Rozdział 22 cz.II

Ostrzeżenie: Ta część zawiera sceny, które mogą być obrzydliwe i trudne do przeczytania dla niektórych czytelników. Jeśli poczujesz, że nie jesteś w stanie przejść przez scenę, przescrolluj do akapitu rozpoczynającego się od słów: "Wierciłem nogami". Tam scena się powoli kończy. Nie pominiesz niczego ważnego dla fabuły, nie musisz się martwić. 

Kobieta o ciemnoczerwonej skórze, włosach zlewających się z tłem oraz wielkich skrzydłach z ostrymi zwieńczeniami trzymała dłonie za plecami a w nich włócznię z długim ostrzem, na którym widniała zaschnięta krew.

Nie, Boże... Jednak świeża. Ściekała powoli i skapywała na podłoże.

Postać uśmiechała się w moją stronę.

— Och, a więc to o tobie mówił Ivo? — rzuciła wrednym tonem i machnęła ogonem z zagiętym szpikulcem.

Myślałem, że się zaraz popłaczę. Co za chuj... Oszukał mnie i zaciągnął tutaj... Wiedziałem, żeby mu nie ufać. A mimo to stwierdziłem, że z nim pójdę. Rozejrzałem się w panice. Przez poprzednie obracanie się straciłem jakąkolwiek orientację. Przepadła jakakolwiek szansa na ucieczkę. Ani Eddy, ani Arvis nie znajdą mnie tu. Raczej pomyślą, że wróciłem do świata żywych.

— Czego się tak boisz, kochany? — Kobieta podeszła bliżej i szczerzyła kły. Przykucnęła nieopodal moich nóg. Strach mi je tak sparaliżował, że nie zdołałem ich zabrać. — Jeszcze nikt nie narzekał na moją gościnę. Spędzimy miło czas i na długo zapamiętasz, jak jest tu przyjemnie.

Jej słodki głosik wcale mnie nie uspokajał. Wręcz przeciwnie. Wysyłał coraz więcej sygnałów do mięśni o treści: "Spierdalaj!". Jednak wciąż nie dałem rady się ruszyć nawet o krok. Zresztą, dokąd miałem biec? Szansa na to, że znajdę wyjście, równała się okrągłemu zeru. Mimo to, gdy tylko zakrzywione, pokryte krwią pazury dotknęły mojego uda, niespodziewany impuls pozwolił mi na odciągnięcie nóg. Szybko wstałem. Bez namysłu zacząłem uciekać w przeciwną stronę. Spodziewałem się gonitwy, ale nic podobnego. Demonica nie ruszyła się nawet o krok. Zamiast tego głośno gwizdnęła.

Drogę zagrodziły mi dwa, masywne, czarne wilkopodobne stworzenia. Niemal identyczne jak rzeźby zdobiące bramę. Spokojnie mnie przerastały, a z tej odległości ich zębiska jeszcze bardziej przerażały rozmiarem. Czerwone ślepia śledziły każdy mój krok. Jeden z nich kłapał, aż krople śliny zmieszanej z krwią leciały na boki.

— Widzę, że poznałeś już Amona i Malfasa. — Demonica pojawiła się tuż za wilkami. — Urocze są, prawda? — Pogłaskała oba zwierzęta po karkach. — Pilnują, żeby goście nie odchodzili zbyt szybko. Są grzeczne. Nie gryzą, dopóki im nie każę. — Znów wyszczerzyła kły i potarmosiła sierść jednego pupila, mówiąc słodko: — Prawda, słodziaczku? Słuchamy się Lilith, prawda?

Powoli postawiłem krok do tyłu. Serce wybijało tak szalony rytm, że gdyby nie chroniące je żebra wyskoczyłoby daleko stąd. Znałem skądś to imię. Kiedyś je usłyszałem. Myśl, Kilian. Lilith, Lilith...

Miałem wrażenie, jakby krew odpłynęła mi z ciała. Faktycznie aż raz słyszałem, jak Eddy wypowiedział jej imię w moim towarzystwie.

Wtedy też wspominał o siódmym piętrze...

Zadrżałem jeszcze bardziej, a Lilith poszerzyła uśmiech, jakby wyczytując mi z oczu, co właśnie sobie uświadomiłem. Ivo sprowadził mnie na samo dno Piekła. Do raju Okrutników. W tym momencie nie pohamowałem łez. Kręciłem wolno głową, szepcząc z przerażeniem:

— Nie, nie...

To sen. Niech to będzie sen. Lada moment zerwę się z wrzaskiem.

Jednak nic podobnego nie nadchodziło. Warczenie wilków brzmiało nieprawdopodobnie realnie. Pot ściekał mi po karku. Cholera! To działo się naprawdę.

— Słodziaki — odezwała się Lilith do swoich kompanów. — Dajcie naszemu gościu jakąś rozrywkę.

Wilki wydały się wyraźnie zadowolone. Szybciej się cofałem. Zwierzaki wciąż się zbliżały. Panicznie pilnowałem, by nie skrzyżować nóg, bo upadek to najgorsze, co mogłoby mi się teraz przytrafić. Nadal kręciłem głową. Rzuciłem błagalny wzrok w stronę Lilith. Naiwnie. To tylko potęgowało jej radość.

— Coś nie tak, kochany? — spytała zgryźliwie. — One chcą się tylko pobawić. Boisz się piesków?

Wilk skoczył. Zaryłem plecami o ziemię, a niewyobrażalny ból rozlał się po całym ciele. Oddychanie stało się trudne. Łapy demona przygniatały mi klatkę. Zbliżył pysk. Smród zgnilizny dobył się ze środka. Oślizły jęzor wypełzł na wierzch. Śmierdząca ślina spływała mi na twarz. Rozsądek kazał coś robić. Bronić się, odkopać. Jednak ciało nie słuchało. Łzy mieszały się z flegmą wilka. Słyszałem tylko, jak drugi demon krążył wokół i momentami celowo przystawał, by mnie obwąchać.

Czułem, jakby setki szpil zatopiło się jednocześnie w udzie. Zacisnąłem palce na ziemi. Drugi wilk szarpał za nogę i każdy kolejny ruch sprawiał więcej bólu niż poprzedni. Mimo to instynktownie próbowałem cofnąć ranione miejsce. Ściskałem wargi, by nie wydać z siebie wrzasku. Nie chciałem dawać Lilith satysfakcji. Lecz z każdą chwilą było to coraz trudniejsze. Nieznośne pieczenie połączone z czuciem, jak mięsień powoli się odrywał, potęgowało katusze.

Lilith gwizdnęła. Wilk zrobił jeden szybki ruch. Wyrwał coś. Chwilowy szok przytłumił nerwy. Po sekundzie ugryzłem się w język, ponownie hamując falę krzyku. Zdołał się wydostać głośny jęk udręki. Cielsko demona zeszło ze mnie. Żołądek podszedł mi do gardła. W udzie widniała pokaźnych rozmiarów, wściekle krwawiąca dziura. Tuż obok sprawca szedł, trzymając w pysku brakujący fragment. Ułożył się swobodnie i zaczął zajadać w najlepsze.

Nie wytrzymałem. Zdołałem przechylić się na bok i z bólem ugiąć kolana. Momentalnie odeszły ode mnie wszystkie siły. Jeden skurcz żołądka starczył, żeby wyrzucić z siebie gorzko-kwaśną wydzielinę. Musiałem oprzeć się dwoma rękoma, żeby osłabienie nie powaliło mnie ponownie na ziemię. Delikatnie podniosłem głowę, czując, jak wymiociny ściekały mi po brodzie. Krok przede mną kucała Lilith ze wciąż niezmiennym wyrazem twarzy. Przysunęła dłoń i pazurem uniosła mi brodę, żebym patrzył jej w krwistoczerwone oczy.

— Proszę... — wydukałem, choć miałem wrażenie, jakby gula utkwiła mi w gardle. — To nieporozumienie.

Lilith tylko parsknęła z ironią.

— Chciałbyś, żeby to było nieporozumienie.

Kopnęła mnie w ramię. Momentalnie się ugięło. Runąłem twarzą na twarde podłoże. Chciałem znów podciągnąć się ku górze, ale cios wyprowadzony w brzuch mnie zatrzymał. Skuliłem się. Na moment ułożyłem się na plecach. Lilith wykorzystała okazję. Oparła się stopą o moje przedramię. Wcisnęła tam pazury. Zacisnąłem powieki. Wolałem nie myśleć, co właśnie planowała zrobić.

Oczy same otworzyły się z bólu. Gorąc rozlał się w okolicy brzucha. Lilith zatopiła włócznię. Przeszła na wylot. Zaprało mi dech w piersi, nawet nie umiałem wydobyć krzyku. Tymczasem demonica oparła się o rękojeść i przyglądała mi z zastanowieniem. Pogładziła się pazurami po żuchwie.

— Jakby tu się tobą nacieszyć... — mówiła sama do siebie. Jednocześnie przechyliła włócznię. Ostrze rozcięło kolejną partię ciała. Odwróciłem wzrok. Nie trzymałem cichego krzyku. Widocznie tyle starczyło, by zadowolić Lilith. Powtórzyła czyn. Tym razem szybciej i mocniej. Z oczu wypłynęła kolejna lawina łez.

Lilith wyciągnęła broń. Kątem oka widziałem, jak z ostrza ściekała krew oraz zwisały z niego fragmenty wnętrzności. Ponownie żołądek dał o sobie znać skurczami. Demonica odeszła o krok, a ja mimowolnie podciągnąłem się resztką sił i zacząłem odsuwać. Lilith o dziwo nie próbowała mnie powstrzymać. Z rozbawieniem przyglądała się moim poczynaniom, jakby czerpała każdy najmniejszy przejaw strachu z mojej strony. Musiałem wyglądać wyjątkowo źle. Było ciężko ciągnąć nogę z dziurą, czy znosić ranę na brzuchu, którą zakryłem ręką. Po chwili ta pokryła się we krwi.

Lilith znudziło się przypatrywanie, jak mozolnie się wycofywałem. Gwałtownie podeszła i uniosła włócznię. Nie zdążyłem zabrać nogi. Ostrze utonęło w kolanie. Rozległ się odgłos łamanej kości. Wrzask ugrzązł mi w gardle.

— Gdzieś się wybierasz? — spytała udawanym, smutnym głosem Lilith, przekręcając ostrze. Starałem się nie patrzeć, bo jeszcze moment, a skurcze żołądka staną się zbyt silne, żeby je ignorować.

Bolało mnie już tak wiele miejsc, że nie umiałem skupić się na żadnej z nich. Każda z nich dawała o sobie znać w takim samym stopniu. Powoli rozmazywał mi się obraz. Nie walczyłem z powiekami, bo chciałem, żeby na moment urwał mi się film. Lilith raczej nie pozwoli, żebym przerwał jej cudowną zabawę.

Tylko gwizdnięcie wystarczyło, żebym się ożywił. Po prawej stronie słyszałem, jak wilk nadbiegał. Odchyliłem się, cudem unikając zębisk. Demon widocznie się wściekł. Warknął.

— Amon, pokaż pańci, co może teraz zrobić — rzuciła w stronę wilka.

Zwierzak się przysunął. Znów sparaliżował mnie strach, ale to nawet i lepiej. Gdybym zrobił głupi ruch, mógłbym tylko bardziej zdenerwować Amona, a konsekwencje pewnie byłyby bardziej bolesne. Wilk stanął na rozerwanej części brzucha. Po chwili się nią zainteresował. Przysunął obleśny pysk do rany. Wcisnąłem palce w ziemię, gdy tylko zaczął drążyć łapami, powodując, że chyba pierwszy raz w życiu wiedziałem, co oznaczał prawdziwy ból brzucha.

— Dobry piesek. — Lilith poklepała pupila po łbie. Wilk się odsunął. Lilith stanęła nade mną okrakiem i powoli wcisnęła ostrze w ranę. Syknąłem cicho, odchylając lekko głowę. Nawet nie ciekły mi łzy, jakby i to było zbyt wiele na ten moment.

Przez to, że na moment spuściłem gardę, nie zwróciłem uwagi, jak coś zakradło mi się za plecami. Szczęki zacisnęły się na ramieniu. Mój krzyk na pewno słyszało całe piętro. Odruchowo próbowałem wyciągnąć rękę. Wilk zwiększył nacisk. Krew ściekała powoli wzdłuż ręki. Lilith cicho się zaśmiała.

— Polubił cię.

Na ramię Lilith wskoczył kruk. Przyglądał mi się z zaciekawieniem. Lilith w międzyczasie drążyła we wnętrznościach. Nie wiedziałem już, przez co robiło mi się niedobrze. Fakt, że męczyła mnie każda rana, czy to, jak czułem własne jelita ocierające się o siebie. Praktycznie nie mogłem się ruszyć.

Czy naprawdę coś takiego czekało mnie, jeśli niczego nie zmienię?

Dzień w dzień to samo?

Silniejszy nacisk wyciągnął mnie z chwilowego odlotu. Kruk stał centralnie na wystających wnętrznościach i wciskał w nie pazury.

— Zastanawiało cię kiedyś, kochanieńki, jak wielu narządów nie potrzebujesz, żeby żyć? — spytała aż nadto sugestywnie.

Wierciłem nogami. Coś ciepłego ściekło mi po nogach. Zwieracze nie wytrzymały. Chciałem drugą ręką odgonić kruka, ale ten tylko mnie dziobał i krakał, że przeszkadzałem mu w zabawie.

— KRA! ALE NIE MNĄ!

Coś z impetem wleciało w babrającego się pośród jelit kruka. Wilk puścił moją rękę i warknął w mrok. Obróciłem głowę. Mimowolnie się uśmiechnąłem z nadzieją.

Arvis.

Znalazł mnie.

— Lilith, dosyć tego — powiedział stanowczo, widocznie nie przejmując się demonami szczerzących kły w jego stronę.

Lilith się skrzywiła. Wyciągnęła włócznię i posyłała wrogie spojrzenie Arvisowi.

Naprawdę brakowało tylko walki między demonami. Niech rozwiążą to w pokojowy sposób...

— Przyszedł maruda i niszczyciel dobrej zabawy. — Prychnęła zła. Odsunęła się ode mnie. Gwizdnęła, a wilki posłusznie wróciły do niej. Przeszły mnie dreszcze. — Nie powinno cię tu być.

— Wiesz, gdzie mam zakaz wchodzenia tu w tym momencie? — Nie krył frustracji, nawet w gestach. — Dlaczego nasłałaś Ivo, żeby ci go przyprowadził?

— Jeśli nie masz sklerozy, to na pewno doskonale pamiętasz, że naprawdę zaczynam się nudzić. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. — Oparła dłonie na biodrach. — Poza tym, przecież nic mu nie zrobiłam! — Wskazała na mnie włócznią. Ostrze było niebezpiecznie blisko mojej twarzy. — Ręce i nogi ma. W środku też praktycznie bez zmian. Dopiero zaczynałam! Daj mi jeszcze chwilkę.

Z trudem rzuciłem Arvisowi błagalne spojrzenie. Nie potrafiłem wyczytać z jego twarzy, czy był skłonny stwierdzić, że faktycznie mi się należało i wróci za moment. Prosiłem w duchu, żeby tego nie robił. Akurat Eddy wrócił i wylądował tuż obok mnie.

— Nie. On mi pomaga sprowadzić Nāviego. Wróci on, wrócą ludzie i znów będziesz się dobrze bawić. — Założył ręce. — Także albo robimy to po dobroci, albo porozmawiamy inaczej.

Lilith parsknęła i pokręciła głową. Posłała uśmieszek w stronę Arvisa.

— I tak byłeś mi to winien — rzuciła radośnie. — Twój bardzo stary dług spłacony, Arvisie. — Popatrzyła na mnie. — Kiedyś do tego wrócimy i wtedy Arvisek nie przybiegnie ci na ratunek.

Lilith gwizdnęła. Odeszła wraz z wilkami w mrok. Byłem zbyt słaby, żeby pokazać jakiekolwiek zadowolenie. Arvis podszedł. Przykucnął i przez moment mi się przyglądał. Musiał momentami zaciskać powieki. Powoli wziął mnie na ręce, uważając, żeby nie zruszyć jednocześnie żadnej z ran. Mimo to ból dał o sobie znać. Cudem nie zemdlałem. Zaciskałem cały czas zęby, żeby nie pojękiwać podczas drogi, choć okazało się to znacznie cięższe, niż się spodziewałem. Ani Arvis, ani Eddy tego nie komentowali. Szli w zupełnej ciszy.

Zamknąłem oczy, żeby odpocząć przez chwilę. Nie wyobrażałem sobie, do czego była zdolna Lilith. Gdyby Arvis przyszedł później... W jakim stanie by mnie zastał? Nie brzmiała, jakby żartowała z tym początkiem. To naprawdę wyglądało w ten sposób na dnie Piekła? Niekończący się koszmar? Pomyśleć, że ojca to ominęło – o ile Ivo nie kłamał w tej kwestii. Nie zamierzałem dopytywać, gdzie naprawdę trafił. Bardziej zastanawiało mnie, czy naprawdę wróżyło mi siódme piętro. Lilith bardzo pewnie powiedziała, że wrócimy do całej sytuacji, jakby wiedziała, że prędzej czy później spotka mnie ponownie.

Nie chciałem spędzić z Lilith ani sekundy dłużej.

Nie chciałem po latach ciężkiej pracy ugrząźć pośród najgorszych z tego świata.

Nie chciałem przez wieczność żałować, że nie wykorzystałem okazji.

Nie chciałem... Być gorszy niż ojciec.

Poczułem miękką powierzchnię pod plecami. Delikatnie uchyliłem powieki. Wróciliśmy do chaty Arivsa. Eddy wskoczył na mnie i nadal przyglądał się ze zniesmaczeniem. Spojrzałem kątem oka na Arvisa. Siedział obok. Pochłonęły go myśli. Ciekawe, jak bardzo był zły? Musiał iść taki kawał drogi, gdyż zrobiłem głupotę i dałem się wrobić jak dziecko.

— Przepraszam... — wydukałem cicho.

Arvis westchnął. Miał coś dodać od siebie, ale od razu mi przerwałem.

— Przepraszam, że jak mały dzieciak wziąłem robotę, tylko dlatego, że ktoś mnie docenił i naprawdę ją lubiłem. Mam tego dosyć. Chcę to rzucić, ale tak panicznie boję się umrzeć... Bałem się, że trafię do ojca i już nigdy się od niego nie uwolnię. Nie chcę umrzeć i trafić nigdzie, ale... — Głos ugrzązł mi w gardle. Przechyliłem głowę na bok i podkuliłem nogi. A przynajmniej na tyle, ile zdołałem. Znów pociekły mi łzy po policzkach. — Boli...

Chłód objął mi zranione udo. Arvis użył magii, by uśmierzyć ból. Pomogło. Nie czułem już pieczenia od szerokiej, wciąż krwawiącej rany. Podobnie uczynił z resztą skaz. Przy tym nie powiedział ani słowa. Uśmiechnąłem się. Dalej płakałem, ale nieopisane szczęście wypełniło moje czarne serduszko.

— Dziękuję...

— Wiesz, że nie jest dla ciebie za późno? — spytał spokojnie i z troską Arvis. — Może nie zwrócisz ludziom życia, ale to nie znaczy, że nie możesz się zmienić.

Przerwał na moment, przypatrując się mojej reakcji. Akurat nadal byłem zbyt słaby, żeby w tej konkretnej chwili zrozumieć jego słowa.

— Pomóż mi. Zawrzyj ten pakt — dokończył równie bez nerwów.

Chciałem.

Tylko nie miałem sił.

Widocznie Arvis wyczytał to z mojej zmęczonej twarzy. Nawet Eddy przybrał formę kota, ułożył się obok i wtulił, mrucząc cicho. Mimowolnie przytuliłem go jak pluszaka. Nie przeszkadzało mu to.

— Odpocznij, jeśli tego potrzebujesz. — Usłyszałem jeszcze, zanim odpłynąłem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top