Rozdział 10

Eddy

Niech szlag jasny Arivsa czasem trafi! Choćbym nie wiem, jak go lubił i szanował, to niekiedy miałem ochotę zmienić się na moment w coś wielkiego, sprzedać mu soczystego kopniaka, by przywrócić go do porządku. Gdy w grę wkraczały emocje, zawsze tracił rozum. Wtedy podejmował tak głupie decyzje, że nie mogłem uwierzyć, że ktoś na pół sekundy go nie podmienił. Cóż, wtedy wkraczałem ja i łamałem wszystkie możliwe istniejące zakazy.

Przeczekałem chwilę poza chatą. Zdecydowałem, że wpierw sprawdzę, co księga skrywała dalej, dopiero później upewnię się, że tamten bałwan nigdzie się nie roztrzaskał. Nie musiałem siedzieć przy nim cały dzień. W miarę umiał o siebie zadbać, co nie zmieniało faktu, że nie poradzi sobie, gdy znajdą go ci, którzy polowali na poprzednich wybranków. Jednak był na tyle niereformowalny, że nieistotne, na ile sposobów bym mu to wytłumaczył, to nie dotrze do tego pustego łba. Prawdopodobnie finalnie zrozumie, że jego bezpieczeństwo legło w gruzach, gdy skończy z wyrwanym sercem. Wtedy zapragnie paktu, ale nie cofnie czasu.

Zmieniłem się we wróbelka. Dzięki temu byłem znacznie mniejszy i Arvis musiałby porządnie się wysilić, żeby mnie dostrzec. Przy okazji miałem dużo czasu, zanim magia nakaże mi wrócić do jednej ze stałych form. Akurat Arvis wyszedł z chaty. Leciałem kawałek za Arvisem, trzepocząc małymi skrzydełkami. Nie znosiłem małych ptaków. Jako kruk mogłem się przynajmniej pochwalić pięknym ciałem i dorodnymi skrzydłami, a co miał taki wróbelek? To pazurkami nie mogło przestraszyć, o dziobie nie wspomniawszy. Pośmiewisko na arenie ptaków. Jak wróble zaczynały śpiewać, to wszystkie inne ptaki próbowały zakryć otwory uszne.

Spodziewałem się, że Arvis najpierw odniesie księgę na trzecie piętro. W bibliotece postanowiłem, że mniej szumu zrobię jako szczur. Mknąłem pod półkami, zahaczając czasem ogonkiem o nóżki regału. Poczekałem, aż Arvis odejdzie na bezpieczną odległość. Lepiej, żeby mnie teraz nie zobaczył, bo powyciągałby mi pióra bez zawahania.

Książka znajdowała się aż na czwartej półce od dołu. Ponownie musiałem zmienić formę. Tym razem na kota. Już czułem skutki nadmiernego używania tej zdolności. Nie posiedzę zbyt długo, bo potem pokłady magii wyczerpią się na tyle, że przemiana w głupiego chomika sprawi mi więcej bólu niż w masywnego słonia. Nie znosiłem przez to Piekła. Moja niematerialność szła się KRA.

Wdrapałem się po półkach, starając się niczego nie zrzucić. Janis nie dałby mi żyć, gdybym zrobił tu bałagan. Na dodatek Arvis by się dowiedział i zrobiłby mi z tyłka piękny stoliczek na kwiatki. KRA. Na samą myśl sprawdziłem, czy miałem zadek na swoim miejscu.

Znalazłem poszukiwaną książkę. Złapałem ją w pyszczek, po czym z gracją zeskoczyłem na chłodną posadzkę. Pomagając sobie pazurami, otworzyłem na pierwszych stronach. Moim oczom ukazała się najpiękniejsza część całej opowieści – pindolki. Zamruczałem, przypatrując się z zainteresowaniem, ale zdołałem się otrząsnąć.

— Masz ważniejsze rzeczy do roboty... — powiedziałem, chcąc przerzucić kartkę. — Ale tu wrócisz...

Pominąłem fragmenty, które przeglądałem wraz z Arvisem. Musiałem poszperać. Przez pewien czas po zniknięciu Śmierci Kilian wydawał się czysty. Zwyczajnie zdarzało mu się nagminnie umierać. Według mnie jednym z najgłupszych sposobów, w jaki stracił życie, było, gdy przeskakiwał przez płot, ale się poślizgnął i ostry grot wbił mu się... cóż... w dosyć ciekawe miejsce.

— Nietypowa penetracja odbytu... — skomentowałem z chichotem.

W końcu dotarłem do celu. Kilian pewnego pięknego dnia został napadnięty w czasie zwykłego spaceru. Widocznie spanikowany chłopak szukał sposobu na ucieczkę, ale napastnik zablokował mu drogę. Kilian skończył z nożem wbitym pod żebra. Pod wpływem chwili uwolniła się wiązka magii. Poraziła zbójcę. Padł bez tchu. Kilian złapał się za ranę, jednakże widocznie bardziej skupił się na tym, co wydarzyło się tuż przed paroma sekundami. Rozejrzał się. Przyjrzał się dłoni, próbując powtórzyć to, co przed uczynił. Bez skutku. Wybiegł z uliczki, upewniając się, że nikt go nie widział.

Zaskoczył mnie fakt, że wyraźnie użył stabilnej magii. Czyli miałem rację, był dziedzicem, w teorii potrafił nad nią panować. Jakim cudem stracił taką zdolność? Możliwe, że za bardzo przejmował się, że ktoś go dostrzeże. To dalej dziwne, ale na ten moment nie wpadłem na inne wytłumaczenie.

Postanowiłem się nad tym nie rozwodzić. Przeszedłem dalej. Kilian przez parę dni ukrywał się w domu. Gdy w końcu wyszedł, w mieście został zaczepiony przez kilku mężczyzn, z czego jeden z nich wyróżniał się przez długie, czarne włosy oraz kobiece rysy twarzy. Przyjrzałem się. Złożył Kilianowi propozycję nie do odmówienia. Pracę o wspaniałych zarobkach. Kilian nie wydawał się szczególnie zainteresowany, ale zgodził się z uśmiechem na ustach. Mądra decyzja. Gdyby zdecydował inaczej, prawdopodobnie zostałby zabity.

Pierwsze zlecenie wykonał ze stresem, jednakże wszystko poszło po jego myśli. Widocznie Erhardt – gdyż tak był przedstawiany ten babochłop – ciągle motywował Kiliana do działania. Coś nie pasowało mi w jego zachowaniu...

— On ci się nie podobał od początku... Coś ten typek kombinuje, wiesz o tym...

Pojawił się zbyt nagle, żeby potraktować to jako przypadek. Jak inaczej mógłby się zainteresować przypadkowym chłopakiem z ulicy? Chyba że był gejem, to wtedy tłumaczyło wszystko. Nie oceniałem. Niemniej, pomijając scenariusz z homoseksualizmem, Erhardt jako przestępca musiał wiedzieć, że dobór przypadkowych osób to ogromne ryzyko. Coś musiało zdecydować o wyborze i miałem przeczucie, że przypadkowe zabójstwo zdecydowało, że Erhardt wziął Kiliana do pracy.

Choć opcja homoseksualizmem była równie prawdopodobna.

Ciekawość wygrała i przejrzałem inne zdarzenia. Zamarłem na jednym. Kilian niespodziewanie dostał pilne zlecenie. Wreszcie okazało się, skąd ten pośpiech. Rozpoznałem cel Kiliana. Otworzyłem szerzej oczy.

To Ralph.

Poprzedni Wybranek Śmierci.

Ten, którego Arvis uwielbiał i podziwiał za ilość włożonej pracy. Ten chłopak tyle przeżył, a mimo to stale regularnie przychodził do Piekła. Niestety, został zdemaskowany. Jak na złość nie mogłem być przy nim, a Arvis nie proponował wtedy paktu. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie musielibyśmy użerać się z Kilianem.

Patrzyłem, jak Ralph szykował się do planowanego samobójstwa. Najwidoczniej szedł z wieściami. Wtedy Kilian się na niego zasadził. Odwróciłem wzrok, gdy nóż został przyłożony do szyi. Szybko zamknąłem książkę, gdyż nie dałem rady na to patrzeć.

Cała sytuacja nasuwała kolejny wniosek. Erhardt nie bez powodu chciał, żeby całe zlecenie zostało wykonane niezwykle szybko. Musiał wiedzieć, kim był Ralph. A to oznaczało, że mógł być zamieszany w zniknięcie Śmierci.

Lub to jakaś odrzucona miłość.

KRA, debilu! Skup się!

Odłożyłem książkę na miejsce. Najwyższa pora sprawdzić, jak miewał się Kilian.

Przypomniałem sobie coś bardzo istotnego. Czas na Ziemi płynął szybciej! Na listek Adama! KRA matematyka! Ile to już minęło?! Co jeśli wiek przeszedł?! Nie, przesadziłem. A jak nie?! Niech mnie ten debil Lucyfer trzaśnie! Jak coś się stało Kilianowi, to Arvis mnie ogoli!

Wyleciałem w panice pod postacią kruka, wrzeszcząc pod nosem:

KRA! Jak Arvis się dowie, to wyrwie ci pióra i będzie miał pióropusz lub wsadzi ci je w tyłek! KRA! Twój biedny ptasi odbyt! Arvis każe ci się przemienić w coś mniejszego, żeby bardziej bolało. KRA!

Przeniesienie do ziemskiego świata wymagało tak śmiesznego nakładu magii, że starczył jeden sprawny obrót i już przelatywałem między drzewami. Szukałem źródła magicznego, które biło od Kiliana. Gdy przyciąganie stawało się większe, oznaczało to, że byłem blisko celu. Dostrzegłem tego imbecyla siedzącego przy martwym króliku. Zniżyłem lot. Niestety, nie uznałem, że warto by wyhamować. Niematerialność sprawiała, że nic nie mogło mnie zabić, ale drzewa dalej mi zagrażały.

Akurat jedno stanęło mi na drodze. Zaryłem w nie, aż odbiłem się z echem. Padłem na ziemię, trzymając nóżki w górze.

— Kra...

Kilian parsknął pod nosem, widząc, jak pokonał mnie kawałek rośliny.

— Wielki mi kruk Śmierci, który nie umie wyhamować...

Kilian kontynuował oskórowanie zdobyczy. Podniosłem się, otrzepując się z piachu. Popatrzyłem z zadowoleniem, że Kilian był żywy i że nie skończę z piórami w odbycie. Podskoczyłem radośnie. Stanąłem przed martwym królikiem.

— Tu jesteś, uroczy pindolku!

Kilian się skrzywił. Przerwał na moment zajęcie.

— Słucham?

— Tak będę cię teraz nazywać.

— Bo? — Wytarł nóż o trawę.

— A tak sobie wymyśliłem. Co? Nie podoba ci się? — Przekręciłem łbem w bok. — Mam sprawdzić zawartość twoich gaci i zmienić na "mały, uroczy pindolek"?

— Przynajmniej bez dodatku: "pindolek"... — mruknął z niezadowoleniem i obrzydzeniem.

— Penisek?

— Nie... — wycedził.

— Siusiaczek?

Kilian wziął głęboki wdech.

— Nie...

Postarałem się znaleźć inny sensowny synonim.

— Ptaszek?

Kilian wbił nóż tuż obok mnie. Odruchowo odskoczyłem. Kilian spoglądał na mnie z mordem w oczach.

— Już się tak nie pień, pindolku...

Kilian wywrócił oczami, po czym złapał za oskórowanego królika. Gwizdnął po psa, który niecierpliwie czekał z boku, aż właściciel podaruje mu przekąskę. Wolałem dla bezpieczeństwa wskoczyć na ramię Kiliana. Przypatrywałem się, próbując zrozumieć, co tak cennego było w skórze królika.

— Co ci ten królik zrobił? — spytałem, spoglądając na merdającego ogonem psa.

— Skóra królika ostatnio ładnie chodzi na rynku.

— Mało ci jeszcze zarobku?

— Wolę się zabezpieczyć — wytłumaczył. — Nigdy nic nie wiadomo. A polowanie na króliki odpręża. Cerber jest naprawdę pomocny. — Pogłaskał pupila po głowie.

Kilian schował nóż. Poczekał, aż Cerber dokończy zajadanie się zwierzyną. Ruszył w stronę miasta, ale w pewnej chwili się zatrzymał. Zrzucił mnie z ramienia. Zdołałem utrzymać się w powietrzu dzięki machaniu skrzydłami jak nienormalny. Wolałem jednak nie latać, gdy Cerber patrzył na mnie jak na obiekt do zjedzenia. Przystanąłem na pobliskim krzaku.

— Za bardzo rzucasz się w oczy — zauważył Kilian. — Musisz tak za mną latać?

— Jeśli nie chcę skończyć z pióropuszem w tyłku, to tak.

Chłopak pokręcił głową i wywrócił oczami.

— To przynajmniej zmień się w coś mniejszego. Pewnie umiesz.

Ponownie wskoczyłem Kilianowi na ramię, po czym wykorzystując kolejne pokłady magii. Stanąłem jako rudy chomiczek. Zaleciłem, żeby Kilian pomógł mi się schować w kieszeni płaszcza. Dopiero wtedy Kilian ruszył w dalszą drogę. Trasa minęła koszmarnie. Miotało mną na prawo i lewo. Miałem wrażenie, że Kilian celowo merdał płaszczem, żebym przeżywał ekstermalną karuzelę. Jednocześnie musiałem słuchać, jak Kilian sprzedawał zdobyte skóry. Poradził sobie całkiem nieźle. Widocznie nie pierwszy raz próbował wmówić sprzedawcy, że był profesjonalnym myśliwym.

Dopiero gdy Kilian wszedł do swojego pokoju, wdrapałem się po materiale odzieży i wyskoczyłem, ponownie przybierając postać kruka. Stanąłem na biurku, zruszając kilka kartek, które tam leżały. Kilian przysiadł na łóżku.

— Mam do ciebie sprawę, Kilian.

Chłopak spojrzał nieco zaskoczony.

— Niby jaką?

— A więc tak. — Wyprostowałem się. — Mówiłeś o tym podziemiu. Chciałeś je sprawdzić, bo coś ci mówi, że to strzał w dziesiątkę.

— Tak, ale nikt mnie tam nie wpuści.

— Ale masz mnie. Problem w tym, że lepiej, żebyś nie zostawał bez opieki.

— Przejmujesz się tym pióropuszem w tyłku, jakbyś nie przeżywał gorszych rzeczy — stwierdził ze śmiechem.

On nie wiedział, co to oznaczało skończyć z własnymi piórami w nieodpowiednim miejscu. Gdybym mógł, z chęcią bym mu pokazał, jakie to uczucie.

— Tu nie chodzi tylko o zagrożenie mojego tyłka. Z jakiegoś powodu Śmierć wybrał ciebie. Lepiej, żeby to najpierw ustalić, a najlepiej, gdybyś zawarł pakt. Gwarantowane bezpieczeństwo i mniej mojego pieprzenia jako dodatek.

— Powiedziałem coś na ten temat, nie będę się powtarzać. Także wróćmy do punktu wyjścia. — Założył nogę na nogę. — Coś mnie łączy z innymi?

— Tak. Magia. — Przeskoczyłem na krzesło. — Tamta dwójka była dziedzicami magii. Z tą różnicą, że umieli ją stabilizować. Ty jesteś pierwszym, który jest jakoś powiązany z podziemiem. Przynajmniej tak sądzimy. Możliwe, że cała reszta też w pewien sposób była w to zaplątana.

— Ale nie jestem z nim powiązany...

— Zabijasz ludzi, którzy są z nim związani, prawda?

— No tak...

— Stąd też mam wniosek, że poprzedni Wybranek Śmierci, czego nie zobaczyliśmy na czas, też miał z nim związek, ale nie pod kątem zniknięcia Śmierci, tylko... nie wiem, jakieś więzi rodzinne chociażby.

— Wróć, wolniej. — Skrzywił się. — Co ma do tego wszystkiego ten, który był przede mną?

— Bo to ty go zabiłeś.

Kiliana zagięło. Zamrugał kilkukrotnie z niedowierzaniem, wyraźnie próbując sobie skojarzyć, kiedy i w którym momencie zabił swojego poprzednika i prawdopodobnie przez to skazał siebie na los kolejnego wybranka. Przeczesał włosy palcami, po czym wstał, podszedł do swoich zapisków i wyraźnie czegoś szukał.

— Pamiętasz, kiedy zginął? — dopytał Kilian.

— Tak. — Podleciałem bliżej. — Dwunastego stycznia.

Kilian otworzył w notesie styczniową rozpiskę. Faktycznie, miał oznaczenie na tym konkretnym dniu. Podrapał się z tyłu głowy, wyraźnie nie pamiętając szczegółów. Minęło dużo czasu, więc, prawdę powiedziawszy, wcale się mu nie dziwiłem.

— Jego imię?

— Ralph Ludwig. Młody chłopak, może nawet młodszy od ciebie. Kojarzysz może, żeby jakieś morderstwo się różniło od pozostałych?

Chłopak wyraźnie zatopił się w myślach, starając się przywołać jakikolwiek obraz. Musiał znów przysiąść. Cierpliwie poczekałem. Wiedziałem nieco więcej, ale finalnie nie miałem siły spojrzeć na resztę.

— O kurwa... — mruknął pod nosem niespodziewanie. — Było coś. Może wtedy. Erhardt wtedy zaczepił mnie na mieście i powiedział, że jest coś pilnego. Nie pamiętam, o co dokładnie chodziło. Niemniej, nie kazał mi zabijać go na sprzedaż, ale od razu wbić mu nóż w serce. Wiem, że prawie nawaliłem, bo chciałem się zabawić trochę, nastraszyć go, a ten wtedy faktycznie zaczął się bronić. Magią.

Gdy tak dokładnie to opisywał, na moment zrobiło mi się niedobrze. "Chciał się zabawić". Po co? Czemu on czerpał tak ogromną przyjemność z czegoś, do czego, poniekąd, został zmuszony? Co takiego ciągnęło go do tych wszystkich zabójstwo do tego stopnia, że traktował to jako rozrywkę niżeli obowiązek? Arvis umiał używać mózgu, na pewno by doszedł do logicznego wniosku. Dawaj, Eddy, też potrafisz myśleć. Jakiś odnośnik do przeszłości, jakikolwiek...

Czekaj, bo zapomnisz, że masz gadać i ten imbecyl się wkurzy. Chcesz, żeby był po twojej stronie...

— Niemniej — przerwałem krótką ciszę. — Wiesz, do czego zmierzam? Ten cały Erhardt jest podejrzany. On śmierdzi tak bardzo, że czują go na drugim kontynencie, a myślą, że to ich własne odchody. Nie możesz mu ufać.

— Przesadzasz. Pracuję z nim na tyle długo, że chyba zobaczyłbym, że coś jest na rzeczy.

— A jak się dobrze z tym kryje?

— Czyli co? — Założył ręce. — Też zakładasz, że ludzie wzięli sobie Śmierć pod pachę i zabrali go do strzeżonego miejsca? To naprawdę trzeba sprawdzić. Według mnie Erhardt może wykonywać czyjeś polecenia po prostu i tyle.

— Kimkolwiek jest, dalej może być we wszystko zamieszany. To tylko kwestia czasu, aż staniesz się następnym celem. — Przeniosłem się na kolana Kiliana. — Erhardt nie bez powodu tak szybko chciał zabić Ralpha. Możliwe nawet, że Ralph odkrył, gdzie jest Śmierć.

Kilian nic nie odpowiedział. Niech to do niego dotrze. Pakt to podstawa. Inaczej będziemy stać w miejscu. Arvis był zbyt przewrażliwiony po śmierci Ralpha. Co takiego musiałoby się stać, żeby wreszcie ten KRA imbecyl zdecydował się na pakt? Flaki mu wyjąć? Zrobić szaszłyk z jego jelit? W łeb mu zarąbać? Ciężko stwierdzić. Coraz bardziej śmiałem wątpić, że przemówienie mu do rozsądku to nie fikcja.

Rozległo się pukanie. Kilian wyraźnie przybrał gniewny wyraz twarzy. W razie co schowałem się za chłopaka. Gdyby ktoś tu wszedł i mnie zobaczył, to drogą plotek mogłoby dojść to do rzeczywistego zagrożenia i wyszłoby na jaw, że Kilian miał do czynienia z prawdziwym Piekłem.

— Czego chcesz, mamo? — spytał oschle, aż się wzdrygnąłem. A więc to ta kobieta, która nie reagowała, gdy Kilian doświadczał przemocy...

— Chciałam z tobą porozmawiać — odparła spokojnym, niemal błagalnym tonem. — Ostatnio cię praktycznie nie widuję.

Czyżby zrozumiała swój błąd i chciała go naprawić? Niesamowite.

— Nie mamy o czym — warknął Kilian. — Nie przeszkadzaj mi.

Matka nic nie odpowiedziała. Jedynie odeszła od drzwi. Przeskoczyłem bliżej i rzuciłem Kilianowi niezrozumiałe spojrzenie. Zignorował mnie. Udał, że przekartkowanie notesu było znacznie ciekawszym zajęciem, niż rozmowa z kimkolwiek innym.

Dobrze, że jesteś czymkolwiek.

— Myślę, że powinieneś z nią pogadać — zasugerowałem w miarę grzecznie. — Wiem, że masz do niej żal...

— Żal? — Spojrzał przez ramię. — To mało powiedziane. Nienawidzę jej. — Zacisnął jedną dłoń w piąstkę, a drugą pogładził się po przedramieniu. — Całe życia miała mnie gdzieś i nagle zainteresowała się moim stanem, gdy nie przejąłem się śmiercią ojca...

Zaciął się. Domyślił się, że powiedział przy mnie trochę za dużo. Odwrócił wzrok. Otworzył się przypadkiem i wyraźnie tego żałował. Dobry znak. Jakby udało się go pociągnąć za język, to wyciągnąłbym dodatkowe detale, które pozwolą mi lepiej zrozumieć jego postawę. Genialne!

— Cóż, widocznie jej zależy, żeby to naprawić — kontynuowałem z nadzieją, że Kilianowi ponownie rozwiąże się język.

Kilian zacisnął zęby. Wycedził jedynie:

— Nie praw mi morałów. Nic ci to nie da.

I cały misterny plan w KRA.

Pokręciłem łbem. Kilian za bardzo się zamknął na ten moment. Potrzebny był kolejny taki epizod, a najwidoczniej do tego doprowadzały tylko pewne chwile. Nie umiałem teraz wymyślić żadnej, więc ciągnięcie tematu pogorszyłoby sytuację. Postanowiłem wrócić do poprzedniej rozmowy.

— Kilian, po prostu rozważ na razie ten pakt. Arvis ci wszystko wytłumaczy. Pewnie ci mówił, że to tylko związanie na czas szukania Śmierci. Inaczej naprawdę skończysz z wyrwanym sercem. I co ci z tego będzie?

— Eddy, wydaje mi się, że mówię po niemiecku, więc dobrze rozumiesz i nie muszę ci powtarzać setki razy, że nie chcę tego paktu. Wsadź go sobie w zadek zamiast piór.

— I po jaki KRA robiłem taki piękny wywód...

Kilian wzruszył ramionami z wrednym uśmiechem.

— Mimo to chcę pogadać z Arvisem o innym moim pomyśle. Jeśli mógłbyś teraz umrzeć, to wcale bym się nie obraził. Chyba że masz coś do załatwienia, to poczekam.

— Skoro sobie życzysz... Zaraz coś wymyślę, żeby i jemu po raz kolejny powtórzyć, że nie chcę tego paktu... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top