Rozdział II
- Sever jak tam choinka? - pytanie Mary rozległo się po salonie.
- Równie paskudnie jak co roku. - burknął mordując wzrokiem kolejną przepaloną lampkę.
- To dlatego, że ty ją ubierasz. - odpowiedział mu rozbawiony głos kobiety.
- Ej ja też tutaj jestem! - oburzył się młody October, przy okazji zabijając w zarodku te ich dziwaczne flirty. Słuchanie tego było traumatyczne.
- Ale twoje zdanie się nie liczy. - stwierdził Snape z pełnym zadowolenia uśmiechem. Uwielbiał denerwować tego gnojka.
- Uważaj dziadku, bo pożałujesz. - odpowiedział młody ciskając w starego gromy.
- Ty mi grozisz pokurczu? - co z tego, że ten mały gnojek mierzył teraz prawie dwa metry i nie opierdzielał się w szkole na OPCMie. Stary zgred w swojej głowie wciąż był królem pojedynków.
- A żebyś wiedział... - już podciągał rękawy koszuli.
- CHŁOPCY. - panna Turing zwróciła na siebie ich uwagę. - Przestańcie się kłócić i zajmijcie się choinką, Annie za raz będzie. - pani domu z powrotem zniknęła w kuchni mając nadzieję, że ukróciła nadchodzącą wielkimi krokami kłótnię.
Mężczyźni zmierzyli się złowrogim wzrokiem i w identyczny sposób mamrocząc pod nosem wrócili do ubierania świątecznego drzewka.
- Już jestem! - zawołała Anne wchodząc do mieszkania i wpuszczając chłód zewnątrz.
- To zamykaj drzwi! - zawołał Snape, dostając za to kuksańca od wychowanka. October ruszył na spotkanie ślicznej pielęgniarki.
Oczywiście wścibska ciotka nie mogła sobie odmówić popatrzenia jak młodzi się witają i jak uroczo są zawstydzeni. Oj coś się kroi i to bynajmniej nie ciasto.
I wszystko było by idealnie... gdyby tą sielankę nie przerwała smutna rzeczywistość.
~<^>~
- Chcesz trochę ciasta? - zapytała chcąc przerwać tą głuchą ciszę.
- Zostaw to kobieto. - w jego głosie, aż za dobrze było słychać zmęczenie. Cały dzień przygotowań i rozplątywania tych kretyńskich światełek, które teraz wisiały wszędzie. Poklepał miejsce obok na kanapie dając do zrobienia, że chcę ją mieć blisko siebie.
Niebieskooka usiadła obok niego i pozwoliła się objąć.
- Myślałam, że razem zjemy... We dwoje nigdy tego wszystkiego nie przejemy.
- Coś się wymyśli. A oni niech żałują, że sobie poszli. - pocałował jej skroń. Wiedział, że traktuje tą dwójkę jak swoje dzieci. To oczywiste, że jak każda matka (nawet urojona) przeżywa, że dzieci wychodzą z domu zamiast z nią zostać i pogawędzić o pierdołach. A przynajmniej on tak to widział.
- A ty się o nich nie martwisz?
- Są dorośli. Poza tym, już widzę jak ten gnojek mnie słucha. - ku swojej satysfakcji wywołał tym stwierdzeniem jej cichy śmiech.
- A ty zamiast rozpaczać, że ich nie ma... - jego dłoń powędrowała na jej udo. - Powinnaś skupić się na pozytywach.
- Sever nie wypada... - powiedziała zarumieniona kobieta.
- To, że skończyłem pięćdziesiątkę mnie nie kastruje... - wymruczał do jej ucha nie zdejmując dłoni.
- Świntuszysz.
- Stwierdzam fakt. Bochory poszły, a ta kanapa będzie bardzo wygodna... - pocałował ją jednocześnie wsuwając dłoń pod spódnice.
- Skończyłeś ją 3 lata temu. - zauważyła, gdy na chwilę się odsunął.
- Czepiasz się i w dodatku psujesz nastrój... - mruknął odnajdując zamek jej spódnicy.
- Dlatego mnie tak lubisz. - jego partnerka zaczęła ulegać temu figlarnemu nastrojowi.
- Zamknij się... - zaklęcie zakluczające poleciało w stronę drzwi. Teraz nikt mu teraz nie będzie przeszkadzał...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mary - *rumieni się uciekając wzrokiem*
Severus - *siedzi jakby mu ktoś kij w dupę wsadził z kamienną miną*
Nilme - To... Nie będzie żadnego 'Wesołych Świąt?"... nic?
Severus - *spogląda na nią jakby chciał zabić i to bardzo, bardzo okrutnie i brutalnie*
Nilme - *ostrożnie się wycofuje* To ten tego... Smacznej Wigilii. *spierdziela*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top