Rozdział XVI
Śmiał się patrząc na tych skołowanych mugoli. Te ich wrzaski były najlepsze. Stał w bezpiecznej odległości, by nikt z gapiów nie powiązał go z tym psikusem. Ruszył w przeciwnym kierunku zadowolony z siebie.
Ale nie trwało to długo. Kąciki ust z każdym postawionym krokiem stawały się coraz cięższe, aż jego twarz wróciła w końcu do typowego dla niej grymasu.
Żałosne.
Rzucił się z budynku, by choć na chwilę zagłuszyć pustkę, która trawiła go od środka. Nie miał już żadnego punktu zaczepienia w tym swoim popieprzonym życiu.
Pieprzony Black... Będzie tego kundla spotykać codziennie. Ta sytuacja niosła ze sobą szereg minusów jak i plusów. Dzisiejsza potyczka byłaby naprawdę udana, gdyby gryfon nie wspomniał o TEJ kobiecie.
Zatrzymał się zauważając na chodniku ciemne kropki, które oznaczały miejsca spotkania bruku z pierwszymi kroplami deszczu.
Normalna rzecz, w końcu to Londyn. Snape jednak wciąż stał i gapił się na coraz liczniejsze ciemne kropki.
Takie ślady na papierze książek informowały go, że znów płakała.
Nienawidził jej łez. Nigdy nie wiedział co robić, gdy spływały po jej policzkach. Stokroć wolał, gdy była wściekła, krzyczała, nawet czymś w niego rzuciła, niż gdy płakała.
Uniósł głowę, by spojrzeć na szare chmury, które zakryły niebo.
Bardzo chciał, by odsłoniły je chociaż na chwilę.
Miało kolor Jej oczu.
Zacisnął powieki.
Miał o niej nie myśleć.
- Pieprzony Black... - zły ruszył w stronę zaułku, by móc teleportować się do swojego mieszkania.
~<^>~
Kolacja była cudowna. Na początku oczywiście atmosfera była trochę nerwowa. Jednak nie trzeba było długo czekać na pierwsze śmiechy. Mary w swoich cichych przemyśleniach uznała z wielką ulgą ten stan rzeczy za sukces.
Po kolacji panie zostawiły pochłoniętych grą w samopowtarzalnego wisielca Syriusza i Willy'ego. Policzki Turing rumieniły się z dumy, że jej prezent okazał się strzałem w dziesiątkę. Każda kolejna rozgrywka coraz bardziej cieszyła i pochłaniała chłopca... i dużego chłopca przy okazji też.
Jednak nie dołączyła do zabawy, zamiast tego pomogła Kate w sprzątaniu po posiłku. Stworek, skrzat rodziny Blacków odszedł jakiś czas temu. A pani Black jako kobieta nowoczesna nie zgadzała się na przyjęcie nowego póki ich sytuacja prawna się nie wyklaruje. Młoda Granger stała się rozpoznawalną postacią dzięki walce o prawa tych stworzeń.
Naczynia szczęknęły, gdy Mary postawiła je na pięknym kamiennym blacie. Obie kobiety stały chwilę w ciszy, którą w końcu przerwała brunetka.
- Dawno nie widziałam cię takiej... - zaczęła pakując kolejny talerz do zlewu. - Takiej jak dawniej. - dokończyła.
- Wiem. - skinęła lekko głową. - Ja siebie też. - uśmiechnęła się lekko spoglądając na przyjaciółkę. Ona również się uśmiechnęła.
- Tęskniłam... Bardzo. - mówiła lekko łamiącym się głosem. W bursztynowych oczach stanęły łzy, z resztą w tych niebieskich też.
- Ja też... Słodka Helgo, chodź do mnie. - wyciągnęła ręce, a Kate nie zamierzała dawać się prosić ponownie. Zamknęły się w uścisku pełnym emocji, wsparcia, ulgi i łez.
- Już jest w porządku? Już wszystko dobrze? - zapytała dławiąc się łzami. Makijaż spływał jej po policzkach razem z nimi.
- Tak Katie, już dobrze. - mówiła tuląc ją za te wszystkie miesiące spięć i kłótni. - Nie wracajmy do tego co było. Chcę zacząć wszystko od nowa... Mam tylko nadzieję, że wybaczysz mi to jaka byłam...
- Shhh, cicho. - zarządziła nie przerywając uścisku. - Nie wracamy do tego co było. - odsunęła się tylko na tyle, by móc spojrzeć jej w oczy. - A ja nie mam czego wybaczać.
Jej uśmiech rozświetlił resztki mroku wątpliwości w umyśle magomedyk. Znów popłynęły łzy. Ale też rozbrzmiały śmiechy, które rozgrzały zmarzniętą przez miesiące i lata duszę Mary.
Odzyskała spokój.
Udało się.
Ostatnia łza zostawiła ciemną plamkę na kuchennej posadzce.
Zamknęła oczy tuląc się do przyjaciółki.
- Udało mi się...
---------------------------
Nilme: Em... Nic nie poradzę, że najlepiej mi się pisze o nich w okresie zimowym, dobrze?
Nienna: *przynosi herbatkę i kocyk w nagrodę, bo męczyła ją o ten rozdział wytrwale, acz miłosiernie
Nilme: *klęka
Nilme: Ślubuję Ci wieczną miłość...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top