13.
Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył w głębi pokoju znajomą sylwetkę. Dłonie zaczęły mu się pocić a język wysechł na wiór. Wciąż mógł uciec. Mógł się odwrócić i wyjść, zanim ktokolwiek zdąży... Cholera. Pepper chwyciła go za łokieć i zawołała ze sztuczną uprzejmością:
– Profesorze Pym! Hope! Jak dobrze, że przyszliście!
Genialny naukowiec i jego jedyna córka w jednej chwili odwrócili się w stronę Tony'ego i jego asystentki. Na szczęście w pomieszczeniu nie było nikogo innego, bo Stark chyba nie zniósłby takiego poniżenia przed członkami zarządu. Gdyby spojrzenie mogło zabijać...!
– Stark! – zawołał Hank Pym i ruszył w stronę Tony'ego niczym Ares gotowy zmieść z powierzchni ziemi kolejnego głupca, który odważył się rzucić mu wyzwanie. On naprawdę miał siedemdziesiąt lat? Ta żądza mordu zadziwiająco go odmładzała.
– Profesorze Pym, to prawdziwy zasz..
Nie zdążył dokończyć, bo otwarta dłoń staruszka osiągnęła prędkość zbliżoną do światła i zderzyła się z policzkiem Tony'ego.
– Ty bezczelny smarkaczu! – huknął Pym i zapewne zaatakowałby ponownie, gdyby Hope nie chwyciła go za rękę.
– Hej, Tony – rzuciła dziewczyna beznamiętnie, ale ze złośliwym uśmiechem igrającym w kącikach ust.
Musiała się wybornie bawić. Tony spojrzał na nią z wyrzutem. Wiedział, że go lubi. W przeciwieństwie do ojca nie zdecydowała się na całkowite zerwanie kontaktów. Głównie dlatego, że Tony był jednym z bardzo niewielu przyjaciół z dzieciństwa, którzy nie zadawali się z nią ani ze względu na pieniądze, ani też wygląd (a trzeba było przyznać, że wyrosła a doprawdy zjawiskową kobietę). Stark zdecydowanie bardziej doceniał jej odwagę i niezwykły intelekt, czyli dokładnie to, czym Hope zawsze chełpiła się najbardziej.
– Hej, Hope – odparł, uśmiechając się pomimo bólu, który wciąż promieniował z obitego policzka. – Powstrzymasz swojego ojca na tyle długo, bym zdążył mu powiedzieć, jak bardzo go szanuję i ile dla mnie znaczy jego wkład w rozwój badań z dziedziny fizyki i chemii?
– Nic nie obiecuję, ale mogę spróbować.
– Profesorze Pym, zanim zdecyduje się pan jednak pozbawić mnie życia, chciałbym tylko zauważyć, że jestem pana wielkim fanem. Napisałem nawet...
– Czytałem twoją pracę, Stark – wysyczał Pym, nawet nie dając po sobie poznać, jak bardzo doceniał zachwyt Starka swoją osobą. Bo, nie oszukujmy się, musiał go doceniać jeśli uważał się za kogoś o całkowicie zdrowych zmysłach. – Już wtedy powinienem się domyślić, że masz dostęp do moich starych badań. Gdy tylko FBI skontaktowało się ze mną...
– Kontaktowali się z panem? W jakim celu? Przecież to mój sejf został opróżniony.
– To nie tylko twój problem, Tony. Właściwie to nawet nie miałeś prawa posiadać części z tych projektów. – Hope wyglądała na rozbawioną i zaniepokojoną jednocześnie. Chyba tylko ona potrafiła w jakiś niezwykły sposób pogodzić ze sobą tak skrajne emocje.
– Miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego, Hope, przysięgam. – Tony położył prawą dłoń na sercu, ale szybko uświadomił sobie, że jego zapewnienia niewiele znaczyły dla Pyma. – Pepper może to potwierdzić.
Gniew profesora przynajmniej częściowo został złagodzony, bo Pym odsunął od siebie Hope i wygładził przód marynarki. Jego policzki wciąż były nieco zaczerwienione, przez co Tony dopiero po chwili zauważył nabiegłe krwią oczy staruszka. Czyżby nie mógł spać? Aż tak go to wszystko dobiło? Cholera.
– O co pytali?
– Chcieli wiedzieć, czy nie mam jakiś podejrzeń. Czy ktoś nie chciał wejść ze mną w układ, nie proponował mi udziału w sprzedaży.
– Ale skąd wiedzieli, że powinni zgłosić się do pana?
– Cóż, jak tylko zerwałem współpracę z twoim ojcem, poinformowałem kogo trzeba o wycofanych projektach. Tak na wszelki wypadek.
– Sprytnie. – Pepper uśmiechnęła się z uznaniem. Wprawdzie nie miała przyjemności poznać Howarda Starka, ale słyszała o nim wystarczająco wiele okropnych rzeczy, by w pełni docenić taki ruch ze strony Pyma.
– Nie miałem wyboru.
– Rozumiem. – Tony, ze sztywnym uśmiechem na twarzy, przełknął dławiącą grudę urazy. – Pragnąłbym jednak zauważyć, że nie jestem moim ojcem.
– A jednak zrobiłeś coś znacznie gorszego. – Pym parsknął ironicznym śmiechem. – Dałeś się okraść.
– Przecież tego nie zaplanowałem!
– Pozwoliłeś na to, Stark.
– Przeciwnie! Widział pan w ogóle zabezpieczenia tego sejfu? Miał być odporny na...
– Przystojnych włamywaczy? – wtrąciła się Hope. Zupełnie niepotrzebnie, bo jej ojcu na nowo rozgorzała furia.
– Więc to tak? – Pym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Znów wyglądał tak, jakby ręce aż świerzbiły go na myśl o kolejnym spotkaniu z twarzą Tony'ego. – Tylko tyle potrzeba, by dostać się do twojego najlepiej zabezpieczonego sejfu, tak? Wystarczy trochę...
– Och, nie! Potrzeba znacznie więcej.
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, o które stała oparta Natasha z nieprzyzwoicie zadowolonym grymasem rozjaśniającym jej piękną twarz. Nikt nawet nie zawrócił uwagi na jej przybycie. Jakim cudem? Nie mogła być zwykłą agentką, musiała ukrywać coś wyjątkowo paskudnego i zagmatwanego. Dlaczego w ogóle została zaangażowana w tę sprawę? Czyżby zawsze była dołączana do problemów Steve'a? Stark nie przypominał sobie, aby ktoś informował go o takiej promocji. Dodatkowo zirytował go fakt, że Pepper wydawała się zadowolona z pojawienia agentki.
– Agentko Romanoff.
– Panno Potts.
Cudownie. Dopiero teraz Tony poznał jej nazwisko i cała ta sprawa spodobała mu się jeszcze mniej. Rosjanka? Zupełnie jakby nie było w Ameryce dobrych agentów. Musieli, po prostu musieli zatrudnić jakąś imigrantkę. To przynajmniej wyjaśniało ten akcent, który tak usilnie (i z całkiem niezłym skutkiem, trzeba było jej to przyznać) próbowała maskować.
– Pani jest...? – zapytał profesor Pym, wyraźnie zadowolony z faktu, iż najprawdopodobniej nie będzie musiał już wyciągać informacji od Starka.
– Natasha Romanoff, pracuję dla FBI. – Odbiła się miękko od drzwi i podała dłoń Pymowi. – W pewnym sensie przydzielono mnie do tej sprawy.
– W pewnym sensie? – Tony uniósł brew.
– To ściśle tajna informacja, panie Stark. Podobnie jak każda inna, dotycząca naszego wspólnego znajomego.
Zatem chodziło o Steve'a. Oczywiście.
– Często mu się to zdarza? Ładować się w podobne... problemy?
Natasha uśmiechnęła się protekcjonalnie.
– Chce pan usłyszeć, że jest pan jedyny w swoim rodzaju i nigdy wcześniej...
– Nie. Chcę wiedzieć, czy chodzi o mnie, czy jednak o niego.
Najwyraźniej udało mu się trafić w dziesiątkę. Uśmiech wprawdzie nie spełzł z twarzy agentki, ale coś w jej oczach zaiskrzyło i zgasło z niemal słyszalnym sykiem. Cudownie, gdzie mógł się zgłosić po nagrodę? Czy dowie się w końcu, w jakie bagno wdepnął tym razem? I jakim wybrakowanym kandydatem na partnera Rogers był w rzeczywistości, jakie brudy zostały mu pod paznokciami i czyją krew miał na rękach? I dlaczego bladł na każdą myśl o swojej cudownej eks? Cholera, akurat to ostatnie nie powinno Starka w ogóle obchodzić; to nie była jego sprawa, jakby na to nie spojrzeć.
– Więc? – ponagliła ją Pepper, również węsząc problemy.
– Próbujemy to ustalić.
– To brzmi prawie tak, jakbyście podejrzewali, że wplątał się w to nieświadomie, ale ktoś i tak był w stanie wszystko zaplanować. – Tony parsknął śmiechem, nie mogąc uwierzyć w absurd takiego rozumowania. – Może jeszcze mi powiesz, że zdarza się wam to regularnie, hm?
– Zdarzyło się raz, Stark. Uwierz mi, to w zupełności wystarczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top