19.
Stojąc pod drzwiami Rogersa, nie myślał już nawet o tym, że po raz kolejny przyszedł bez zapowiedzi. Zdecydowanie zbyt bardzo skupiony był na możliwości, że to wcale nie Steve był źródłem pogłosek o ich rzekomym związku. Na przykład ten cały Clint. O tak, on byłby zdolny do rozsiewania plotek, było to po nim widać. A Natasha? Nie bez powodu przecież zawracała głowę Pepper. Musiała mieć w tym jakiś ukryty cel. A Pepper i Rhodey? Oni też nie byli bez winy. Właściwie to chyba nikomu nie mógł już ufać. Z jakiegoś dziwnego powodu nagle cały świat zaczął się interesować jego życiem miłosnym. A przynajmniej robił to z jeszcze większą niż zazwyczaj zaciekłością.
Wzdychając nad swoją niedolą, zapukał do drzwi.
Z głębi mieszkania dobiegły odgłosy pospiesznej krzątaniny i cichy śmiech. Chwilę później drzwi uchyliły się i wszelkie dotychczasowe rozmyślania Tony'ego przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.
Uśmiech powoli umknął z twarzy Steve'a, teraz dziwnie szarej i ozdobionej sińcami na opuchniętych powiekach. Płakał? Tony mimowolnie dał się pociągnąć dziwnemu skurczowi w okolicach mostka. Nie, nie, nie, cholera! To nie miało być tak! Owszem, chciał wziąć Steve'a na przetrzymanie, ale nie zamierzał... Cholera! Powinien się domyślić, że właśnie tak będzie. Zachciało mu się romansów z młodocianymi idealistami.
Już otwierał usta, by coś powiedzieć, coś, cokolwiek, gdy Steve pochylił się nad nim i pocałował go ostrożnie, ale i z czułością, jakiej Tony nie miał teraz zapewne nawet prawa od niego oczekiwać. Więcej: po prostu na nią nie zasługiwał.
– Mam gościa – wyszeptał przepraszającym tonem Steve, oderwawszy się w końcu od Starka.
– A ja mam wino – odparł Tony i na potwierdzenie swoich słów podniósł dłoń z butelką i potrząsnął nią lekko.
Tak, nie tylko się umył, ale i przyniósł drogie wino. No i założył jeden ze swoich lepszych trzyczęściowych garniturów. Wciąż nie wiedział dlaczego właściwie się na to zdecydował, ale i tak było już zbyt późno, by cokolwiek zmienić.
– Miałem na myśli to, że będziesz musiał poczekać zanim... – Steve zawiesił głos i uciekł wzrokiem. To dało Tony'emu chwilę, by zajrzeć mu przez ramię.
W przedsionku stały niebiesko-czerwone szpilki. Cudownie. Właśnie Tony zafundował sobie kolejne ukłucie zazdrości.
– Jeśli przeszkadzam...
– Nie! – To zabrzmiało niemal rozpaczliwie i dobitnie uświadomiło Starkowi, że nie tylko chciał zostać. Tak naprawdę chciał już nigdy nie odchodzić, bo i tak by wrócił, a bezustanne wracanie oznaczałoby konieczność mierzenia się z tą rozpaczą znów, i znów, i znów. – Zostań. Carol na pewno bardzo chętnie cię pozna.
Tony najwyraźniej skrzywił się wymownie na wzmiankę o „Carol", bo Steve uśmiechnął się, najpierw nieznacznie, a potem coraz szerzej i szerzej, w miarę jak upewniał się w przekonaniu, że była to ze strony Tony'ego najzwyklejsza zazdrość. Z odrobinę nieporadną czułością sięgnął po jego dłoń, a Stark nawet nie zamierzał stawiać oporu. Dał się wciągnąć do tego ciasnego, dusznego od wspomnień mieszkanka i poprowadzić do kuchni, w której gnieździł się śmiech obcej kobiety. Znał ją wyłącznie z czerwono-niebieskich szpilek, ale to wystarczyło, by zaczął się jej bać.
– Carol, chciałbym ci kogoś przedstawić – zawołał Steve uroczyście, jeszcze z korytarza.
– Nareszcie! – odkrzyknęła entuzjastycznie kobieta i zamiast czekać cierpliwie w kuchni, wyskoczyła im na spotkanie.
Pierwszym, co uderzyło Tony'ego, był jej wzrost. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, po co w ogóle jej szpilki, skoro i bez nich jest równie wysoka co Rogers. Potem zaczął dostrzegać między nimi inne podobieństwa: złote, ścięte na krótko włosy, chłód czający się na dnie ciepłych błękitnych oczu, płynność ruchów możliwa do osiągnięcia tylko dzięki długim treningom. Nie musiał pytać, by wiedzieć, gdzie się poznali.
Gdy on przyglądał się Carol, ona przyglądała się jemu. Stwierdzenie, że była zaskoczona, byłoby poważnym niedomówieniem.
– Tony Stark? – zapytała marszcząc brwi. – Co tu robi Tony Stark? Steve, myślałam, że chcesz przedstawić mi swoją dziewczynę.
Steve przewrócił oczami, ale rumieniec zupełnie odebrał mu powagę.
– Tony, to Carol Danvers – przedstawił go, bardzo wyraźnie powstrzymując się przed jakimś zgryźliwym komentarzem. Trudno powiedzieć, czy zwyciężyła silna wola Steve'a, czy może Carol po prostu nie pozwoliła mu na przetestowanie swego potencjału.
– Błagam, Steve, nie mów mi, że spotykasz się z gościem, który załatwił ci areszt domowy – jęknęła z przesadnym dramatyzmem.
– To był mój pomysł, Carol. Tony nie ma z tym nic wspólnego.
– To akurat nie do końca prawda – zaoponował Stark. W przeciwieństwie do Steve'a nawet nie próbował panować nad swoim językiem. – Gdybym nie miał słabości do superbohaterów, zapewne nadal cieszyłbyś się wolnością.
– Poleciałeś na kostium Wandy? To jakiś żart prawda? – Twarz kobiety momentalnie rozpromieniała dziwnym zachwytem. Uśmiechnęła się szeroko, zupełnie jakby próbowała pochwalić się perfekcyjnym uzębieniem aż po same ósemki. – To nie jest żart. Cholera, co tu się dziwić? Kostiumy Wandy są co rok najlepsze. Tommy był niesamowity. A Billy wyglądał cudownie. Teddy był nim zachwycony.
– Billym czy kostiumem? – sarknął Steve, zapędzając ich wszystkich do kuchni. Jego pytanie wydało się Tony'emu niesamowicie zaczepne. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że to jego wina, że samą bliskością w jakiś sposób uszkodził doskonałość Steve'a, skaził skłonnością do cynizmu.
– Hm, coś mi mówi, że ktoś jeszcze cierpi na spandeksowy fetysz – prychnęła Carol i wzruszyła ramionami.
– Chwila, moment, czy mówimy o tych dzieciakach? – Tony spojrzał na nich z udawanym przerażeniem. Usiadł przy stole i szybkim ruchem zgarnął leżący na nim zeszyt, który doskonale pamiętał. To był dokładnie ten sam zeszyt, który przyniosła Natasha, z którego wyrwała kartkę, by dać Tony'emu szkic łowczyni z zapisanym na drugiej stronie adresem, który stał się celem jego myśli i jego podróży. Kto wie, może ten zeszyt przyczynił się do wszystkiego bardziej, niż jego halloweenowy wyskok. – Jesteście chyba jeszcze bardziej zepsuci niż ja, a wydawało mi się, że to niemożliwe.
– To mój syn. Mam nie tylko prawo komentować jego życie miłosne, ale też mój matczyny obowiązek – oznajmiła Carol ze śmiertelną powagą.
Tony zadrżał mimowolnie. Spojrzał na kobietę, która usiadła obok i zobaczył ją w zupełnie innym świetle. Nie spodziewał się tego. Nie dostrzegł w niej ani krzty macierzyństwa. Silna, bezpośrednia kobieta, w spodniach i marynarce, z wyraźnie wojskowym obejściem – gdyby zobaczył ją gdzieś na ulicy czy w kawiarni, nigdy nie pomyślałby o niej jako o matce, żonie, pani domu.
– To takie dziwne, że mam dziecko? – zapytała, gdy tylko ucichł gwizd wody gotującej się w czajniku.
– Nie spodziewałem się tego.
– Jestem pełna niespodzianek.
Steve, nie pytając nikogo o zdanie, postawił przed nimi kubki z kawą (Starkowi ponownie przydzielił czerwony w złote gwiazdki) i talerz pełen owsianych ciasteczek, po czym usiadł tak, że jego kolano ocierało się delikatnie o udo Tony'ego.
– Może w takim razie pokażesz Tony'emu co chcesz kupić Jess na rocznicę, hm? – zapytał Rogers, próbując jednocześnie odzyskać swój szkicownik. Nie wychodziło mu to zbytnio, ale najwyraźniej aż tak bardzo mu nie zależało. Zupełnie jakby chciał wyłącznie sprowokować Starka do obejrzenia rysunków.
A Starkowi nie trzeba było tego dwa razy sugerować.
– Kim jest Jess? – zapytał odrobinę nieprzytomnie, natrafiając na pierwszą swoją podobiznę pochwyconą dzięki stanowczym smugom ołówka.
– To moja dziewczyna.
Znów zupełnie go zaskoczyła. Podniósł wzrok i spojrzał prosto w jej jasne oczy. Cała twarz Carol promieniała od uśmiechu, który zdawał się niewystarczającym wyrazem jej absurdalnego szczęścia.
– Chociaż powinnam chyba powiedzieć „partnerka" albo „żona". Jesteśmy w sumie razem od ponad pięciu lat i adoptowałyśmy syna. Powiedzieć, że Jess jest moją „dziewczyną", to jakby kłamać, nie sądzisz, Steve?
– W pewnym sensie.
– Naprawdę jesteś pełna niespodzianek.
– Czy to źle?
– Nie, oczywiście, że nie. – Tony uśmiechnął się mimowolnie. Uświadomił sobie, że właśnie trafił pomiędzy dwoje ludzi o niepokojąco pogodnych usposobieniach, i to tego wyjątkowo zaraźliwego typu. Był zgubiony, ale zamiast uciekać, cieszył się na myśl o nadchodzącej zagładzie. – Dalej, pokaż, co wybrałaś.
Carol wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni marynarki złożony na dwa katalog jubilerski. Tony nie musiał pytać, o którą pozycję chodzi; książeczka otworzyła się sama na właściwej stronie. Kolczyki ze złotego topazu oszlifowanego w równoboczne trójkąty wyglądały naprawdę pięknie.
– Wie, że coś jej kupię, dlatego wymusiła na mnie obietnicę, że to nie będzie nic wielkiego, drogiego i rzucającego się w oczy.
– A więc chcesz złamać tę obietnicę?
– Tylko troszeczkę.
– Warto. Są naprawdę piękne.
– Tak uważasz?
Wciąż się uśmiechała, ale w jej oczach dostrzegł zalążki niepokoju. Bała się. Zupełnie jakby od tego zależała przyszłość związku. Nie zależała, Tony był tego pewny. Ale uświadomił sobie, że to nie jest kwestia tego konkretnego prezentu, a każdego gestu, bo każdy gest był dla Carol równie ważny. Po kilku latach związku wciąż przejmowała się wszystkim, jakby nadal przechodziła przez pierwszą fazę zauroczenia. Nie było tu miejsca na stagnację.
Cholera.
I ktoś taki jak on miał ją pocieszać? Kątem oka zerknął na Steve'a i po raz kolejny pomyślał, że agent został skażony i nie ma już dla niego ratunku. Uśmiechał się samym kącikiem ust i bezczelnie prowokował Tony'ego do podjęcia wyzwania.
– Masz może jej zdjęcie? – zapytał, bardzo powoli przerywając kontakt wzrokowy ze Stevem i przenosząc spojrzenie z powrotem na Carol.
Kiwnęła głową, szybko znalazła zdjęcie na telefonie i podetknęła je Tony'emu. Jess była piękna. Naprawdę piękna. Błyskawicznie zaliczył ją do kobiet, które próbowałby uwieść, gdyby tylko miał taką okazję. Ochoty na pewno by mu nie brakowało. Pochwycona przez Carol scena nie prowokowała go jednak do podobnych myśli. Jess siedziała na ławce w parku, z nogą nałożoną na nogę, czytała gazetę. Pociągnięte czerwoną szminką usta były lekko rozchylone, w półuśmiechu i półsłowie, delikatna dłoń przesunęła okulary przeciwsłoneczne z nasady nosa w górę, odgarniając przy okazji czarne włosy jak opaską. Pochylała się lekko w stronę chłopca, złotowłosego cherubina, zawieszonego na jej ramieniu. Szukał czegoś błękitnymi oczami na stronie, którą wskazywała mu Jess. Tony przypomniał sobie, że w Halloween brzdąc miał skórę wysmarowaną zieloną farbą i cekinami jak łuski.
– Będzie w nich wyglądać świetnie.
– To właśnie próbowałem jej powiedzieć, ale Carol wciąż się waha – westchnął Steve. Ocieranie się o Tony'ego kolanem już mu nie wystarczyło. Sięgnął dłonią po jego udo i zaczął delikatnie głaskać je kciukiem. Ciekawe, bardziej się nad nim znęcał czy znaczył teren.
– Zupełnie niepotrzebnie. – Pstryknął pod stołem natrętną dłoń Rogersa.
– Już się nie waham. Skoro sam Tony Stark uważa, że to dobry prezent, głupotą byłoby to zignorować, prawda?
– Słuszna decyzja. Szkoda, że nie wszyscy tak chętnie przyjmują moje rady.
Carol zaśmiała się głośno, zabrała telefon i katalog, po czym przyjrzała się krytycznie Tony'emu i Steve'owi. Zapewne doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co Rogers robił pod stołem. Taka bliskość z osobą, do której się coś czuje, nie mogła jednak zrobić na niej wrażenia. Tą osobą był jednak, jak sama zdążyła zauważyć, sam Tony Stark. To zmieniało wszystko.
– Nie jestem pewna, czy wolno mi pytać, ale od dawna się spotykacie?
– Od Halloween.
– Tak po prostu?
– Nie – prychnął Steve z echem żalu rozbrzmiewającym w jego głosie. – Czasem jestem wdzięczny za tę kradzież. Pewnie gdyby nie ona...
– Tego nawet ja nie wiem, maleńki – przerwał mu Tony, zaskakując tym samego siebie. Rogers podniósł na niego spojrzenie pełnych nadziei, błagając bez słów, by mówił dalej, by mamił go słodkimi kłamstwami, na których dnie pobrzmiewa najszczersza prawda. – Zazwyczaj rzeczywiście nie próbuję kontaktować się z kochankami na jedną noc. Ale i oni nieczęsto zostawiają mi swój numer.
– Zadzwoniłbyś?
– Nie mam pojęcia. – Westchnął. – Pewnie nie. I z wyjątkowym okrucieństwem utwierdzałbym się w przekonaniu, że i tak nic by z tego nie wyszło.
– W takim razie będę musiał... – Steve zamilkł, uciszony przez dzwoniący telefon. Ze zmarszczonymi brwiami zerknął na wyświetlacz, po czym rzucił: – Zaraz wrócę – i wyszedł.
Gdy tylko za Stevem zamknęły się drzwi sypialni, Carol spoważniała i przypuściła na Tony'ego pierwszy atak. W pewnym sensie był na to przygotowany, na oskarżenia (jak najbardziej uzasadnione) i ostrzeżenia (również nie bezpodstawne). Nie spodziewał się jednak takiej zaciętości.
– Tony, bo mogę mówić ci po imieniu, prawda? – zapytała z chłodem, który gryzł się z jej ciepłym usposobieniem.
– Oczywiście.
– Jakie masz wobec niego plany, Tony?
Zacisnął mocniej dłonie na notesie. Jakie miał plany? Co właściwie planował, przychodząc tutaj? Spojrzał kątem oka na butelkę drogiego czerwonego wina. Czy to była tylko kolejna faza uwodzenia, czy może...
– Chcę go.
Powiedział to? Naprawdę to powiedział? Zamknął oczy i przełknął, licząc na to, że ślina choć odrobinę złagodzi pieczenie gardła, przez które przeszło coś tak żałosnego. A jednocześnie uświadomił sobie, że to prawda. Chciał go. Jak mógłby nie chcieć? I nie chodziło już wyłącznie o fizyczną doskonałość Rogersa. Nie. Chodziło o jego uśmiech, ciepło jego ciała, gdy leżał tuż obok, o jego obecność w pokoju obok, gdy Stark ślęczał nad kolejnym projektem.
– Więc czemu go zostawiłeś? – warknęła Carol. – Cholera, Tony, myślałam, że bawisz się nim jakaś bezczelna flądra, a okazuje się, że...
– Że miałaś rację. – Zaśmiał się gorzko. – Związki mi nie wychodzą, Carol. Właśnie dlatego sobie na nie nie pozwalam.
– Ale jesteś tu. Z jakiegoś powodu przyszedłeś.
– Nie chcę być sam. I nie umiem być z kimś. Jeśli zamierzasz zagrozić, że zrobisz mi z dupy jesień średniowiecza, gdybym tylko spróbował go skrzywdzić, nie krępuj się. Ale nie jestem w stanie obiecać, że tego nie zrobię. Zbyt dobrze siebie znam. To nie wyjdzie.
– Czemu w takim razie w ogóle próbujesz?
– Carol, na pewno znasz go lepiej ode mnie. Czy wyobrażasz sobie, że ktoś mógłby nie próbować?
Uśmiechnęła się. Trafił w dziesiątkę. Steve był przecież tak nieskazitelnie doskonały, że nawet te drobne skazy na jego życiorysie, które udało się Tony'emu odnaleźć czyniły go jedynie bardziej ludzkim, namacalnym, złudnie bliskim. Był na wyciągnięcie ręki, ale jednocześnie poza zasięgiem. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak Stark. Carol musiała to rozumieć, jeśli znała Rogersa na tyle dobrze, by zostawić pod jego skrzydłami swojego syna.
– Nie jesteś narzeczoną, jakiej mu życzyłam – wyznała uszczypliwie. – Ale nie jestem tu chyba bez winy. Cały czas powtarzałam, że powinien sobie kogoś znaleźć, że musi to zrobić choćby tylko po to, żeby utrzeć nosa swojemu przyjacielowi, z którym mam nieszczęście pracować.
– To tak szczytnego celu rzeczywiście przydałaby się raczej jakaś cnotliwa niewiasta.
– W sumie nie jestem tego taka pewna. Możliwe, że podziała jeszcze lepiej. Jesteś przecież Tonym Starkiem. Ale z drugiej strony... Zawsze zastanawiałam się, czy Steve jest w stu procentach hetero. Wydawał mi się zbyt porządny, zbyt delikatny, jeśli wiesz, co mam na myśli. Tylko nigdy nie pomyślałam, że rzeczywiście może w tym coś na rzeczy.
– Przynajmniej nie uważasz, że to wyłącznie moja wina.
– Dlaczego miałabym tak uważać? – Zaśmiała się szczerze.
– Nie mam pojęcia. Z jakiegoś powodu ludzie lubią oskarżać mnie o różne rzeczy.
– Jedyne, o co zamierzam cię oskarżyć, to zostawienie go bez słowa.
– Napisałem, że jest mi przykro.
– Jestem pewna, że było ci przykro. Co do tego naprawdę nie mam wątpliwości. Ale on potrzebuje czegoś więcej, Tony. Nie powie ci tego wprost, ale jest strasznie zachłanny. Nie szuka kogoś, z kim mógłby po prostu być. Chce kogoś, kogo mógłby mieć.
– Wydawało mi się, że chwilowo wolałby coś mniej zobowiązującego.
– Zaufaj mi, nawet nie zauważysz, gdy założy ci obróżkę i zacznie prowadzać na smyczy.
– Akurat ten pomysł całkiem mi się podoba.
– Czemu mnie to nie dziwi? – Carol przewróciła oczami i znów spoważniała. – Tak czy siak, jeśli zrobisz mu krzywdę, ja zrobię tobie z dupy jesień średniowiecza. Jasne?
– Umowa stoi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top