06 | Rękopis z Domu Cieni
Rozdział 06 – Rękopis z Domu Cieni
Niezręczna cisza wisiała nad nimi niczym rytmicznie bujająca się gilotyna, odliczająca ostatnie sekundy życia biedaka, który czekał aż ostrzże spotka się z jego nagą, bezbronną szyją. Momentami przerywana przez szum wiatraka stojącego w rogu pokoju, sprzęt na tyle stary, że co rusz zatrzymywał się na parę sekund, aby po chwili powrócić do swojej syzyfowej pracy. Nikt nie pokusił się na proste i nie wymagające wysiłku wyciągnięcie z gniazdka wtyczki, mimo iż nikomu tak naprawdę nie był do niczego potrzebny. Zmarłe dusze mogły obejść się bez paraliżującego je chłodu. Kojarzył im się on tylko z tym okropnym odorem samej Śmierci, który tak często czuli na swoich drżących ze strachu ciałach, a raczej tego, co z nich pozostało. Próby czasu nie przetrwało nic prócz sterty rzeczy materialnych skazanych na zapomnienie. Zupełnie tak jak oni.
Leżące na wielkich stosach nieodebrane listy, wyblakłe lub zżółkłe zdjęcia, niedokończone historie, które po jakimś czasie posklejają się z innymi legendami. Tak wymyślnymi i różnymi od tego, co prawdziwe, że nie będzie można ich rozróżnić. A ich bohaterowie staną się kolejnymi tłami do barwnych historii. Kamienne pomniki porośnie mech, niektóre z nich runą na ziemię, jeszcze inne pękną w pół, jęcząc straszliwie tak samo jak oni, kiedy to włóczyli się po świecie, szukając wybawienia. I tak koło będzie się toczyć, bo ludzie nie żyją wiecznie, bo duchy nie mogą w kółko o sobie przypominać, a Piekło czy Zaświaty dalej będą pękać w szwach. Dusze wylewające się obrzydliwymi ilościami. Rodziny szukające swoich przodków, kochankowie próbujący dotrzymać swojej obietnicy, aby być ze sobą już na zawsze.
Wszystko to zapisane na wyblakłym papierze, który pożerał litery niczym głodne, pełne pożądania demony.
Pisk ocierającego się czarnego pisaka o białą tablicę przeszył pomieszczenie jak paraliżujący dźwięk. Na chwilę zatrzymał się czas, jakoby było to swego rodzaju ostrzeżenie, a nie zwykłą czynnością, którą tak dobrze znała cała szóstka. Z jakiegoś powodu atmosfera gęstniała, szum wiatraka, cisza, pisk pisaka, szum wiatraka, cisza, pisk pisaka i tak w kółko... Nieustannie, strasznie, wręcz depresyjnie, mimo iż nic nie wskazywało na tragedie pokroju trzęsienia ziemi lub swoistego czekania na Śmierć. Paranoiczne poczucie czyjejś obecności, ostry paznokieć przejeżdżający po czaszce, jakoby próbował ją otworzyć i wypruć jej zawartość na ten nieco denny, plastikowy stolik stojący pośrodku pokoju. Może gorąca krew bryzgająca wokoło nieco rozbudziłaby tak apatyczne i przygnębione towarzystwo, kto wie?
Tylko czy jest sens winić cztery gonione przez samą Śmierć dusze i dwie skazane na marny los śmiertelniczki za coś tak banalnego jak nastrój w pewne jesienne popołudnie? Sam Szatan nie miał odwagi odpowiadać na to pytanie.
Jupiter westchnęło dramatycznie jak to miało w zwyczaju. Wyprostowało swoje długie nogi, opierając je na krańcu plastikowego stołu, który chwilę wcześniej przyniosła Crystal, marudząc coś pod nosem o tułaczce, jaką była współpraca z duchami. Zignorowało karcący wzrok Edwina, siedzącego tuż obok niego, na równie żałosnym krzesełku. W tamtym momencie coś zupełnie innego zajmowało jego umysł. Wkradało się powoli, odsłaniając myśli niczym zasłony. Po kolei, z chirurgiczną precyzją, tak, by zająć go całkowicie. Jupiter nie mogło poradzić nic na jego piekielną ciekawość. Jako istota z Piekła rodem, wszystko co posiadało było do szpiku szatańskie. Niekiedy nazywano to zwykłą klątwą, innym razem darem od Niebios.
Jedno jest pewne: naszemu demonowi daleko było do pobudek szlachetnych, ponieważ niema wściekłość, z jaką wpatrywało się w coraz to nowsze i bardziej kolorowe dusze odwiedzające malutki pokój wynajmowany przez Crystal, wymykało się spod kontroli.
Nie mogło poradzić nic na rosnącą w nim zazdrość. Bo każdy z tych duchów miał jakąś historię z życia. Przychodzili z problemami, tymi żywymi. Tymi nękającymi ich potomków, ciążącymi nad niematerialnymi głowami. Mieli oni swoje ja. Tę upragnioną przez Jupitera tożsamość, poszukiwaną przez niego autonomię. Ono bowiem nie posiadało przynależności, nie pamiętało nic, prócz swojej tragicznej śmierci i bólu, jaki przed nią wystąpił. Nic tylko palący jego duszę ogień, rozrywający pozostałości na jeszcze drobniejsze kawałki i tak w kółko. Bez przerwy, bezustannie. Bo nie było kimś wartym zapamiętania.
Pomniki stawiano tym kochanym, opłakiwanym. Nie tym ginącym w pożarze własnych, wstydliwych grzechów. Nie tym, z których to rąk spływała obrzydliwa, skażona, szkarłatna krew.
Jupiter nie było złe, jak błędnie mogło się wydawać. Nie płynęła w nim żądza krwi, niepowstrzymany głód czy chęć zemsty na swoich oprawcach. Jego niematerialne ciało wypełniała (na przekór) pustka. Cicha i kompletnie myląca. Tak odległa od prawdy i tego, kim naprawdę było Jupiter przed śmiercią. Mimo zapewnień, długich rozmów czy chociażby tego, co udało mu się zobaczyć, nie potrafiło uwierzyć we własną niewinność. Uważało, że skoro z taką ochotą przyjęło propozycję siły szatańskiej, musiało tkwić w nim zło. W końcu podało demonowi dłoń, oddało mu ostatnie resztki własnego człowieczeństwa, by trochę dłużej pożyć. Hipotetycznie, przecież po ludzkim ja pozostał tylko nieprawdziwy wizerunek.
Kim więc było Jupiter Devine, skoro ono samo nie pamiętało nawet koloru swoich oczu? Nikt nie wiedział i nikt nie odważył się jeszcze o to zapytać. Jego człowiecza forma każdemu odpowiadała, wydawała się bezpieczna, odpowiednia dla tego świata. Przypominała coś, co znali. Bez znaczenia, czy była ona prawdziwa. Dawała fałszywe poczucie bezpieczeństwa, odpowiadające żywym i umarłym.
Dalej z chorą dokładnością pamiętało moment, kiedy to Tekla zapytała go o jego przeszłość. Z początku uznawszy, iż pyta o życie przed tragiczną śmiercią, rozpoczęło tak, jak za każdym innym razem. Pamiętam... Niewiele, w zasadzie tylko parę suchych faktów. Kobieta zaśmiała się wtedy, właściwie zarechotała niemiło, kręcąc głową. Chyba nie do końca w to uwierzyła, po chwili jednak doprecyzowała. Chciała znać jego historię, długie lata spędzone na samotnej, pośmiertnej wędrówce. Ciekawiło ją to, co nieoczywiste. Te wszystkie pokręcone i niezbyt realne wydarzenia, które doprowadziły go aż do Nowego Jorku, wepchnęły do uliczki zasypanej śniegiem. Tej nieodwiedzanej, brudnej, zapomnianej. Uliczki będącej początkiem końca Tekli oraz początkiem ich skomplikowanej relacji.
Jupiter nie sądziło, iż kiedyś z własnej woli przekona kogoś do ucieczki od Śmierci. Wyciągnęło do Tekli rękę, jakoby była ona przyjacielem. Znajomym sprzed lat. Teraz po tak długim czasie tłumaczyło sobie, że zobaczyło w niej Władka, faktycznego kompana. Może gdzieś z tyłu głowy usłyszało cichy szept, może rozpoznało ten figlarny uśmiech czy też rzucane w losowych momentach powiedzonka po polsku. A może było to tylko zrządzenie głupiego losu. Nie wiedziało, jednak to właśnie Tekla uświadomiła go, iż miało ono swoją historię. Niezbadaną, trochę tajemniczą, zapisaną na przezroczystych kartach, znaną tylko przez nielicznych.
Zostało wyrwane z letargu, kiedy to klientka tymczasowego biura Martwych Detektywów postawiła z hukiem na plastikowym stoliku słoik wypchany pieniędzmi. Wzdrygnęło się, napotkawszy jej pusty, nieco zamglony wzrok. Momentalnie sprowadzono go na ziemię, jakby ktoś dźgnął go między nieprawdziwymi żebrami. Śmiało twierdzić, iż był to zbulwersowany jego zachowaniem Edwin. Ewentualnie wisząca na oparciu Tekla. Spojrzało ukradkiem w lewo na nowego znajomego i od razu dostrzegło pełen wściekłości wzrok. Zrozumiało aluzję.
Susan Kessler, ponieważ tak miała na imię kobieta, która pojawiła się (jak wiele innych dusz poszukujących pomocy Martwych Detektywów) w ich biurze z powodu sprawy rodzinnej, chociaż w tym wypadku słowo tragedia brzmiałoby odpowiedniej. Tekla szybko omiotła ją wzrokiem, okulary jak zwykle zjechały na kraniec jej nosa i gdyby klientka nie była zbyt zajęta samą sobą, zapewne zauważyłaby to oceniające spojrzenie od razu. Najstarsza stwierdziła, iż będzie to kolejna, doprawdy odklejona od rzeczywistości kobieta, jak te parę poprzednich dusz. Na przykład mężczyzna znajdujący oderwane stopy na plaży... Istna patologia. Człowiekowi od razu chce się wracać do znajomego Nowego Jorku.
Po tym, jak sceptycznie przyjrzała się klientce oraz jej niezbyt szałowej kreacji, wyprostowała się i wykonała dwa kroki w bok z zamiarem odejścia oraz zajęcia się sobą. Praca detektywa powoli ją wykańczała, pomimo tego, że nawet się nie zaczęła. Tekla była gotowa rzucić to wszystko w cholerę i błagać na kolanach Jupitera, aby to wysłało ich na te obiecane wakacje na Karaibach. Nuda ją dobijała, w szczególności te bezowocne poszukiwania sprawy idealnej, ponieważ te dwadzieścia zaproponowanych wcześniej nie zainteresowały ani Edwina, ani jej samej.
Dopiero słowa wypowiedziane przez Susan zatrzymały ją w pół kroku, a ona okręciła się wokoło z niebezpiecznym błyskiem w oku. Chyba jako jedyna ucieszyła się z „W 1989 roku mój szwagier zamordował moją siostrę i jej dwie córeczki". Tekla omal jej nie ucałowała, gdyby nie obecność najeżonego na wszelakie nietaktowne czyny Edwina, padłaby przed biedną Susan na kolana, dziękując za tę masakrę. Wszystko, byle nie słuchanie o obgryzanych przez mewy stopach. Jej dziadek mawiał, że lepszy rydz, niż nic i tego starała się trzymać. Mimo iż absolutnie nie znała znaczenia tego powiedzonka.
Tekla uniosła lekko swoją przydługą spódnicę i klapnęła na plastikowy stolik.
── Do tragedii doszło trzydzieści lat temu, ale dalej ciężko jest mi o tym mówić ── zaczęła niepewnie, spoglądając na Crystal. Tekla wyszczerzyła się, jakoby kobieta zaproponowała jej milion dolarów, a nie wzięcie udziału w polowaniu na mordercę. ── Mąż siostry zabił najpierw całą rodzinę, a później siebie.
Charles zmarszczył brwi, przysłuchując się historii. Niko i Crystal wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Jupiter natomiast kompletnie wyłączyło się jakieś dwoje klientów wcześniej i zapewne nawet nie wiedziało, co działo się wokół. Tekla zdążyła się do tego przyzwyczaić, często było ono w swoim własnym świecie.
── W tej sprawie nie ma żadnej zagadki ── zauważył Edwin. Jego monotonny ton głosu jak zwykle przebił się przez ciszę niczym ostrze. Najstarsza omal nie parsknęła śmiechem, kiedy zauważyła reakcję Crystal. Charles odwrócił się w jego stronę również zaskoczony.
── Okaż trochę szacunku ── mruknął.
── Jesteśmy detektywami. Rozwiązujemy zagadki. Wiadomo, kto był sprawcą.
Tekla mimo wszystko przewróciła oczami. Już wolała tę, niby oczywistą sprawę makabrycznego morderstwa, niż bieganie po plaży za niematerialnymi stopami. Ba! Sama mogła się nią zająć, nawet za darmo. Gdyby kobieta zaproponowała jej zwykły obiad, Tekla wzięłaby tę robotę w ciemno. Już miała wychylić się, aby klepnąć Edwina w tył głowy. Powstrzymała ją jednak Susan.
── Ktoś lub coś nadal jest w tym domu ── przerwała im. Chłopak uniósł brew zaintrygowany, lecz nadal sceptyczny. ── Odziedziczyłam ten dom, ale nie mogłam się przemóc, aby do niego wejść. Po mojej śmierci w zeszłym tygodniu chciałam tam pójść po raz ostatni... Gdy podeszłam bliżej, usłyszałam przeraźliwe krzyki. W domu nadal rozgrywa się koszmar. Zanim odejdę, muszę mieć pewność, że dusze bliskich zaznały spokoju. ── Sięgnęła do swojej torebki, dalej mówiąc. ── Wiele nie mam, ale... ── Postawiła słoik wypełniony srebrnymi monetami na stolik, wyprowadzając tym samym z letargu na wpół śpiącego Jupitera.
Edwin stanął przed białą tablicą, przyglądając się zapiskom, jakie sporządzili w trakcie rozmów z niedoszłymi klientami. Podczas całego tego zamieszania Jupiter prawie zasnęło, bujając się na plastikowym krześle, a Tekla zdążyła zrobić około stu kółek wokół całego pomieszczenia. Żadna ze spraw nie wydawała się na tyle ciekawa, aby poświęcić jej więcej niż pięć minut, które zdążyli już na nią stracić. Cierpliwość traciła nawet nastawiona pozytywnie od samego początku Niko.
── Trzeba wybrać mądrze ── odezwał się Payne. ── To musi być zagadka, którą tylko my możemy rozwikłać. ── Skrzyżował ręce i odwrócił się w stronę pozostałej piątki.
── Diabelne mewy i ucięte stopy! ── rzuciła radośnie Niko, wymachując żółtym długopisem. Tekla nieomal zleciała ze stolika, na którym w tamtym momencie siedziała. Złapała się blatu i spojrzała morderczo na swoją ulubienicę.
── Jeszcze raz usłyszę coś o jakiś pierdolonych stopach! Poucinam wam je, bez wyjątku. Nie zgadzam się na żadne stopy i mewy! Mam zbyt dużo lat, aby uganiać się za psycholem fetyszystą! ── obwieściła dumnie, łapiąc się za serce. Charles uśmiechnął się nikle i pokiwał głową. Nikt nie podzielał dziwnego entuzjazmu tą niecodzienną sprawą. W szczególności rozjuszona Tekla i martwiąca się o niezapłacony czynsz Crystal. Od razu wspomniała o tym dosyć sporawym problemie. ── To co? Bierzemy sprawę psychola i jego psychicznego, nawiedzonego domostwa? Babka wyłożyła na stół konkrety, zaoferowała hajs. Plus nie pierdoliła o jakiś latających stopach i zjadających je mewach.
── Prawda ── zgodził się z nią Charles, wstając ze swojego miejsca. ── Kobieta wydaje się być załamana, przecież stoimy na straży sprawiedliwości, prawda? Crystal zapłaci za czynsz, a rozwikłanie trzydziestoletniej zagadki przyniesie nam sławę.
Edwin pokiwał głową, Tekla i Charles właściwie przekonali go od razu. Sama sprawa Susan powoli zaczęła go intrygować, w końcu nawiedzone domostwa nie trafiały im się często, a mając demona u swego boku, raczej nie groziło im żadne drastyczne niebezpieczeństwo. Dlatego też całą szóstką przystali na ten oto pomysł. Rozwikłanie zagadki morderstwa sprzed trzydziestu lat i uwolnienie opętanego domu od niechcianych i problematycznych lokatorów.
── Cóż, Susan podała niewiele przydatnych informacji ── stwierdził Payne, kiedy to powoli zaczęli zbierać się do wyjścia. Stanęli na środku skromnego korytarza, próbując ustalić plan działania. ── Jeśli mamy rozwiązać te sprawę, musimy prześledzić historię domu i rodziny.
── Jenny się tutaj urodziła, na pewno coś wie ── rzuciła Crystal, narzucając na siebie niebieskawą bluzę. Charles pokiwał ochoczo głową, od razu przyznając jej rację i tym samym uznając, iż pójdzie razem z nią.
── No tak, żadna niespodzianka. Ostatnio wszystko robicie razem. ── Edwin przewrócił zirytowany oczami, poprawiając swoje skórzane rękawiczki. Jupiter i Tekla wymienili się spojrzeniami, niemo się porozumiewając. Powoli zaczęli przyzwyczajać się do tej nowej rzeczywistości i nowych, dosyć nietypowych dla nich relacji.
── Wyjaśnijmy sobie coś ── zaczęła Crystal, odwracając się do Edwina. ── Gdyby nie stalkował mnie eks, który jest demonem, a Charles byłby... wiecie, żywy, chętnie podbiłabym nim sobie licznik. ── Niko zachichotała cicho, Tekla omal nie wybuchła gromkim śmiechem. Jupiter ostentacyjnie spojrzało na zakłopotanego Edwina, tym samym również upewniając się, iż rozumiał cokolwiek z ich konwersacji. Nie rozumiał...
Charles uśmiechnął się pod nosem i od razu począł wyliczać przeróżne synonimy szukanego przez biednego Payne'a słowa.
── Dobra, okej, dziękujemy ── przerwało mu. O dziwo Edwin posłał w jego stronę słaby, jednak wdzięczny uśmiech. ── Skoro wy zostajecie... i rozmawiacie z Jenny, my pójdziemy do biblioteki. Jak jeszcze raz usłyszę słowo seks z żywym, to rzygnę wam na buty. Tekla, Niko?
Niko i Tekla w tym samym czasie zaczęły kiwać i kręcić głową. Blondynka jak zwykle ochoczo się na wszystko zgadzając, starsza wręcz przeciwnie.
── O nie, nie, nie. Nie po to przyjechałam na wakacje, aby czytać jakieś stare, zapyziałe archiwa o masakrach. Już wolę porozmawiać z królową ciemności. Także żegnam was, popilnuję tych dwóch gołąbeczków i przy okazji coś wszamam. Bawcie się dobrze w tej skarbnicy wiedzy. ── Wykrzywiła się w znajomym grymasie, łapiąc pod ręce Crystal i Charlesa. Chwilę później zaczęła ciągnąć ich w kierunku schodów. Jupiter wzruszyło ramionami i uśmiechnęło się zakłopotane w stronę zirytowanego Edwina.
★
Jupiter szło wolnym krokiem za trajkotająca Niko i próbującym nadążyć za jej rozumowaniem Edwinem. Nie angażowało się w ich rozmowę, w zasadzie specjalnie ignorowało wszelakie zaczepki rzucane w jego stronę. Skupiło się na wpatrywaniu w swoje własne buty. Czerwone, skórzane kozaki powoli topiące się w kałużach napotkanych na jego drodze. Brudna woda rozchlapywała się wokoło, plamiąc jego aż nazbyt ekstrawaganckie ubranie. Krzywiło się z obrzydzeniem, widząc kolejne błociste kropki. Gdyby nie człowiecza forma przybrana przez niego po wyjściu z tymczasowego lokum, zapewne już dawno uporałby się z tym niewygodnym problemem. Zbyt bardzo przyzwyczaiło się do duchowej postaci używanej przez niego na co dzień. Wydawała się ona dużo wygodniejsza. W szczególności w taką pluchę. Szlag by trafił deszczową pogodę i każdy kolejny przejeżdżający obok nich samochód.
Długo rozmyślało nad sprawą Susan Kessler. Nie dowiedziało się zbyt wiele od Edwina czy Tekli, a rzucone na szybko: morderstwo sprzed trzydziestu lat, raczej nie napawało nikogo optymizmem. Może prócz jego towarzyszki, która cieszyła się, jakoby wygrała milion dolarów i karnet na darmowe jedzenie. A to tylko dlatego, iż każda kryminalna (i upiorna) sprawa oznaczała koniec z nudą. Jupiter nie zamierzało tego komentować, znało Teklę na tyle długo, że nic go już nie dziwiło. W szczególności jej niecodzienna obsesja na punkcie rzeczy kuriozalnych czy drastycznych. Kobieta po prostu miała osobliwe hobby. I chyba tylko one ją przy nim trzymało...
Mimo iż ich relacja wydawała się trwała, dla niektórych nierozerwalna, Jupiter doskonale wiedziało o jej kruchości. O kruchości ludzkiego życia, a co najważniejsze duszy. Tekla nie zostanie z nim na zawsze, nie mogłaby. A nawet gdyby... zapewne po prostu by nie chciała. Znalazłaby bardziej interesujące zajęcie, jak to na nią przystało. Była nieprzewidywalna, jak sama Śmierć. Szybko się nudziła, szukała. I tego właśnie obawiało się Jupiter, że kolejny raz ktoś go zawiedzie. Wyciągnie w jego stronę tę kuszącą dłoń i zaproponuje wymianę interesów.
Na samą myśl jeżyły mu się włosy na głowie. Od razu przypominało sobie gorący podmuch, jaki rozrywał jego ciało tuż przed śmiercią i krótko po niej. Duszący ból, powoli otwierający jego poharataną klatkę piersiową, wrzask tak druzgocący, że nie raz nawiedzał go po tych trzystu latach. Później tylko chłód i to niepokojące uczucie, jakoby ktoś stał za nim, szepcząc mu do ucha, a ono nie mogło się odwrócić. Gryzący jego martwe nozdrza odór siarki i ta nieznana wtedy żądza władzy i posiadania. Głód kontrolujący umysł.
Pamiętało, jak rozcierało czarny smar i resztki popiołu na swojej twarzy, jak próbowało okiełznać rosnący gniew oraz rozpacz po utracie czegoś najcenniejszego, życia. Nie potrafiło. Umysł krzyczał tylko jedno: zemsta, zemsta, zemsta. Krew buzowała w martwych żyłach, niebijące serce uderzało z hukiem od środka, wyrywając się do chorego biegu. Przyjęło propozycję. Oddało duszę Diabłu.
── Nie gap się, to tylko przebranie. ── Jego rozmyślanie przerwał głos Edwina, a raczej coś, co powinno do niego należeć. Jupiter oderwało wzrok od bibliotecznej wykładziny i spojrzało na jego ludzką formę. Omal nie wybuchło śmiechem, ponieważ ktoś, kto stał przed nim i Niko wcale Edwina nie przypominał. Blondwłosej kobiecie koło pięćdziesiątki ubranej w śmieszny, beżowy płaszcz, daleko było do chłopca z muszką, który zginął ponad sto lat temu. Nic dziwnego, że Niko wpatrywała się w niego, jakoby ponownie zobaczyła ducha.
── Edwinie, zawsze zmieniasz się w kobietę? Charles też? Czy umiesz wyciągnąć sobie nos jak Pan Ziemniak z Toy Story? Widziałaś te bajkę? ── zaczęła zarzucać go pytaniami. Jupiter zasłoniło usta dłonią i ponownie zaczęło wpatrywać się w zielonkawą podłogę biblioteki. Czuło na sobie zirytowany, wręcz wywiercający mu w głowie dziurę wzrok Edwina.
── Tak, nie, nie i tak ── odpowiedział jej, ściągając z dłoni skórzane rękawiczki. Typowy dla niego element garderoby. ── Dość już ── zganił ją mimowolnie. Jupiter prychnęło rozbawione. ── Oboje. Przestańcie. Ty w szczególności, Jupiter.
Nastolatek uniosło ręce w geście obronnym, nawet nie orientując się, iż Edwin użył jego imienia po raz pierwszy. Postanowiło go już więcej nie denerwować, zapewne skończyłoby się to wyrzuceniem ich trójki z biblioteki, a to nie było im na rękę. Czuło, że znajdzie się jeszcze okazja, aby pozaczepiać trochę nowego znajomego. Wystarczyło tylko jedno, wyszeptane słówko do Tekli. Niko zmarszczyła brwi i zapytała Edwina, dlaczego ten postanowił przebrać się tamtego dnia.
── Abyście... a w zasadzie ty, Niko, nie wyglądała jak skończona fiksata, mówiąca sama do siebie. Teraz jest normalniej. Jeśli w ogóle można nazwać obecną sytuację normalną ── wymamrotał, nerwowo gniotąc w rękach swoje rękawiczki. ── Nie wiedziałem, że demony też mogą zmieniać formy w ten sposób. Nie jest to trochę niebezpieczne, abyś wyglądało... w ten... duchowy...
── Nie, nie, raczej nie. ── Jupiter wzruszyło ramionami. Tekla nigdy o to nie zapytała, co było raczej oczywiste. Kobieta dalej niewiele wiedziała o duchowym świecie, o demonim nawet nie wspominając. Owszem, była chorobliwie ciekawa, czasami aż nadto, jednak kiedy nie wie się o istnieniu czegoś, to po prostu się o to nie pyta. I to było mu na rękę. Taka nikła nić anonimowości. ── Wiesz, umarłom jakieś trzysta lat temu. Wątpię, że ktoś podejdzie kiedyś do mnie i zapyta, czy nie jestem jego kolegą z czasów szkolnych. Jeśli chodzi o Teklę, to ona ma to po prostu w dupie. ── Edwin pokiwał w zrozumieniu głową. Chciał wiedzieć więcej, jednak ponownie przeszkodziła mu Niko.
── Jesteś podminowany ── zauważyła, marszcząc brwi. W odpowiedzi otrzymała jedynie przewrócenie oczami. Typowe. Jupiter uśmiechnęło się do niego nikle, próbując wesprzeć go na duchu. ── Pewnie przez Charlesa i Crystal. Można było wyczuć między nimi chemię, gdy mówili o seksie... ── Tym razem to jej przerwano. Demon wbiło jej w żebro łokieć, wykrzywiając się do niej. Ciche błaganie o ucięcie tego niezręcznego tematu. Zapewne mówiłaby dalej, gdyby nie bibliotekarka, która wróciła do nich po długich poszukiwaniach wszystkiego, co było jakkolwiek związane ze sprawą rodziny Susan.
Edwin i Jupiter w tym samym momencie odetchnęli z ulgą.
── Nie mamy jeszcze lokalnych gazet w postaci cyfrowej, lecz artykuły o Devlinach znalazłam na mikrofiszach. ── Uśmiechnęła się do nich promiennie, kładąc na biurko średniej wielkości pudełko. Coś w jej osobie było niepokojącego, jednak nie dano im wiele czasu na głębsze gdybanie. Mieli ważniejsze sprawy na głowie. ── Sądziłam, że randkowanie jest trudne. Po ślubie jest jeszcze gorzej. Jezu... Sprzęt jest tam. ── Machnęła zamaszyście ręką. ── W razie kłopotów wołajcie. Byle nie za głośno. To biblioteka. Będę tu cały czas.
Jupiter przewróciło oczami i zgarnęło z biurka pudełko. Edwin w postaci kobiety wyszczerzył się w niezręcznym uśmiechu. Maxine, ponieważ tak miała na imię bibliotekarka, działała im obu na nerwy. Zbyt gadatliwa, zbyt nachalna. Zbyt żywa. Chodzący problem na dwóch nogach. Człowiek typu trzymajcie się ode mnie z daleka, znak ostrzegawczy. Niestety Niko nie podzielała ich zdania i zaraz zaczęła chaotyczną, nie mającą ładu, rozmowę z nią. Jupiter złapało ją za rękę i odciągnęło od lady, mamrocząc pod nosem ciche i niezbyt taktowne podziękowania.
Niko i Edwin usadowili się na niewygodnych krzesłach przed ekranem komputera. Jupiter stanęło za nimi, opierając na nich swoje łokcie. Wychyliło się delikatnie, aby przyjrzeć migającym, zielonkawym obrazkom, które były dosyć niewyraźnymi skanami starych gazet.
Jak się dowiedzieli, Devlinowie mieszkali w małym, jednorodzinnym domu. Kupili go w czasach, gdy ludzi było na to stać, a ceny przeciętnych lokum nie równały się pięciokrotności czyjeś rocznej pensji. Byli przykładną rodziną, ale każdy ma swoje sekrety, a najgorsze zło rzadko wypływa na światło dzienne. W szczególności to, skrywane pod łatką normalności. Pewnego wieczoru ojciec wpadł w morderczy szał i zakatował żonę i dwie córki, które najzwyczajniej w świecie oglądały wtedy telewizję. Do tego morderczego czynu posłużyła mu siekiera wywleczona z domowej piwniczki. Śledztwo dosyć prędko utknęło w martwym punkcie. Brak poszlak, motywu. Nic tylko lejąca się litrami krew. Obryzgany ekran telewizora, rozsypany popcorn i tragedia, która wstrząsnęła miastem. Nikt nie potrafił wyjaśnić pobudek głowy rodziny, jedni twierdzili, że to niepotwierdzony romans żony, inni tłumaczyli go problemami w pracy... Jednak na samym końcu nic z tych rzeczy nie miało znaczenia. Nie kiedy patrzyło się na konsekwencje jego czynów.
Opuścili bibliotekę w posępnych humorach. Jupiter przepuścił Niko i Edwina w jego normalnej, duchowej formie w drzwiach, nie mając ochoty na kolejne przepychanki. Ich nowa sprawa doszczętnie napsuła mu krwi. Zbierało mu się na wymioty, kiedy tylko przypomniało sobie o zdjęciach przedstawiających miejsce zbrodni, które jakimś cudem opublikowano w gazecie. Momentalnie stanęło w miejscu jak wryte, zderzając się z plecami Edwina. Wyjrzało zza niego i wykrzywiło się zirytowane.
Chłopak w ich wieku, chociaż w tym wypadku w wieku Niko, ponieważ wydawał się bardziej żywy niż pozostała dwójka. Zbierał rozsypane na ziemi książki, które przypadkowo upuścił po wpadnięciu na blondynkę. Rzucił szybkie przeprosiny, uśmiechając się niezręcznie.
── Tylko kretyn nie patrzy pod nogi! Powinienem był zauważyć cię... ── Zaśmiał się delikatnie, prostując się. ── i twojego przystojnego kompana z muszką. ── Jupiter przewróciło oczami, lekko ciągnąc Edwina na bok. Od razu wyczuło, że nie ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Jego aura była zbyt brudna, parząca. Alarmująca. A ono co nieco o szatańskich mocach wiedziało. ── Fajna bransoleta, robi wrażenie.
── Chwila! Widzisz Edwina? ── Niko spytała zaskoczona. Edwin spojrzał krótko na Jupitera, minimalnie przysuwając się w jego stronę, jakoby w poszukiwaniu demoniej ochrony. Ono natychmiast zrozumiało aluzję i wyszło naprzeciw nowo poznanemu. Nigdy nie ufał takim osobom, skrywały one swoje ja, ukazywały innym jedynie szkaradne iluzje, mające na celu omamić swoją ofiarę. Pełno było takich w Piekle. A chłopak przed nimi, mimo że żywy, śmierdział tanimi sztuczkami na kilometr.
── Tak. Jest duchem. ── Wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Jupiter coraz bardziej się niecierpliwiło. Nienawidziło być ignorowane. ── Byłem w śpiączce. Krótkiej. Skutek poważnego wypadku. Od czasu wybudzenia widzę duchy. ── Niko uśmiechnęła się promiennie i od razu pochwaliła się swoją umiejętnością. ── Super! Tak w ogóle, jestem Monty. Edwin, prawda? – zwrócił się do drugiego. Jupiter wyprostowało się i opiekuńczo położyło na jego ramieniu dłoń. Blondynka nie zważając na zestresowane postawy swoich kompanów również się przedstawiła. Podniosła z ziemi ostatnią książkę z wygrawerowanym, złotym napisem Astrologia. ── Ciekawski wodnik.
── Skąd wiedziałeś? ── spytała zaskoczona. ── Zgadnij znak Edwina.
Edwin prychnął, od razu ukazując swoją niechęć do tematu. Spojrzał krótko na Jupitera, które w tamtym momencie wręcz wisiało na jego ramieniu. Dosyć prędko nawiązała się między nimi słaba nić porozumienia.
── Krytyczny i czarująco uparty... Koziorożec? Prawie dwa i pół tysiąca lat obserwacji zrobiło swoje! Mam ciekawe książki, gdybyście chcieli...
── Słuchaj ── odezwało się w końcu zirytowane. ── Sprawdź, czy cię nie ma w tych całych gwiazdach na niebie i daj mi znać, jak ściany zaczną przemawiać. Jesteśmy zajęci i absolutnie niezainteresowani astrologią. Jeśli mój znak zodiaku coś ci mówi, to chyba jedynie, abyś się uciszył. Na wieki. Cześć. ── Uśmiechnęło się do niego sarkastycznie i pociągnęło za sobą Edwina. Ten uradowany od razu za nim ruszył.
Monty wzruszył ramionami i krótko pożegnał się z Niko, która zdążyła jeszcze podzielić się z nim ich adresem. Pobiegła za swoimi kompanami, skacząc radośnie.
── O rany, leci na ciebie! ── krzyknęła uradowana. Edwin przewrócił oczami załamany.
── Obaj jesteśmy mężczyznami... Zapewne po prostu fascynują go duchy...
── Chłopcy mogą się lubić, ale to nie jest w tym momencie najważniejsze. Po prostu wracajmy. ── Jupiter lekko szturchnęło drugiego ramieniem, ten pokiwał w odpowiedzi głową. ── Tak, Niko, wiem o twoich mangach. Wystarczy. Tekla i reszta pewnie czekają.
★
Nikogo nie zaskoczył widok Jenny spędzającej tamto popołudnie w sklepie mięsnym, który znajdował się na parterze budynku. W skupieniu zakładała na szybę folię chroniąca, odwrócona tyłem do lady, zapewne nie spodziewająca się, iż za krótką chwilę medium i dwa duchy zakłócą jej błogi, ukochany spokój. W tle dało się słyszeć miejscową audycję radiową, która informowała mieszkańców o trwającej na zewnątrz ulewie. W tamtym momencie Tekla w duchu podziękowała samej sobie za pozostanie w budynku. Nie widziało jej się walczyć z upierdliwym błotem. Jej długa, granatowa spódnica i zamszowe botki raczej nie nadawały się na spacery w tak niedogodnych warunkach atmosferycznych.
Duchem była z Jupiterem. Doskonale zdawała sobie sprawę z zirytowania, z jakim biedak musiał się wtedy zmagać. Zapewne wyrywało swoje nieprawdziwe włosy z głowy, wyklinając wszystko wokoło. Nie zazdrościła Niko i Edwinowi. Wiedziała, jakie potrafiło być, kiedy coś nie szło po jego myśli.
Crystal niepewnie weszła do pomieszczenia, omijając ladę sklepową. Charles podążał tuż za nią. Tekla swoją obecnością aż tak się nie kryła, wparowała tam jak do siebie, od razu opierając się bokiem o jedną ze ścian. W brzuchu burczało jej na samą myśl o asortymencie, jaki znajdował się na zapleczu w lodówkach. Jedyne czego nienawidziła w byciu duchem, był brak poczucia smaku. Gdyby tylko mogła zjeść te smakowite pyszności... Chociaż ten jeden ostatni raz. Że też jeszcze żaden duch były naukowiec nie rozwiązał tego upierdliwego problemu.
Jenny od razu wyczuła obecność nastolatki. Westchnęła głośno i mruknęła coś pod nosem o nadchodzącej nawałnicy. Powoli odwróciła się do niej z dosyć posępną i typową dla niej miną. Gdyby postawić koło niej Teklę, zapewne wyglądałyby jak dwie krople wody. Tak samo niezadowolone ze swojego życia.
── Oh, kolejne złe wieści ── zaczęła Crystal, krzyżując ręce. Charles uśmiechnął się niezręcznie do Tekli, jakoby szukając w niej ratunku. Nie zamierzała pomagać. Bardziej interesowała ją sama właścicielka budynku, niż historia psychola i jego rodziny. Jeśli nie było w pobliżu jej kompana, jakakolwiek praca zdawała się aż nazbyt nudna i nikomu niepotrzebna. Z Jupiterem zawsze było ciekawiej. ── Choć nie tak złe jak... ── urwała na moment, aby podrapać się po głowie. Gdyby zobaczył to Edwin (czy chociażby wspominany wyżej demon), zapewne oboje spojrzeli po sobie załamani i porzuciliby tę sprawę w mgnieniu oka. Crystal, Charles i Tekla nie byli najlepszą grupą do zadań specjalnych... - Słyszałaś o masakrze w domu Devlinów?
── Powiedz, że nie zbierasz materiału na podcast... ── burknęła Jenny, patrząc na nią sceptycznie. Tekla zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Jeśli ktoś kupiłby jej mikrofon i coś do nagrywania, sama by takowy założyła. Już wiele się przez te dwa lata naoglądała. Od truposzy, po demony, kończąc na gadających kotach.
── Nie! Nie! Obiło mi się o uszy w knajpie. Byłam ciekawa. ── odpowiedziała jej natychmiast, jakoby szukanie takowych informacji wiązało się z najgorszymi występkami.
── Byłam wtedy dzieckiem, nie pamiętam wiele. Właściwie znam sprawę tylko z opowieści. ── Kobieta wzruszyła ramionami kompletnie niezainteresowana. Tekla się jej nie dziwiła. Crystal zapewne napsuła jej krew już wcześniej, kiedy to walczyła z problemami Niko. Podsłuchane urywki rozmów z duchami też do najprzyjemniejszych nie należały. ── Odczepisz się, jeśli opowiem, co słyszałam? ── Cała trójka zgodnie pokiwała głowami. ── Świetnie. To pojebana historia, więc zaparzę kawę.
Rozmowa z Jenny była raczej krótka i zwięzła. Kobieta nakreśliła lekko całą historię, nie wchodząc zbytnio w szczegóły, jakby opowiadała o jakimś niezwykle nudnym serialu, który leciał w telewizji codziennie o tej samej godzinie, a jego wątki z każdym kolejnym odcinkiem wydawały się coraz to bardziej absurdalne. Chora ciekawość Tekli nie została nasycona nawet wtedy, kiedy Jenny wspomniała o tym, że dom mają wyburzyć nazajutrz. Informacji dalej było niewiele. Dom niby to stał na jednej z ulic, a mimo to zdawał się być niematerialny. Historia rodziny dawno zapomniana, jak sam budynek. Jedynie cień tragedii, która miała miejsce te wiele lat temu.
Tekla zaczęła się wtedy zastanawiać nad swoim własnym losem. Z tym, co stało się z jej ciałem, kiedy to opuściła je ten zimowy dzień. Czy ktoś kiedykolwiek jej szukał? Znalazł ją? Po śmierci ślad po niej zaginął, ulice Nowego Jorku były chyba zbyt anonimowe, aby ukazać chociażby plakat zaginionej z jej podobizną. Ale czy ktoś w ogóle chciałby gonić za alkoholiczką bez dachu nad głową? Nikt nie interesował się nią za życia, kiedy to błąkała się samotnie po zimnych, nieczułych ulicach. Dlaczego ktoś miałby zrobić to po jej śmierci? Co stało się więc z ciałem Tekli Wiśniewsky? Zawleczono je gdzieś na bok, aby w spokoju się rozłożyło? A może wywieziono do kostnicy? Pochowano bez nazwiska gdzieś na losowym, publicznym cmentarzu? Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie chciała znać odpowiedzi na te pytania. Skoro spotkał ją taki los, musiała na niego zasługiwać, prawda?
Nikt nie zapłacze nad martwą, bezdzietną alkoholiczką. Nikt nie spojrzy na porzucone projekty ubrań i nie wspomni nazwiska niegdyś tak wielbionej projektantki mody. Tekla została już tylko cieniem. Zapomnianym cieniem bez historii, ponieważ nikt już jej nie pozna. Tylko ona i jej błąkający się po świecie demon.
Odwróciła się powoli, kiedy usłyszała znajomy dźwięk dzwonka zawieszonego przy drzwiach. Do sklepu weszła nieznana jej kobieta, trochę starsza, ubrana w długie futro i skórzaną spódnicę. Tekla od razu wiedziała, iż miała do czynienia z samym pomiotem szatana. Aury takie, jak ta, wręcz buzowały niebezpieczną, piekielną energią. Odór siarki mocniejszy od najdroższych perfum. Nie pomyliła się, ponieważ pozostała dwójką doskonale ją znała. Esther. Wiedźma, o której Charles wspominał wcześniej Jupiterowi.
Crystal przeklęła głośno zdziwiona tą nagłą wizytą.
── Wybacz, pewnie jest pijana ── rzuciła z przekąsem Jenny kompletnie niewzruszona. Tekla uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwając rzucone wyzwanie ze strony wiedźmy. Znała te tanie sztuczki, kobiety z klasą, której lepiej posługiwały się sarkazmem niż zwykłymi słowami. Drogie futro, odpalona fajka i ręcznie rzeźbiona laska mówiły same za siebie.
── Ach ta młodzież ── Esther wykrzywiła się w nieszczerym grymasie. Od razu zauważyła ich nową koleżankę. Prychnęła pysznie, naprędce oceniając jej wygląd. Tekla oparła się biodrem o ladę, mlaskając niezadowolona. ── Tyle złości maluje się na tych pięknych buźkach.
Jenny przewróciła oczami i ruszyła na zaplecze po jej zamówienie, marudząc, iż nie wolno było tu palić. Esther oczywiście nic sobie z tego nie zrobiła, specjalnie wypuszczając z pokrytych koralową pomadką ust. Tekli robiło się niedobrze na samą myśl. Nienawidziła takich kobiet, działały jej na nerwy. W szczególności wtedy, kiedy udawały, że ona nie stoi tuż obok niej. Branża modowa już taka była. Jesz lub zostajesz zjedzony. Nic pomiędzy. Pomalowane, ostre paznokcie służyły tylko do rozdrapywania konkurentek. Buty na wysokim obcasie również. Piękne świecidełka były niczym tajna broń udająca obrazek z magazynu.
Po pewnym czasie Teklę przestało to obchodzić, wolała flaszkę wypełnioną alkoholem. I chyba była za to wdzięczna losowi.
── Słyszałam, że medycyna estetyczna nie jest już taka droga. Mogłabyś zainwestować, bo krem cudów nie czyni ── skomentowała sarkastycznie, szczerząc się do wiedźmy. W odpowiedzi dostała pełne dezaprobaty prychnięcie. ── Ale skoro wolisz wydawać pieniądze na biedne, niczemu winne zwierzątka... Taki mamy klimat, co? ── Tekla uwiesiła się na ladzie, jej okulary mimowolnie zjechały na sam czubek jej nosa, a metalowe bransolety zabrzęczały. ── Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nikt wiecznie młody nie jest. No chyba, że zdechłaś.
Blondynka odwróciła się w jej stronę, śmiesznie wyginając, jakby próbowała przestraszyć tę drugą. Crystal i Charles patrzyli na nie zaskoczeni, nie wiedząc, czy powinni jakkolwiek zareagować na rzucane pomiędzy nimi zaczepki. Podobno zła wiedźma to nic dobrego, ale kto by to Tekli tłumaczył. Podobno widziała gorsze rzeczy.
── Miło znów was widzieć. Gdzie zgubiliście kolegę sztywniaka? Chętnie z nim pogawędzę. ── odezwała się w końcu do nich, próbując zignorować coraz to bardziej irytującego ją ducha. Obiecała sobie, że nowym problemem zajmie się kiedy indziej. W końcu miała ważniejsze sprawy na głowie...
── Może pogawędzimy o zakrwawionej kobiecie, którą widziałam w twoim umyśle? ── zapytała Crystal. Esther nachyliła się niebezpiecznie w jej stronę.
── Zawarłam umowę z boginią o imieniu Lilith, by zyskać nieśmiertelność. Takie transakcje nie zawsze idą zgodnie z planem. Nigdy nie umrzesz... ── Charles delikatnie odciągnął Crystal od wiedźmy, tym samym próbując opuścić sklep mięsny bez wchodzenia w niepotrzebne dyskusje. ── W mieście nie spotka was nic dobrego.
Tekla przewróciła oczami, mimo to podążyła za pozostałą dwójką.
Kiedy stali na zewnątrz kawałek dalej od rzeźnika, skrzyżowała ręce i poczęła się zastanawiać. Imię Esther dawało na myśl, było jak taka niewinna klątwa powtarzana jak mantra. Próbowała sobie przypomnieć, skąd znała tę wiedźmę, dokopać się do odmętów tego, co ważne. Jupiter od razu znalazłoby odpowiedź na pytania, ba przypomniałoby jej sto innych niezwykle przydatnych faktów i sprawa z dziwnie znajomą kobietą przestałaby być dla niej zagadką. A tak zdana była tylko na siebie i swój cudowny zanik pamięci, który zapewne był wynikiem jej częstego picia za życia.
Wiedźmy. Niewiele ich spotkała po swojej śmierci. Jedną lub dwie. Już wtedy kazano jej uważać na te istoty. Wiedziała o tym, oczywiście. Jej piekielny przyjaciel siłą odciągał ją od nich, powtarzając, że kłótnia z wiedźmą na bazarze o głupią designerską torebkę nie jest warta konsekwencji, jakie mogły się z nimi wiązać. Wtedy jeszcze tego nie rozumiała, nie poznawała aur, nie czuła tych elektryzujących skoków napięcia wokoło. W końcu nie każde paranormalne stworzenia aż tak śmierdziały znajomą siarką z samych czeluści. A Esther? Esther emanowała energią, jakoby ktoś zakonserwował ją w złu i zostawił tam na długie lata, po czym po prostu czekał, aż jakiś głupiec ją stamtąd wypuści.
Widząc nietęgie miny swoich towarzyszy, odchrząknęła głośno. Odgarnęła niesforne loki do tyłu i wykrzywiła w tym okropnym grymasie.
── Umieram z głodu. Myślicie, że Jenny ma na stanie jakąś krakowską? Kurwa, zjadłabym jakąś dobrą, polską szynkę. Najlepiej krakowską. W Nowym Jorku jest taki kurewsko dobry sklep mięsny... ── zaczęła trajkotać, patrząc na szyld sklepu. Charles i Crystal rzucili sobie zakłopotane spojrzenia. ── Dobra, milknę na wieki. Pogadamy, jak wam tę szynę załatwię. Padniecie, mówię wam. Sorry, Charles, tak tylko żartuję. ── Zarechotała, śmiesznie odginając w tył głowę, jak to miała w zwyczaju. Pstryknęła palcami, w mgnieniu oka przybierając człowieczą formę.
Ruszyła z powrotem do środka, mijając się w drzwiach z wiedźmą. Wparowała tam, jakby właśnie wykupiła cały budynek i za moment na środku tego gruzowiska miała wybudować swoją willę. Jenny uniosła brwi zdziwiona. Nie spodziewała się tak dziwnego dnia. Fiksatki w frywolnym koku, czerwonych okularach z kocimi oprawkami, bakłażanowym płaszczu i zamszowych botkach już na pewno. Wielkie, trójkątne kolczyki na jej uszach zakołysały się wraz z jej zamaszystym krokiem. Wyszczerzyła się w stronę właścicielki z niezwykle nietypową pewnością siebie.
── Poproszę kilogram krakowskiej. Cienko krojone plastry, najlepiej w dwóch, eleganckich opakowaniach. ── Zarzuciła w tył niesfornymi włosami, przypominając w tamtym momencie pawia, nie dorosłą kobietę. Jenny nie wiedziała, czy powinna rozpłakać się na miejscu czy dzwonić do najbliższego ośrodka psychiatrycznego. Myślała, że drugiej Esther nie ma na świecie, a w jej progu zawitało coś o wiele gorszego. Paw czy inna papuga po przejściach.
── Nie mamy czegoś takiego ── burknęła, powoli ostrząc tasak. Rzuciła okiem na ladę wypełnioną wędlinami i westchnęła. ── Słuchaj, nie mam ochoty na żarty. Na pogawędki z... Szalonym Kapelusznikiem czy czym tam jesteś też nie. Mogę zaproponować jedynie pepperoni. Zostało z całego dnia. Podobno smaczne. Ale... jeśli ci zależy, zawsze mogę zamówić tą cholerną krakowską. Bo pewnie zostajesz na stałe, co? Popierdolone miasto.
── Powiedzmy, że Karaiby mi się popierdoliły z Port Townsend. ── Tekla zaśmiała się pod nosem, Jenny prychnęła rozbawiona. ── Ale byłabym wdzięczna za tą krakowską. Serio, polecam. Mój dzieciak przyniesie ci należną zapłatę. Poznasz po ubiorze. ── Zgarnęła dwa opakowania zadowolona i ruszyła do wyjścia. ── Miło było poznać!
Czarnowłosa pokręciła głową, mrucząc pod nosem ciche pożegnanie. Patrzyła na sylwetkę Tekli jeszcze przez parę chwil, dopóki ta nie zniknęła za rogiem budynku. Westchnęła. W radiu mieli rację, nadchodzi nawałnica.
hej, hej! witam was jeszcze w starym roku i z góry przepraszam za tak długą przerwę. nie ukrywam, nie czułem się najlepiej w ostatnich miesiącach i były one dla mnie tragiczne pod każdym względem. nie jest to najlepszy rozdział, jaki powstał, ale jest on pewnego rodzaju nadzieją na to, że powoli wrócę do częstszych updateów. życzę wam dużo zdrowia, szczęścia i wszystkiego, co najlepsze. trzymajcie się no i do zobaczenia <3
take care, loren !!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top