15.
Ani trochę się nie przechwalał, gdy mówił Pepper, że szło mu świetnie. Praca rzeczywiście aż paliła się mu w rękach. Pisał program za programem, istniejące uzupełniał o genialne aktualizacje, obmyślał nowe zastosowania dla swoich reaktorów, a w międzyczasie napisał też grę na telefony, z której cały dochód miał zostać przeznaczony na leczenie dzieci z białaczką. Cholera, dawno nie czuł się tak świetnie.
A chociaż bardzo długo wmawiał sobie, że nie miało to absolutnie nic wspólnego ze Stevem, znaczące spojrzenia Pepper kazały mu w końcu zmierzyć się z prawdą.
Chodziło o Steve'a. Oczywiście, że chodziło o niego. Z jakiegoś absurdalnego powodu Tony podświadomie założył, że powinien czymś zaimponować facetowi, którego przeleciał tylko dlatego, że świetnie wyglądał w kostiumie superbohatera. Choć brzmiało to wyjątkowo żałośnie, Tony nie miał z tym większego problemu. Przeciwnie. Gdy tylko pogodził się z faktami, cieszył się jak głupi do sera na samą myśl o przystojnym agencie FBI.
I czekał.
Czekał na odpowiedni moment, na pretekst, szansę, by znów się z nim spotkać.
– Tony, czy on z tobą tak na poważnie? – zapytał bezceremonialnie Rhodey, wchodząc do warsztatu.
Stark poderwał się i odwrócił, by spojrzeć na przyjaciela. Już miał mu odpyskować, sarknąć cokolwiek, jak to często mu się zdarzało, w ostatniej chwili ugryzł się jednak w język.
Rhodey wyglądał okropnie. Oczy nabiegły mu krwią, a czekoladowa skóra jakby poszarzała. Kolana wyraźnie mu drżały i Tony zaczął się poważnie obawiać, że jego przyjaciel lada moment straci równowagę. Przywołał do go siebie gestem i bez pytania podał butelkę napoju izotonicznego. Cierpliwie czekał, aż Rhodey weźmie kilka łyków i sam zacznie mówić.
– Kiedy ostatni raz kontaktowałeś się z Rogersem? – spytał wciąż nieco zachrypniętym głosem.
– Tydzień temu – odparł Tony, zgodnie z prawdą. Chwila, chwila. Dlaczego Rhodey miałby pytać o to z takim... Stark poczuł gwałtownie uderzenie adrenaliny. – Coś się stało?
– To jakiś potwór. Nie daje nam żyć.
– Słucham? – Tony parsknął śmiechem. W duchu odetchnął z ulgą. Najwyraźniej Steve miał się na tyle dobrze, by spokojnie niszczyć życia innym. – Wiesz, jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić, ale...
– Ja też. Serio, stary, ja też. – Rhodey przejechał dłonią po twarzy i sam też się zaśmiał. – Przecież jego nawet tam nie ma. Tylko co jakiś czas dzwoni. I wszyscy z jakiegoś dziwnego powodu zdają mu raporty. FBI, część wojskowych, nawet ten psychopata Lehnsherr. Wiedziałem, że ma znajomości i dobrą reputację, ale to jest po prostu jakiś cyrk.
– Wiesz, nadal niewiele z tego rozumiem. Najwyraźniej po prostu wykonuje swoją pracę. Chyba nie ma w tym nic dziwnego. Nie, żebym coś o tym wiedział.
– Pamiętasz co się działo z Pepper przed tymi targami nowoczesnych technologii w Paryżu?
O tak, Tony pamiętał. Nie same targi, nie, te przemknęły gdzieś obok, przesłonięte cudowną mgiełką szampana i chyba czegoś jeszcze trochę mocniejszego. Ale pamiętał, co robiła Pepper. I nie było to ani trochę przyjemne wspomnienie. Wszyscy przechodzili wtedy przez piekło, bo chodziło przecież o potencjalne kontrakty, udziałowców, projekty, sławę i międzynarodowe uznanie. Zdawało się, że Pepper wyczarowała skądś dwa swoje klony i wszystkie trzy opanowały tajemną sztukę bilokacji, a do tego jeszcze wstrzykiwały sobie dożylnie koncentrat z kawy. Dreszcz przebiegł Starkowi po plecach.
– Jest aż tak źle?
– Gorzej. W pewnym sensie. Zastanawiałem się, czy nie robi tego, żeby jakoś ci się przypodobać, zwrócić na siebie uwagę, czy coś. Ale w sumie inni agenci nie wydają się specjalnie zaskoczeni jego zachowaniem, więc może zawsze się tak zachowuje.
– Areszt domowy zapewne tylko wszystko pogarsza – doszedł do wniosku Tony, nie mogąc wciąż uwierzyć, że Steve byłby w stanie kogokolwiek terroryzować.
Przypomniał sobie minę Natashy, gdy zasugerował, że w całej sprawie może chodzić o coś więcej i obecność Rogersa w konkretnym miejscu i konkretnym czasie nie była tak do końca przypadkowa, jak mogłoby się wydawać. Czyżby rzeczywiście nie był to pierwszy raz? Tony nawet nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której agent FBI zostaje zupełnie nieświadomie wykorzystany jako seksowny wabik na genialnego miliardera, tylko po to, by ktoś mógł opróżnić najlepiej zabezpieczony sejf świata. Ale z drugiej strony – co on mógł wiedzieć o ich pracy? Może podobne akcje nie były wcale wymysłem natchnionych twórców, smażących po raz kolejny te same kotlety filmowych idiotyzmów, może zdarzało się to na tyle często, by doprowadzić do stanu wrzenia nawet kogoś tak spokojnego jak Steve.
– Nie mógłbyś z nim pogadać? – poprosił Rhodey, zupełnie jakby zwracał się do najwyższej instancji, jakby Tony był teraz jego ostatnią nadzieją. – Obawiam się, że długo tak nie pociągniemy, a niektórych rzeczy po prostu nie da się przyspieszyć.
– Pewnie, czemu nie. – Tony poniewczasie uświadomił sobie, jak radośnie musiało to zabrzmieć.
Tylko, że to właśnie było to, na co tak rozpaczliwie czekał. Jego pretekst. Doskonałe wytłumaczenie, usprawiedliwienie nagłej i niezapowiedzianej wizyty, o którą gotów byłby błagać choćby i na kolanach, gdyby nie resztki godności osobistej, jakie mu jeszcze zostały. Nie przejmował się nawet tym, że na twarz znów wpełzł mu absurdalnie szeroki uśmiech zadurzonej po uszy dziewczynki. To wcale nie było takie ważne.
Liczył się tylko Steve.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top