4.

W międzyczasie okazało się, że obraz jest jednak ważniejszy dla fabuły niż pierwotnie zakładałam. A ponieważ istnieje naprawdę, oto on:

* * *

– Wciąż nie mogę uwierzyć, że zostawił swój numer. – Pepper westchnęła i spojrzała wymownie na swojego szefa. Tony nie odpowiedział, po prostu wzruszył ramionami.

Niespiesznie weszli do głównego gmachu NYPD, zupełnie jakby w ten sposób obwieszczali całemu światu zwycięstwo nad bezczelnym złodziejem, który niecnie wykorzystał swoją urodę i poprzebierane dzieci, aby okraść największego wynalazcę w dziejach ludzkości. A potem zostawił mu numer telefonu, żeby... Cholera, właściwie po co? Miał teraz w rękach gruby plik niezrealizowanych projektów, wystarczy, że zacznie ich licytację na czarnym rynku, a będzie ustawiony do końca życia. Kontakt z Tonym był mu absolutnie niepotrzebny.

– Panie Stark – powitał go oschle mężczyzna w garniturze i przyciemnianych okularach. Tony miał wrażenie, że od razu nie przypadli sobie do gustu, co nie miało większego sensu, bo nie zdążył się jeszcze odezwać.

– Panie...

– Coulson. Agent Coulson.

Uścisnęli sobie dłonie i dopiero wtedy Tony zauważył maleńkie logo FBI na jego idealnie skrojonym i zarazem bardzo urzędowo niemodnym garniturze. Pięknie, jeszcze tego mu brakowało. Ale w sumie nie było w tym nic dziwnego, w końcu skradzione projekty dotyczyły również broni. Właściwie to głównie broni. Stark wymusił na sobie uśmiech.

– Nie spodziewałem się, że zdołam wywołać tym jednym, niewinnym numerkiem aż tyle zamieszania – zażartował, licząc na to, że uda mu się w ten sposób rozładować nieco napięcie.

Cóż, przeliczył się.

Agent zmrużył oczy i najchętniej zapewne spurpurowiałby z wściekłości, ale wyraźnie nie pozwalała mu na to godność osobista. Do tej pory Tony'emu jedynie wydawało się, że od Coulsona biła jakaś lodowata niechęć. Teraz miał już co do tego absolutną pewność. Zamierzał właśnie błyskawicznie zmienić temat i przedstawić mu Pepper, gdy zza zirytowanego agenta wychyliła się znajoma postać.

– Tony!

– Rhodey!

Tony rozpromienił się na widok przyjaciela. Sprawnie wyminął przesadnie poważnych agentów, a także niemal komicznie zaniepokojonych policjantów, i rzucił się w ramiona porucznika Rhodesa. Dopiero czując kojące poklepywanie po plecach, uświadomił sobie, że cała ta sprawa naprawdę go dobiła. Udawanie, że wszystko jest w porządku, było stałą metodą Tony'ego na radzenie sobie ze stresem. W efekcie bardzo często nie potrafił nawet stwierdzić, czy się czymś przejmował, czy też nie.

– No, już, już, Tones, będzie dobrze – wyszeptał mu Rhodey prosto na ucho. – Wszystkim się zajmiemy, obiecuję ci.

To „my" podziałało na Starka trzeźwiąco. Odsunął przyjaciela na odległość wyciągniętych ramion i zaklął siarczyście. Rhodes był w mundurze, a w głębi korytarza czaiło się jeszcze kilku wojskowych. Czyli w sprawę zaangażowana była nie tylko policja, ale i FBI oraz wojsko. Cudownie. Po prostu cudownie. Musiał zrobić bardzo wymowną minę, bo Rhodey zaczął się tłumaczyć, zupełnie jakby cokolwiek z tego, co się działo, było jego winą.

– Tony, proszę, musisz zrozumieć, że nie mogliśmy tego zignorować. Sam dobrze wiesz, co było w sejfie.

– To jakaś mafia?

– Słucham? – Rhodey wytrzeszczył oczy, ewidentnie nie kojarząc, co Tony miał na myśli.

– Ten facet – „Steve Rogers" nie przeszłoby Starkowi przez gardło, a jeśli już, to zabrzmiałoby idiotycznie słodko i czule. – Wezwaliście mnie, bo policji udało się go namierzyć i aresztować. Znacie go? Był już kiedyś karany? Narkotyki? Handel bronią? Cokolwiek?

Rhodes podrapał się po głowie, mocno speszony tym gradem pytań. Uwadze Tony'ego nie umknęło, że zerknął mu ponad ramieniem – prosto na Coulsona.

– Nie wiem, czy...

– To znany pirat drogowy – rzuciła niby od niechcenia rudowłosa agentka FBI, podchodząc do nich z kubeczkiem pełnym gorącej czekolady. Jej ładną twarz ozdabiał uśmiech, który bardziej niż uprzejmy wydawał się raczej drapieżny. Zmierzyła Tony'ego ciekawskim spojrzeniem. – Gdyby kiedykolwiek zaprosił pana na wspólną przejażdżkę motorem, niech się pan pod żadnym pozorem nie zgadza.

– Podejrzewa pani, że byłby gotów mi to zaproponować? – prychnął Stark, mimowolnie wyobrażając sobie Rogersa opartego niedbale o wielkiego czarnego Harleya. Miał na sobie ten śmieszny granatowy mundur i uśmiechał się tak, że... Nie, nie, dość!

– Kto wie? – prychnęła agentka takim tonem, jakby bez trudu zdołała przejrzeć myśli Tony'ego. – A teraz proszę za mną, panie Stark. Przesłuchanie zaraz się zacznie. Lepiej, aby był pan przy nim obecny.

Uśmiech tej kobiety ani trochę mu się nie podobał. Zupełnie jakby grała w jakąś grę. Grę, której zasady zna tylko ona jedna. Tony skrzywił się dyskretnie, wywołując tym cichy śmiech Rhodey'ego, który najwyraźniej również nie czuł się bezpiecznie w obecności agentki. Pepper wymownie przewróciła oczami, ale również się uśmiechnęła. W trójkę podążyli za rudowłosą, aż dotarli do pomieszczenia oddzielonego od sali przesłuchań dźwiękoszczelnym weneckim lustrem.

Dookoła zaczęło robić się tłoczno, w końcu z jakiegoś idiotycznego powodu policja, wojsko i FBI uznały, że muszą brać w tym udział osobiście, a jakby tego było mało, wszyscy łypali na siebie nieufnie. Kolejny dowód na to, że chodziło wyłącznie o jakąś idiotyczną grę. Tony był jednak zbyt rozkojarzony, by skupić się na swoim otoczeniu. Do reszty pochłonęło go to, co działo się za lustrem.

Cholera, Rogers rzeczywiście był tak doskonały jak go zapamiętał.

Przelotnych kochanków Tony dzielił na dwie grupy. Do pierwszej należeli ci, których chciał jak najszybciej zapomnieć. I udawało mu się to bez większych komplikacji; zazwyczaj jeszcze tej samej nocy wymazywał ze wspomnień wszystko poza orgazmem. Druga grupa składała się z tych, których Tony zapomnieć nie potrafił. Przeciwnie, rozpamiętywał ich i idealizował do tego stopnia, że momentami zaczynało to przypominać znęcanie się nad samym sobą.

Już w momencie, gdy Steve pożegnał go kilkoma czułymi pocałunkami i cichutko wymknął się z sypialni, Tony zaliczył go do drugiej kategorii. Zapewne przyczynił się do tego idiotyczny halloweenowy kostium oraz równie absurdalna gra wstępna, w czasie której wcielili się w bohatera i złoczyńcę. Wchodzenie w role wychodziło im tak dobrze, że nie wyszli z nich aż do samego końca. Nawet w stanie najwyższego uniesienia nie potrafili sobie darować cytowania kiczowatych tekstów z filmów i komiksów o zamaskowanych herosach.

Zupełnie jakby oglądali i czytali dokładnie te same tytuły. Nie było cytatu, którego Steve by nie rozpoznał i nie odpowiedział na niego odpowiednim kontrcytatem. Do tej pory Rhodey był jedną z nielicznych osób, przed którymi Tony mógł obnażyć się ze swoim zamiłowaniem do historii o gościach w spandeksie. Zapewne właśnie dlatego tak szybko dał się oczarować Rogersowi. Nie tylko dzielił ze Starkiem wspólne pasje, ale również okazał się wyjątkowo czułym kochankiem.

Nie wspominając już o tym, że zdecydowanie było na czym oko zawiesić.

Właśnie przez ten dziwny nadmiar superlatywów, połączony jeszcze ze sprawą kradzieży, Tony doszedł do wniosku, że Steve był zdecydowanie zbyt doskonały, by rzeczywiście istnieć. Co innego, gdyby był kimś specjalnie przygotowanym do uwiedzenia Starka i osłabienia jego czujności. Wtedy ta niespodziewana bliskość znalazłaby logiczne wyjaśnienie. Mało przyjemne, to prawda, ale znacznie bardziej sensowne niż jakiekolwiek dyrdymały o miłości od pierwszego wejrzenia.

A teraz Tony znów mógł go podziwiać. Błyskawicznie rozgrzeszył się z własnej głupoty. Steve był dokładnie tak cudowny jak go zapamiętał. Może nawet bardziej, bo zamiast kostiumu miał na sobie czarne spodnie od garnituru i białą koszulę, która w niektórych miejscach ledwie radziła sobie z naporem jego mięśni. Jasne włosy zaczesał do tyłu, a błękitnymi oczami śledził uważnie poczynania siedzącego na przeciwko policjanta, który skwapliwie sczytywał dane z dowodu osobistego. Trudno powiedzieć, co pomyślał o pozyskanej w ten sposób wiedzy, bo niemal połowę jego twarzy zasłaniały okulary przeciwsłoneczne.

– Proszę zaczynać, sierżancie Summers – nadał przez głośnik starszy oficer policji. Jego twarz akurat zdradzała bardzo wiele. Uśmiechem przywodził na myśl rekina, a gdyby tylko mógł, najprawdopodobniej zacząłby zacierać ręce. I to wyłącznie dlatego, że komuś działa się krzywda. Tony'emu dreszcz przebiegł po plecach.

– Nazywa się pan Steven Grant Rogers, tak?

– Tak.

– I jest pan zameldowany na Brooklynie?

– Tak.

– W takim razie daleko pan zawędrował trzydziestego pierwszego października.

Kąciki ust Steve'a drgnęły nieznacznie, zupełnie jakby próbował powstrzymać napad śmiechu.

– I niezbyt dobrze na tym wyszedłem, sam musi pan przyznać, sierżancie.

Summers prychnął i uśmiechnął się cynicznie. Czy tak właśnie miało wyglądać to przesłuchanie? Tony usłyszał czyjeś mamrotanie za plecami. Najwyraźniej nie on jedyny był zaskoczony swobodnym podejściem policjanta do obowiązków. Nawet Pepper potrząsnęła z niedowierzaniem głową, choć zazwyczaj wolała nie zdradzać innym swoich myśli. No chyba, że chodziło o zbesztanie Tony'ego, wtedy nie krępowała się ani trochę.

– Zatem nie wypiera się pan wizyty w domu Anthony'ego E. Starka przy...

– Nie, nie wypieram się. Po co miałbym to robić?

– Gdyby wszyscy mieli takie podejście, moja praca byłaby dużo prostsza. Pamięta pan, o której pan wszedł do jego domu?

– Było siedemnaście po dziesiątej wieczorem.

– Dość późno jak na bieganie z dzieciakami.

– To miał być ostatni dom.

– Ale zostaliście tam dłużej?

– Pan Stark zaprosił nas do środka i obiecał, że jego ochroniarz pomoże mi odwieźć dzieci do domów.

– O której wyszliście?

– O jedenastej pięćdziesiąt trzy.

– I co robiliście przez cały ten czas?

– Dzieci oglądały „Star Treka" razem z panem Hoganem.

– A pan?

– Tasha, zakład o pięć dolców, że „seks" mu przez gardło nie przejdzie? – zapytał jakiś mężczyzna gdzieś za plecami Tony'ego.

– Oj, zamknij się Clint. – Zirytowany i jednocześnie rozbawiony głos należał bez cienia wątpliwości do rudowłosej agentki. – Zupełnie niepotrzebnie stresujesz Coulsona.

– To przecież nie ja przerżnąłem...

– Clint, błagam!

– Uprawiałem seks z panem Starkiem. – Steve wykrztusił z siebie to stwierdzenie z wyraźnym zażenowaniem, rumieniąc się przy tym jak mały chłopiec, który został zmuszony do publicznego opowiadania o swoim pierwszym pocałunku. Był przy tym tak uroczy, że Tony najchętniej zrobiłby mu zdjęcie. Szkoda tylko, że cały nastrój psuło karygodne zachowanie dwojga agentów.

– Moje pięć dolców, Clint.

– Myślałem, że się nie zakładasz!

– Tego nie powiedziałam.

– Wiedziałaś, że to powie, tak?

– Skąd miałabym wiedzieć? Poza tym powinieneś się zamknąć. Dopiero teraz zrobi się ciekawie.

– Czy mógłby pan, hm, opisać swój pobyt w domu pana Starka? Czy był pan w jakimś pomieszczeniu poza...

– Sypialnią i salonem? Nie, nie byłem. Chociaż w sumie wszedłem jeszcze do łazienki. Czy to również mam opisać?

– Nie, obejdzie się. – Summers podniósł okulary i przetarł twarz dłonią, chcąc w ten sposób choć częściowo pozbyć się zażenowania. – Przepraszam, sytuacja jest dość niezręczna. Przez awarię systemu nie mamy nagrań z kamer i...

– Awarię systemu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top