Rozdział 8 Mam nadzieję, że lubisz róże

Punktualnie o osiemnastej pod nasz domek przyjechał Golf, a w nim Arek. Ania raz jeszcze na siebie spojrzała, przejechała po ustach bordową szminka i poszła. Wyglądała tak pięknie. Delikatnie się pomalowała, ale to wystarczyło. Nie warto przesadzać... Kiedy mocniej podkreśliła usta, oczy zostawiła bardziej delikatnie. Eyeliner i tusz do rzęs. Iście hollywoodzki makijaż.
Chciałam go otworzyć, ale u mnie coś nie wychodziło. Kreski nie chciały mi wyjść prosto, więc po paru próbach z nich zrezygnowałam. Głupie kreski. Wytuszowałam rzęsy nowym tuszem Ani. Get the London look – głosił. Hmm, nie czułam się jak Londyńska modelka, ale przynajmniej wyglądałam, jakbym miała sztuczne rzęsy. Naprawdę, ten tusz był znakomity. W kącikach oczu lekko nałożyłam trochę ciemnego cieniu do powiek. Poprawiłam brwi jasnobrązową kredką. Przynajmniej one jakoś ładnie wyglądały.
Nie mogłam zapomnieć o podkładzie i pudrze. Gdyby nie to za chwilkę stanę się pomidorem.
Nie chciałam tak mocnej szminki jaką miała Ania, więc zdecydowałam się na jasny błyszczyk, który mienił się w świetle. Strasznie mi się spodobał.
Nadszedł czas na sukienkę. Cieszyłam się, że Ania mi ją pożyczyła. Może będzie na mnie ładnie wyglądać, chociaż nie gwarantuję.
Była ona w kolorze ciemnej zieleni. Wiązana była na szyi, nie posiadała ramiączek. Sięgała do ziemi. Podobnie jak sukienka Ani, miała na plecach wycięcie w kształcie litery V. Dekolt podobnie układał się w tę samą literkę. Była dopasowana na górze, bo od pasa stawała się bufiasta. Na przodzie znajdowało się wycięcie, odsłaniające tiul w jaśniejszym kolorze.
Owszem, to nie była sukienka, której pozazdrościła by sama Eva Minge, ale mi się bardzo podobała.
Zrezygnowałam z innej fryzury, w tym kucyku mi było najładniej. Wszyscy mi mówili, że kucyk to moja fryzura, więc czemu miałam ją zmieniać.
Kulka latała obok mnie, nie wiedząc, co robię. Rzadko można było mnie zobaczyć, kiedy się do czegoś maluję.
Kiedy dochodziła dwudziesta, postanowiłam użyć jeszcze jakiś perfum. Nie miałam ich jakich specjalnych, ale Ania miała. Miałam nadzieję, że mnie za to nie zabije.
Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy parę minut przed dwudziestą zadzwonił dzwonek do drzwi. Narzuciłam na siebie marynarkę i ruszyłam w stronę drzwi. Kiedy je otworzyłam, zauważyłam Zbyszka w garniturze. Już poczułam jego perfumy. W rękach trzymał bukiet róż. Po lewej stronie marynarki miał przypiętą mniejszą różę.
– Mam nadzieję, że lubisz róże, Paulinka – wręczył mi je.
– O jejku... Dziękuję – nie wiedziałam, co mogę powiedzieć więcej.
Zbyszek zamknął mnie w uścisku.
– To ja dziękuję, że znalazłaś dla mnie chwilkę – dodał.
Jeju, jeju, co ja mogę mu odpowiedzieć?
– Położę tylko kwiaty i możemy iść – uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę kuchni.
Dzięki podkładzie! Czułam, że jestem czerwona, a wyglądałam całkiem elegancko.
Kiedy wracałam zauważyłam, że Zbyszek bawi się z Kulką. Dziwne, ponieważ Kulka przeważnie stroni od obcych.
– Widzę, że jesteś zaklinaczem psów – uśmiechnęłam się.
– Aaa, tam zaraz zaklinaczem – spojrzał na mnie – Mam z psami dobry kontakt. Mój Misiek strasznie bał się wszystkiego i wszystkich. Był bity, jak był szczeniaczkiem. Kocham tego psiaka, więc musiałem go uratować, więc zaadoptowałem go i od tamtej pory nie jest już tak źle. Ale ciebie się bał – zaśmiał się – Jak weszłaś do domu, uciekł na górę.
– Biedny Misiek – zdziwiłam się, że ma psa i też go kocha, tak samo jak ja kocham moją Kulkę. Miłość do psów nas łączy.
– Ale starczy o Miśku. Jedźmy, bo jedzenie nam ostygnie – zaśmiał się.
Podeszłam do niego, a on wystawił rękę zgiętą w łokciu. Złapałam się jej. Tak, uśmiechnięci wyszliśmy z domu. Zbyszek zaprowadził mnie pod swój garaż, który zaraz potem się otworzył. Zbyszek wskazał mi miejsce pasażera w jego samochodzie. Nigdy nie siedziałam w Porsche.
Jak bardzo różniło się takie auto od tego, które ja mam.
– Piękny samochód – powiedziałam.
– Dziękuję bardzo, długo musiałem na niego oszczędzać – uśmiechnął się i odpalił maszynę. Samochód zawył jak tygrys.
Tym razem też przełamał to, co mówiła Ania. Nie miał wszystkiego na wyciągnięcie ręki. Proszę bardzo, Zbigniew Wolak też musi oszczędzać.
– Gdzie jedziemy? – zapytałam.
– Do La Paella, najlepsza restauracja w Krakowie.
Nigdy tam nie byłam. Pewnie dlatego, że mnie nie stać na coś takiego.
Zbyszek był bardzo dobrym kierowcą. Widać, że był bardzo doświadczony. Nawet śnieg go nie powstrzymywał.
Kiedy tylko stawaliśmy na światłach, wszyscy na nas patrzyli. Hmm, w każdym razie na samochód Zbyszka. Zapewne ja też bym patrzyła, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jakie to uciążliwe.
W samochodzie dużo rozmawialiśmy. Zbyszek pytał się mnie o moje prawo jazdy, gdzie zdawałam, kiedy. On powiedział, że zdawał cztery lata temu, zaraz jak ukończył osiemnaście lat. Nie trzeba być wybitnym, żeby obliczyć, że właśnie mam przyjemność z dwudziestodwulatkiem. Jak on dorobił się tego wszystkiego w cztery lata? Chyba, że to rodzice mu na to wszystko dali pieniądze.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Zbyszek oddał klucze parkingowemu, a wy weszliśmy do wielkiego budynku, który był restauracją. Utrzymany był on w biało–zielonych barwach. Było tam pełno ludzi, grała muzyka zachęcająca do zamawiania więcej oraz do wydawania większej ilości pieniędzy. Usadzono nas na niemalże środku całej restauracji. Podano nam cudowne menu i zostawiono.
– Co byś chciała? – zapytał Zbyszek z nosem między stronami.
Kurczę, wszystko tam było takie piękne, miało cudowne nazwy, idealnie dobrane składniki, ale i nie za bardzo zachęcającą cenę.
– Co wybierzesz – powiedziałam – Naprawdę, Zbyszek, nie jest za dobra w wybieraniu czegokolwiek.
Zbyszek się zaśmiał.
– Bywałaś tu już kiedyś?
– Raczej w poprzednim wcieleniu – przyznałam.
– A jadłaś coś meksykańskiego?
– Zapewne nie.
– No to korzystając z okazji weźmiemy paellę. Jak nazwa lokalu nam sugeruje – zaśmiał się, ukazując wszystkim jego piękne  ząbki – To weźmiemy ją z kurczakiem i chorizo, co ty na to?
– Chętnie –nie miałam bladego pojęcia, co to jest to chorizo, ale liczyłam, że będzie smaczne.
Zbyszek zamówił to u kelnerki, a potem spojrzał na mnie.
– I jak ci się podoba restauracja? Mają ten klimat, co? – wskazał wielką choinkę znajdującą się na drugim końcu Sali.
– Tak, jest tu strasznie pięknie – uśmiechnęłam się – Mam do ciebie takie pytanie.
– Mów śmiało – puścił do mnie oczko.
– Sam dorobiłeś się tej fortuny? Mając zaledwie dwadzieścia dwa lata?
– Wiesz, Paulina, w takich korporacjach liczy się dobry pomysł. Nawet z małego nie wiadomo czego możesz dorobić się milionów. Mogę powiedzieć, że mój sukces zawdzięczam dobremu pomysłowi oraz dobrej organizacji – wyjaśnił.
– Rodzice nie dołożyli nic na nowy biznes? – zaśmiałam się, ale Zbyszkowi widać mina zrzedła. Nie wiem, co powiedziałam nie tak.
– Moi rodzice zmarli, kiedy miałem szesnaście lat – powiedział mi, wbił wzrok w swoje buty.
– Przepraszam... Nie wiedziałam – wybełkotałam. Ja to zawsze muszę zepsuć atmosferę.
– Nie masz za co przepraszać. Naprawdę. Prawda jest taka, że przyzwyczaiłem się już do życia bez nich. Na początku było mi niewyobrażalnie ciężko, bo mieszkaliśmy tylko w trójkę. Po ich stracie zamieszkałem z moim dziadkiem. On zmarł niecałe cztery lata temu, niedługo po tym, jak osiągnąłem pełnoletniość. Dokończyłem liceum i nie wiedziałem, co robić dalej. Nie miałem pieniędzy, żeby rozpocząć studia, a musiałem się też z czegoś utrzymywać. Wtedy wpadłem na pomysł na otworzenie jakiejś wielkiej korporacji. Po dobrym pomyśle jakoś samo poszło. Nie wiem nawet kiedy przeprowadziłem się tutaj, kupiłem tutaj dom i ten wielki wieżowiec, będący siedzibą mojej firmy. Wiesz, to trochę dziwne, bo wszyscy w wywiadach mówią, jaką to straszną drogę przeszli na sam szczyt. Wiesz, najpierw myli kible prezesom, potem sami stali się prezesami. Ja wziąłem tylko kredyt w banku, kupiłem to, co trzeba i jakoś się udało – uśmiechnął się – A ty masz jakieś plany na przyszłość?
– Nie mam zielonego pojęcia – zaśmiałam się. Poczułam się jak kobieta bez przyszłości – Nie mam ochoty iść na studia, chociaż zdałam maturę z bardzo dobrym wynikiem. Chcę zajmować się organizacjami charytatywnymi, bo tylko to tak naprawdę sprawia mi radość.
– Nie myślałaś nigdy, żeby otworzyć coś, jak Owsiak? To mogłoby się przyjąć.
– Ale teraz jest pełno takich rzeczy.
– Na pewno, ale jakbyś dobrze zaczęła, kopnęłabyś cały WOŚP i ty byś wszystkim zawładnęła – uśmiechnął się – Wiem, co mówię.
– Nie wątpię – uśmiechnęłam się.
Wtedy przyszły nasze potrawy. Kiedy tylko poczułam ten zapach, wiedziałam, że to będzie coś pysznego i wartego swojej ceny.
– Smacznego, Paulinko.
– Tobie też – odparłam i oboje zabraliśmy się za jedzenie.
– Długo masz zamiar zostać w Dolinie Niezbędnej? – zapytał Zbyszek.
– Myślałam ,że wyjadę zaraz po Świętach, nie chciałam robić Ani jakiegoś problemu związanego z tym, że z nią mieszkam.
– Dla Ani to pewnie żaden problem – uśmiechnął się.
– Nie wiem, kurczę... Głupio mi tak na niej żerować.
– Czego nie robią dla siebie przyjaciele. Ale skończmy o Ani. Chodziłaś tu do liceum? – Zbyszek poruszał parę razy brwiami w górę i w dół, dając mi do zrozumienia, że to ze mną woli rozmawiać.
– Tak, ale mieszałam w Igołomii – wyprzedziłam jego kolejne pytanie.
– Chciało ci się dojeżdżać? – zaśmiał się.
– Nie było to najwygodniejsze, bo musiałam wstawać wcześnie rano, ale dzięki temu poznałam Anię, poza tym wszyscy zachwalali to liceum, a tamto w moim mieście nie należało do najwybitniejszych – zaśmiałam się.
Zrobiło się strasznie gorąco. Ściągnęłam marynarkę i powiesiłam ją na krześle. Zbyszek spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. Nim się obejrzałam chwycił moją dłoń. Nie miałam ochoty jej zabierać. Wręcz rozkoszowałam się tym.
– Może wzniesiemy toast? – zaproponował nagle. Zanim coś powiedziałam, wstał i powiedział donośnym głosem – Proszę o chwilkę uwagi!
Oczy wszystkich zostały zwrócone ku niemu.
– Chciałbym wznieść toast za Paulinę Skalską – wskazał na mnie ręką, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało. Wstałam – Za to, żeby to były jej najlepsze święta i zapamiętała je jak najdłużej. Zdrowie wszystkim!
– Zdrowie! – odparli chóralnie wszyscy konsumenci i napili się szampana. Ja i Zbyszek też to zrobiliśmy. Po tym wszyscy zaczęli nam bić brawo.
– Jak myślisz, Paulinko, to będą dobre święta? – uśmiechnął się.
– Zapowiadają się na najlepsze – dodałam.
Zbyszek chwycił mnie za rękę i ją pocałował.
– Za najlepsze święta – jeszcze raz stuknął się ze mną kieliszkami.
Oj, Zbyszek, to będą najlepsze święta. I chyba nikt tutaj nie ma co do tego wątpliwości.

____________________

Wiem, że miałam dodać wczoraj, ale przeleżałam prawie cały dzień z łóżku, ponieważ dosłownie umierałam :') nikomu tego nie polecam :')

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top