Rozdział 11

Kilian

Już wiedziałem, że zabijanie się tylko po to, by pójść do Piekła i użerać się z tym skrzydlatym demonem, będzie wyjątkowo męczącym zajęciem. Coraz bardziej przestawała mi się podobać cała ta gonitwa za szukaniem Śmierci, a nie minęły dwa tygodnie.

Eddy nie zdradził mi, o czym konkretnie chciał porozmawiać z Arvisem. Prawdę powiedziawszy, nie dbałem o to. Ważne, że ta dwójka wierzyła, że wykazywałem jakiekolwiek zainteresowanie sprawą. Trochę żałowałem, bo nie przemyślałem, że bez paktu będę praktycznie za każdym razem zmuszony, by iść do Piekła razem z tą głośną, denerwującą kupą piór. Jednakże były plusy. Dowiedziałem się o Ralphie. Jednocześnie wysunąłem prosty ciąg przyczynowo-skutkowy. Zabiłem Ralpha, swojego poprzednika, a następnie jego los spadł na mnie. Koniec. Tak oto brzmiała cudowna historia o tytule: "Jak spierdolić komuś życie?" autorstwa Śmierci.

Przy okazji nasunęła mi się inna myśl. Gdyby Śmierć wybrał mnie bezpośrednio po zabiciu tamtego chłopaka, to raczej trafiłbym do Piekła szybciej. To oznaczało, że zwlekał, jakby poważnie zastanawiał się nad decyzją. Nie miałem pojęcia, jak wiele mógł zrobić, przebywając w nieznanym nam miejscu, ale ciche przeczucie, mówiło mi, że śledził wszystkie moje poczynania, zanim uznał, że to ja powinienem pomóc Arvisowi w poszukiwaniach. Chciałbym się dowiedzieć, jak bardzo był zdesperowany, podejmując taki a nie inny wybór.

W chatce nie spotkaliśmy Arvisa. Eddy sprawdził dla pewności każdy zakamarek – w tym przestrzeń pod złocistym dywanem.

— Pewnie musiał wyjść — wywnioskował kruk, wskakując na parapet. — Polecę go poszukać. Nie rób nic głupiego przez ten czas.

Eddy wyleciał pospiesznie przez komin. Westchnąłem. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Coś wewnątrz przyprawiało mnie o niepokój. Przebywanie w niemal zupełnej ciszy w tej chatce wywoływało ciarki na skórze. Słyszałem aż za dobrze własny oddech, aż czasem starałem się robić to ciszej, bo powodowało to dyskomfort. Zajrzałem za drzwi znajdujące się nieopodal. Zauważyłem dziwny pokój. Praktycznie pusty. Jedynie na podłodze leżało kilka koców. Poza tym nie dostrzegłem żadnych dekoracji. Różnica między tym, co znajdowało się w głównym pomieszczeniu tuż po przyjściu z zewnątrz, a tą norą była tak kolosalna, że aż ciężko uwierzyć, że to wciąż ten sam budynek. Obok widziałem jeszcze jedne drzwi i chciałem zajrzeć z ciekawości, jednakże one nie stały przede mną otworem.

Kto mógłby urzędować w tak niekomfortowym miejscu? Nie sądziłem, by przesiadywał tam Arvis. Skrzydła wciąż by mu zawadzały. Pozostawał Śmierć. Jak na najważniejszego demona w całym Piekle, to wydawał się żyć skromnie. Ciekawiło mnie, czy wszelkie istoty stąd ucinały sobie drzemki. Jeśli tak, to nie chciałem wiedzieć, jak niewygodnie spało się na tych paru rozmemłanych kocach. Chyba Śmierć nie zwracał uwagi, że był na wysokim piedestale i mógł opływać w luksusach. Ciekawe. Coraz więcej aspektów Piekła mnie zaskakiwało. Mordercze króliki, gadający kwiatek, ryby przeprowadzające lewatywę, a teraz nora Śmierci. Naprawdę nie umiałem uwierzyć, że to wszystko działo się zaraz obok zwykłego świata. Gdybym miał dowody i przedstawiłbym je ludziom, to zniszczyłbym światopogląd znacznej większości osób.

Chodzenie dookoła w chatce zaczynało mi się nudzić. Wyjrzałem za okno, wypatrując Arvisa lub pędzącego Eddy'ego. Akurat znów krajobraz zakrywała delikatna mgła. Niewiele było widać. Z pewnym wyjątkiem... Zwróciłem uwagę, że ścieżka stała się bardziej wyrazista. Faktycznie umiałem odróżnić ją od niebezpiecznych stref. Tym razem nie potrzebowałbym Eddy'ego, żeby bezpiecznie panoszyć się po okolicy. Teoretycznie kazano mi nie robić niczego głupiego.

Spacer po Piekle się do tego nie zaliczał, czyż nie?

Wyszedłem, próbując nie zabić się na nierównych schodach. (Choć gdyby tak o tym pomyśleć, to zgon w Piekle był niemożliwy, co najwyżej rozwaliłbym sobie twarz). Postawiłem niepewny krok na ścieżce i rozejrzałem się, czy coś nie planowało wykorzystać mojej nogi jako przekąskę. Zdawałem sobie sprawę, że ostatnio atakujący demon skrył się w kamuflażu, ale dla spokoju ducha wolałem sprawdzić okolicę. Spokój. Wyglądało no to, że mogłem spokojnie ruszać dalej. Cichy głosik z tyłu głowy nakazywał powrót, jednakże zupełnie go zignorowałem. Tak długo jak trzymałem się bezpiecznych terenów, tak długo nie powinienem martwić się o atak. Chyba.

Pokręciłem głową. Czego ja się tak bałem? Przecież cokolwiek się tu nie wydarzy, nie przeniesie się na prawdziwe życie. Mimo tej świadomości wciąż towarzyszyło mi drżenie rąk, męcząca suchość w gardle oraz szybki rytm serca. Wziąłem głęboki wdech. Włożyłem ręce do kieszeni. Ruszyłem przed siebie. Pojawiały się zarysy drzew z Martwego Lasu Jęków. Przełknąłem ślinę. Kusiło. Domyślałem się, że mogły spotkać mnie tam nieprzyjemności, ale nie zamierzałem tam wchodzić. Jedynie spojrzeć, jak wyglądał z bliska – przynajmniej na tyle, ile pozwoli mi mgła.

Przystanąłem na rozwidleniu dróg. Czułem wzrok na plecach. Odwróciłem się niepewnie. Dostrzegłem, że na ścieżce stał demoniczny królik. Trusis. Spoglądał wygłodniałym wzrokiem. Oblał mnie zimny pot. Jakim cudem? Przecież to bezpieczna strefa, panoszyła się tu magia, która miała chronić.

Przypomniałem sobie. Eddy tłumaczył, że dwa razy na piekielną dobę demony mogły przekraczać teoretycznie nieprzenikalną dla niematerialnych istot barierę. Na ścieżce był zaledwie jeden demon. Widoczny. Nie wiadomo, czy gdzieś w okolicy nie kręciły się kolejne, które czekały na odpowiedni moment do ataku. Na ten moment skupiłem się na Trusisie. Krwista ślina zaczęła ściekać mu z ust oraz ukazał ostre zębiska. Cofnąłem się. Demon się zbliżał. Strzygł poszarpanymi uszami i zdawał się przyspieszać. Nie wiedziałem, co robić. Królik wydawał się nie przejmować karą, która spotka go, jeśli mnie zaatakuje. Zatrząsłem się.

Myśl... Myśl... Czym możesz odstraszyć demona?

Niepewnie przywołałem skwierczące płomyki na ręku. Pamiętałem o niestabilności. To ostatnia deska ratunku.

Demon stanął przede mną. Nie atakował. Jedynie patrzył. Wyglądał na zaciekawionego. Skupił się na magii. Przekręcił łbem. Stanął na tylnych łapkach i dynamicznie ruszał nosem. Zdębiałem. Czyżby demony bały się dziedziców? Nie, bez przesady. Czemu miałyby? Co takiego widział we mnie ten królikopodobny stwór? A jeśli to podpucha? Usypiał czujność, żeby zaraz coś rzuciło się na mnie od tyłu? Cholera... Może powinienem go odstraszyć? Co jeśli stanie się odwrotność moich zamierzeń?

Odpuścił.

Wybiegł poza ścieżkę, znikając we mgle. Nie ryzykowałem dłuższym używaniem magii. Próbowałem zrozumieć, co się wydarzyło. Poprzedni Trusis się rzucił, a ten? Co sprawiło, że zdecydował się zrezygnować z ataku? Dziwna sytuacja. Prawdopodobnie Eddy umiałby to wyjaśnić, ale też nie sądziłem, by wspominanie o złamaniu nakazu to dobry pomysł. Z drugiej strony ciekawość była znacznie silniejsza. Jeszcze się nad tym zastanowię, gdy przyleci z Arvisem.

Zdecydowałem się ruszyć w dalszą drogę do tajemniczego lasu w nadziei, że reszta demonów nie zechce podejść. W końcu mgła nie przysłaniała kniei. Gęstwina dużych, rozgałęzionych, uschłych drzew ukazała się moim oczom. Nie wydawała się nadzwyczajna. Nie słyszałem także jęków. Żadnych. Panowała przyprawiająca o dreszcze cisza. Aura bijąca ze środka piętnowała niepokój. Coś musiało znajdować się wewnątrz. Nie bez przyczyny Arvis mnie przed nim przestrzegał i też z jakiegoś powodu przerażał Eddy'ego.

Stanąłem tuż przed wejściem. Mgła nie pozwalała mi na dokładne oględziny. Musiałbym wkroczyć. Nie, Kilian. To zły pomysł. Lepiej się wrócić, zanim Arvis i Eddy postanowią się pojawić.

— Ohoho... — Rozległ się głos Ivo. — A kogo my tu mamy?

Spojrzałem w dół. Ivo wyrastał tuż za mną.

— Niebezpiecznie jest tak chodzić tu samemu — dodał ze śmiechem. — Ludzie dostają tu szału.

Pokręciłem głową. Starałem się nie przejmować tym chwastem.

— Znów ty... — skwitowałem, zakładając ręce.

— Stęskniłeś się, słoneczko? — Uśmiechnął się zadziornie. — Może cię przeprowadzić przez las? Na pewno ci się spodoba, jestem tego pewien bardziej niż stanu gleby.

Postanowiłem skorzystać z okazji.

— A niby co w nim takiego strasznego? Wygląda jak zwykły las.

— To wejdź i się przekonaj.

Odwróciłem wzrok. Spojrzałem w głąb. Niespokojnie przełknąłem ślinę i przygryzłem dolną wargę. Cholerna ciekawość. Naprawdę bym to sprawdził, ale w myślach miałem obraz, gdy przekroczywszy bezpieczny próg, nogi obrosną pnącza, coś mnie porwie lub gorzej...

— Co? Wymiękasz? — Ivo parsknął i rzucił jeszcze z ironią: — Wielki, nieustraszony morderca, a nie postawi nawet kroku?

Naprawdę miałem ochotę go zdeptać. Posłałem mu wrogie spojrzenie.

— Najpierw powiedz mi, co tam się dzieje.

— Nie chcę ci psuć niespodzianki. Tylko krok. Ile to dla ciebie? — Przymrużył oczy. — Pokaż, jaka wielka odwaga w tobie drzemie. — Jego uśmiech się poszerzył. — Ponoć strach przed śmiercią jest najsilniejszy, a ty go pokonałeś, czyż nie?

Wziąłem głęboki wdech i nie odpowiedziałem.

Tylko krok, Kilian.

Najwyżej szybko ucieknę. Daleko nie miałem.

Z niepewnością w sercu wszedłem w głąb o krok. Początkowo nic się nie działo. Zacząłem myśleć, że to tylko głupi żart i tu naprawdę niczego nie było, a cała ta gadanina to zwyczajne naśmiewanie się z mojej niewiedzy.

Pół sekundy później zrozumiałem nazwę.

Szepty.

Nie jeden, nie dwa. Setki, a nawet tysiące. Ze wszystkich stron. Każdy wypowiedziany innym tonem. Groźnie, spokojnie, obojętnie... Przepełnione niezliczoną ilością emocji. Żalem, politowaniem, wrogością... Byłem w stanie rozróżnić niemal wszystkie. Młode czy starsze głosy. Powtarzały w kółko to samo słowo.

Morderca, morderca, morderca...

Stałem jak wryty, nie potrafiąc się poruszyć. Nie dałem rady złapać tchu. Mgła rozwiała się na moment. W oddali stała ludzka postura chłopca z dziurą w piersi. Wyciekała stamtąd czarna maź. Patrzył pustymi oczami prosto na mnie. Uniósł dłoń i wskazał na mnie palcem. Mógłbym przysiąc, że słowa, które wypowiedział, usłyszałem tak, jakby stał mi nad uchem.

Zabiłeś mnie.

Gwałtownie się cofnąłem. Potknąłem się o własne nogi. Szepty ucichły, a chłopiec zniknął. Raptownie brałem oddech. Ivo głośno i szyderczo się śmiał, prawie kładąc się na glebie.

— I jak odczucia? — zapytał pomiędzy falami rechotu. — Patrz, jaki wspaniały wytwór Piekła. Las, który wyszepcze ci wszystkie twoje winy. Nieważne, jak bardzo miałbyś je gdzieś. Sprawią, że nigdy o nich nie zapomnisz.

Zacisnąłem zęby. Podniosłem się z zamiarem skopania korzeni tej cholernej roślinie. Wyprzedził mnie błękitny płomień. Ivo uchylił się, ale magia zdołała zahaczyć o krzywy płatek i jeszcze bardziej go naruszyć. Sprawka nie kogo innego jak Arvisa wraz z Eddym na ramieniu.

I wydało się, że nie umiem usiedzieć na dupie.

Arvis skupił złowieszczy wzrok na Ivo.

— Nie przypominam sobie, żebyś miał tu wstęp, chwaście — wycedził wściekle.

Ivo uśmiechnął się głupio.

— Ciebie też miło widzieć, ulubieńcu. Co u ciebie słychać?

— Won stąd. — W ręku Arvisa pojawił się kolejny przejaw magii.

— No wiesz co? Ja do ciebie po przyjacielsku, a ty traktujesz mnie jak śmiecia — odparł pseudosmutnym tonem. — Wyręczyłem cię w oprowadzaniu człowieka po Piekle. Powinieneś mi dziękować.

— Powiedziałem, żebyś się stąd wynosił. — Zignorował zaczepkę. — Nie chcę cię tu widzieć.

— Wredny jesteś, Arviś...

— Nie powtórzę czwarty raz. Wynoś się z tego piętra!

Ivo parsknął.

— No już, już, spokojnie, bo twoje pół serduszka cię bardziej zaboli.

Szerzej otworzyłem oczy. Momentalnie Eddy rzucił się na Ivo, który w mgnieniu oka uciekł, nim szpony go dosięgły. Tymczasem Arvis obrócił się na pięcie, po czym odszedł szybkim krokiem. Od nakładu zdarzeń zaczynała boleć mnie głowa. Pogładziłem się po czole. Najpierw ten las... Aż brak mi słów do opisania doznania. Naprawdę całe ciało zdrętwiało, trochę jakbym umarł w ciągu sekundy. Wszystko widziałem i słyszałem, lecz nie mogłem się ruszyć. A przecież mniej więcej tak Arvis opisywał zachowanie organizmu tuż po utracie serca. Przeszły mnie ciarki. Nigdy więcej.

Na dodatek ten chłopak w oddali.

Zabiłeś mnie.

Czy to ten cały Ralph? Nie umiałem powiedzieć, czy wyglądał podobnie. Ledwo go pamiętałem. Jego przerażony wzrok oraz ciche błaganie, bym go nie zabijał, jakoś lepiej zapadł w pamięć. Wziąłem głęboki wdech. Nie. To nie mógł być Ralph. Przecież zniszczenie duszy to absolutny koniec dla człowieka. To zwykłe urojenie. Wytwór, który tylko miał napiętnować grozę.

— Do ciebie trzeba chyba mówić odwrotność polecenia, żebyś choć raz się posłuchał — burknął Eddy z pretensją.

I jeszcze Arvis.

Pół serca? To żart? Jeśli tak, to czemu Eddy od razu zareagował? W sumie Ivo wciąż piętnował złość Żniwiarza. Jednak nie dawało mi to spokoju. Nie umiałem tego wytłumaczyć w logiczny sposób, ale przekonałem się już, że w Piekle wiele rzeczy łamało racjonalne, ludzkie myślenie.

Eddy wleciał mi na ramię.

— Eddy, Arvis naprawdę ma pół serca? — spytałem niepewnie, oczekując agresywnej reakcji kruka.

— A co?

— Nic, zwyczajnie... Dlaczego? Jak to działa?

— Chcesz, to go spytaj — odparł obojętnie.

— Myślisz, że mi powie?

— Nie, ale chcę zobaczyć, jak ci czymś przywali. — Dumnie wypiął pierś. — A teraz chodź, bo Arvis uzna, że przy okazji oberwało ci się ode mnie rykoszetem.

Wywróciłem oczami. W drodze spojrzałem jeszcze za siebie na las. Nadal obijały mi się o uszy tajemnicze szepty. Ciekawiło mnie, co słyszał tam Eddy, gdy wlatywał do środka. A reszta? Czy ktokolwiek mógł przejść przez niego bez przerwy? Naprawdę rodziła się setka pytań. Jednak wolałem nie poruszać tematu. Im mniej myślałem o tym miejscu, tym cichsze stawały się głosy, które nie chciały odpuścić.

W pobliżu rozwidlenia przypomniałem sobie o sytuacji z Trusisem. Zatrzymałem się. Eddy rzucił mi zaskoczone spojrzenie.

— Eddy, powiedz mi, jaka jest szansa, że demon na ścieżce zrezygnuje z ataku?

Eddy początkowo wydawał się nie rozumieć pytania.

— Jeśli ma gdzieś, że potem spotka go kara, to praktycznie zerowa. Dlaczego pytasz?

A mimo to zrezygnował...

— Bo tak się składa, że akurat pewien Trusis odpuścił.

Eddy umilkł. Spojrzałem na niego. Zaciął się. Widocznie obrazował sobie sytuację. To jeszcze dziwniejsze. Naprawdę czułem w głębi duszy, że taka sytuacja nie miała prawa zajść według tutejszych zwyczajów.

— Robiłeś coś specjalnego? — wyskoczył lekko drżącym głosem Eddy. — Nago stałeś? Cokolwiek?

— Tylko miałem magię w ręku. Tak w razie co. — Założyłem ręce. — Wiesz, co mogło się stać?

— Nie — odparł szybko. — Chodź już. Arvis czeka.

Eddy poderwał się do lotu, zanim zdążyłem zaprotestować. Zamrugałem kilkukrotnie. To wcale nie odgoniło podejrzeń, wręcz przeciwnie. Dlaczego tak zareagował? Czyżby wiedział coś, o czym nie mógł mi mówić?

Wzruszyłem ramionami. Tak oto moja ciekawość nie zostanie zaspokojona, dopóki nie poznam rąbka prawdy.

Gdy Eddy zniknął mi z pola widzenia, ruszyłem dalej. Chatka Arvisa była akurat dosyć blisko. Udało mi się jeszcze spostrzec, że kruk siedział na kominie. Wleciał do niego po tym, jak pojawiłem się w polu widzenia. Aż czekałem, aż Arvis specjalnie rozpali, żeby zrobić na złość temu cholernemu krukowi.

Pchnąłem zniszczone drzwi i stanąłem w progu. Arvis siedział tyłem pochłonięty lekturą. Wziąłem głęboki wdech. Niech stracę. Zawsze warto spróbować. Oby Eddy nie miał racji i Arvis nie rzuci się zaraz na mnie zdenerwowany.

— Arvis, mogę o coś spytać? — zacząłem, opierając się o framugę.

Nawet nie oderwał wzroku od książki.

— No?

W razie potrzeby przygotowałem się do biegu.

— Czemu masz pół serca? — zapytałem wciąż niepewnie.

Arvis nie odpowiadał przez krótką chwilę. Wydawał się nadal zajęty czytaniem. Myślałem już, że zignorował pytanie, dopóki nie zobaczyłem, jak w szybkim tempie dostałem książką w twarz. Nie zdążyłem zareagować. Straciłem równowagę i upadłem, ryjąc tyłkiem o podłogę.

— Ała...

— KRA! Rzut za trzy punkty! — krzyknął Eddy z boku. — Masz cela, panie!

Pogładziłem się po obolałym czole. Arvis podszedł, żeby zabrać książkę i sprawdzić, czy nie ucierpiała. Spojrzał krzywo.

— Eddy nie mówił ci, o jakie rzeczy nie masz prawa mnie pytać?

Mogłem w sumie poczekać, aż przejdzie mu złość.

— Mówiłem, że dostanie od ciebie książką, ale ten imbecyl nie słuchał — wtrącił się Eddy, powstrzymując się od śmiechu.

— To jakieś wchodzenie w twoje prywatne sfery, że reagujesz tak agresywnie? — Jęknąłem z bólu. — Mogłeś lżej tą książką.

— Zawsze mogłeś gorzej ucierpieć. Następnym razem mnie o to nie pytaj.

Odszedł z powrotem na swoje miejsce. Wstałem powoli, upewniając się, że Arvis dla zabawy nie zrobi ze mnie tarczy do rzucania. Trzymałem dystans. Oparłem się o pobliską ścianę. Arvis patrzył kątem oka. Dodał jeszcze:

— Zresztą, trzymaj się z daleka od tego chwasta i ignoruj jego zaczepki. — Zniżył ton. — Nie wierz w to, co mówi.

— Gdyby nie mówił prawdy, to raczej byś się tak nie pienił — mruknąłem pod nosem.

— Ivo rozgaduje różne rzeczy i lubi je zmieniać, więc tylko czasami trafi się okazja, że powie prawdę. Ale mniejsza. — Machnął ręką. — Co chciałeś, Eddy?

Czyli nie rozmawiali wcześniej na ten temat. Ciekawe, co im tyle zajęło.

— A więc tak. Myślałem, żeby upewnić się, że pracodawca tego naczelnego cymbała nie ma nic wspólnego z naszym Nāvim. Mógłbym go śledzić.

Arvis pogładził się po żuchwie. Odetchnął głęboko. Nie podobało mu się to, było to po nim widać aż zbyt wyraźnie.

— Wykluczone — odpowiedział, posyłając Eddy'emu przepraszające spojrzenie. — Jeśli się okaże, że to właśnie on, to zbyt wiele zaryzykujesz. Nie możesz tam iść. Jesteś jedynym, który może pilnować tego, co się dzieje na Ziemi.

Nie wytrzymałem. Prychnąłem pod nosem, zwracając uwagę Arvisa.

— Co cię bawi?

— Masz niepowtarzalną okazję, żeby ruszyć naprzód, ale bardziej przejmujesz się, że nikt nie będzie mnie pilnować.

Arvis pokręcił głową z uśmiechem.

— Po tobie będą kolejni. Za Eddy'ego odpowiadam, za ciebie nie — powiedział obojętnie.

Zamarłem. Skąd w nim taka zmiana? Nawet Eddy wydawał się zaskoczony odpowiedzią. Patrzył na Arvisa z niezrozumieniem.

— Wydawało mi się na początku, że wielce przejmujesz się, że skończę z wyrwanym sercem.

— Tak. — Arvis wstał. — Tylko że pokazałeś, jak bardzo masz to gdzieś. — Założył ręce za plecami, po czym się zbliżył. — Po co mam martwić się o śmierć kogoś, komu zabijanie dzieci przychodzi z łatwością?

Skrzywiłem się. Zdecydowałem się zamknąć ten temat ciszą. Zwróciłem wzrok w podłogę.

Okazało się, że Arvis jeszcze nie skończył.

— Co? Zdziwiony? Chciałem ci podać rękę, żebyś był bezpieczny, ale ty uparcie stawiałeś na swoim. Najlepiej zejdź mi z oczu. Możesz nawet szybciej umrzeć, nie będę za tobą płakał. I tak nie miałem z ciebie pożytku.

Coś we mnie zawrzało. Nie znosiłem, gdy ktoś zwracał się do mnie takim tonem. Spojrzałem Arvisowi w oczy.

— Wiesz, czego ode mnie chciałeś? Jeszcze większego wnikania w te gówniane sprawy, gdy mogłoby...

— Zagrozić twojej wspaniałej karierze mordercy? — przerwał szyderczym tonem. — Bo chyba o to dbasz najbardziej. Nic innego cię nie obchodzi. Na pewno nie stwierdziłeś, że pomożesz z dobrej woli serca, bo dla ciebie powrót Śmierci jest zupełnie niekorzystny. Nie wiem, czego chciałeś. Uznania? — Parsknął. — Uważałeś, że w Piekle spotkasz demony, które będą pod wrażeniem, że z uśmiechem na ustach krzywdzisz innych? Tylko jest mała różnica. Ci tutaj zasłużyli sobie na taki los. U ciebie garstka i też nikt na Ziemi nie ma prawa stwierdzić, czy komuś wróży Piekło. Jesteś tu nikim Kilian. Tacy jak ty przez wieki muszą żyć w najczarniejszych odmętach siódmego piętra.

Przełknąłem niespokojnie ślinę. Z oczu Arvisa biła czysta nienawiść.

— Wiedz, że gdy Śmierć wróci, a ty jakimś cudem przeżyjesz, to dopilnuję, żebyś był pierwszym na jego liście. Z przyjemnością zniosę cię na samo dno.

Wymusiłem wredny uśmiech, jakby Arvis wcale nie mógł zobaczyć, że zacząłem drżeć. Starałem się rozładować emocje, lekko ruszając nogą w górę i w dół. Powiedziałem lekceważąco:

— Wreszcie zdjąłeś maskę potulnego aniołka i pokazałeś prawdziwe oblicze demona.

Arvis pozostał niewzruszony.

— A myślałeś, że z kim masz do czynienia?

Jak na zawołanie mocniej machnął ogonem, przypominając, że na jego końcu znajdował się szpikulec, który z łatwością mógł przeciąć ludzką skórę. Zdecydowałem, że najlepiej będzie się stąd ulotnić. Nie spuszczając Arvisa z oczu, wyszedłem, by znaleźć się jak najdalej od nieprzyjemnej aury. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top