą żartu i pogardy. — Byłeś nawet dobry. Robiłeś wszystko bez problemu, udowadniałeś, że jesteś coś wart. A tu taki psikus. — Wzruszył ramionami. — Możesz winić tylko Śmierć, że wybrał właśnie ciebie. Bo mogłeś żyć w błogiej niewiedzy i dalej robić to, co kochałeś.
Zacisnął dłoń na broni. Nie, nie...
Ze strachu pociekły mi łzy. Próbowałem się odsunąć. Nadal szaleńczo szarpałem rękoma, jednak w panice jedynie pogorszyłem sytuację, aniżeli sobie pomogłem. Podkuliłem nogi. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa ze strachu. David czerpał chwilę.
Eddy! Błagam! Musisz tu być!
— Czekaj! — rzuciłem z drżeniem w przypływie emocji. Musiałem zyskać parę sekund. — Proszę! Oczywiście, że nie chcę mu pomóc! Mogę ci to udowodnić! Jakkolwiek tylko zechcesz, przysięgam!
David szyderczo się zaśmiał.
— I kogo ty chcesz oszukać?
Padł strzał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top