18.
W ramach rekompensaty za zaniedbanie, wrzucam wyjątkowo długi rozdział ;)
* * *
Nie był z siebie dumny. Ale co innego mógł zrobić? Wbrew temu, co mówił i myślał, jego uczucia do Steve'a okazały się zadziwiająco silne. A przecież bycie tak blisko niego oznaczałoby konieczność zmierzenia się ze śmiercią kobiety, której nawet nie znał, o której wiedział tylko tyle, że najprawdopodobniej była chodzącą doskonałością.
Nie ważne, co Steve uważał na ten temat. Mógł zarzekać się, że nie będzie ich porównywał, że nie szuka nikogo na zastępstwo swojej ukochanej. Tony wiedział, że uniknięcie jednego i drugiego będzie po prostu niemożliwe. Wiedział też, że w pewnym momencie kwestia jego uzależnień i wahań nastrojów stanie się poważnym problemem. Zawsze tak było. Za każdym razem, gdy potencjalny związek docierał do pewnego etapu, okazywało się, że Tony zbyt wielką wagę przykładał do seksu, zbyt dużo pił, za często chował się w warsztacie. Wprawdzie Steve twierdził, że nie zamierzał go zmieniać, ale na ile Tony mógł mu ufać?
Dlatego właśnie wymknął się o świcie, zostawiając po sobie tylko małą karteczkę z napisanym pospiesznie „Przepraszam".
Nie zamierzał nic tłumaczyć. Jeśli Steve uważał, że jest w stanie go zaakceptować, oto jego pierwsza próba.
Brzmiało to wyjątkowo podle, ale to wcale nie tak, że Tony nie czuł potrzeby, by do niego zadzwonić, tak po prostu, żeby usłyszeć jego ciepły, nieco zachrypnięty głos. Doszedł jednak do wniosku, że im szybciej sprawdzi Rogersa, tym lepiej przetrwa potencjalne rozczarowanie.
– Tony, nie mam pojęcia, czy to, co robisz, jest wyjątkowo dojrzałe, czy wyjątkowo głupie – westchnęła Pepper, odbierając teczkę z gotowym projektem.
– Sam chciałbym to wiedzieć – westchnął Tony. Potarł nasadę nosa w miejscu, gdzie wcześniej uciskały go gogle.
Unikając spojrzenia Pepper, przyjrzał się swemu małemu dziełu. Procesor z pewnością nie wyglądał tak dobrze, jak gdyby zrobili go pracownicy Stark Industries w specjalnie do tego przeznaczonej pracowni. Tony wolał jednak niektóre rzeczy robić własnoręcznie i tak też było w tym przypadku. Dzięki temu mógł do woli eksperymentować nad maleńkim cackiem, zanim w końcu uzna, że jest dość dobre, by przekazać je dalej.
– Problem polega na tym, że to już drugi tydzień, Tony. Rozumiem, że chcesz go trochę ostudzić, ale jeśli przesadzisz...
– Natasha prosiła cię o interwencję?
– Jest odrobinę zaniepokojona.
– Dziękuję za troskę.
– Nie o ciebie, Tony.
Stark westchnął i w końcu spojrzał na swoją asystentkę. Przyglądała mu się uważnie, bardzo analitycznie, zupełnie jakby był rozwielitką miotającą się pod mikroskopem, majtającą zawzięcie wszystkimi wypustkami swego kruchego ciałka. Jak miał jej wyjaśnić, dlaczego wciąż nie skontaktował się z Rogersem?
– Pepper, nie zastanawiałaś się może, jak to możliwe, że Steve nikogo nie ma? – zapytał całkowicie poważnie.
– Może po prostu czeka na kogoś wyjątkowego?
– Nie, Pepper. On już miał kogoś wyjątkowego.
– Wiesz, to dość oczywiste, że mężczyzna w jego wieku ma na koncie jakieś doświadczenie w związkach.
– Doświadczenie? Pep, jego narzeczona umarła tuż przed ślubem. To nie jest „jakieś doświadczenie". To gigantyczna skaza na życiorysie, z którą musiałbym mierzyć się dzień w dzień.
– A on musiałby radzić sobie z twoimi skazami. To chyba uczciwy układ, nie sądzisz?
– Każda moja wada pogłębiałaby jego skazę.
– Może woli twoje wady niż samotność i rozpamiętywanie przeszłości?
– Nie mogę tak po prostu wejść w czyjeś życie, Pepper. Nie, kiedy jest w nim pełno syfu. Nie, kiedy sam mogę przynieść tylko jeszcze większy zamęt.
– Czy nie na tym właśnie polega budowanie związku?
Miała rację, oczywiście, że miała. Nie mógł jej tego powiedzieć, bo przyznałby się pośrednio do błędu. Poza tym i tak wiedziała, że ma rację. Nie mógł aż tak jej rozpieszczać, bo jeszcze popadłaby w samozachwyt, a to przecież była wyłącznie jego domena.
– Przyszłaś tylko po to, żeby leczyć moje życie miłosne, czy może kryje się za tym coś jeszcze?
– Hope czeka na ciebie w salonie. Razem z nią przyszło dwóch... – Pepper urwała, zmarszczyła brwi i wzruszyła ramionami. – Z resztą, sam się przekonasz. Chcą zobaczyć sejf.
– Sejf? Nie oglądali go już wystarczająco długo?
– Mnie nie pytaj.
– Myślałem, że wiesz wszystko.
– Niezmiernie mi przykro, że cię rozczarowałam.
Tony posłał jej szelmowski uśmiech, po czym rzucił okiem na to, w co był ubrany. Czarny podkoszulek i znoszone dresowe spodnie nie wyglądały wprawdzie wystarczająco reprezentacyjnie, by spotkać się z kimkolwiek. Ale z drugiej strony, Pepper na pewno zwróciłaby mu uwagę, gdyby jego ubranie było problemem.
– Nie każmy im czekać – stwierdził, zadziwiająco pokornie jak na siebie i ruszył w stronę schodów prowadzących prosto do salonu. Może po prostu cieszył się na myśl o spotkaniu z Hope?
Panna van Dyne rzeczywiście nie była sama. Wraz z nią w pokoju czekało dwóch mężczyzn.
Jeden, choć w cywilu, nikogo by nie przekonał, że nie był wojskowym. Coś w kroju jego kurtki ze sztucznej skóry, coś w sposobie w jaki trzymał szklankę z wodą (wodą!), nawet coś w sznurowaniu butów – wszystko to zdawało się szeptem zdradzać to, co tak usilnie próbował ukryć. Co jakiś czas nerwowo przejeżdżał dłonią po ogolonej niemal na łyso głowie, zapewne zastanawiając się, czy pokrywający ją czarny meszek nie nadaje się już do ścięcia.
Drugi wydawał się mocno zakłopotany i zarazem mocno nie na miejscu. Próbował pić herbatę z kubka z logiem Stark Industries, ale przez podskakującą wbrew jego woli nogę miał z tym poważne problemy. Jego wzrok nerwowo przemykał po półkach, regałach, wazach i rozstawionych tu i ówdzie ozdobach. A błyskawicznie potem wracał do Hope.
– Tony! Już się bałam, że do mnie nie przyjdziesz – zawołała van Dyne, uśmiechając się szeroko na jego widok. Odstawiła na stolik kieliszek z niedopitym martini i podeszła do Starka. Początkowo chyba zamierzała go uściskać, ale najwyraźniej rozmyśliła się, widząc, w jakim był stanie.
– Co słychać, Hope?
– U mnie? Jak zwykle. Lepiej chwal się, co u ciebie. Wiesz, pewna mała pszczółka powiedziała mi, że albo znalazłeś sobie nowy nocny klub, albo znów wziąłeś kogoś na wyłączność. I byłaby bardzo wdzięczna, gdyby udało mi się odkryć prawdę.
Tony przewrócił oczami. Po części dlatego, że Hope najprawdopodobniej doskonale wiedziała, co się działo. Fakt, że swoich zaprzyjaźnionych łowców sensacji nazywała „pszczółkami" nie był tu również bez znaczenia.
– Lepiej pochwal się, kim są twoi znajomi – sarknął Stark, przenosząc spojrzenie na pozostałych gości.
– Sam Wilson – odparł ciemnoskóry żołnierz, wstając i podchodząc do Tony'ego. Zawahał się chwilę, po czym wyciągnął do niego dłoń, którą Stark bez ociągania uścisnął. – Porucznik Rhodes przeprasza, że nie mógł przyjść.
– Za bardzo się o mnie martwi. Jestem przecież dorosły. Sam potrafię o siebie zadbać.
– W to nie wątpię, panie Stark, ale...
– Wystarczy „Tony".
– Tony. – Wilson uśmiechnął się niepewnie powtarzając jego imię. – Jestem pewien, że porucznik Rhodes nie to miał na myśli. Chodzi raczej o tego tutaj – westchnął i skinął głową w stronę wciąż siedzącego na sofie zestresowanego mężczyzny.
– Ej, przecież mieliśmy umowę!
– Na nic się z tobą nie umawiałem, Lang.
– Specjalnie cię przysłali, prawda? Bo mnie nie lubisz.
– Pozwól, że rozwieję twoje wątpliwości. Poza Rogersem nikt cię nie lubi.
Lang zrobił smutną minę, czym udało mu się jedynie wywołać cichy śmiech Hope.
– Co przeskrobał? – zapytał Tony, zastanawiając się, jakie dzieło sztuki trzeba byłoby zdewastować, aby podpaść Steve'owi.
– Scott Lang jest włamywaczem i złodziejem – wyjaśniła van Dyne.
– Już nie jestem!
– Ach, taki specjalista od sejfów. – Tony zaśmiał się. – Ciekawe podejście. Zmiana punktu widzenia aż tak pomaga?
– Nie zawsze – odparł Lang, chyba godząc się ze swoją rolą. Nie wyglądał jednak na specjalnie zadowolonego z tego powodu. Pełnym żałości wzrokiem zahaczył o Hope, po czym otrząsnął się i tak szybko stał się profesjonalnym włamywaczem, że Stark omal nie zagwizdał z uznania. – Ale czasem może zmienić wszystko. Nie bez powodu hakerzy zatrudniani są do produkcji systemów antywirusowych. Ktoś, kto chce coś ukryć, nigdy nie będzie w stanie całkowicie przyjąć perspektywy tego, kto chce coś odkryć. Do tego dochodzą jeszcze pewne... znajomości.
– Nie sugerujesz chyba, że będziesz próbował poznać włamywacza po sposobie włamania – zaśmiał się Tony. Coś takiego pasowałoby raczej do filmów szpiegowskich klasy B, nieudolnie próbujących doścignąć historie o Bondzie.
– Poznać złodzieja? Nie. To byłoby bardzo trudne. – Scott również się zaśmiał. – Ale niektórych być może uda mi się wykluczyć.
Stark zmrużył oczy i po chwili kiwnął głową. Coś było w tym na rzeczy. Sam pewnie też dałby radę dokonać czegoś podobnego z projektami swoich branżowych konkurentów. Poza tym, jeśli miało to jakkolwiek przybliżyć ich do pochwycenia złodzieja i jego zleceniodawcy – gotów był dać Langowi szansę.
– W takim razie zapraszam do mojego gabinetu – oznajmił z krzywym uśmiechem i skinął ręką na byłego włamywacza.
– Tony, chyba nie wierzysz, że to możliwe – westchnęła Pepper, ruszając zaraz za nim.
– Pepper, niby czemu miałby kłamać? – zaśmiał się. – To w końcu fachowiec. Na pewno zna się na rzeczy. No i znajomy Rhodey'ego będzie cały czas patrzył mu na ręce. Prawda, Sam?
– Po to tu jestem.
– Żeby pilnować wszystkich, którzy mogą sprawić Rogersowi kłopoty? – prychnął Lang, zapewne zupełnie nieświadomie wzbudzając tym u Tony'ego falę wyrzutów sumienia. Nie mógł przecież wiedzieć o nim i o Stevie. Nie. Nie mógł. Rogers na pewno nie zamierzał się tym nikomu chwalić. Chociaż z drugiej strony...
– Płaci mi za to ekstra.
– Naprawdę?
– Nie.
Stark przegnał złośliwe myśli, zupełnie zignorował domyślny uśmieszek Hope i wpuścił wszystkich do swojego gabinetu.
– Sejf jest za obrazem – rzucił w stronę Scotta.
– Trudno o bardziej oczywiste miejsce.
– Nawet nie próbowałem wymyślać czegoś odkrywczego.
– Jest aż tak dobry?
– Tak mi się wydawało. Teraz... – Wzruszył ramionami.
Lang pokiwał głową i zabrał się do pracy. Dokładnie przyjrzał się przebarwieniom i pęknięciom na płótnie. Potem powoli odchylił ramę i pokiwał głową z uznaniem. Teraz sejf był otwarty, nie istniał już przecież żaden powód, by go zamykać. Dzięki temu włamywacz mógł do woli oglądać każde z zabezpieczeń, zarówno z zewnątrz, jak i od środka. Zajęło mu to w sumie piętnaście minut. Gdy skończył, odwrócił się do Starka z roziskrzonymi oczami.
– Czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałem – wymamrotał z głupawym uśmiechem, szybko jednak doprowadził się do porządku i dodał rzeczowo: – Jestem pod wrażeniem, panie Stark. Ktokolwiek się tu włamał, był nie tylko profesjonalistą, ale i miał pomoc z wewnątrz.
– Jesteś kolejną osobą, która to sugeruje – westchnął Tony, zupełnie ignorując fakt, że Lang zwrócił się do niego tak, jak wszyscy kiedyś zwracali się do jego ojca. Teraz nie miało to zresztą większego znaczenia. Spojrzał na włamywacza, licząc na to, że ten cofnie swoje słowa.
– Przykro mi – wyszeptał Lang, pojmując, co dręczyło Tony'ego. – To nie jest sugestia. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
– Będziesz w stanie zawęzić naszą listę, Scott? – zapytała Hope, jakby nie przejmując się zachowaniem Starka. Mówiąc to jednak podeszła do przyjaciela i dyskretnie zacisnęła dłoń na jego ramieniu, chcąc przynajmniej w ten sposób dodać mu otuchy.
– Tak, panno van Dyne.
– Doskonale. W takim razie nie będziemy ci już przeszkadzać, Tony. – To powiedziawszy pochyliła się nad jego uchem i szepnęła z nieskrywaną troską: – Nie mam pojęcia, ile prawdy tkwi w plotkach o twoim związku, ale wolałabym, żebyś nie zostawał teraz sam.
– Myślisz, że ktoś mógłby próbować...
– Myślę, że ty mógłbyś próbować zrobić sobie krzywdę. I nie mów, że nie, bo w to nie uwierzę. Za długo się znamy, Tony.
– Zdecydowanie zbyt długo, Hope. – Zaśmiał się, gdy musnęła miękkimi ustami jego policzek.
– Naprawdę, Tony. Umyj się i jedź. Nie siedź tu sam.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Van Dyne pożegnała się jeszcze z Pepper i wyszła razem z Samem i Scottem. Spojrzenie, które Sam rzucił Tony'emu na odchodnym, kazało Starkowi jeszcze raz zastanowić się nad tym, jak daleko rozeszły się wieści o nim i Rogersie. Steve nie wydawał się raczej typem plotkarza, ale jeśli podchodził do ich związku tak poważnie, jak sugerował, to chyba nic dziwnego, że powiedział swoim znajomym.
Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top