04 | Karciane Lustra


Rozdział 04 – Karciane Lustra

Promienie słońca wpadały do dosyć przestronnego i zarazem ciemnego pomieszczenia. Dla komfortu tymczasowego lokatorka oświetlały je słabe, pojedyncze lampy umiejscowione w różnych kątach i na rozmaitych powierzchniach. Pod oknem stał wiklinowy fotel, a nieopodal niego idealnie pościelone łóżko. Pokój prezentował się dziwnie żywo, jakoby ktoś dalej tam pomieszkiwał, mimo że nie dało się tam wypatrzeć żadnej żywej duszy. Przypadkowe meble pamiętały zapewne poprzednie epoki, zużyty parkiet był nieco zarysowany w paru miejscach. Miejsce to raczej nie należało do najpiękniejszych. I nie zachęcało do odwiedzin. Bez względu na to, czy było się śmiertelnikiem, czy też nie.

Oddzielone kolumnami lustro wisiało na ścianie, ukazując wykrzywioną rzeczywistość, a zarazem osłaniając swoją metalową powierzchnią coś więcej. Skrywaną tajemnicę, może ostrzeżenie. Jakoby coś znajdowało się za tą niby pustą taflą. Złowrogie dusze poszukujące smakowitych kąsków. Powierzchnia zatrzęsła się lekko, jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Jak zwykle niezauważalna, nieważna.

Dwoje nastolatków pochylało się nad stertą nieotwartych listów, które ktoś rozrzucił po nieskazitelnie zaścielonym łóżku, chyba nie przejmując się wysiłkiem tego, kto z niezwykłą precyzją ułożył pościel i poduszki. Wyższy z nich poprawił muszkę na swojej szyi, dalej niezręcznie pocierając złotą bransoletkę na swoim nadgarstku. W pomieszczeniu zapadła wręcz grobowa cisza, kiedy to parę minut temu drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a tumany kurzu na moment uniosły się w górę. Tylko oni, sterta nieodczytanych listów oraz niebezpiecznie mieniące się lustro tuż za nimi. Wydawało się, iż napięta atmosfera skutecznie rozproszyła ich uwagę oraz odciągnęła od kluczowych w tamtym momencie rzeczy. Bezpieczeństwo zostało kompletnie zapomniane. Nie pierwszy i nie ostatni raz w ich przypadku.

Kiedy to wyższy złapał z jakąś ulotkę pomieszczeniem gwałtownie wstrząsnęło, wszystkie lampy na moment zgasły, a ściany niebezpiecznie skrzypnęły. Razem z tym hałasem na podłodze z niewyobrażalnym łomotem wylądowała kobieta w średnim wieku. Nie zdążyła nawet jęknąć z bólu, ponieważ zaraz została przygnieciona przez swojego (równie nieżywego co ona) kompana. Dwójka nastolatków odwróciła się ze strachem w ich stronę. Elegant z muszką mocniej ścisnął swój nadgarstek, a jego przyjaciel w sekundę znalazł się przed nim, wpatrując się z wyczekiwaniem na nieproszonych gości.

── Kurwa, Piter, Hawaje to to nie są ── burknęła kobieta, zrzucając z siebie wyżej wymienionego. Założyła z powrotem okulary na kraniec nosa i spojrzała na nieznajomych spod burzy swoich nieułożonych włosów. Cóż, nikt nie spodziewał się, iż w pomieszczeniu zapadnie jeszcze bardziej niezręczna i grobowa cisza niż niecałą minutę temu. Cała czwórka wpatrywała się w siebie niepewna swoich zamiarów. Świat na moment stanął.

Patrzyli na siebie, jak na własne odbicie w lustrze, mimo że podobieństwa nie dało się tam dostrzec. Zupełnie inne osoby, w różnym wieku, z różnych domów, z różnymi bliznami. Żaden z nich nie wiedział, jak powinien postąpić. Duchy nieczęsto spotykały się z innymi martwymi, unikały siebie nawzajem dla świętego spokoju, a większość z nich wcale nie zachowywała się przyjaźnie. Niektórzy umierając, tracili resztki zdrowego rozumu i błądzili po świecie jako niebezpieczne zjawy. Inne po prostu zostawały na Ziemi i udawały śmiertelników. Zdarzały się również lekkoduchy płatające figle czy inne szukające zemsty. Jednak nie chodziły one w grupach, zdarzały się nieliczne pary. Zdecydowana większość wybierała życie w pojedynkę.

Jupiter w końcu powoli pozbierało się z podłogi i prędko pomogło również Tekli, która jakoś dziwnie umilkła. Kiedy tylko chciało otworzyć usta i wytłumaczyć tę dziwne najście, chłopak z bransoletą od razu się spiął. Zlustrował Jupitera z góry na dół, wykrzywiając się w grymasie. Drugi z nich uśmiechnął się promiennie i bez zastanowienia wyciągnął w ich stronę dłoń, zapewne chcąc się przywitać.

── Jestem Charles Rowland ── przedstawił się. Tekla kiwnęła mu głową, jakoby od niechcenia. Instynktownie złapała kompana za nadgarstek, aby w razie jakichkolwiek problemów móc go ochronić. Średnio przejmowała się w takich momentach tym, iż był on znacznie potężniejszy niż ona. ── A ten tutaj to Edwin Payne. Jesteśmy Martwymi Detektywami, ale to już pewnie wiecie, skoro tu jesteście. Co was do nas sprowadza? ── Charles uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeśli to w ogóle było możliwie. Tekla i Jupiter wymienili się spojrzeniami, próbując na szybko wymyślić jakąś wspólną wersję wydarzeń.

Ku zdziwieniu całej trójki na przód wyszedł Edwin, dalej lustrując zimnym spojrzeniem demona. Odchrząknął znacząco, pocierając nadgarstek z bransoletką.

── Charles, to jest demon ── odrzekł chłodno. Kobieta od razu odciągnęła od niego Jupitera, rzucając Edwinowi ostrzegawcze spojrzenie. Z każdą mijająca sekundą atmosfera wydawała się być coraz to bardziej napięta. Lekko dymiące się ramię demona tylko zaalarmowało nastolatków, którzy mieli do czynienia z zbyt wieloma bestiami tego typu. Doskonale wiedzieli, jak ta rozmowa może się skończyć. ── Lustro jest za wami. Jeśli preferujecie drzwi, to również w tamtym kierunku. ── Lekceważąco machnął swoją szarawą dłonią.

Jupiter od dawna przyzwyczajone do reakcji śmiertelników czy duchów, którzy dowiadywali się o tym, kim naprawdę było, prychnęło sarkastycznie. Miało świadomość, iż jego energia odznaczała się na tyle, aby od razu móc stwierdzić, z czym miało się do czynienia. Nie zdziwiła go reakcja Edwina, jego wygląd wskazywał na to, iż umarł prawie wiek temu. Tak doświadczone duchy bezproblemowo rozpoznawały demony. W szczególności te, które zostały przez nie w jakiś sposób skrzywdzone.

── Słuchaj, w dupie mam, ile tam sobie lat po Ziemi chodzisz... ── zaczęła ostro Tekla, prostując się. Odrzuciła do tyłu przeszkadzające jej non stop włosy i pstryknęła parę razy palcami z nerwów. ── Ja chodzę dwa i nie będzie mi jakiś gówniarz mówił, kiedy mam skądś wyjść.

Jupiter uśmiechnęło się delikatnie i położyło dłoń na jej ramieniu, próbując choć na moment ją uspokoić. Wiedziało, jak łatwo dało się wyprowadzić ją z równowagi. Wystarczył jeden komentarz, a ona stała gotowa w bojowym nastroju, poprawiając swoją przydługą spódnicę i spadające z nosa okulary. Charles zaśmiał się, słysząc jej skrzeczący głos i komentarz na temat swojego przyjaciela. Tekla bardziej przypominała wiedźmę niż ducha, patrząc na jej ekstrawaganckie odzienie czy chociażby sam sposób poruszania się, w pierwszym momencie właśnie za nią ją wziął.

── Hej, Edwin, bez nerwów. Gdyby chciał, już dawno by nas zabił. A skoro ma duchową przyjaciółkę, to nie musimy się chyba bać, nie? ── Poklepał go po plecach z lekkim uśmiechem. ── Na pewno mają jakiś powód, skoro się tu znaleźli, prawda?

Tekla instynktownie spojrzała na Jupitera, jej przestraszone spojrzenie, które przypominało bardziej dziecko przyłapane na kłamstwie niż dorosłą kobietę, mówiło samo za siebie. Ono odchrząknęło, wieszając się na jej ramieniu. Doskonałymi łgarzami nie byli, jednak niezręczne sytuacje były dla nich niczym chleb powszedni niczym zjawiskowe ucieczki przed potworami rodzaju wszelakiego. Duchy, demony czy ludzie. Dwójka nastolatków detektywów straszna im nie była.

── Mamy sprawę! ── powiedzieli w tym samym momencie. Tekla sama zdziwiła się swoimi słowami, jednak szybko wygięła się śmiesznie i uśmiechnęła nerwowo. Aktorka była z niej średnia, w szczególności w stresujących sytuacjach.

Edwin zaintrygowany uniósł brew. Krótko spojrzał na Charlesa. Chyba żaden z nich nie kupił tej głupiej wymówki, która zapewne w sekundę posypałaby się jak domek z kart. Mimo to pozwolili im mówić.

── Mamy sprawę i pieniądze ── dodała kobieta, próbując wcisnąć im ten kit niczym zawodowy sprzedawca na bazarku. Jupiter jęknęło, kiedy tylko usłyszało wzmiankę o jego pieniądzach. Właściwie po prawie dwóch latach ich. Nie dało się odciąć Tekli od tak zwanego przez nią kieszonkowego.

── Szukamy pewnego ducha, który... nas łączy w pewien sposób ── zaczęło Jupiter tajemniczo, delikatnie dobierając słowa, jakoby faktycznie znalezienie rzekomego ducha dziadka Tekli było jakimś niezwykłym priorytetem ich wędrówki. Oboje doskonale wiedzieli, że Władek świetnie bawił się w Zaświatach od lat i na pewno nie biegał po Ziemi w poszukiwaniu taniej rozrywki. ── Dziadek tej tutaj, mój były przyjaciel. Musimy go znaleźć i odprowadzić do Zaświatów. Biedak sobie z Alzheimerem nie radził nigdy. ── Tekla ochoczo kiwała głową, dalej ściskając łokieć swojego towarzysza. Gdyby miało w rękach czucie, zapewne zostałyby na nich siniaki.

Wyższy z nastolatków kolejny raz zmierzył go wzrokiem, obdarzając go tym samym grymasem. Jakoś nie wierzył w martwiące się czyimś losem demony. W szczególności, kiedy biła od nich tak silna i niebezpieczna aura. Gdyby nie fakt, że miał Jupitera na wyciągnięcie ręki, zapewne wzdrygnąłby się na samą myśl o tym stworzeniu. Jego przyjaciel natomiast szczerzył się, gotów pomóc tym nieznajomym. Doskonale go znał, pozytywne przyjęcie tej wymyślonej na poczekaniu sprawy mieli jak w banku. Wystarczyło tylko rzucić okiem na te mieniące się z ekscytacji ślepia.

Jupiter spojrzało na niego wymownie, po czym uśmiechnęło się sarkastycznie.

── Poza tym chyba masz pewien problem – rzuciło, brodą wskazując mieniącą się na jego nadgarstku bransoletkę z ozdobą w postaci kociego łba. Edwin momentalnie zesztywniał, na samą myśl o spotkaniu Kociego Króla zmierzwiły mu się włosy na karku. W pomieszczeniu zrobiło się jakoś duszno. Wyprowadzony z równowagi przełknął powoli ślinę. ── Znam się trochę na magicznych przedmiotach. Mogłobym na nią spojrzeć ── zaoferowało z kpiącym uśmiechem. Tekla sama wyszczerzyła się, słysząc jego drwiący głos. Czuła się w tamtym momencie niczym dumna nauczycielka. W końcu to dzięki niej Jupiter zaczęło stawiać na swoim. Przestało bać się tego, że może komuś przypadkowo zrobić krzywdę. Teraz liczyło się bezpieczeństwo jego towarzyszki, nic innego.

── Ed, to nie jest taki zły pomysł. Nie odetnie ci ręki. Nawet jeśli, to przynajmniej będzie po problemie. ── Charles trącił lekko łokciem przyjaciela. Ten prychnął lekceważąco, krzyżując ręce na piersi. ── Daj spokój. Gdyby chciał, już dawno by nas skrzywdził. Pani mama czy jakkolwiek się określa też. ── Kobieta zaśmiała się krótko i machnęła ręką. Jupiter kiwnęło głową, w pełni zgadzając się z Charlesem. Mogło zabijać ludzi i duchy zwykłym pstryknięciem palców, niczym pchnięcie kostki domina. Większość duchów wiedziała, aby trzymać się z daleka od demonów. W szczególności tych, które spędziły już trochę czasu na Ziemi.

Edwin westchnął cierpiętniczo, po czym wyciągnął nadgarstek w stronę Jupitera. Ten delikatnie ujął jego dłoń i przyjrzał się bransolecie. Złotawy metal mocno kontrastował z jego bladą cerą.

── Byłoby prościej, gdyby ktoś dwa lata temu nie przeskrobał sobie u pewnego włochatego gościa ── mruknęło i wymownie spojrzało na Teklę. Ta wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę lustra, aby poprawić roztrzepane na wszystkie strony włosy. Jupiter przewróciło oczami, po czym złapało za bransoletkę. Szybko jednak odsunęło się na bezpieczną odległość. – Nic nie wskóram. Nasza podróż mocno osłabiła moje moce. Niestety musisz się jeszcze z tym pomęczyć... To jakaś tandeta, która faktycznie może skończyć się utratą ręki.

Edwin westchnął i ponownie potarł swój nadgarstek. Charles zrezygnowany pokiwał głową, nachylając się nad stertą listów. Złapał za kolorową ulotkę i uniósł ją w górę. Jupiter przelotnie na nią spojrzało.

── No to może sklepik ezoteryczny? Skoro to jakaś tania sztuczka, niech spojrzy na to fachowiec ── zaproponował. ── Bez urazy... ── Spojrzał na nich, próbując przypomnieć sobie, czy któreś z nich wspominało jak się nazywa.

── Jupiter, a ta obok to Tekla. ── Uśmiechnęło się niezręcznie i machnęło ręką. Cóż mimo trzystu lat na Ziemi Jupiter dalej było po prostu niezbyt orientującym się w poznawaniu nowych znajomych nastolatkiem.

── Klawe imiona! Może chcecie do nas dołączyć? Pomyślimy nad waszą sprawą w czasie drogi. ── Edwin prychnął zirytowany kolejny raz, jednak nie skomentował tej nagłej i niezwykle nieodpowiedzialnej propozycji. Momentami nie mógł uwierzyć w łatwowierność swojego przyjaciela. Nie był to pierwszy raz kiedy bezmyślnie zapraszał do ich życia zupełnie nieznajome osoby. Dziwne medium, które niestety sprowadziło ich do tego miasta jakoś mógł przeżyć, lecz demon to było dla niego zdecydowanie za wiele.

── Idźcie, idźcie. Ja zostaję. Ciarki mnie przechodzą na samą myśl o jakiś magicznych artefaktach. Wystarczy mi podróży na dziś. Ale Jupitera to zabierzcie ze sobą, niech ma dziecko jakieś atrakcje w tym swoim życiu. ── Tekla machnęła na nich ręką i dalej jakby nigdy nic przeglądała się w lustrze. Myślami była gdzieś daleko, oddech śmierci dalej muskał jej szyję.

Jupiter powolnym krokiem przechadzało się między wysokimi, drewnianymi regałami, na których walało się od groma magicznych artefaktów. W powietrzu unosił się zapach różnych energii zmieszanych ze sobą. Od razu dało się wyczuć, iż jest w tym miejscu coś magicznego. A w zasadzie każdy możliwy przedmiot krzyczał, aby lepiej go nie dotykać i wyjść stamtąd jak najszybciej, bowiem zabawy takimi nigdy dobrze się nie kończyły. Ono znało się na tym aż za dobrze...

Ukradkiem spojrzało na Charlesa, który również kręcił się wokoło, wpatrując się w towar z zachwytem.

── Klawy asortyment! ── rzucił, trącając lekko Jupitera łokciem. To uśmiechnęło się lekko i pokiwało głową. Fakt, różnorodność przedmiotów była zatrważająca. Zapewne z łatwością dało się tutaj kupić przeróżne zakazane artefakty. Niektóre z nich dziwiły nawet jego. Wydawało się, iż trzysta lat na Ziemi to wystarczająco, aby poznać jej sekrety. Dopiero teraz docierało do niego, jak niewiele wiedziało. Może to i lepiej... W końcu ciekawość i wiedza szły w parze. A im ciekawszym się było, tym bliżej do piekła.

Edwin stał przy ladzie, trzymając na niej swoją okrytą skórzaną rękawiczką rękę. Sprzedawca przyglądał się bransolecie, próbując zidentyfikować rzuconą na nią klątwę.

── Nieźle jak na przeklętego morsa uwięzionego w ciele człowieka, co? ── zagadnął, ściągając okulary. Jupiter uśmiechnęło się pod nosem. ── Z błyskotką nie pomogę. Ale ten tutaj chyba wam już to wytłumaczył.

Wzruszyło ramionami w odpowiedzi.

── Na początku myślałom, że to przez osłabienie ── wytłumaczyło, krótko spoglądając na zirytowanego Edwina. Ten prychnął i począł rozglądać się wokoło. ── Ale to chyba jakaś tania sztuczka tego dachowca. Wiecie, klątwa typu ten, kto ją nałożył, ten może ją zdjąć. Strasznie parchate dziadostwo. Co przeskrobaliście, że udało wam się wkurzyć samego Kociego Króla? ── Payne machnął ręką, mamrocząc coś pod nosem. ── Tekla pokłóciła się kiedyś z jednym z dachowców i nie było aż tak źle...

Charles zaśmiał się krótko, wieszając się na ladzie. Jednak po chwili przybrał poważniejszy wyraz twarzy.

── No cóż, nie udało się. Czas zacząć liczyć koty.

Edwin mimowolnie wzdrygnął się na samą myśl. Zaraz przypomniał mu się ciepły oddech na jego policzku i hipnotyzujące, złote niczym bransoletka na jego nadgarstku oczy. Robiło mu się niedobrze, kiedy tylko wracał do tego myślami. Jupiter poklepało go lekko po ramieniu, od razu wyczuwając, że za historią z klątwą kryło się coś więcej, o czym nie wiedział nawet jego przyjaciel.

── Obłęd ── mruknął pod nosem, strącając z siebie jego dłoń.

── Obłęd? Pojawia się dopiero wtedy, kiedy orientujesz się, że wszystko straciłeś ── zaczął sprzedawca, bujając się na swoim krześle. Jupiter i Edwin westchnęli zirytowani w tym samym czasie, po czym spojrzeli na siebie zaskoczeni. ── Byłem kiedyś potężnym morsem, królem błękitnych toni. Aż nadeszła ta felerna noc...

Jupiter mimowolnie uderzyło dłonią w stół. Wszyscy automatycznie zwrócili na niego swój wzrok.

── Tak się składa, że jesteśmy kapkę zajęci. Śpieszy nam się. ── Wymusiło uśmiech, który w tamtym momencie wyglądał bardziej jak grymas pełen bólu. Edwin kiwnął w jego stronę głową, definitywnie ulżyło mu, iż ktoś go poparł. Charles już otworzył usta, aby wytłumaczyć dziwne zachowanie towarzyszy. Po namyśle wyrzucił z siebie parę uprzejmych słów, uśmiechając się nerwowo.

Sprzedawca postawił przed nimi słój. W środku znajdował się brązowawy piasek i latarnia morska. Typowa pamiątka. Jupiter spojrzało na to sceptycznie. Jakoś wątpiło, iż ten bibelot byłby w stanie pomóc Edwinowi złamać klątwę. Mimo to powstrzymało się tym razem od komentarza. Kiedy mężczyzna rzucił coś o tym, iż słoik szumi jak prawdziwy ocean, Charles pochwycił go w ręce, przyłożył do ucha i potrząsnął, uśmiechając się przy tym zachwycony. Edwin prychnął zirytowany i pędem opuścił sklep, pozostawiając w tyle swoich towarzyszy niedoli.

Kopnięta metalowa puszka potoczyła się kawałek po chodniku, po czym z łomotem uderzyła o ścianę jednego z budynku. Oboje jak na zawołanie wzdrygnęli się mimowolnie. Szli powoli ramię w ramię w komfortowej ciszy, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Każdy zbyt bardzo zajęty własnymi myślami, aby w ogóle zacząć rozmowę czy chociażby rzucić okiem na drugiego. Z drugiej strony, o czym tak właściwie mieli rozmawiać? O swojej śmierci? O życiu, jakie posiadali przed... Raczej żadnego do tego nie ciągnęło.

Wydawać by się mogło, iż duchy, które zmarły w podobnym wieku (ironia losu, dwóch martwych nastolatków), nie różniło tak wiele. Niby lustrzane odbicie tego drugiego, dwie krople wody. Co może różnić dwa trupy, prawda? Cóż wiele, ponieważ mimo że martwi, to dalej byli (prawie) tymi samymi osobami, co za życia. W przypadku Charlesa bardziej pewne niż w przypadku Jupitera. Ono samo nie wiedziało, kim tak naprawdę było. Bardziej przypominali dwie strony tej samej monety. Łączyło ich sporo, jednak dzielące różnice dostrzegano nawet z daleka.

Lustra i odbicia były kruche. Niby odzwierciedlały rzeczywistość, jednak gdyby tak dłużej się im przyjrzeć, wpatrywalibyśmy się w coraz to większe i brudniejsze skazy, które szpeciły ich powłokę. Obnażały, a kłamstwa sypały się niczym domki z kart. Były tylko zwykłą próbą ucieczki, która najczęściej kończyła się okrutnym niepowodzeniem, ponieważ prawda stała tuż za odbiciem, uśmiechając się kpiąco. Lustra były jej dobrą przyjaciółką, maskowały ją przed ciekawskimi spojrzeniami żywych. Mimo tak wielkiej ciekawości wyróżniali się oni jedynie swoją naiwnością, która w parze z cechą wyżej wymienioną ciągnęła ich na samo dno, krętymi schodami do piekła.

Szli dość obszernym chodnikiem, pozwalał im na spokojną wędrówkę bez martwienia się, czy któreś zaraz nie dźgnie drugiego łokciem. Kowbojki Jupitera jak zwykle wydawały charakterystyczny dźwięk, kiedy jego stopa spotykała się z brukową kostką. Mijali pojedyncze sklepy z ładnymi, ozdobnymi szyldami oraz inne wielorodzinne kamienice. Budynki o lekkich, pastelowych barwach były miłą odskocznią od zimnych, obdrapanych ścian Nowego Jorku. Powietrze też było jakoś bardziej rześkie. Zupełnie inne miejsce, pozbawione tego dziwnego chłodu i brudu, jaki panował między szklanymi wieżowcami. Mimo tej dziwnej, magicznej aury było tam jakoś... przyjemniej.

── Przepraszam za Edwina ── odezwał się w końcu Charles, lekko trącając go łokciem. Jupiter spojrzało na niego krótko. ── Przez tę całą sytuację z bransoletką zrobił się jeszcze bardziej podirytowany niż zwykle. Nie planowaliśmy tutaj zostać. Mieliśmy pomóc tylko takiej zaginionej dziewczynce, żywej o dziwo... Ale wszystko się pokomplikowało i chyba będzie musieli tu jeszcze trochę pobyć. Wybacz, zawsze tak gadam bez ładu i składu. ── Zaśmiał się cicho, kręcąc głową.

Jupiter uniosło w górę dłoń uspokajająco.

── Nie przeszkadza mi to, możesz opowiadać. Rzadko mam okazję pogadać z kimś... w moim wieku. Nie narzekam na Teklę, ale czasem mam ochotę spotkać kogoś, no wiesz, młodszego.

── Ach, rozumiem. ── Charles uśmiechnął się promiennie, spoglądając w jego stronę. ── U nas też ciężko ze znajomymi. Spotkaliśmy Crystal, ale Edwin jej nie cierpi. Nawet nie wiesz, jak trudno stać miedzy młotem a kowadłem! Crystal nas tutaj sprowadziła, abyśmy pomogli tej małej, a Edwin ma jej to za złe. Okej, nie dziwię się mu, jednak mógłby czasem odpuścić, nie? ── Jupiter pokiwało głową, nie myśląc nad tym długo. W końcu nie znało ani wyżej wspomnianej Crystal, ani Edwina. Nie jemu było oceniać, które z nich miało tak naprawdę rację. Może żadne. ── Okazało się, że mieszka tutaj wiedźma, Esther. Aby uratować tę dziewczynkę musieliśmy się do niej włamać i nie ukrywam, trochę namieszałem. Ważne, że wszystko dobrze się skończyło. Matko za dużo gadam? Nie chcesz czegoś dodać?

Jupiter pokręciło głową, po czym jeszcze raz machnęło lekceważąco ręką. Nadpobudliwość i ciągła paplanina nieznajomego wcale mu nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie. Z ciekawością słuchał o tym, co spotkało ich w ostatnich dniach. Czasem dobrze było oderwać się od dobrze znanej rutyny, a poznanie kogoś nowego jeszcze mu nigdy nie zaszkodziło. W końcu przyjazne dusze wydawały się być całkiem przydatne. Uśmiechnęło się, kiedy zostało zapytane o to, co tak naprawdę robili w Port Townsend z Teklą.

── Wiesz takie tam demonie odwiedziny. Wpadliśmy na przyjemniaczka, który chyba nie jadł nic jeszcze na obiad i próbował zrobić z nas przystawki. Średnio się chłopakowi udało. Nie planowaliśmy wycieczki do innego stanu, Tekla celowała w Karaiby, ale wiesz jak to jest z tymi cholernymi lustrami.

Charles zaśmiał się krótko i jeszcze raz trącił go łokciem.

── Portowe miasteczko, także wakacyjny klimat zachowany ── rzucił dla rozluźnienia, Jupiter prychnęło rozbawione. Coś w tym było. Co prawda pogoda nie zachwycała, lecz Tekla do woli mogła smażyć się na piasku, wdychając niezbyt urokliwy zapach ryb. Postanowiło zachować to na później, kiedy to kobieta rozpocznie swoje codzienne narzekanie. ── Ale jeszcze raz strasznie przepraszam cię za Edwina. On tak ze wszystkim, co nie jest zwykłym duchem. W sumie ze wszystkim. Nie ufa temu, czego nie zna. Wybacz, jednak chłopak wyglądający na zwykłego zmarłego, który okazuje się być demonem to niecodzienny widok. Mieliśmy do czynienia z paroma i nie były jakoś przyjazne...

Pokiwało głową. Wiedziało, jak bardzo odznaczało się od innych istot nadprzyrodzonych. Stworzone, aby zabijać, niszczyć, manipulować. Marzące o poszukiwaniu dobra, wierzące, że jest ono gdzieś w tych przesiąkniętych dwulicowością ludziach. Nie poddawało się, mimo że grzechy śmiertelników wręcz lały się ulicami niczym płynące pod powierzchnią ziemi ścieki. Wszystko tak obrzydliwie brudne. Nawet te duchy, które bezskutecznie poszukiwały pomocy. Niektóre z nich odwracały się od dobra, na rzecz władzy i potęgi. Takie same zagubione pomioty Szatana jak samo Jupiter. Nieodwracalny los. Pomimo wiary i tak wielkiej nadziei patrzono na niego jak na zwykłego potwora.

Jupiter nie potrafiło znaleźć sobie miejsca na Ziemi. Mimo tak wielu lat spędzonych na poszukiwaniach, niczego nie znalazło. Życie wśród śmiertelników nie było dla nich, Piekło go nie chciało, Piekło Piekieł wydawało się być dla niego zbyt brutalne, a same duchy trzymały się od niego z daleka. Przestało go to dziwić lata temu, przez swoje wybory zostało skazane na życie w samotności. Czarna owca wśród śmiertelników, czarna owca wśród nieśmiertelnych i tak w kółko.

Mimo że na język cisnęło mu się wiele niepochlebnych słów, potoki zdań pełnych bólu, nie wspomniało o tym wcale. Jak zwykle uśmiechnęło się kąśliwie, przywykłe do spychania własnych problemów na bok. Jupiter unikało swojego odbicia, ponieważ wiedziało ono zbyt wiele o samym Jupiterze niż faktycznie powinno. A prawda w oczy kole.

── Mówisz o moim wyglądzie? ── zapytało, poprawiając kołnierz skórzanej kurtki. Zmieszany Charles mruknął cicho. Wsadził ręce w kieszenie swojej kurtki i począł wpatrywać się w chodnik. Jupiter jak zwykle nonszalancko machnęło ręką i zaśmiało się aż nazbyt idealnie. ── To tylko ładna przykrywka, która jest zapewne dużo milsza dla oka niż moja demonia forma. ── Ponownie uniosło dłoń, która zaczęła się dymić. ── Zostałom demonem z wyboru. Nikt mnie do niczego nie zmusił, też nie urodziłom się takie. Po prostu wybrałom życie, jakie mi w tamtym momencie odpowiadało. Chyba coś o tym wiesz. ── Jupiter były wręcz pewne, że gdyby miało szansę dokonać wyboru ponownie, byłby on taki sam. Mimo bycia wyrzutkiem demonia forma mu odpowiadała. Mogło dalej być na Ziemi, dalej obcować z ludźmi. Wiedziało, że jego odosobnienie było zapłatą. Gorzką, lecz nieuniknioną. W lustrze nie widziało nic prócz przyjaznego demona, ponieważ swoje człowieczeństwo oddało, rzuciło na stos i pozostawiło za sobą. Było czymś zupełnie nowym, nie tym beztroskim nastolatkiem, którego spotkało nieszczęście.

── Zostałeś demonem? Wiesz jak absurdalnie to brzmi? Znaczy, super, cieszę się twoim szczęściem czy coś, ale Edwin by się chyba za głowę złapał, gdyby to usłyszał. ── Charles pokręcił głową i dźgnął nowego znajomego w ramię żartobliwie. Jupiter prychnęło rozbawione. ── Jak dla mnie jesteś całkiem duchowy, kolego.

Wzdrygnęło się niekontrolowanie, jednak nie skomentowało. Przeszli kolejne dwie ulice w komfortowej ciszy. Lekki, dosyć przyjemny jak na tę porę roku wiatr poruszał liśćmi drzew znajdującymi się blisko chodnika. Port Townsend prezentowało się ładnie – według Jupitera, oczywiście okropny fetor ryb łowionych w porcie roznosił się niemal tak samo jak spaliny w Nowym Jorku, lecz tu wszystko wydawało się być przyjemniejsze dla oka. W szczególności pastelowe budynki, wręcz proszące się o pozostanie w mieście chwilę dłużej. A ono coraz to bardziej rozważało opcje potowarzyszenia Martwym Detektywom i zagłębienia się w tajemnice tej urokliwej mieściny. Czuło, że Tekla nie miałaby nic przeciwko. Lubiła ich krótkie podróże, dzięki nim mogła oderwać się od tego wiecznego ciężaru, który siedział jej na ramieniu. Nowy Jork przynosił im obu zbyt wiele bólu. W szczególności tego związanego z Śmiercią.

── Ale bez takich! ── Zaśmiało się perliście, podwijając rękawy kurtki. ── Może i wyglądam całkiem duchowo oraz chłopięco, jednak trochę daleko mi do obu. ── Charles uniósł brew zainteresowany, od razu rzucił pytaniem, nawet nie dając mu dokończyć. ── No co? Naprawdę wiele demonów nie ma płci. Myślałeś, że takie twory zastanawiają się nad tym, czy ubrać tego dnia spódniczkę czy spodnie? Nie żeby to miało jakiś wpływ na to, czym są. ── Jego kompan ponownie zaśmiał się nieco speszony, lecz dalej słuchał go z uwagą. Jupiter nie przywykł do takiego traktowania innych duchów. Nie licząc Tekli oczywiście, chociaż ona w ogóle była wyjątkiem od reguły i tego trzeba było się trzymać. ── Możesz nazwać się szczęściarzem, bo właśnie spotkaliście niebinarnego demona weganina. Zaimki ono jego, tak na przyszłość.

Charles zasalutował żartobliwie, na co Jupiter dalej krocząc przed siebie, ukłoniło się dostojnie.

── Boże, jesteś najbardziej klawym gościem na świecie! ── rzucił podekscytowany. ── Czekaj, gościem może być? Czy wolisz coś bardziej neutralnego? ── Jupiter zaśmiało się ponownie, machając ręką, tym samym zezwalając mu mówić dalej. ── Chyba jesteście z Teklą jedynym dobrym, co nas tutaj spotkało. A Edwinem się nie przejmuj, jest trochę staroświecki, ale ja już mu wszystko wytłumaczę. Będzie chodził jak w zegarku. Może i za tobą nie przepada, jednak nie jest to typ osoby, która specjalnie robiłaby ci na złość. W końcu się do ciebie przekona, do Crystal też.

── A co z Teklą? Potrafi być... trudna w obyciu. I głośna.

Nowy znajomy bezpardonowo klepnął go po przyjacielsku w ramię. Jupiter o dziwo nie wykrzywiło się w typowym dla niego grymasie, kiedy tylko ktoś nieznajomy go dotykał. W zamian za to, spojrzało na niego zdezorientowane.

── Myślę, że ją już polubił.

Mimowolnie odetchnęło z ulgą. Na przekór tej ciszy towarzyszącej im na początku drogi powrotnej, która właściwie nie przeszkadzała żadnemu z nich, rozmowa okazała się nie być taka straszna. Okazało się, że nie wszystkie duchy były tak wrogo nastawione do nastoletnich demonów. Charles był miłą odmianą, w szczególności, że z takim spokojem przyjął wszystkie informacje, a towarzystwo nowych znajomych wcale mu nie wadziło. Właściwie cieszył się z ich spotkania. Przyjazne demony to zdecydowanie nowość.

── Nie ważne, czy jesteś zostałoś demonem czy też byłoś nim od samego początku ── zaczął ponownie po chwili. Jeszcze raz żartobliwie szturchnął Jupitera łokciem. ── Nie jesteś jak inne demony i to mi całkowicie odpowiada. Nawet jeśli nie macie dla nas zagadki do rozwiązania. ── Mrugnął do niego i przeszedł przez drzwi prowadzące do budynku, w którym znajdował się pokój do wynajęcia. Rzuciło okiem na mieniący się szyld rzeźnika i uśmiechnęło się pod nosem. Trafiło im się doprawdy osobliwe miejsce na te krótkie wakacje.

Tekla stała przed lustrem, odgarniając swymi kościstymi dłońmi włosy z twarzy. Mimo że mogłaby bezproblemowo zmienić swój wygląd z pomocą jednej, niewinnej myśli, jakoś preferowała te śmiertelne sposoby. Lubiła słuchać brzęczenia swoich bransoletek i dźwięku ocierania o siebie wymyślnych pierścionków. Uspokajały ją. Wykrzywiła się w grymasie, patrząc na swoje odbicie. Musiała przyznać, w trakcie tych dwóch lat usunęła ze swojej twarzy parę irytujących ją zmarszczek. Ta na jej czole denerwowała ją jeszcze za życia, nie tęskniła za nią... Nie planowała zmieniać nic więcej, lubiła swój wiek, a fakt, że umarła akurat, mając czterdzieści pięć, niezmiernie ją cieszył. Nie wyobrażała sobie biegać po świecie jako staruszka.

To jej odpowiadało.

Zapewne stałaby tam jeszcze parę dobrych minut, zanim przyglądanie się samej sobie straciłoby jakikolwiek sens, gdyby nie głośny wrzask i wołanie o pomoc. Spojrzała w kierunku wyjścia z pokoju i znieruchomiała na moment. Wiedziała, że nie powinna kręcić się samemu w zupełnie obcym miejscu, lecz wrodzona ciekawość i geny nie pozwoliły jej na to. Musiała wiedzieć. Jupiter przeklnie ją za to później.

Podniosła w górę spódnicę i dziarskim krokiem wyszła z pomieszczenia. Na drewnianym parkiecie korytarza leżała nieprzytomna nastolatka, nad nią pochylała się druga, krzycząc niemiłosiernie. Tekla podrapała się po głowie, po czym odchrząknęła. Tak na wszelki wypadek, jakoby upewniając się, iż obie były zwykłymi śmiertelniczkami. Na jej nieszczęście dziewczyna podniosła głowę wyrwana z letargu, jej kręcone, czerwone włosy śmiesznie podskoczyły w górę.

── Jasna cholera! ── krzyknęła wystraszona. ── Musicie się tak zawsze zakradać wszyscy? Nie mam teraz czasu na duchowe sprawy ── wyszeptała po chwili, wrogo spojrzawszy na nieproszonego gościa, zaraz potem ponownie potrzęsła nieprzytomną koleżanką. ── Jenny! Pomocy!

Tekla przewróciła oczami. Nastolatki... Dlatego właśnie nie lubiła żywych dzieci, zawsze wydawały jej się takie niewdzięczne i irytujące. Postukała obcasem o parkiet, krzyżując ręce. Zastanowiła się chwilę, przypominając sobie o słowach Jupitera. Aury, energię i inne dziwne (jak dla niej chore) nadprzyrodzone głupoty. Potarła swój nos, a bransolety na jej rękach zabrzęczały niczym kajdany. Dziewczyna musiała być medium.

── Tej, młoda. Kto po wsi chodzi sam sobie szkodzi ── rzuciła, mimo że wybrane przez nią powiedzenie wcale nie miało racji bytu w tamtym momencie. ── I może grzeczniej, co? Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie i te sprawy. A stary pytał się mnie, czemu nie chcę mieć swoich pociech. Temu właśnie. Banda rozwydrzonych, małych skurwysynków...

Leniwym spojrzeniem omiotła pomieszczenie, do którego nieproszona wtarabaniła się wraz z całą czwórką nieznajomych jej ludzi. Staromodna lodówka ozdobiona różnymi uroczymi magnesami, niepokojące ilości kolorowych, zapachowych świeczek, ułożone z precyzją książki na półkach, przeróżne włochate poduszki i stos dywanów. Zrobiło jej się niedobrze od tego nad wyraz przesłodzonego wystroju. Powinna zostać tam, gdzie się pojawiła, jednak ciekawość była zbyt duża, aby tak po prostu odpuścić. Przecież nie trafi do Piekła przez wtargnięcie do pokoju oblepionego w plakaty z anime i mang, prawda? Nie obchodziła ją młodociana medium, która za wszelką cenę chciała ją stamtąd wygonić.

Bezpardonowo pochyliła się nad biurkiem, na którym leżało pełno biurowych akcesoriów oraz sterta nieotwartych listów. Wykrzywiła usta w uśmiechu, przyglądając się małym rysunkom na porozrzucanych karteczkach samoprzylepnych. Jednym uchem słuchała głosu doktora. Stwierdził, iż poszkodowana była odwodniona. Tekla średnio się tym wtedy przejmowała. Dlaczego by miała? Los śmiertelników ją nie interesował. Przyszła tam tylko z czystej ciekawości. Odwróciła się w stronę dwóch nastolatek, kiedy to lekarz i kobieta wyszli z pokoju.

── Tekla jestem ── przedstawiła się kręconowłosej. Ta machnęła na nią ręką zirytowana. ── Jak mniemam znasz się z tymi dwoma cwaniaczkami od zagadek, co?

── Klienci? ── spytała, podnosząc na nią wzrok. Usiadła ciężko na łóżku obok sąsiadki. Kobieta zaśmiała się sarkastycznie. ── Crystal Palace. Wybacz, nie jestem w nastroju, aby ponownie zajmować się czyimiś problemami.

── Słonko, daleko mi do klientki, uwierz. Tak tylko rzuciliśmy, bo elegancik z muchą chciał nas wyrzucić na zbity pysk. ── Przysiadła się po drugiej stronie i ponownie wykrzywiła w słabym uśmiechu. Mimowolnie poprawiła kołdrę, którą opatulona była nieznajoma jej czarnowłosa dziewczyna. ── Zabrali Jupitera ze sobą do jakiegoś sklepu z magicznym czymś. Średnio słuchałam. Uciekaliśmy przed jakimś chorym demonem, wiesz skok przez lustro i wyrzuciło nas w złe miejsce. Klasyka. ── Crystal zaśmiała się słabo, kręcąc głową.

Ku jej nieszczęściu zbyt dobrze znała się na demonach. Niecodziennie jest się powikłanym z poczwarą z samego dna piekła, jednak w tamtym momencie nie mogła nic na to poradzić. Skutkiem opętania była (podobno) chwilowa utrata pamięci. Wcale nie powinno jej tutaj być i najchętniej wróciłaby pierwszym, lepszym samolotem do Londynu. Amnezja jednak komplikowała wiele spraw. Pozostało jej trzymać się dwóch, martwych detektywów.

── Zostajecie więc na dłużej? ── spytała Crystal, spoglądając na Teklę. Ta zdążyła jedynie lekko unieść ramiona w górę.

── Jeszcze zobaczymy. ── Usłyszały chłodny głos Edwina, który stał w progu pomieszczenia. Z korytarza dobiegała niezwykle głośna, pełna rozbawienia rozmowa Charlesa i Jupitera. Skutecznie wyprowadzająca z równowagi tego trzeciego.

Obie w tym samym momencie przewróciły oczami. Nie czekały długo, aby ten mógł dodać coś jeszcze od siebie. Kiedy tylko cała trójka wparowała do pokoju sąsiadki Crystal, zaczęły szczegółowo opowiadać im o całej sprawie. Jak się okazało Niko, ponieważ właśnie tak miała na imię czarnowłosa nastolatka, nie dolegało nic człowieczego. Przed omdleniem biła od niej różowawa poświata, która swoją intensywnością paraliżowała. Cała czwórka zgodnie stwierdziła, iż musiało być to coś więcej niż zwykłe odwodnienie, a samo jej zachowanie było raczej dosyć niepokojące.

Crystal stanęła nad śpiącą Niko, miętoląc ze stresu swoje dłonie. Przekonanie jej do wejścia do umysłu poszkodowanej zajęło im trochę czasu i dopiero po paru niezbyt pochlebnych komentarzach najstarszej, udało się ją do tego namówić. Jupiter już dawno zauważyło, że Tekla potrafiła być przekonująca, w szczególności w tych nerwowych momentach. Była słabą aktorką, jednak jej brak jakichkolwiek zahamować i po prostu sama persona były niezwykle pomocne.

Jupiter stało za Teklą, opierając się na jej ramieniu i z zaciekawieniem obserwując poczynania medium. Czytanie czyichś myśli było czymś zupełnie innym niż opętywanie człowieka. Zawsze go to interesowało, w szczególności, że ono samo mogło jedynie skrzywdzić kogoś podczas takiego procederu. Medium były dla niego nurtującą i niezbadaną jeszcze zagadką. Jupiter nie spędziło tych trzystu lat na Ziemi bezczynnie, nie obserwowało tylko zwykłych śmiertelników, którzy po jakimś czasie stali się aż nazbyt przewidywalni. Z drugiej zaś strony istoty pozaziemskie nie chciały współpracować z demonami. W szczególności z tymi dumnie widniejącymi na czarnej liście Piekła oraz tymi nie pasującymi do stereotypowego opisu.

Jupiter bowiem nie było czarno-białym odbiciem, a skomplikowanym pomiotem, które nie potrafiło sobie znaleźć miejsca wśród innych istot. Żywych lub nie.

Crystal położyła dłoń na tej Niko i nienaturalnie się wyprostowała, odchylając w tył głowę. Jej ciemne oczy kompletnie zbielały. Tekla wykrzywiła się na sam widok tego procederu, nawet nie chciała sobie wyobrażać tego, co dziewczyna widziała w umyśle tej drugiej. Utkwiła spojrzenie w trzęsącej się jak całe ciało medium dłoni. Kiedy to wraz z nią poczęła się trząść Niko, Jupiter odsunęło od łóżka Teklę zaniepokojone, a Edwin szybkim ruchem wyciągnął z zewnętrznej kieszeni marynarki dzienniczek.

── Crystal? ── odezwał się Charles, marszcząc brwi. ── Hej! Dosyć! ── krzyknął, a medium z impetem upadła na podłogę. Tekla podskoczyła wystraszona i szybko do niej ruszyła, wyprzedzając młodszego znajomego. Zdziwione Jupiter z ręką uwieszoną w powietrzu pokręciło głową i stanęło bliżej Edwina, który spytał nonszalancko, czy wszystko z nią w porządku.

── Wszystko w porządku ── zapewniła ich Crystal, głośno oddychając. Tekla położyła dłoń na jej ramieniu. To jeszcze bardziej zdziwiło Jupitera, jednak uznało, iż zapyta ją o to na osobności. Lub nie. W zależności od humoru swojej martwej przyjaciółki. ── Zobaczyłam jedynie kolory i światła. Nie widziałam nigdy czegoś takiego.

── Napędziłaś nam stracha ── rzucił Charles pochylając się w jej stronę nad ramieniem Tekli. Ta machnęła na niego ręką i pomogła Crystal wstać. Edwin i Jupiter wymienili się spojrzeniami. Mimo że obaj nadal za sobą nie przepadali, ich reakcje na różne sytuacje były niemal identyczne, co z pewnością wyglądało dosyć absurdalnie, gdy obserwowało się ich z boku. Jakoby upewniali się, iż myśleli podobnie.

Pewnym ruchem wyrwał ze swojego dzienniczka kartkę, dźwięk rwanego papieru w głuchym pomieszczeniu przyprawił o ciarki nieskoncentrowanego Jupitera. Posłało Edwinowi ostrzegawcze spojrzenie, mimo że ten był zbyt zajęty w tamtym momencie samą Crystal.

── Oto lista pytań, które jej zadasz, kiedy się ocknie ── nakazał, wręczając jej kawałek. Razem z Charlesem spojrzeli na niego zdziwieni. Tekla natomiast przyjrzała się liście z typowym dla niej grymasem na twarzy.

── Przepraszam, panie elegancik. Co ze mną i moim kolegą demonem? ── spytała, krzyżując na piersi ręce. Mimo że nie mieli okazji tego przedyskutować, oboje podświadomie myśleli o tym samym. O trzymaniu się jak najdalej od Nowego Jorku, przynajmniej na jakiś czas. A dołączenie do grupki nastolatków rozwiązujących paranormalne zagadki wcale nie wyglądało tak źle. Tekla zawsze twierdziła, iż Jupiter powinno spędzić trochę czasu w towarzystwie dusz zmarłych w tym samym wieku, co ono. W trakcie tych dwóch lat zaczęła traktować go jak własne dziecko i chciała dla niego jak najlepiej. W jakimś sensie widziała w nim samą siebie. Dwie strony tej samej monety.

Od samego początku mieli dobry kontakt. Podobne doświadczenia oraz ten sam cyniczny humor sprawiły, że dogadywali się niemalże bez słów. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden niewinny gest, a drugie wiedziało wszystko. W trakcie tych dwóch lat ich więź jedynie się nasiliła. Mimo że od momentu ich spotkania wisiały nad nimi czarne chmury, niewypowiedziane na głos pytania się mnożyły, nie dało się ich rozdzielić. To już nie było same Jupiter czy sama Tekla. Byli Tekla i Jupiter już na zawsze. Bez względu na okoliczności.

── Możemy... rozważyć pomoc demona ── zaczął ostrożnie Edwin. Charles uśmiechnął się ciepło w stronę Jupitera. ── Ale nie na stałe rzecz jasna. Może w końcu uda ci się pozbyć się tego świecącego problemu. ── Uniósł w górę nadgarstek, przewracając oczami. Jupiter żartobliwie pochyliło się nad jego ramieniem, szczerząc się sarkastycznie do Tekli. Edwin rzucił okiem na jego profil. Wiedział, że igra z samym diabłem, jednak miało to swoje plusy. Właściwie igrał z diabłami, ta para była z Piekła rodem, widział to po tym iskrzącym się spojrzeniu i szatańskich uśmieszkach rzucanych sobie nawzajem.

Jupiter i Tekla mogli być swoimi odbiciami, mimo oczywistych różnic podobieństwa aż raziły po oczach. Właściwie większość z początku traktowała ich jak rodzinę, którą jakby nie patrzeć się stali. Sam Edwin pomyślało, że Tekla jest matką Jupitera. Jednak ich relacja wygląda na silniejszą, bardziej wyjątkową. Była to przyjaźń, czysta i nieskażona żadnymi nieporozumieniami, pomimo tak temperamentnych charakterów.

── Czekaj, zajmiecie się tą sprawą i przygarniecie ich? ── spytała Crystal, błądząc wzrokiem po całej czwórce. Charles zaśmiał się krótko niezwykle podekscytowany, jakby za rogiem czekała na nich jakaś niezwykła przygoda.

── Słońce, to my się przygarniemy. Bujać to my, nie nas. ── Trąciła ją biodrem zaczepnie, Jupiter jęknęło zirytowane.

── Znowu używasz jakiegoś powiedzenia, które nawet nie pasuje do sytuacji ── rzuciło do niej oskarżycielsko, pozostała trójka zaśmiała się cicho. Sama Tekla uniosła w górę ręce, a jej bransolety nieprzyjemnie zabrzęczały. Nigdy się do tego nie przyznała, jednak już dawno zapomniała, co konkretne powiedzenia znaczyły i rzucała na poczekaniu tym, co akurat miała z tyłu głowy. Na jej nieszczęście Jupiter obrało sobie za cel poprawiać ją również w tej kwestii. Niestety lepiej znało się na internecie i nowej technologii niż ona.

── Na Boga, cokolwiek ── przerwał im Edwin. ── Wszyscy zostają, zadowoleni? Po prostu już przestańcie mówić, chociaż na dwie sekundy. Crystal zostajesz z Niko. Ty też Tekla. ── rzucił i począł kierować się w stronę wyjścia. Kobieta bezceremonialnie pokazała mu środkowy palec, mimo to posłusznie usiadła na łóżku. Crystal prychnęła oburzona.

── Dlaczego to my mamy ją niańczyć? ── spytała, idąc za nim.

── Zabawa w detektywa nie polega tylko na grzebaniu w czyimś umyśle. Dociekanie prawdy wymaga znajomości fachu ── rzucił do niej sarkastycznie. Wtedy Jupiter zrozumiało długą paplaninę Charlesa na temat tej dwójki. Widocznie nie przepadali za sobą, a sam fakt pojawienia się tylu nowych twarzy zapewne wyprowadzał Edwina z równowagi. ── Potrzebujemy ksiąg z Londynu ── oznajmił i wyszedł.

Jupiter westchnęło cierpiętniczo, ruszając za nim i od razu przekrzykując samego Charlesa, wspomniało o złotej bransolecie na jego ramieniu. Tekla uśmiechnęła się niezręcznie do Crystal i poklepała wolne miejsce obok siebie.

Domek z kart posypał się niczym kostki domina, kiedy te pięć nadprzyrodzonych istot spotkało się w jednym miejscu. A bramy Piekła miały dopiero się otworzyć... 


cześć wszystkim. nie wiem, jak bardzo jesteście na bieżąco z serialem, ale dwa dni temu netflix ogłosił, że nie powstanie już żaden nowy sezon dbd (netlix always cancels good shows, love them). chciałbym tutaj od razu zapowiedzieć, że absolutnie nie zostawię tej książki bez rozwiązania wszystkich wątków i jeśli będzie taka potrzeba to 'drugi sezon' napiszę sam. cryptic haunts będą składać się z dwóch części, dwóch książek, a wstępny zamysł na nią już istnieje i nie ma wgl takiej możliwości, aby zakończyło się ono w ten sam sposób jak serial, bez wytłumaczenia etc.

mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. take care, love u <33

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top