Rozdział 19
Kilian
Kolejne czerwcowe zlecenie odhaczone. Miałem zrobić to wczoraj, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Gdy tylko czerwony krzyżyk pojawił się w kratce z dziesiątym numerkiem, zamknąłem notes, po czym odepchnąłem go na bok. Oparłem łokcie o blat i wplotłem dłonie we włosy. Byłem wykończony. Definitywnie potrzebowałem normalnego snu, a nie tego ciągle przerywanego przez koszmary. Piekło mi nie służyło. Ani trochę. Coraz częściej tonąłem w wyobrażeniach, że musiałem użerać się z ojcem po śmierci lub znów wrócił do mnie sen z obskurnymi schodami. Tym razem był trochę dłuższy. Przed zejściem widniała brama z napisem, którego nie umiałem rozszyfrować, a gdy tylko noga zeszła z ostatniego stopnia, rozległ się kobiecy śpiew. Wtedy się budziłem. Nie wiedziałem, dlaczego mózg płatał mi figle, powtarzając to w kółko i kółko. Coś musiało to oznaczać, ale nie umiałem myśleć zbyt logicznie, żeby nad tym siedzieć.
Przysiadłem na parapecie. Wyjrzałem za okno. Ściemniało się. Na szczęście nie miałem dziś zlecenia. Ostatnio nie chciałem chodzić, żeby je robić. Za bardzo gryzło mnie sumienie. Starałem się, żeby Erhardt nie spostrzegł, że straciłem zapał do pracy. Wolałem zostać w jego oczach chłopakiem, do którego mógł dawać kolejne misje z uśmiechem na ustach. Gdyby nie fakt, że ostatnio wspominał, że dziś go nie będzie, to poszedłbym do karczmy, żeby się wyciszyć. Do tej pory dwa razy uznałem, że to nie głupi pomysł. Wierzyłem, że jeśli zakoleguję się z Erhardtem, to pozwoli zbliżyć mi się do Podziemia.
Nieświadomie już próbowałem pomóc Arvisowi. Chciałem mieć z głowy Piekło, Eddy'ego oraz przestać martwić się, że w końcu wyjdzie na jaw, że zostałem wybrany przez Śmierć. Rozważałem pakt, naprawdę. Tylko jaki postawić warunek, żeby potem móc żyć w spokoju?
Przetarłem twarz. Potrzebowałem odpoczynku. W końcu uda mi się wyspać. Najpierw uznałem, że wezmę krótki prysznic. Szybkim krokiem przeszedłem do niedużej łazienki. Wolałem nie spędzać poza pokojem zbyt wiele czasu, gdyż matka kręciła się po domu, a jej szczególnie unikałem. Odkąd wracałem w paskudnym nastroju, czepiała się jak rzep psiego ogona.
Zrzuciłem ubrania, rozkoszując się chwilą bez nich. Włączyłem ciąg wody, po czym oparłem się o ściankę. Nie dbałem o to, że przez to musiałem stać z zamkniętymi oczami. Próbowałem przestać myśleć o czymkolwiek, więc szukałem czegoś przyjemniejszego. Jakiegoś wspomnienia, które nie pogorszyłoby mi nastroju. Problem w tym, że nie umiałem znaleźć niczego podobnego. Tyle lat, a nie pamiętałem ani chwili, w której dobrze się bawiłem. Nawet wcześniejsze morderstwa wcale mnie nie cieszyły jak kiedyś. Jakoś po sytuacji z Isabelle straciłem całą frajdę, która towarzyszyła mi od początku. Szczerze? Tęskniłem za tym. Nie przejmowałem się, że Śmierć wróci, miałem gdzieś całą moralność czy fakt, w jakie bagno się pakowałem. Zwyczajnie żyłem i obcowałem z ludźmi, którzy podobnie zarabiali.
A teraz nie odejdę tak łatwo od tego. Musiałbym zniknąć, a nie chciałem wyjeżdżać. Choć to miasto wcale nie niosło za sobą miłych wspomnień, to tu się urodziłem. Nie czułbym się pewnie nigdzie indziej. Tu znałem wszystkie ulice, kojarzyłem miejsca, niektóre osoby. Tylko jeśli nie znajdę innej opcji, to chwycę się ucieczki.
Chyba za daleko wybiegłem w przyszłość. Najpierw musiałem ogarnąć sytuację ze Śmiercią, inaczej nie uwolnię się od Eddy'ego. Zapewne zostanę przy swoim planie z Erhardtem, bo na ten moment nie miałem innego pomysłu. Nie brzmiał nawet zbyt głupio. Zajmie to trochę, będę musiał cholernie uważać, ale jeśli patrząc w przyszłość, to warto się przemęczyć.
Gdy tylko skończyłem prysznic, zatrzymałem ciąg wody. Przetrzepałem mokre włosy, ochlapując nieco posadzkę. Ze spokojem wyszedłem, rozkoszując się chłodem wywoływanym przez wiatr wpadający przez nieszczelne okno.
— KRA!
Odskoczyłem w tył z wrzaskiem. Uchyliłem powieki. Kawałek przede mną stał Eddy zasłaniający sobie oczy skrzydłami.
— Zakryj pindolka! Wolę małe pindolki!
Mnie zaraz coś strzeli...
— Synku, wszystko w porządku? — Rozległ się nieco zmartwiony głos matki.
Przetarłem twarz mokrymi rękoma.
— Tak!
— Na pewno?
— Tak, nie interesuj się! Po prostu się poślizgnąłem!
Złapałem za ręcznik i owinąłem go sobie wokół bioder. Opuściłem głowę, wziąłem kilka głębokich wdechów, patrząc, jak woda kapała na podłogę.
Oszaleję... Wyślą mnie do zakładu dla psychicznie chorych i tak to się wszystko skończy.
Rzuciłem Eddy'emu mordercze spojrzenie. Spoglądał na mnie głupkowato. Cienka granica dzieliła mnie od złapania go i wyrzucenia za okno, żeby zobaczyć, jak daleko odleci. Przynajmniej zdążyłbym się w tym czasie przebrać.
— Czy ja mogę mieć chwilę spokoju i prywatności? — zapytałem przez zaciśnięte zęby. Nie chciałem zbytnio hałasować, żeby nie alarmować matki. — Choć raz! Scheiße!
Przeszedłem obok Eddy'ego, próbując się nie zabić na kałużach wody. Ożyłbym, ale wcześniej odbyłbym kolejną drogę do Piekła, a przy okazji znalazłaby mnie matka. Musiałbym wyglądać żałośnie, szczególnie że ręcznik by nie wytrzymał.
— Nie moja wina — parsknął Eddy.
— A niby czyja?
— Ty byłeś z wahadłem na wierzchu.
— To mój dom — odparłem z ironią, gdyż wydawało mi się to oczywiste, że powinienem nie mieć problemów z prywatnością podczas prysznica. — Dziwisz się?
Wytarłem tylko stopy, po czym szybkim krokiem wróciłem do pokoju. Eddy dotrzymywał mi kroku. Raczej matka go nie zobaczyła. Inaczej by zapytała, dlaczego uczepił się mnie kruk. Uznałbym, że miała zwidy lub zignorowałbym jej uwagę, gdyby do takowej doszło.
Zatrzasnąłem drzwiami. Od razu znalazłem luźniejsze ubrania, żeby nie paradować cały czas w ręczniku. Eddy natychmiast stanął do mnie tyłem. Starczyło mu widoków na dziś.
— Czego ty chcesz? — Nałożyłem spodnie. — Co jest aż tak pilne, żeby nachodzić mnie pod prysznicem?
Eddy się nie odzywał. Zakryłem z zażenowania twarz jedną ręką.
— Oszaleję... — szepnąłem z wycieńczeniem. — Możesz się już odwrócić, nie jestem nago.
Kruk niepewnie spojrzał, mając skrzydło w pogotowiu. Wreszcie stanął normalnie. Wydawał się całkiem zadowolony. Niósł jakieś dobre wieści? Znaleźli Śmierć i mogłem liczyć na święty spokój?
Nie, to byłoby zbyt piękne.
— Wiemy, kto dokładnie stoi za zniknięciem Śmierci — powiedział wreszcie z głosem przepełnionym radością.
Zamrugałem kilkukrotnie. Ścisnąłem w dłoni koszulkę.
— Jak? Co?
— Zapewne pamiętasz Ralpha. — Podleciał na łóżko, żeby być bliżej mnie. — Nie pytaj, w jaki sposób, bo nie mam ochoty ci tłumaczyć, ale zdołał przekazać Arvisowi to, co odkrył.
Czyli Ralph nawet po śmierci okazywał się lepszy niż ja. Ciekawiło mnie, co takiego wydarzyło się w Piekle przez ten czas, ale tożsamość rzekomego porywacza bardziej przykuła moją uwagę.
— Ralph był cały czas blisko odpowiedzi... To był jego ojciec. David.
Zamarłem.
Jego ojciec?
Jak bardzo ten cały David musiał postradać zmysły, żeby tak urządzić własnego syna? Nie żebym przekonał się na własnej skórze, że tacy ojcowie istnieli, ale dziwnie tak usłyszeć coś podobnego.
A więc to imię prawie wymsknęło się Isabelle. To dla niego pracował Erhardt i to prawdopodobnie od niego szły wszystkie zlecenia. Cały czas nieświadomie pomagałem człowiekowi, który przyczynił się do obecnej sytuacji na świecie. Zabijałem pracujących dla niego i znających prawdę. Teraz rozumiałem, dlaczego Erhardt wielokrotnie powtarzał, że ktoś był niewygodny. Zwyczajnie zagrażali Davidowi.
"On ma bardzo wąskie, zaufane grono, które popiera to, co wyprawia, a nawet zdarza im się nazywać go zbawcą" – przypomniałem sobie słowa Isabelle. Wtedy mylnie myślałem, że to Erhardt. Wciąż chodziło o Davida.
Zaciąłem się nagle.
— Eddy, przypomnij mi na moment nazwisko Ralpha — powiedziałem szybko, aż Eddy podskoczył z zaskoczenia.
— Ludwig. Dlaczego pytasz?
Przygryzłem dolną wargę. To nazwisko wydawało mi się dziwnie znajome i nie dlatego, że Eddy wspominał je wcześniej. Kiedyś obiło mi się o uszy. Puściłem trzymaną koszulkę, po czym podszedłem do biurka. Przerzuciłem kilka leżących od paru lat papierków, na których nie znajdywało się nic ważnego. Cholera. Na pewno tego nie wyrzuciłem. Pewnie cisnąłem to w jakiś kąt, uznając, że nigdy więcej nie zajrzę. Tymczasem teraz przydałoby się jak zbawienie. Eddy stanął aż obok i przyglądał się z zainteresowaniem, unikając niekiedy odrzucanych kartek.
Wreszcie dorwałem. Po pierwszych egzaminach dostaliśmy pamiątkowe zdjęcie wszystkich dziesięciu osób, które męczyły się przez edukację. Wśród nich była Katja. Faktycznie, uczęszczałem na zajęcia z nią. Jakoś wyrzuciłem sobie z pamięci ten etap życia. Wtedy nawet stała obok mnie z uśmiechem, a ja wyglądałem, jakbym został zaciągnięty na rzeź. Obróciłem fotografię. Z tyłu każdy złożył podpis.
Zamarłem.
Na odwrocie widniało pięknym, kaligraficznym pismem:
Katja Ludwig ♥
Chyba zapomniałem przez moment, jak się oddychało. Nie. To musiał być zbieg okoliczności. Chociaż...
— O Boże, o kurwa... — wyjąkałem pod nosem, odkładając zdjęcie.
Eddy wskoczył mi na ramię. Dostrzegł nazwisko.
— O kra... — zawtórował. — Ale przecież to nic nie znaczy. To może być ktoś inny. Bierzesz to pod uwagę.
Niespokojnie przełknąłem ślinę.
— A nie byłeś przy naszej rozmowie? Powiedziała, że po śmierci matki ojciec zniknął na kilka dni i też, że ktoś niedawno zamordował jej brata.
Eddy też się nagle zaciął.
— Co mówił Ralph?
— Z tego, co mówił mi Arvis... to David znikał z domu, rzadko tam bywa. Też strasznie tęsknił za siostrą.
Wszystko się idealnie łączyło. Pasowały najdrobniejsze elementy układanki. Wychodziło na to, że Katja była córką Davida...
— Ale... — myślałem na głos. — To bez sensu. Przecież mówiła mi, że ma problemy z finansami. Gdyby faktycznie miała Davida jako ojca... Ale jak inaczej. Okłamała mnie?
— Mogła... — zauważył Eddy.
Musiałem usiąść i złapać kilka głębokich wdechów, gdyż serce tłukło mi jak szalone. Skoro Katja mnie oszukała, to nie zrobiła tego bez powodu. Tylko dlaczego? Wiedziała, czym zajmował się jej ojciec i próbowała to ukryć?
— A jeśli... ona wie? — Spojrzałem na Eddy'ego. — Zapraszała mnie do siebie do domu, magicznie znalazła się wczesnym rankiem poza domem i zobaczyła mnie na cmentarzu...
Nieświadomie zacisnąłem dłoń we włosach. Dostałem ciarek na całym ciele. Co jeśli już podejrzewali mnie w Podziemiu, a David wykorzystywał córkę, żeby mi się przyglądała?
Pogładziłem się po szyi. Blizna.
Katja ją widziała. Erhardt też. Tylko że Erhardt wcale nie był szczególnie zaskoczony. Jakby doskonale wiedział, że ją miałem.
Ja pierdolę...
— KRA! Ale zbladłeś — skomentował zgryźliwie Eddy.
— Chyba właśnie uświadomiłem sobie, jak bardzo mam przejebane, jeśli mam rację — powiedziałem szczerze. — Jeśli Katja rzeczywiście donosi ojcu, a mi się przygląda. Tylko że... Nie ma pewnie pewności, że to ja jestem tym wybrankiem. Dlatego żyję.
Eddy się nie odezwał, ale słuchał mnie z uwagą.
Wpadłem na pomysł.
— Może powinienem z nią pogadać, skoro jeszcze mam ku temu okazję i ściągnąć ją na swoją stronę?
Eddy nastroszył pióra.
— Cytując Hamleta, akt piąty, scenę drugą, wers trzysta dwudziesty trzeci: Nie! — Zeskoczył z ramienia i stanął przede mną. — Nie wiesz, jak zareaguje. Może też tylko panikujesz. Może ona nie wiedzieć.
— Ale za dużo rzeczy wskazuje, że jednak wie.
— Dobrze. To tym bardziej nie powód, żeby rozmawiać z nią na ten temat. Możesz jeszcze bardziej się wkopać i skończyć martwy. — Podskoczył bliżej. — Dociera to do ciebie? Na stałe. Skończysz jak Ralph, który zginął przez nieuwagę. Nie rób tego samego. Nie ufaj tej dziewczynie.
Zacisnąłem wargi w wąską linię. Eddy miał rację. Mylnie myślałem przez ten cały czas, że znałem bardzo dobrze Katję, ale musiałem pogodzić się z rzeczywistością. Dopóki sytuacja się nie uspokoi, powinienem jej unikać. Tylko pytanie: czy mojego plan ze zbliżeniem się do Erhardta właśnie nie spaliło na panewce? Jeśli domyślał się wraz z Davidem, że to ja rzekomo pomagałem Śmierci, to sprowadzenie mnie do Podziemia byłoby dla nich idealną okazją, by pozbyć się kolejnej osoby.
Cholera jasna... Dajcie mi choć raz coś zrobić po mojemu...
Usłyszałem pukanie do drzwi dochodzące z dołu. Wpierw kompletnie je zignorowałem, próbując znaleźć jakiś sposób na zmianę moich dotychczasowych planów. Tylko że potem odezwała się matka:
— Kilian! Koleżanka do ciebie!
Spojrzeliśmy równocześnie na siebie z Eddy'm.
— Jak się sam nie zabiję, to ona mnie zabije, przysięgam — burknąłem pod nosem, wstając z krzesła. — Eddy, wskakujesz mi do kieszeni?
Kiwnął łebkiem, po czym jako uroczy chomiczek wskoczył mi najpierw na ręce, a następnie wkopał się do kieszeni luźnych spodni. Narzuciłem koszulkę. Wyszedłem z pokoju i przystanąłem na schodach. Faktycznie w drzwiach stała Katja z lekkim uśmiechem i rozmawiała z moją matką o pierdołach.
Mamo... Kurwa... Nawet nie wiesz, z kim ty rozmawiasz...
Katja mnie dostrzegła.
— Masz chwilę pogadać? — zapytała, wlepiając radosne oczy w moją stronę.
Czułem, jak Eddy drapał pazurkami, chyba sugerując, żebym tego nie robił.
Tylko że nie chciałem budzić podejrzeń. Lepiej, żebym grał pozory, ale przy okazji uważał na słowa i szukał najmniejszych potknięć u Katji.
— Może wpuścimy koleżankę na moment do środka? — wtrąciła mama.
— Mam chwilę, ale tylko chwilę. Potem idę spać.
— Od kiedy ty się tak wcześnie kładziesz? — dorzuciła jeszcze matka, ale posłałem jej wymowne spojrzenie, żeby się nie wtrącała.
Zszedłem powoli, próbując nie wystrzelić przypadkiem Eddy'ego z kieszeni. Minąłem matkę, po czym złapałem za płaszcz. Wyprosiłem Katję za drzwi. Dorwałem jeszcze luźne buty i także wyszedłem z domu. Chłód smagał mnie po stopach, ale nie chciało mi się skakać na górę tylko po to, żeby ocieplić nogi.
Założyłem ręce.
— Co się stało? — spytałem szybko, żeby jak najszybciej dojść do głównego tematu.
— Nie wiem, czy słyszałeś plotki, ale mają wprowadzać rejestry śmierci.
Ależ ona ma spóźniony zapłon.
— Coś słyszałem.
— Ostatnio mój ojciec w domu mówił, że usłyszał, że to faktycznie ma niedługo wejść w życie — dodała, niespokojnie przygryzając dolną wargę. — Po prostu... — Uciekła wzrokiem na moment. — Wiem, jakie masz podejście do całej sytuacji i wolałam ci powiedzieć. Nie wiedziałam, czy wiesz cokolwiek.
— Jasne. Miło z twojej strony.
— Ale naprawdę na siebie uważaj. Martwię się o ciebie.
Nie potrafiłem powiedzieć, czy wyczytywałem szczerość z jej oczu. Równie dobrze mogła perfekcyjnie udawać. Tylko jakie miałaby w tym cel? Jeśli faktycznie rejestr śmierci doszedłby do skutku i głupio bym umierał, to i tak David i Erhardt pozbyliby się problemu.
Ale Erhardt też nie chciał, żebym odchodził.
Chyba chcieli sami załatwić tę sprawę.
— Dzięki. — Wymusiłem uśmiech. — Będę na siebie uważać.
Katja odwzajemniła gest. Spoglądała jeszcze na mnie przez chwilę w ciszy, strasznie się przy tym rumieniąc. Po chwili się ogarnęła, wyszła z transu.
— Będę lecieć do domu — rzuciła pospiesznie i pospiesznym krokiem odeszła. Jeszcze w furtce dodała: — Spokojnej nocy!
Pomachałem jej na pożegnanie. Odetchnąłem. Dziwnie się czułem, rozmawiając z nią. Jakoś nie umiałem spojrzeć jak wcześniej. Wszystko mi się już mieszało.
Wróciłem do domu. Zawiesiłem płaszcz na swoim miejscu. Starałem się robić to w miarę sprawnie, żeby uniknąć niepotrzebnej rozmowy z matką. Niestety.
— Kilian? — Usłyszałem aż za dobrze przerażenie w głosie. — Co ty masz na szyi?
Kurwa... Zapomniałem...
Znów jej nie zakryłem.
Udałem, że nie dotarło do mnie pytanie. Chciałem ją wyminąć, ale złapała mnie za przedramię i zatrzymała na pierwszym schodku.
— Synku, porozmawiaj ze mną — poprosiła spokojnie.
Zacisnąłem zęby. Nie. Powiedziałem sobie, że nie będę rozmawiał z matką. Nigdy jej nie wybaczę, że przez tak długi czas pozwalała ojcu, żeby robił, co mu się żywnie podobało.
Wyrwałem ręce z uścisku. Zmarszczyłem brwi.
— Nagle nie masz mnie w dupie? — parsknąłem z pretensją. — Powiedziałem ci, żebyś nie interesowała się moim życiem.
Pospiesznie wspiąłem się po schodach, trzymając kieszeń. Wskoczyłem do pokoju i wziąłem głęboki wdech. Pomogłem wyjść Eddy'emu z kieszeni. Wrócił do kruczej formy. Chyba kusiło go, żeby skomentować sytuację z matką, ale powstrzymał się od komentarza. Dotarło, że nie chciałem rozmawiać na ten temat z nikim, a już szczególnie z kimś, z kim pragnąłem jak najszybciej zakończyć wszelkie kontakty. To moje życie prywatne.
Popatrzyłem wymownie na kruka. Szukałem odpowiednich słów. Głupio powiedzieć, że straciłem już wszelkie pomysły na poszukiwania, bo domyślałem się, że Eddy przypomniałby mi o pakcie, który nadal miałem w głębokim poważaniu. Tylko też wypadałoby wreszcie porozmawiać z Arvisem, póki jeszcze mogłem zabić się bez konsekwencji.
— Myślę, że wypadałoby porozmawiać z Arvisem — powiedziałem tylko, a Eddy przytaknął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top