A co, jeśli wszystkie twoje poglądy to kłamstwa?

Zastanawiałam się, czym w ogóle jest pogląd i skąd on się bierze i stwierdziłam, że pogląd bierze się z doświadczenia.

Przykład?

Moi rodzice sami nie chodzą do kościoła, ale nigdy nie mówili mi, w co mam wierzyć. Przekonałam się do wiary w Boga w wieku ok. 14 lat, kiedy zaczęłam obsesyjnie słuchać jednego punk rockowego zespołu z mocno chrześcijańskimi korzeniami. Czytając ich teksty piosenek stwierdziłam, że to może mieć sens i warto dać temu szansę, więc po prostu zaczęłam mówić co wieczór do Boga, żeby mi pokazał, że jest, zakładając że jest. Mówić, że chcę w Niego uwierzyć. I odezwał się do mnie. I wierzę, że dalej się odzywa.

Wtedy zaczęłam szukać. Czytałam Biblię. Niektóre rzeczy mi się podobały, bardzo dużo rzeczy mi się tam nie podobało. Ale zaczęłam myśleć "jakby pogodzić to, w co wierzę, bo się o tym przekonałam z tym, co temu zaprzecza i mi się w tym nie podoba?". Otóż, jest to możliwe tylko wtedy, gdy ma się otwarty umysł. Przez to, że zespół dał mi pozytywny impuls do uwierzenia, co w konsekwencji poprowadziło do dalszych impulsów, miałam otwartą głowę. Otwartą na "a co jeśli to tak działa? wtedy ten aspekt wiary miałby jakiś sens" i udało mi się tak rozwiązać sporo aspektów. Książka, którą teraz czytam rozjaśniła mi pogląd na jeden z tych aspektów, którego bardzo długo nie mogłam pojąć, a teraz ma dla mnie sens. Ale jak książka, która nie jest o wierze, mogła rozjaśnić mi aspekt wiary? Właśnie tak, że to jedno doświadczenie z początku otworzyło mi głowę na rozmyślanie w tym kierunku.

Teraz jako kontrę weźmy młodego, zagorzałego ateistę. Człowieka w moim wieku, z podobnymi doświadczeniami życiowymi. Dlaczego on nie wierzy, a ja tak, skoro jesteśmy do siebie tacy podobni? Otóż dlatego, że jego głowa nie została odpowiednio otwarta. Załóżmy, że jego rodzice, odkąd był mały kazali mu z przymusu chodzić do kościoła. I chodził. Tam powtarzano mu godzinami, że jest grzesznikiem, że ma dać na ofiarę, albo nie wejdzie do nieba i ogólnie podważano jego przekonania. To oczywiste, że się odwrócił od kościoła. Też do niego nie chodzę, bo mi się to nie podoba. Dlaczego więc ja nadal wierzę, a on nie? Nie miał pozytywnego impulsu w tę stronę.

Teraz wyobraźmy sobie, że on słucha i czyta te same rzeczy, których ja słuchałam i czytałam po drodze do utwierdzenia się w tym przekonaniu, tylko bez punktu otwarcia. Załóżmy, że czyta tę książkę, o której wspomniałam i jemu, tak samo jak mnie się ona podoba. Pisało w niej coś, co rozjaśniło mój pogląd na wiarę. Pisało w niej też, że są sfery wszystkich religii, w której się one mylą i są na to postawione dowody.

Ja nie kwestionuję tego stwierdzenia i według mnie nie zagraża ono mojej wierze, jednak zagorzały ateista odbierze je jako kolejny, niezbity dowód na to, że wiara nie ma logicznych podstaw. "Bo przecież ten człowiek, który napisał tak mądrą książkę o postrzeganiu rzeczywistości mi to właśnie logicznie wyjaśnił."

Teraz zobaczmy, co się dzieje.
Czytaliśmy tę samą książkę. Te same słowa. To samo przesłanie od tego samego człowieka. Jak to się stało, że każdego z nas utwierdziło to w swoich własnych przekonaniach, które są przeciwne do siebie?

Powtórzę to jeszcze raz: nie miał pozytywnego punktu otwarcia.

Naiwny człowiek stwierdziłby, że w takim razie miał punkt zamknięcia. Zamknięcia na kościół, prawda? Ale, mówiąc o zamknięciu na coś, mówimy o tym, co jest postrzegane negatywnie. Czyli mówimy z mojej perspektywy. Z jego perspektywy, moja wiara to punkt zamknięcia na logiczne myślenie i wpojenie mi dogmatu. Tylko, że on nie został mi wpojony, tak jak wielu ludziom i tak, jak próbowano to zrobić jemu. Sama go przyjęłam i mogę modyfikować. "Ale on nie wierząc może modyfikować bardziej, bo nie ma zasad wiary, które go ograniczają".

Można więc też powiedzieć, że jego uparty "punkt zamknięcia na wiarę" to "punkt otwarcia na rozległą rzeczywistość bez wiary" i już coś negatywnego zyskuje znaczenie pozytywne.

Tak więc wychodzi na to, że tym, co kształtuje nasze poglądy są doświadczenia. Każdy z nas ma w tym krótkim życiu bardzo limitowaną gamę doświadczeń, a pogląd na wiarę jest tylko przykładem jednego z miliona różnych poglądów.
Więc teraz wyobrażam sobie, jak mało miałam takich "punktów otwarcia" i na ile rzeczy miałabym zupełnie inny pogląd, gdyby moja głowa była na nie otwarta.
Czyli w konsekwencji, w jak wielu rzeczach się mylę.
W takim razie, ani jedna rzecz, którą wyznaję może nie być prawdziwa.

I teraz już wiem, że nic nie wiem, jak to Sokrates powiedział.

Pytanie na dziś:
Po co stoimy tak zaciekle, z nastroszonym futrem i wyciągniętymi pazurami za swoimi poglądami? Każdy z nas, nawet najbardziej cichy i uległy kłócił się z kimś bardzo ostro o swoje poglądy. I to nie raz, ale bardzo wiele razy. Co powodują takie kłótnie? Zmęczenie. Podział i zniechęcenie do innych. Wysłanie obustronnej negatywnej energii. Brak zmiany poglądów tego, którego próbujemy przekonać, a często wręcz zaparcie się bardziej w swoich przekonaniach. Często dyskryminację innych. Tak samo często śmierć. Śmierć wielu ludzi.

Więc, skoro już ustaliłam, że każdy może mieć rację i tak samo nikt nie może jej mieć, następnym razem, jak będę defensywna i będę chciała się z kimś kłócić ugryzę się w język lub odrzucę klawiaturę, bo co jeśli to nie on jest uparcie zamknięty, ale nie jestem odpowiednio otwarta?

Co jeśli każdy mój pogląd, łącznie z tym, co teraz napisałam, to kłamstwo?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top