17.

Gdy Steve zaczął sobie smacznie pochrapywać, ledwie dochodziła dziewiętnasta. Było to zdecydowanie zbyt wcześnie dla Tony'ego, by również położyć się spać, nie wspominając już o tym, że w ogóle nie był zmęczony. Owszem, Rogers wyglądał wyjątkowo uroczo i umoszczenie się na sofie tuż obok niego byłoby z pewnością bardzo przyjemne, ale organizm Starka po prostu tak nie działał. Mówienie o nowych projektach tylko dodatkowo go nakręciło, a skoro akurat miał chwilę wolnego...

... nic nie stało na przeszkodzie, by spędził ją, dopracowując algorytmy reaktorów.

Najostrożniej jak tylko potrafił wydostał się spod Rogersa i przeszedł do kuchni. Tam dał się do reszty ponieść swojej wyobraźni. Czas odmierzał nie minutami, ale filiżankami kawy, do której dolewał sobie szczodrze whisky. Butelkę tego cudownego trunku znalazł schowaną w szafce razem z innymi alkoholami, zadziwiająco nielicznymi, i doszedł do wniosku, że wolno mu się poczęstować. W najgorszym wypadku po prostu będzie musiał odkupić to, co wypił i bardzo ładnie przeprosić za swoje potrzeby w zakresie napojów wysokoprocentowych oraz kofeiny.

– Tony?

Podniósł wzrok i spojrzał na Steve'a. Dopiero co obudzony Steve wyglądał niemal równie cudownie, co Steve śpiący. Włosy miał w doskonałym nieładzie, a rękę wepchniętą pod podciągniętą koszulkę w celu podrapania się po również doskonałym sześciopaku.

– Hej, maleńki – odparł, ledwie mogąc cokolwiek powiedzieć przez szeroki uśmiech, w jakim rozciągnęły mu się usta.

– Jest druga w nocy.

– Tak szybko?

– Szybko? Jestem raczej zdziwiony, że w ogóle postanowiłeś zostać.

– Myślałem, że tego chcesz.

– Czasem sam nie mam pojęcia, czego chcę – westchnął Steve i podszedł do Tony'ego. Delikatnie ujął jego twarz w dłonie i nieśmiało pocałował. Choć trwało to zaledwie ułamek sekundy, wystarczyło w zupełności, by zdążył wyczuć smak alkoholu. – Gdzie znalazłeś... – zaczął, po czym zamilkł, gdy jego wzrok padł na butelkę whisky. Zbladł.

– Mam nadzieję, że to nie był jakiś ważny rocznik. – Tony spróbował obrócić wszystko w żart, ale błyskawicznie zorientował się, w jaki nastrój Steve właśnie wpadł. – Steve, ja...

– Nie, Tony. Nic się nie stało. To tylko whisky.

Przysunął sobie krzesło i dosiadł się do Starka. Bał się mu spojrzeć w oczy, ale bardzo stanowczo chwycił jego dłoń. Tony nie zamierzał go ponaglać. Nie był nawet pewien, czy w ogóle chciał, żeby Steve cokolwiek wyjaśniał. Owszem, martwił się o niego i coś aż skręcało się w nim z bólu, gdy tylko widział, jak z cudownych niebieskich oczu ulatywały życie i ciepło. Ale odpowiedzi te mogły mu się bardzo nie spodobać. Mogły szarpnąć tą struną, która wydawała z siebie tylko jeden dźwięk: uciekaj. A Tony, nie chciał, tak bardzo nie chciał...

– Nie mam pojęcia, ile mogę ci powiedzieć – zaczął w końcu Steve, uśmiechając się przy tym smutno. – Z jednej strony wiele z tego, co chciałbym powiedzieć, jest ściśle tajne. Z drugiej... Nie chcę, żebyś pomyślał, że cię do czegoś zmuszam, Tony.

– Bardzo nie lubię, jak się mnie do czegoś zmusza – bąknął Stark, dochodząc do wniosku, że koniecznie musi zapełnić odpowiedzią ciszę, która wypełniła kuchnię, choćby nawet miała to być odpowiedź najgłupsza z możliwych.

Steve zaśmiał się cicho.

– Tak właśnie myślałem.

– No więc? – Cholera, miał go przecież nie ponaglać.

– Tę whisky Peggy przywiozła z Anglii, od swojej siostry. Odkładaliśmy ją na specjalną okazję, ale... – Steve zawiesił głos, a Tony miał wrażenie, że wnętrzności zwijają mu się jak łańcuchy choinkowych lampek. – Cieszę się, że ją otworzyłeś.

Rogers poderwał się z niespodziewanym entuzjazmem i sięgnął po szklankę. Nalał sobie odrobinę i wypił jednym haustem. Skrzywił się przy tym bardzo jednoznacznie. Cóż, najwyraźniej ktoś tutaj nie był przyzwyczajony do picia alkoholu.

– Steve, nie musisz się zmuszać – zaoponował Tony. Zachowanie Steve'a co najmniej go zaniepokoiło. – Ja na pewno niczego podobnego nie będę od ciebie wymagał.

– Niczego podobnego, czyli czego? – Rogers zaśmiał się, ale w jego oczach wciąż dominował rozpaczliwy smutek.

– To tego, żebyś radził sobie z rzeczami, na które nie jesteś gotowy.

– Jestem gotowy.

– Steve...

– Muszę, Tony. Muszę w końcu wziąć się w garść i zacząć żyć. Nie może być tak, że głupia butelka whisky zupełnie wyprowadza mnie z równowagi.

– Do jasnej cholery, Steve! – Stark naprawdę nie zamierzał na niego krzyczeć, ale emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Zbyt bardzo Steve przypominał mu jego samego, gdy musiał zmierzyć się ze śmiercią matki i alkoholizmem ojca. – Wszyscy mamy jakieś plamy na życiorysie. Chcesz radzić sobie z nimi sam? Jasne, nie ma sprawy. Jeśli uważasz, że tak będzie dla ciebie lepiej. Ale nie stawiaj mnie w takiej sytuacji. Nie każ mi na to patrzeć, nie dając jednocześnie żadnej szansy, żeby ci pomóc.

Steve patrzył na niego przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Powoli odstawił pustą szklankę.

– Nie ma nic złego w tym, że sobie z czymś nie radzisz – spróbował jeszcze raz Tony, po czym potrząsnął głową. – Jestem chyba ostatnią osobą, która powinna ci to mówić. Serio, gdyby Pepper albo Rhodey się o tym dowiedzieli, pewnie podjęliby bardzo realną próbę ukręcenia mi głowy.

– Dlaczego? – W nieśmiałym uśmiechu Steve'a dało się dostrzec nie tylko zachętę, ale i prośbę o wybaczenie.

– Sam mam z tym problem. Zamykam się w warsztacie i zupełnie tracę kontakt z rzeczywistością. I to zdecydowanie częściej, niż bym chciał. Gdyby nie Rhodey, Pepper i wujek Obi...

– Możemy odłożyć tę rozmowę na kiedy indziej?

– Jednak nie jesteś gotowy?

– Nie wiem. Teraz chciałbym po prostu... – Wzruszył ramionami i wyciągnął dłonie w stronę Tony'ego.

Nie musiał wysyłać dodatkowych sygnałów. Tony podniósł się błyskawicznie i przytulił do niego z całej siły. Za każdym razem, gdy zatapiał się w jego uścisku, był tak samo pod wrażeniem dopasowania ich ciał. Owszem, uwielbiał bliskość przystojnych mężczyzn i pięknych kobiet, ale w tym przypadku chodziło o coś więcej. Tony'emu zdawało się, że byli dla siebie stworzeni, przynajmniej w aspekcie fizycznym. Na nowo zachwycony tym odkryciem wtulił nos we wgłębienie pomiędzy szyją a barkiem Rogersa i zaciągnął się jego zapachem. Westchnął cicho, czując, że Steve robi dokładnie to samo.

– Powinieneś się umyć – szepnął mu przekornie na ucho.

– To była chyba najmniej romantyczna rzecz, jaką tylko mogłeś powiedzieć.

– Nie mogę mówić ci samych romantycznych rzeczy, maleńki. Muszę dbać o moją reputację.

– Tony... – zaczął Steve i odchylił się nieco, by odnaleźć spojrzeniem oczy Starka. – Gdy mówiłem o twojej reputacji...

– Steve, skarbie, znam moją reputację – sarknął Stark. – Owszem, puszczam się. Byłoby szczytem idiotyzmu z mojej strony, gdybym obraził się za wytknięcie tak oczywistego faktu.

– Mimo wszystko, było to wyjątkowo podłe.

– Wiesz, mam kilka pomysłów, jak możesz mi to zrekompensować.

Sugestia była dość oczywista i Steve od razu ją załapał. W jego czach błysnęło podniecenie, ale smutny uśmiech mógł oznaczać tylko jedno. To nie był odpowiedni moment. Tony westchnął. Było mu niezmiernie przykro, że jego zaloty zostały odrzucone tak bezceremonialnie, ale z drugiej strony... Wychylił się w stronę Steve'a i pocałował go z całą czułością, jaką tylko dysponował. Steve nie stawiał większego oporu. Przeciwnie, na nowo przylgnął do Tony'ego, rozpaczliwie spragniony bliskości.

– Powinniśmy iść spać, Tony – szepnął zdyszany, niechętnie przerwawszy pocałunek. – Jutro powinieneś być w pracy...

– Maleńki, moja praca zaczyna się wtedy, kiedy ją zacznę – zaśmiał się Tony. Widząc, że wciąż mocno zaspany, a teraz jeszcze dodatkowo odrobinkę pijany, agent FBI niewiele z tego rozumie, dodał: – Sam wyznaczam sobie godziny pracy. Moje zadanie polega na dostarczaniu nowych projektów. Niczego więcej ode mnie nie oczekują. O ile nie ma zebrań, nie muszę nawet pokazywać się w siedzibie głównej firmy. Fakt, że jestem synem założyciela i mam większość udziałów też trochę pomaga.

– Czy to już biurokracja, czy jeszcze nie? Wybacz, ale mój mózg bardzo ciężko ją znosi.

Tony parsknął śmiechem.

– Nie tylko twój. Sam też wolę zostawiać wszystko w rękach Pepper. Mam rozumieć, że jesteś z tych, co wolą działać niż myśleć?

– Nie do końca. Po prostu wychodzę z założenia, że czasem działanie daje lepsze efekty. – To powiedziawszy, bezceremonialnie złapał Tony'ego, wziął go na ręce i zaniósł go w stronę sypialni.

Uwadze Tony'ego nie umknęło bynajmniej, że Steve zawahał się przed drzwiami. Trwało to wprawdzie tylko kilka chwil, ale w ich sytuacji miało charakter bardzo symboliczny. Stark nie musiał pytać Rogersa, by wiedzieć, że miejsce to było w pewnym sensie świątynią jego poprzedniego związku. A teraz mieli ją zbezcześcić, i to nawet nie jakimś wyrafinowanym świntuszeniem. Wystarczyło, że obaj tam wejdą.

Steve otworzył drzwi i wniósł Tony'ego do środka.

Było jeszcze gorzej, niż Stark przypuszczał.

Nienawidził przywiązania, samej koncepcji zniewolenia przez uczucie do drugiego człowieka. Bał się każdego przejawu wzajemnej przynależności, choć zarazem mimowolnie szukał kogoś, kogo mógłby obdarzyć uczuciem. Sam też nie pozwalał sobie na jakikolwiek przejaw słabości – bo właśnie jako słabość ojciec kazał mu to widzieć – i nawet trzymanie na wierzchu zdjęć bliskich uważał za absurd. Nie żeby nie posiadał ich wcale. Ale nie mógł przecież afiszować się tym, że w maleńkiej skrzyneczce pod łóżkiem chował zdjęcia matki, Jarvisa, Pepper i Rhodey'ego.

Widział jednak jak zachowanie Rogersa drastycznie zmieniało się, gdy tylko pomyślał o byłej, dlatego właśnie Tony przygotował się na zmierzenie z siedliskiem tego zła. Zdjęcia, pamiątki znad oceanu, zegarek otrzymany w prezencie na rocznicę – czemu miałby sobie z tym nie poradzić?

Zupełnie nie spodziewał się gigantycznej tablicy korkowej aż ciężkiej od szkiców oraz leżących na komodzie obrączek. Cholera, czy to obok to mógł być pierścionek zaręczynowy? Nie, nie, nie, to było za wiele. Zaczął się nerwowo wiercić, próbując oswobodzić się z uścisku Steve'a.

– Puść mnie, do jasnej...!

– Nie.

– Steve, do cholery!

Była piękna, tak cholernie piękna! Z jednej strony bardzo delikatna, zwłaszcza w zestawieniu ze Stevem, ale z drugiej strony promieniowała wewnętrzną siłą i dziwną pewnością siebie. Uśmiechała się szeroko z licznych szkiców, na innych patrzyła gdzieś w dal swoimi wielkimi oczami, zamyślona i spokojna. O co miała się martwić, skoro Steve był na wyciągnięcie ręki?

Kurwa mać! Tony wcale mnie musiał się wysilać, by wyobrazić ich sobie razem, trzymających się za ręce, z dzieckiem gaworzącym w wózeczku i...

Jego spojrzenie niespodziewanie padło na inny rysunek. Myśli genialnego miliardera momentalnie stanęły w miejscu. Nie dlatego, że nie poznał sam siebie, ale dlatego, że w ogóle nie spodziewał się tam zobaczyć. Na bardzo sumiennie wykonanym szkicu leżał w swoim łóżku, na brzuchu, tylko częściowo przykryty kołdrą, z plecami poznaczonymi delikatnym szlakiem malinek.

Steve skorzystał z chwilowego spokoju Tony'ego i położył go na łóżku.

– Masz niezłe oko do szczegółów – zauważył Stark po dłuższej chwili, przenosząc spojrzenie na sufit.

Steve usiadł tuż obok niego. Wyraźnie bał się go dotknąć i zarazem rozpaczliwie tego pragnął. Ograniczał się jednak do błądzenia tęsknym spojrzeniem po twarzy Tony'ego, za co Tony był mu bardzo wdzięczny.

– Dzięki.

– Nie to chciałem usłyszeć.

– Tony, ja...

– Steve, musisz mi powiedzieć przynajmniej...

– Nie mogę.

– Jeśli tego nie zrobisz, będę musiał odejść. Wiesz o tym doskonale.

– Jeśli powiem, też odejdziesz.

– Więc co ci szkodzi?

– Nie chcę, żebyś odchodził.

Powiedział to tak żałośnie, że Tony postanowił w końcu zlitować się nad Stevem i spojrzał na niego. Wydawał się naprawdę zaniepokojony. Biedactwo, tkwił między młotem a kowadłem i zupełnie nie wiedział, co powinien zrobić. Co takiego mogło się stać, że teraz aż tak bał się o tym mówić? Tony wiedział doskonale, że istniały tysiące rzeczy, do których sam nie zamierzał się jeszcze przyznawać, ale z drugiej strony nie zamierzał też robić z tego wielkiej tajemnicy.

– Maleńki, nie tylko ty przeszedłeś w życiu przez niezłe gówno. Cokolwiek się stało...

– Ona nie żyje, Tony.

Stark nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć. Rozsypane elementy układanki nagle zaczęły ukazywać obraz. Powoli zaczynał rozumieć zachowanie Rogersa, ale coraz mniej mu się ono podobało. Nie chciał być wyłącznie środkiem do ukojenia bólu po stracie, sposobem na chwilowe zapomnienie czy, co gorsza, próbą radykalnego zerwania z przeszłością. Rzeczywiście miał ochotę wstać z łóżka i wyjść. Wyjść i nie wracać. Miał dość. Był zmęczony, tak cholernie zmęczony...

– Cały czas miała do mnie żal, że ukrywam swoją... orientację – podjął Steve niespodziewanie i tylko tym skłonił Tony'ego do leżenia w bezruchu. Mówił cicho, bardzo cicho, dziwnie nieśmiało, zupełnie jakby nigdy wcześniej nikomu nie zdradził istnienia tej części siebie, ale najwyraźniej postanowił spełnić życzenie Tony'ego najlepiej jak tylko potrafił. – Bała się, że przy niej nie będę szczęśliwy. Zawsze powtarzała: „A co jeśli przez przypadek spotkasz tego jedynego? Porzucisz mnie, a ja będę musiała pozwolić ci odejść". Ale nigdy nie brałem pod uwagę, że naprawdę może do tego dojść. Nawet nie wyobrażałem sobie, że mógłbym żyć bez niej. Chroniła mnie przed koniecznością konfrontacji z wszystkimi, którym nie spodobałaby się moja odmienność.

– Odniosłem wrażenie, że twoi znajomi z FBI niespecjalnie potępiają takie ekscesy – zauważył Tony nieco zachrypniętym z zakłopotania głosem. Pocieszanie nigdy nie wychodziło mu najlepiej. Czuł jednak, że powinien coś powiedzieć, cokolwiek, byleby Steve przestał martwić się rzeczami, na które zupełnie nie miał wpływu.

– Dopiero od niedawna pracuję dla FBI. Wcześniej byłem w wojsku.

Cóż, to wiele tłumaczyło. Stark jednak wciąż nie potrafił sobie wyobrazić, by ktoś taki jak Steve rzeczywiście potrafił zdecydować się na życie w kłamstwie z osobą, której nigdy nie będzie się w pełni kochać.

– Musiała być wspaniałą kobietą. – Tony naprawdę tak uważał. Co innego miał zresztą myśleć o kobiecie, dla której Steve był gotów zepchnąć na dalszy plan swoją oczywistą słabość do mężczyzn.

– Była cudowna. Mądra, wyrozumiała i silna. Kobietom w wojsku zawsze było ciężko, ale ona nawet się tym nie przejmowała, o ile oczywiście komuś nie przyszło do głowy posłać ją po herbatę albo na ksero.

Steve zaśmiał się, po czym znów spochmurniał. Bardzo wyraźnie nie dawał sobie rady z uczuciami. Nie było w tym nic dziwnego. Wyrzucał właśnie z siebie ogromną ilość emocjonalnego syfu. I tak całkiem nieźle to znosił. Mimo to Tony zaczął odczuwać obrzydliwe wyrzuty sumienia. W końcu gdyby nie jego naleganie, Steve nie musiałby przez to teraz przechodzić. Może kiedyś, może potem, ale nie teraz, o czwartej nad ranem, chociaż wieczór zaczął się tak niewinnie.

– Wiesz, jeśli nie jesteś jeszcze gotowy na nowy związek...

– Tony, minęły trzy lata. Nie mogę wiecznie trzymać się przeszłości. Peggy by tego nie chciała.

– Więc robisz to dla niej?

Rogers poderwał głowę i spojrzał na Tony'ego ze zdziwieniem.

– Nie, oczywiście, że nie – powiedział, ale w jego głosie zabrakło przekonania. – Po prostu chciałem spróbować... – urwał.

– Spróbować z mężczyzną? – sarknął Stark.

– Spróbować z kimś, kto nie bałby się spróbować ze mną – bąknął Steve, czerwieniąc się przy tym z zażenowania. – Peggy zawsze uważała, że powinienem, ale nigdy nie mogłem znaleźć w sobie na to odwagi. Dopiero przy tobie... Nigdy w całym swoim życiu nie zrobiłem czegoś tak spontanicznego i głupiego.

– Może to przez ten kostium?

– Teraz go na sobie nie mam.

– Więc uważasz, że rozmawianie ze mną jest głupie?

– Jesteś Tonym Starkiem. Jakoś trudno mi uwierzyć, że ktokolwiek spojrzy przychylnie na twój związek ze zwykłym agentem FBI.

– Rhodey i Pepper wydają się całkiem zadowoleni z takiego obrotu spraw. Zdanie innych niespecjalnie mnie obchodzi.

Steve uśmiechnął się. Tym razem była to całkiem udana próba, nie żadne udawane półgrymasy, tylko prawdziwy ciepły uśmiech. Ostrożnie, bardzo powoli, położył się obok Tony'ego, dopasował swoje ciało do jego ciała, nieśmiało położył dłoń na jego brzuchu, wtulił nos w policzek kochanka. Tony westchnął mimowolnie. Cholera. Jak niby inaczej miał zareagować? Steve był młody, seksowny i koszmarnie uroczy.

– Dziękuję.

– Jeszcze nie masz za co dziękować, maleńki.

– To nie tak. Nie spodziewam się, że nagle przestaniesz być sobą i zaczniesz robić dziwne rzeczy.

– Dziwne rzeczy? Na przykład?

– Na przykład przyjąłbyś moje zaproszenie na Wigilię.

– Więc mnie nie zapraszasz?

– Nie. Ale nie będę zły, jeśli znowu wpadniesz bez ostrzeżenia.

– Uważaj, maleńki, bo jeszcze się w tobie zakocham.

– Wcale tego nie planowałem – szepnął Steve, po czym ziewnął przeciągle. Wtulił się tak mocno, że Tony musiał się nieźle napracować, aby skłonić go do przesunięcia się na tyle, by mógł wyciągnąć spod nich kołdrę i przykryć oboje.

Niby niewiele, ale zapewne nigdy w całym swoim życiu nie zrobił nic równie czułego. Zastanawiał się nad tym jeszcze długo, wsłuchany najpierw w miarowy oddech Steve'a, potem w jego ciche pochrapywanie. Być może chodziło właśnie o to, że było to tak niewiele. Ot, zupełnie drobny gest. Ale ta myśl, że Steve, teraz tak cudownie ciepły, mógłby zacząć marznąć, okazała się na tyle silna, by wymusić na Tonym działanie – i to go przeraziło.

Właśnie uświadomił sobie, że mogło być dla niego już za późno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top