Przedtem #4

David

Ostatni raz upewniłem się, że ojciec spał. Wróciłem do pokoju. Niestety, klucze od drzwi wejściowych były pod poduszką taty, więc musiałem kombinować, żeby wyjść z domu.

Wskoczyłem na parapet. Wyjrzałem. Pies nie kręcił się w pobliżu. To mogła być moja szansa. Powoli otworzyłem okno i jeszcze raz się upewniłem, że pupil ojca zaraz nie rzuci się z zębami. Przez całą drogę do płotu miałem wrażenie, że lada moment będę zmuszony wziąć nogi za pas. Na szczęście udało mi się dotrzeć bez większych problemów. Przeskoczyłem nad ogrodzeniem, odbiegłem od niego i dopiero wtedy złapałem spokojny wdech.

Odkąd zmarła mama, ojciec nie pozwalał, żebym pałętał się sam po okolicy. Ledwo go znałem. Wcześniej widywałem go raz na parę dni, a czasem rzadziej, gdyż tak pochłaniały go obowiązki w pracy. Zawsze interesowało mnie, czym się zajmował, ale mama nigdy nie chciała o tym mówić. Twierdziła, że lepiej, bym nigdy tego nie odkrył i żył z dala od rodzinnego domu.

Może miała trochę racji.

Kręcenie się po lasach o tej porze to skrajna głupota, ale to jedyna droga do laboratorium ojca. Zazwyczaj chodziłem razem z nim i o wcześniejszych godzinach, jednak dziś zrobiłem wyjątek. Postanowiłem wybrać się tam samotnie. Od dwóch lat przypatrywałem się ojcu, widziałem, gdzie chował wszystkie notatki. Miałem teraz niepowtarzalną okazję, by sprawdzić, co robił źle i udowodnić, że drobne zmiany, na które wpadłem, wcale nie były bezsensowne.

Czasem oglądałem się za siebie, bojąc się, że zaraz coś wyskoczy zza krzaków. Przyspieszyłem kroku. Modliłem się cicho, żebym nie stracił orientacji w terenie. Wolałbym nie zgubić się teraz, wiedząc, jak wiele niebezpieczeństw kręciło się w tych stronach. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Dotarłem do obskurnej chatki. Pociągnąłem za klapę. Wydała z siebie przeraźliwe skrzypienie. Niespokojnie przełknąłem ślinę. Przykucnąłem, znalazłem stopami pierwsze stopnie drabiny i zszedłem na tyle, by chwycić za zamknięcie i zatrzasnąć za sobą. Szybko zeskoczyłem na podłogę, po czym chwyciłem za niedużą świeczkę oraz zapałki, które znalazłem gdzieś w domu. Z trudem zająłem knot małym ogniem. Nie dawała zbyt wiele światła, ale lepsze to niż chodzenie w zupełnej ciemności.

Znałem korytarze i pomieszczenia niemal na pamięć, więc odnalezienie wszystkich potrzebnych mi rzeczy nie stanowiło większego problemu. Starałem się chodzić żwawo, by nie tracić wiele czasu, choć nieco bałem się, że zza mrocznej pokrywy wyskoczą dziwne stwory towarzyszące mi w koszmarach. Odkąd przeczytałem w dzienniku ojca, że musiał kryć się ze swoimi odkryciami przed polującymi na niego istotami z zaświatów, przerażała mnie myśl, że zostanę z nim pomylony. Byłem skłonny uwierzyć, że zwyczajnie nie oszalał, bo kilka razy w trakcie normalnej pracy ojca działy się paranormalne rzeczy, a on sam korzystał z wrodzonej magii, by mieć pewność, że nic mu nie przeszkodzi. Ja nie miałem tego komfortu, więc jeśli wydarzy się coś podobnego, gdy będę tutaj sam... Nawet bałem się o tym myśleć.

Pchnąłem ciężkie drzwi. Skierowałem światło na szafki. Szybko przypomniałem sobie, gdzie ostatnio cisnął swoimi notatkami. Odnalazłem je. Wszystko w nich zapisywał. Każdy krok. Z każdą nieudaną próbą starał się coś zmieniać. Jak do tej pory udało mu się raz. Widziałem, jak martwy szczur przez moment zaczął się ruszać, piszczeć, po czym przestał. Dopiero wtedy naprawdę uwierzyłem, że ożywienie zwierząt było możliwe.

Ojciec stworzył kilka hipotez. Niektóre oznaczał jako potwierdzone, a część skreślał. Parę zostało nietkniętych. Zatrzymałem się na moment przy jednym.

Małe zwierzęta są za słabe by je ożywić

Dlaczego pozostało to nieoznaczone? Przypadkiem tego nie sprawdził? Chciał się upewnić? W sumie nie miał stuprocentowej pewności. Szczur co prawda otworzył oczy, ale chwilę później znów zszedł z tego świata. Potrzebował kolejnych dowodów. W kolejnych zapiskach zaznaczał, że inne "obiekty badań" nigdy nie zachowały się podobnie.

Spojrzałem na zapis krok po kroku tylko w tym jednym ciągu eksperymentów. Czasem zmieniał sposób działania, jednak niewiele to dawało. Nie potrafił znaleźć błędu. A mi się wydawało, że odpowiedź była aż zbyt oczywista, tylko on nie potrafił jej dostrzec. A mianowicie sam początek – sposób, w jaki zabijał. Trzymał się zdania, że w sercach skrywała się dusza, jednak zdawał się nie uważać, by ich nie uszkodzić, a brzmiało to jak najważniejszy fragment układanki.

Odłożyłem notatki. Przeszedłem do pomieszczenia obok. Tutaj ojciec trzymał szczury w klatkach. Smród mnie odsunął o krok. Wiązka światła obudziła zwierzęta. Zaczęły biegać, piszczeć, drapać łapkami o metalowe pręty. Zbliżyłem się do jednego, zasłaniając nos jedną ręką. Szary zwierzak wlepiał we mnie czarne oczka. Machnął ogonkiem, lekko chlapiąc prawdopodobnie świeżym moczem. Chwyciłem za klatkę. Szczur zaczął się jeszcze bardziej wiercić i próbował przecisnąć między małymi otworami. Odstawiłem go na gładki stół. Zignorowałem, jak się kręcił.

Ponownie spojrzałem na zapiski ojca. Myślałem, co zrobić, żeby tylko nie uszkodzić serca szczura. Ten, którego ojciec ożywił, wcześniej się wykrwawił. W innych sytuacjach używał trutki wstrzykiwanej albo do krwi, albo do mięśni. Wpadłem na inny pomysł. Złapałem za substancję skrytą w szafce. Nalałem wody do miseczki, po czym dodałem dwie krople zabójczej cieczy. Podałem ją szczurowi. Powąchał ją nieufnie i początkowo nie wydawał się chętny do picia, jednak musiał być wyjątkowo spragniony, gdyż wreszcie zanurzył język w niepozornej pułapce. Po paru chwilach głośniej piszczał, biegał w kółko, uderzał łbem o pręty, aż upadł.

Otworzyłem górne drzwiczki klatki. Powoli wyjąłem martwego szczura i ułożyłem obok klatki. Jeszcze powoli oddychał. Złapałem za mały skalpel. Nie sądziłem, że wycięcie serca będzie tak trudne. Spodziewałem się, że nieuszkodzenie nawet kawałka struktury mięśnia będzie wymagało wysiłku, ale nie sądziłem, że zmęczę się przez krótkie, delikatne ruchy. Drżące ręce wcale mi nie pomagały. Przez nie kilka razy myślałem, że spieprzyłem. W końcu udało mi się. W ręku miałem prawdziwe, małe serce szczura. Wyciekło z niego trochę krwi. Ściekła po nadgarstku. Już od dawna podobny widok mnie nie mdlił. Teraz miałem pewność, że szczur umarł, ale przez odebranie mu duszy, a nie od innych ran.

W pobliżu ojciec trzymał białą, okropnie śmierdzącą substancję. Zazwyczaj polewał nią wycięte serca. Według niego musiał je wpierw nieco osuszyć, bo inaczej ciało go znów nie przyjmie. Nigdy tego nie potwierdził, więc nie rozumiałem, dlaczego się wciąż tego trzymał. Pominąłem ten krok. W pewnym sensie popełniałem duży błąd, gdyż powinienem pozostawić resztę czynników takie samo, ale uznałem, że zaryzykuję. Najwyżej pożałuję i powtórzę wszystko jeszcze raz.

Wlałem do jednego naczynka kolejną mieszankę. Miała za zadanie po ożywieniu przyspieszyć tętno, by zwierzak nie umarł znów przez niedotlenienie. Ostrożnie włożyłem je z powrotem. Połączenie znów wszystkich kanalików było jeszcze gorsze niż ich rozcinanie. Palce miałem już tak brudne od śliskich wnętrzności, że mógłbym przysiąc, że nie pozbędę się ohydnego zapachu przez kilka dni. Podołałem zadaniu. Krzywo zszyłem dziurę po zabiegu. Złapałem za urządzenie z boku i przyłożyłem do klatki szczura. Puściłem delikatny impuls elektryczny.

Już zacząłem myśleć, że nie zrobiłem niczego szczególnego, ale szczur poruszył przednimi łapkami. Zamrugałem kilkukrotnie z niedowierzaniem. Spodziewałem się, że zaraz ruch ustanie i cieszyłem się na zapas, lecz zwierzak powoli, okropnie się wiercąc, zdołał normalnie stanąć. Początkowo był oszołomiony, chodził slalomem, jednak z każdą chwilą odzyskiwał świadomość i swój naturalny chód. Aż w końcu szaleńczo biegał po stole.

Udało się... Naprawdę ożywiłem zwierzę. Obaliłem teorię ojca, że małe stworzenia nie nadawały się do wskrzeszania. Wystarczyło poprawnie się za to zabrać. Tylko że ojciec prędzej mnie rozszarpie za wejście tutaj bez pozwolenia, niż wysłucha odkryć.

Usłyszałem hałas, a zaraz po nim głośne, rozwścieczone szczekanie. Serce stanęło mi w gardle. Tylko jedna osoba mogła tu przyjść.

Jak on wpuścił tu psa?!

Nie złapałem świeczki. W mroku ruszyłem korytarzem w przeciwną stronę. Próbowałem przypomnieć sobie możliwą drogę ucieczki. Wbiegłem do przypadkowego pomieszczenia. Stanąłem przy ścianie. Próbowałem uspokoić oddech. Przecież ojciec spał. Kiedy wstał i dlaczego tak szybko zorientował się, że nie było mnie w domu? Czemu on to tak pilnował, żebym nigdzie nie wychodził?

Pies pędził, ślizgając się łapami po podłodze. Przez pół chwili myślałem, że rzuci się na drzwi, gdyż wyczuł, gdzie się skrywałem. Tym razem odbiegł, ale w końcu albo on, albo ojciec mnie znajdą. Laboratorium nie było nieskończone. Jeśli zaraz czegoś nie zrobię... Jaką dostanę teraz karę? Znów ojciec zamknie mnie w pokoju bez okien i światła? Nie, wymyśli coś gorszego. Przekroczyłem teraz wszelkie granice. Nie dość, że wymknąłem się z domu, to dotykałem prywatnych rzeczy. Robiłem to w dobrej wierze, ale ojciec tego nie zrozumie. W jego mniemaniu to on był wspaniałym geniuszem, a ja tylko głupim dzieckiem, które wszystko mu niszczyło.

Nie mogłem dać się złapać. Ale jak? Zanim znajdę wyjście, pies mnie dopadnie. Zacisnąłem dłonie na ścianie. Musiałem pomyśleć. Wygrzebałem z kieszeni spodni zapałki. Udało mi się jedną zapalić. Szybko rozeznałem się po pokoju. Ojciec trzymał tu wszelkiej maści odczynniki chemiczne. Poza nimi nie widziałem niczego, co mogłoby mi pomóc. Zwróciłem uwagę na jedną buteleczkę z wyraźnym napisem H2SO4 (95%). Nie było go zbyt wiele, ale w ostateczności służyłby jako osłona. Nie chciałbym go użyć, jednak zrobię wszystko, byleby bezpiecznie uciec.

Z otwartą butelką w dłoni podszedłem do drzwi. Na moment wstrzymałem oddech. Nie słyszałem odgłosów w pobliżu. Cicho wyszedłem, próbując przywołać w pamięci plan laboratorium. Przeczucie podpowiadało, żebym szedł w prawo, dlatego ruszyłem w lewo. Stawiałem duże kroki, jednocześnie pilnując, by nie wydawać zbyt wielu odgłosów. Niekiedy przystawałem, gdy wydawało mi się, że coś zbliżało się w moją stronę.

Wtem rozległ się hałas. Uderzanie łap o posadzkę.

Wuff! Wuff!

Obracałem głową. Nie potrafiłem wyłapać, od której strony nadbiegał pies. Zacisnąłem dłoń na butelce. Zadygotałem zębami. Po chwili lewe ucho wyłapywało znacznie więcej odgłosów. Bez namysłu zrobiłem gwałtowny ruch. Zdołałem zatrzymać zagrożenie. Kwas padł na jego pysk i oczy. Zwierzak głośno pisnął. Skomlał, wiercił się. Z szoku wyrwało mnie piekielne pieczenie na dłoni. Puściłem butelkę. Część cieczy skapnęło mi na rękę. Przycisnąłem ją do siebie. Zacisnąłem zęby, w myślach klnąc przez ból.

Powoli minąłem cierpiącego psa. Dopiero wtedy rzuciłem się biegiem do ucieczki. Kilkukrotnie trafiłem na ściany i wtedy przystawałem, krzywiąc się przez piekącą dłoń.

— Coś ty narobił?! — Rozległ się echem krzyk ojca.

Momentalnie ruszyłem dalej. Trafiłem w końcu na drabinę. Nie dałem rady wspinać się zbyt szybko przez ranną dłoń. Parę razy omsknęła mi się noga. Przysiągłbym, że słyszałem, jak ojciec był coraz bliżej i sekundy dzieliły go od ściągnięcia mnie z jedynej drogi ucieczki. Na szczęście klapa się nie zatrzasnęła. W końcu moje oczy widziały coś poza mrokiem. Jeszcze raz pogładziłem dłoń, po czym energicznie się podniosłem. Nie patrzyłem, gdzie pędziłem. Skupiłem się tylko na tym, by jak najszybciej znaleźć się daleko od ojca.

Powoli przed oczami malowały się pierwsze budynki miasta. Przyspieszyłem. Mimowolnie spojrzałem za siebie, jakby czując, że ojciec był tuż za mną. Pusto. Czyżby mi się udało? Nie. Na pewno nie. Zawsze mnie znajdywał. Gdziekolwiek bym się nie schował, to prędzej czy później musiałem wrócić do domu i przyjąć karę ze skruchą.

Także teraz, by mu to utrudnić, nie mogłem zostać na ulicy. Szedłem powoli, unikając policyjnych patroli. Komisariat byłby pierwszy miejscem, do którego zajrzałby ojciec. Przeczekałem cierpliwie. Wtedy podszedłem do przypadkowego domu. Niepewnie zapukałem do drzwi zdrową ręką. To głupie, by wpraszać się nieznajomym ludziom do mieszkania, jednak w ten sposób zmniejszałem szanse ojca.

Zza drewnianej pokrywy wyjrzała młoda kobieta z krótkimi brązowymi włosami. Zmarszczyła brwi.

— Dziecko, co ci się stało? — spytała zmartwiona.

— Zgubiłem się... — wymyśliłem na szybko i pogładziłem po ręku. — A boję się ciemności. Rano pójdę do domu, obiecuję...

Kobieta widocznie się zamyśliła. Po chwili uchyliła mocniej drzwi i wpuściła mnie do środka. Światło dawała jedna marna świeczka przy wejściu. Nieznajoma przykucnęła i przyjrzała się mojej zranionej ręce.

— Chodź, opatrzę ci to.

Zaleciała, żebym usiadł na pobliskiej, widocznie już wiekowej, kanapie. Wróciła z miską wody, maściami oraz bandażem. Zanurzyłem czerwoną od poparzenia. Chłód początkowo nie wywołał ulgi, jednak w końcu ból nieco zelżał. Przez ten czas wciąż towarzyszyła mi dziwna myśl... Przypadkowa kobieta wykazywała więcej troski niż matka i ojciec razem wzięci. Dotychczas myślałem, że wszyscy ludzie byli jak oni i miałem szczęście, że rodzice trzymali mnie z daleka od reszty świata.

Kobieta zawiązała bandaż niedbałą pętelką.

— Mam nadzieję, że to trochę ci pomoże, ale lepiej, żeby lekarz to zobaczył — poleciła z lekkim uśmiechem.

Przytuliłem rękę do siebie. Dalej piekła, ale mniej, przez co nie sprawiała mi już aż takiego problemu, jak wcześniej.

— Dziękuję... — wyszeptałem nieśmiało.

— Jak ci na imię? — spytała nagle, siadając obok.

— Wolfhard — skłamałem.

— Przyznaj, że zwiałeś z domu. — Zaśmiała się pod nosem. — Też byłam w twoim wieku i odwalałam podobne rzeczy.

Odwróciłem wzrok speszony. Wolałem nie mówić zbyt wiele, bo jeszcze przypadkiem wygadałbym się o sposobach wychowawczych rodziców. Nie chciałem sprowadzać na ojca problemów. Jakby nie patrzeć, prowadził poważne badania, które ostatecznie pewnie okażą się niebywale ważne. Niech na ten moment pozostanie to w tajemnicy.

— Mam na górze pokój po mojej zmarłej córce. Możesz tam przenocować, jeśli nie masz nic przeciwko.

Lekko kiwnąłem głową. Poszedłem skrzypiącymi schodami. Kobieta pokazała mi wspomniany wcześniej pokój. Poprosiłem, żeby zostawiła świeczkę, bo wolałem nie spać w zupełnej ciemności. Ku mojemu zdziwieniu, nie wyśmiała mnie, a faktycznie poszła po dodatkowe oświetlenie, po czym zostawiła mnie samego.

Przez całą noc bardziej czuwałem, przysypiając jedynie momentami. Wciąż towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że lada moment do środka wparuje rozzłoszczony ojciec. Zrobiłem tyle złego... Uciekłem z domu, wszedłem do laboratorium bez pozwolenia, skrzywdziłem jego najdroższego psa, wykorzystałem pewnie resztki chemikaliów, które były mu potrzebne, a na dodatek wszedłem do miasta i nocowałem u obcej kobiety. Po takim splocie zdarzeń nie zdziwiłbym się, gdyby ojciec pierwszy raz podniósł na mnie rękę... Należało mi się.

Gdy tylko zaczęło świtać za oknem, cicho opuściłem mieszkanie. Nie miałem pewności, czy kobieta nie zechce mi towarzyszyć. W ten sposób pozostałem w miarę bezpieczny.

Jednak kolejnej nocy nie udało mi się znaleźć drugiej osoby, która zechciałaby mnie przenocować. Ukryłem się w małej, ciasnej alejce między budynkami i tam, przemarzając do szpiku kości, spędziłem następne godziny. Pomimo głodu nie wyszedłem z ukrycia. Usłyszałem, jak okoliczna policja wypytywała przechodniów o trzynastoletniego chłopca z kobiecą urodą. Chodziło o mnie... Ojciec pewnie zgłosił zaginięcie.

Przekląłem w myślach. Że też musiałem wyglądać dosyć charakterystycznie. W życiu się nie ukryję. Pozostało mi czekać, aż sprawa ucichnie w nadziei, że w międzyczasie nie umrę z wyziębienia lub głodu.

A przede wszystkim powinienem w ogóle zniknąć.

Przyjąć zupełnie inne imię i nazwisko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top