21.

Siedzieli na kanapie, wtuleni w siebie nawzajem i ospale sączyli wino. Telewizor mienił się błyskami przeskakujących obrazów, którym towarzyszyły dźwięki zdecydowanie zbyt ciche, by mieli ochotę się nimi przejmować. Z takiego założenia przynajmniej wychodził Tony. Już dawno doszedł do wniosku, że nie ma takiego filmu, który zaabsorbowałby go bardziej niż cudowna miękkość skóry Steve'a, dlatego całą swoją uwagę skupił na dopasowaniu się do jego ciała tak, aby policzkiem oprzeć się o jego bark, czuć silne i odrobinę przyspieszone uderzenia jego serca, a wolną dłonią chwycić jego dłoń, spleść z nią palce i pocierać kciukiem jej grzbiet.

Zawsze wydawało mu się wyjątkowo absurdalne stwierdzenie, że dwoje ludzi mogło być dla siebie stworzonych. Skąd można mieć pewność, że tak właśnie jest, skoro przez całe życie można dobrze poznać co najwyżej garstkę osób? A nawet gdyby żyjące na świecie miliardy zawęzić przez wybranie tylko konkretnej płci, przedziału wiekowego, typu urody i cech charakteru, cholera, pewnie i tak zostałyby setki tysięcy...

– Tony, błagam, myśl trochę ciszej – jęknął Steve, odstawiając opróżniony kieliszek na stół.

– Nie spodziewałem się, że jesteś takim typem superbohatera. – Tony skrzywił się niezadowolony, że przez Steve'a musiał zmienić pozycję. – Serio, zupełnie nie brałem pod uwagę telepatii.

– Wciąż rozpamiętujesz ten kostium?

– Rozpamiętuję bardzo wiele rzeczy. Pepper twierdzi, że właśnie dlatego nigdy nie będę szczęśliwy.

– Wiesz, czasem lepiej o czymś porozmawiać, niż tylko rozpamiętywać.

– Cholera, naprawdę mógłbyś robić za prawą rękę Pepper.

– Uznam to za komplement – odparł Steve, śmiejąc się cicho. – No? To o czym tak myślałeś?

– O tobie.

– Mam się bać?

– Nie wiem. Ty mi powiedz. – Tony westchnął i obrócił się tak, by móc spojrzeć Rogersowi prosto w twarz. Jedynym źródłem światła był ekran telewizora miarowo pulsujący rozbłyskami barw, a mimo to Tony doskonale widział smutek i niepokój w oczach Steve'a. Liczył na to, że uda mu się je przepędzić, rozprawiając się jednocześnie z własnymi wątpliwościami, ale nie mógł być absolutnie pewny. Niestety, zbyt wiele zależało od Steve'a. – Z jednej strony jesteś chyba najdoskonalszym gościem, z jakim miałem okazję się przez przypadek przespać. Z drugiej chowasz przede mną tyle rzeczy, że zaczynam się zastanawiać, czy myślenie o tobie w kategoriach „partner idealny" w ogóle ma sens.

– Pewnie nie ma.

– To brzmi bardzo pocieszająco.

Steve uśmiechnął się ponuro.

– Nic mi z tobą nie wychodzi, Tony. Naprawdę nic. Wszystko zepsułeś. Przez trzy lata trzymałem na dystans wszystkich, których mogłem skrzywdzić, a teraz tak po prostu siedzisz na mojej sofie i nawet nie masz pojęcia, w co się wpakowałeś.

To zabolało. I to bardziej, niż Tony gotów był przyznać. Zabolało go również to, że Steve ewidentnie obwiniał się nie tylko o śmierć Peggy, ale i o znacznie, znacznie więcej. Chciał brać odpowiedzialność nawet za rzeczy, z którymi nie miał nic wspólnego, w tym za włamanie do sejfu Starka. To nie miało sensu. Absolutnie nie miało sensu.

– Zabawne, ale Romanoff wyraźnie daje mi do zrozumienia, że spotkanie ciebie było najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać i mam traktować cię jak księcia z bajki. I robi to zawsze w taki sposób, że zaczynam się bać o moje bezpieczeństwo, więc wolałbym, żeby twoje wątpliwości były dobrze umotywowane, bo z walki z Natashą na pewno nie wyjdę cało.

– Spotkanie mnie na pewno nie było aż tak wspaniałym wydarzeniem jak twierdzi Natasha – zaśmiał się Steve, wciąż zdecydowanie zbyt smutny.

– Nawet nie próbuj sugerować, że miałeś coś wspólnego z tą cholerną kradzieżą.

– Bo?

– Bo zrobię ci coś bardzo, bardzo brzydkiego.

– Nie kuś.

– Aż tak lubisz życie na krawędzi?

Rogers skrzywił się.

– Może? A może to życie na krawędzi lubi mnie. Sam nie wiem.

– Pozwól, że ja to ocenię, maleńki – szepnął Tony czule, łapiąc Steve'a za dłoń i pochylając się w jego stronę.

O dziwo, to pomogło. Steve w końcu pękł. Zaczął mówić rzeczy tak okropne, tak straszne, że Tony ledwie był w stanie spokojnie tego słuchać. W głowie mu się nie mieściło, że gdzieś na świecie mogli czaić się fanatyczni terroryści z premedytacją piorący mózgi niewinnym ludziom. Potwór zwany Hydrą wylągł się gdzieś w Niemczech jeszcze przed drugą wojną światową. Bardzo długo czekał na odpowiednie warunki, aż w końcu zaatakował.

Tony pamiętał doskonale wydarzenia sprzed kilku lat. Do wiadomości publicznej podano jednak wyłącznie informację o fanatycznych niemieckich nacjonalistach. Nijak jednak miało się to do prawdy. Nacjonalizm nie miał tu nic do rzeczy. W rzeczywistości niemieccy nacjonaliści byli gotowy zrobić wszystko, by pozbyć się ze swojego kraju tego monstrum, nawet jeśli wiązało się to z zaproszeniem do siebie amerykańskich oddziałów.

Do takiego właśnie oddziału należał Steve i kilkoro jego znajomych z wojska. Sami zgłosili się do tego zadania. Nikt inny nie chciał, a ich poczucie sprawiedliwości krzyczało, że „ktoś przecież musi zrobić z tym porządek". Stopniowo ich drużyna wzbogacała się o innych napaleńców, z Francji, Rosji, Polski, Japonii. Ludzi, którzy domyślali się, czym grozi pozostawienie Hydry przy życiu, na szczęście było wystarczająco wielu, by zr0bić z nią porządek.

Otrzymali kryptonim „Wyjące Komando" i byli najprawdopodobniej najskuteczniejszym oddziałem wojskowym, jaki stworzono z połączonych sił różnych narodów. Radzili sobie naprawdę świetnie, a Steve zaskoczył sam siebie, doskonale odnajdując się na stanowisku dowódcy. Akcja za akcją, zmiatali Hydrę z powierzchni ziemi. Prawdziwy blitzkrieg.

Tak przynajmniej wszystkim się wydawało.

„Gdy odetniesz jej głowę, na jej miejscu wyrosną trzy następne".

Zaślepieni zwycięstwami zupełnie zapomnieli, że tak naprawdę nie walczą z organizacją terrorystyczną, ale z ideą. A idee są nieśmiertelne. Ta dodatkowo była wyjątkowo jadowita.

Gdy tylko wszystko przycichło, gdy świat zapomniał o niemieckim piekle, gdy ostatni ludzie pożegnali się z międzynarodową żałobą i przeszli znów do porządku dziennego, wtedy właśnie odrodzone głowy Hydry przystąpiły do ataku. Członkowie Wyjącego Komanda znikali jeden po drugim, a gdy, albo raczej jeśli, ich znajdowano... Cóż, w najlepszym przypadku byli martwi.

Ich ostatnią ofiarą był James Buchanan Barnes – żywy dowód na to, że są na tym świecie rzeczy gorsze od śmierci. Nikt właściwie nie wiedział, kiedy odnoga Hydry zdołała wylęgnąć się na najwyższych szczeblach amerykańskiej armii. Grunt, że zrobiła to na tyle skutecznie, że mogła zacząć niszczyć ją od środka.

Zginęło wtedy sześćdziesięciu ośmiu żołnierzy, mężczyźni i kobiety, wszyscy młodzi, ambitni i zasłużeni dla narodu. Wszyscy oni znajdowali się na zadziwiająco długiej liście przyjaciół Barnesa. Facet prowadził wyjątkowo aktywne życie towarzyskie, zanim ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby wyprać mu mózg, i chyba tylko to ocaliło go przed natychmiastowym wyrokiem śmierci. Nikt nie potrafił uwierzyć, że Barnes dopuściłby się czegoś podobnego z własnej woli. I tak właśnie było. Jakimś cudem, gdy Barnes zostawał sam na sam z osobą, którą wyznaczono mu na cel, zmieniał się z zupełnie normalnego gościa z Brooklynu w bezwzględnego mordercę.

Od trzech lat jedynymi gośćmi, jakich miewał Barnes, nie licząc wojskowej obstawy, byli najlepsi psychologowie, psychiatrzy i neurochirurgowie z całego świata, którzy mieli nie tylko zbadać, jak to w ogóle było możliwe, ale i spróbować wyciągnąć z niego nazwiska tych, którzy mu to zrobili.

– Nawet nie mogę mu pomóc – wymamrotał Steve ze wzrokiem beznamiętnie utkwionym w ekranie telewizora. – Ja też jestem na jego liście. Jak tylko mnie widzi... – Potrząsnął głową. – Czasem pozwalają mu do mnie zadzwonić. Jest wtedy dawnym sobą i to chyba boli mnie jeszcze bardziej, wiesz? Bo ciągle łudzę się, że jest dla niego jakaś nadzieja.

– A Hydra?

– Myślę o niej bez przerwy. Na początku chciałem się zemścić, ale przełożeni jasno dali mi do zrozumienia, że jestem spalony. Ktokolwiek rządzi teraz Hydrą, doskonale wie, kim jestem, i gdzie uderzyć, żeby mnie zabolało.

– Dlatego postanowiłeś wziąć pod uwagę również opcję, że to oni stoją za kradzieżą?

– Tony, jesteś jednym z najgenialnejszych żyjących wynalazców. Czy to takie dziwne, że chcieliby dobrać się do twoich projektów?

Stark podniósł się gwałtownie, chwycił Steve'a za policzki i zmusił go do spojrzenia sobie prosto w oczy.

– „Jednym z"? Co to ma znaczyć? Uważasz, że istnieje ktoś mądrzejszy ode mnie?

Rogers najwyraźniej był zupełnie nieprzygotowany na jego niespodziewany wybuch, bo najpierw osłupiał, a potem nieoczekiwanie parsknął śmiechem, który równie nagle przeobraził się w płacz. Tony był już na to przygotowany – czekał z ramionami szeroko otwartymi i świadomością, że jego jedwabna koszula będzie musiała znieść tej nocy mnóstwo łez.

Cholera. Gdy przychodził do Rogersa zdecydowanie liczył na seks. Fakt, że Steve był w nastroju do przyjmowania znajomych, tylko utwierdził Starka w przekonaniu, że to genialny plan.

Wszystko diabli wzięli.

Ale to nie szkodzi, naprawdę nie szkodzi. Jeszcze będą mieli na to czas. Tony nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości, gdy rozczesywał palcami miękkie włosy Steve'a, gdy całował jego ciepłą skroń, gdy głaskał go po drżących od nietłumionego szlochu plecach. Chociaż zdecydowanie nie powinien, cieszył się. Cieszył się, bo Steve w końcu postanowił odsłonić przed nim tę mroczniejszą część swojej przeszłości. Tym samym wpuścił Tony'ego na stałe do swojego życia i czegokolwiek by nie zrobił, nie zdoła się go już pozbyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top