Rozdział XIII

- Pańska kawa. - przywitał się starzysta, który ledwo dogonił kroczącego w stronę swojego gabinetu komisarza.

- Dzięki, ale i tak nie licz, że zapamiętam twoje imię przy nominacji.

- Tak jest...

Zadowolony Black zabrał kubek i napił się ze smakiem. Miał gówniarz szczęście, że kawa była czarna i z cukrem.

Dzień zapowiadał się pięknie. Rano zaliczył wspólny prysznic ze swoją kocicą. Mały Willy z szerokim uśmiechem przyniósł mu teczkę do kominka. A padać zaczęło dopiero, gdy już wszedł do środka tej wylęgarni lizodupców, których jako nowo mianowany nadkomisarz był teraz naczelnym celem.

Życie to jednak jest piękne, nie ma co.

Z tą błogą myślą wszędł do swojego pięknego, nowiusiękiego biura i usiadł na równie nowiusiękim i kurewsko wygodnym fotelu. W przekonaniu, że jest panem świata zaczął przeglądać papiery wciąż popijając kawę.

Którą w chwilę później się oblał. Ale to go w ogóle nie obeszło. To co widział w papierach było dużo gorsze od gorącej kawy.

- Nie... To nie może być prawda.

Na samej górze stosu papierów był ten z napisem:

"Nowoprzyjęty w charakterze konsultanta do spraw śmierciożercokrewnych i czarnej magii:

Severus Tobiash Snape."

~<^>~

Siedział nieruchomo na plastikowym krześle przez prawie półtorej godziny nie ruszając się ani o milimetr. Ministerstwo schodzi na psy, że wprowadziło ten beznadziejny, mugolski wynalazek do użytku wielce szanownych magicznych tyłków. Jego osobisty zaczynał mieć dość tego niewygodnego ustrojstwa. Ale mimo to mężczyzna nie dał po sobie nic poznać.

Widział ich niepewne spojrzenia i szepty. Wszystkich wokół. Wielu mogło go nie znosić, ale nie mogli mu odmówić miana pewnego rodzaju legendy. Zarówno Postrachu Hogwartu, który podobno w swych podziemiach zażynał uczniów, by robić z nich eliksiry. Jak i cichego bohatera Bitwy o Hogwart, podwójnego agenta, nawróconego i ułaskawionego śmierciożercy, a nawet odznaczonego Orderem Merlina. Ktoś taki nie mógł się wiercić na niewygodnym krześle, chociaż miał wielką ochotę.
Dlatego emerytowany postrach czarodziejskiej gównarzerni siedział grzecznie emanując swym mrokiem na cały sekretariat cierpliwie czekając, aż pracownice tego przybytku wprowadzą jego dane do rejestru.

Jak nie wyszło w medycynie, to może w ministerstwie w końcu zagrzeje miejsca na dłużej.

Nareszcie został poproszony o ostatni podpis i od tej pory oficjalnie był konsultantem do spraw śmierciożercokrewnych i czarnej magii.

Widząc tą nazwę mimowolnie uśmiechnął się kącikiem ust wyobrażając sobie minę każdego wymoczka, gdy będzie się nią przedstawiał.

Severus Snape wydział spraw śmierciożercokrewnych.

Aż krew w żyłach zmraża, a jeszcze jakby napatoczył się były uczeń... Te przemyślenia skutecznie poprawiły mu humor i połechtały jego lekko narcystyczą i na pewno nie lekko sadystyczną naturę. Wyszedł na korytarz, by odnaleźć swoje miejsce pracy.

Każdy schodził mu z drogi, to również było przyjemne. Bali się, i dobrze. Musi od razu zadbać o opinię. Już on ich tu porozstawia po kątach...

- Snape.

Zatrzymał się w pół kroku słysząc swoje nazwisko. Ten głos też znał.

- Black. - odwrócił się powoli, by zobaczyć na przeciwległym końcu korytarza wyklętego członka starego rodu.

- Chyba cię Bóg opuścił, żeby się tu pokazywać...

- Bóg nie istnieje. To wymysł idiotów nie panujących nad własnym życiem.

- Zamknij się do cholery. Gadaj co tu robisz!

- Aktualnie stoję, zamierzam pracować. - stary kundel wciąż nie nauczył się panować nad sobą, nawet w miejscu publicznym. Robił z siebie niezłe przedstawienie.

Komisarz zacisnął pięści. Naczelnik chyba zwariował, że go przyjęli.
- To jakaś kpina...

- Kpiną było przyjęcie ciebie, a co dopiero zrobienie komisarzem. - prychnął uśmiechając się pogardliwie.

- Nadkomisarzem. - poprawił coraz bardziej wściekły.

- Jeszcze lepiej. Brakowało im psów do lizania tyłków? - skrzyżował ręce na piersi świetnie się bawiąc. Świadkowie tej potyczki zaczynali się wycofywać w obawie o własne zdrowie i życie.

- A ty nie mogłeś się powstrzymać od wypełźnięcia z nory? Znów musisz mieszać w życiu Mary i nas wszystkich? - skrócił dystans między nimi. Uśmiech Snape'a znikną, a zastąpiło go groźne spojrzenie.

- Nie obchodzi mnie ani ona, ani tym bardziej żadne z was. Przestań robić z siebie szopkę i idź robić to za co ci płacą panie nadkomisarzu Black. - odpowiedział patrząc na niego czarnymi jak smoła, a zimnymi jak lód oczami. Biła z nich lodowata groźba. Jego głos przyprawił o dreszcze nie jednego światka tego zdarzenia. Uznawszy dyskusję za skończoną Snape ruszył ponownie w swoją stronę.

Black jeszcze dłuższą chwilę stał w miejscu odprowadzając go wzrokiem. Czuł przez skórę, że Snape znów wyleje na nich szambo, po którym dopiero co się pozbierali. Zacisnął szczękę i zawrócił do swojego gabinetu. Musi napisać do Katherine.

-------------

Nilme: Mam nadzieję, że mnie nie załatwicie avadą za poprzednio tak krótki rozdział, skoro następny pojawił się tak szybko.

Kate: Co nie zmienia faktu, że też długością nie powala...

Nilme: Autorkę krytykujesz?

Syriusz: Żonie mi grozisz?

Nilme: Jakie grozisz? Co...? Chwila!

Syriusz: *wiąże i knebluje autorkę

Kate: To cię oduczy znęcania nad czytelnikami

Willy: *celuje w przestraszoną Nilme różdżką z przerażająco niewinnym uśmiechem

Willy: Słodkich snów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top