3.
– Tony?
Stark jęknął i szczelnie przykrył się kołdrą. Nie miał ochoty na żadne kontakty z rzeczywistością. W swoich snach wciąż był ze Stevem, wplatał palce w jego złote włosy, szukał swego odbicia w błękitnych oczach. Było mu tak dobrze, ciepło, słodko. Kiedy ostatni raz kochał się z kimś tak intensywnie, by następnego dnia mieć zakwasy? Nawet nie pamiętał. A nie, chwila, to chyba było wtedy, gdy ściągnął do siebie cały zespół łyżwiarzy figurowych. Chociaż możliwe, że tylko mu się to przyśniło. Albo do reszty odurzony promilami wszystko sobie wyobraził. Naprawdę trudno mu było to teraz...
– Tony, błagam, musisz wstać, to bardzo ważne.
Nie, nie zamierzał się budzić.
– Jeszcze pięć minut – jęknął, bardzo wyraźnie dając Pepper do zrozumienia, że chodzi mu o co najmniej trzy godziny.
– Tony, ktoś włamał się do twojego sejfu.
Tony momentalnie usiadł i spojrzał na swoją ulubioną asystentkę nieprzytomnym wzrokiem. Pepper Potts była doprawdy niesamowitą kobietą i żadna z poprzednich asystentek nie dorastała jej do pięt. Żadna też nie zdołała zdobyć przyjaźni Tony'ego, ani tym bardziej pozwolenia na wchodzenie do jego domu o każdej porze dnia i nocy. Stark wiedział, że nie żartowała. Była wyraźnie przejęta, miała rozszerzone źrenice, drżące dłonie, przyspieszony oddech. Ewidentnie nie miała pojęcia, co jeszcze powinna powiedzieć.
Jej szef również nie wiedział. Chodziło przecież o jego sejf. Cholera, o supertajny sejf schowany w jego prywatnym gabinecie tuż obok sypialni. Sejf, o którym nie bał się publicznie żartować, bo sam zaprogramował do niego zamek i zabezpieczył kilkoma hasłami i kodem biometrycznym. Mało tego, wszystkie hasła zmieniał co kilka dni, a jedno z nich wymyślała Potts, aby absolutnie wykluczyć opcję, że ktoś zdoła je zdobyć. Chodziło w końcu nie o pieniądze i biżuterię, ale o niezatwierdzone jeszcze projekty Stark Industries oraz te, które zostały wycofane, gdy firma przeniosła produkcję z broni na ekologiczne źródła energii. Tony Stark może i często zachowywał się nieroztropnie, ale swój sejf traktował niezwykle poważnie. Nie było szans, żeby ktokolwiek...
– Cholera – jęknął Tony. Ukrył twarz w dłoniach i starł z niej resztki snu. – Wpuściłem wczoraj przebierańców.
– Co? – Pepper zupełnie zdębiała. Doskonale wiedziała, jakie podejście miał Tony do Halloween. Wiedziała, że robił wszystko, aby omijać je szerokim łukiem, o ile nie wiązało się to z... Zamknęła oczy, zaczerpnęła kilka głębszych wdechów, po czym spojrzała wymownie na swojego szefa. – Ilu?
– Skąd mam wiedzieć? Interesował mnie tylko ich opiekun.
– Chcesz powiedzieć, że zostawiłeś dzieci bez opieki i w tym czasie zajmowałeś się...
– Happy się nimi opiekował. Mieli też popcorn i „Star Treka". Widzisz? Jestem odpowiedzialny.
– Tony. Proszę.
– Pepper, po prostu sprawdź nagrania i...
– Nie ma nagrań.
– Słucham?
Pepper Potts zmarszczyła brwi, co było bardzo wymownym ostrzeżeniem. „Znów mnie nie doceniasz, Stark!" zdawała się krzyczeć. I miała rację, oczywiście. Gdyby do znalezienia złodzieja wystarczyło przejrzenie nagrań z odpowiednich kamer, Potts w ogóle nie budziłaby swojego szefa. Tony odetchnął głęboko. Był całkowicie trzeźwy (wyjątkowo), więc nie podejrzewał, aby źle osądził Rogersa. Fakt, wybitnym psychologiem na pewno nie był, doktoraty zdobywał w zupełnie innych dziedzinach nauki, ale swoje przecież wiedział.
Steve nie mógł być złodziejem.
Ale z drugiej strony... Jakby na to nie spojrzeć, najpierw bardzo skutecznie obezwładnił Tony'ego, a potem wyciągnął Happy'ego na długą przejażdżkę.
Cholera.
Tony niechętnie wygrzebał się z jedwabnej pościeli, którą bardzo szybko zamienił na puchaty szlafrok, i ruszył do gabinetu. Pepper pobiegła za nim, wystukując obcasami żywy rytm na drewnianym parkiecie. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało jak zwykle. Krótko mówiąc: w pokoju panował nadzwyczajny porządek. Nie, nie dlatego, że uciekał przed pracą. Po prostu o wiele lepiej myślało mu się w warsztacie, gabinet służył natomiast wyłącznie jako miejsce spotkań z ważnymi klientami.
Nie szukał jednak byle czego. Od razu skierował wzrok do obrazu, za którym krył się sejf (tak, to wybitnie sztampowe, ale na tym polegał element żartu) i jęknął ze zgrozy.
– Nie, nie, nie! Moja piękna łowczyni! Co oni ci zrobili? Przecież to Cogniet!
Tony podszedł powoli do obrazu. Sama dziewczyna pozostała nietknięta, ale tuż obok niej pojawiły się drobniutkie pęknięcia. Stark wyciągnął drżącą dłoń do zniszczonego płótna. Nigdy nie był jakoś specjalnie wrażliwy na sztukę, po prostu lubił otaczać się pięknymi rzeczami. Ale ten obraz należał do jego rodziny, a konkretniej – do rodziny jego matki. Zostały w nim zaklęte najwspanialsze chwile z dzieciństwa Tony'ego, wszystko, co kochał w matce i co ona kochała w nim.
Mimowolnie przypomniał sobie odległe wakacje, które spędzili we dwoje we włoskiej posiadłości Carbonellów. Ile miał wtedy lat? Jedenaście? Dwanaście? Dopiero później dowiedział się, że matka chciała go w ten sposób uchronić przed atakami ojca, który zupełnie przestał powstrzymywać się przed staczaniem w alkoholizm. Maria Stark poza wspomnieniami przywiozła stamtąd ten jeden jedyny obraz i powiesiła go w swoim prywatnym pokoju. Gdy Tony zapytał ją, czemu wybrała akurat tak smutny obraz, zaśmiała się i odpowiedziała:
– Kiedyś też wydawał mi się smutny. Teraz, kiedy na niego patrzę, widzę ciebie, jak siedzisz nad kolejnym projektem i martwisz się, czy będzie wystarczająco dobry, i zupełnie nie dostrzegasz, jak wiele udało cie się osiągnąć.
Gdy wiele lat po tej rozmowie udało mu się w końcu pogodzić ze śmiercią matki, zaczął chować za obrazem wszystkie projekty, które w tym momencie nie wydawały mu się dość dobre, by rozpocząć ich realizację. Sejf powstał dopiero na życzenie Pepper, której w głowie się nie mieściło, że mógł tak lekceważąco podchodzić do swoich pomysłów. Przez cały czas jednak na straży stała smutna łowczyni i jej wierny pies.
A teraz obraz był zniszczony.
– Cholera jasna! – zaklął i odsunął ramę.
Panel biometryczny był przepalony, na tyle jednak umiejętnie, że pozostała część zamka została nietknięta. Ktokolwiek to zrobił, doskonale znał się na rzeczy. Najwyraźniej też znał wszystkie hasła. Zapewne gdyby nie zniszczony obraz ani Pepper, ani Tony nieprędko dostrzegliby jakiekolwiek ślady włamania.
Czy było możliwe żeby Steve... Ale z drugiej strony musiał być jakiś powód, dla którego ten słodki żołnierzyk tak szybko zapłonął i z taką desperacją rzucił się na Starka. Nie wyglądał przecież na kogoś, kto spontanicznie podejmuje decyzje o tym, komu wskoczyć do łóżka. Gdyby natomiast w grę wchodziły pieniądze albo, co gorsza, fanatyzm – Tony'emu nie trzeba byłoby nic więcej tłumaczyć. Oznaczałoby to po prostu, że trafił na kolejnego dupka, to wszystko.
– Potrzebuję kawy – rzucił, czując narastający w klatce piersiowej chłodny gniew.
Pepper bez słowa poszła za nim do kuchni. Choć ani razu nie otworzyła ust, Tony doskonale wiedział, jakie słowa miała właśnie na języku. Z jednej strony chciała nawyzywać go od kretynów, zapytać, kiedy w końcu przestanie myśleć penisem i gdzie właściwie miał głowę, kiedy ściągnął do domu przypadkowego faceta, który akurat zapukał do jego drzwi. Z drugiej strony chciała go pocieszyć, że to przecież nie jego wina i nie mógł tego wszystkiego przewidzieć. Był wdzięczny, że wybrała jednak ciszę.
Całą uwagę skupił na przypominaniu sobie twarzy Rogersa, jego błękitnych oczu i złotych włosów. Cholera, był aż do bólu kiczowato doskonały. I pomyśleć, że Tony dał się na to złapać. Nie mógł jednak sobie odpuścić. Musiał wydobyć z pamięci każdy szczegół. Nie mieli nagrań, więc rysopis był jedynym...
– Co to?
Omal nie krzyknął, zaskoczony nagłym pytaniem. Spojrzał na Pepper, która stała przy marmurowym blacie i nieufnie przyglądała się rozrzuconym po nim cukierkom. Tony zmarszczył brwi i szybko zepchnął słodycze na drugi plan. Pod spodem leżała złożona na cztery chusteczka, po którą sięgnął, bezwiednie wstrzymując oddech.
– To numer telefonu – wydusił, gdy ospały jeszcze z braku kofeiny mózg powoli składał szereg cyfr w sensowną informację. – Zostawił mi swój numer! – zawołał, po czym parsknął śmiechem.
Cudownie, po prostu cudownie. Słodki przebieraniec nawet nie miał pojęcia, jak bardzo ułatwił właśnie pracę policji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top