03 | Hipnotyzująca Jawa


Rozdział 03 - Hipnotyzująca Jawa

── Statystycznie jak wiele trupów widziałoś? ── Głos Tekli przebił się przez gwar ulicy. W mieście wrzało mimo dość później godziny. Samochody przejeżdżały przez mieniące się w świetle na różne tęczowe kolory kałuże, rozchlapując brudną wodę zmieszaną z płynami aut na przechodniów. Jak zwykle nikt nie zwracał uwagi na panujący tam brud. Ludzie stali na pasach, wyczekując zielonych świateł wpatrzeni w te małe punkciki jak zahipnotyzowani. Inni biegiem przemieszczali się po wysłużonych chodnikach. To miasto zawsze żyło w biegu. Nie liczyła się godzina, pora dnia, roku czy pogoda. Biegli, jakby sama Śmierć kroczyła za nimi. Nie wiedzieli, iż taka właśnie była prawda. Ona zawsze czekała, tuż za ich plecami.

Większość sklepów została już zamknięta, jedynie witryny mieniły się wielobarwnymi światłami. Kusząc obfitością towarów i próbując zwabić do siebie te podatne na wszystko zagubione dusze. Nieśmiertelni z pewną drwiną patrzyli na ludzi. Byli oni łatwym celem, idealnymi marionetkami, które z łatwością wpadały w ich sidła. Właściwie wcale się o to starać nie trzeba było, bowiem ludzie sami zostawiali na siebie pułapki. Zło nie przyszło znikąd. Narodziło się w duszach dzieci bożych i pozostało na Ziemi. Zagnieździło się tam i plamiło czyste dotąd powierzchnie.

Jupiter z Teklą szli pod rękę powolnym krokiem, przyglądając się temu chaosowi, który towarzyszył im każdego dnia. Dzięki niemu mogli z łatwością wtopić się w tłum, zmieszać się ze śmiertelnikami i udawać, iż są jednymi z nich. W zasadzie nie było to niczym trudnym. Ludzie byli znani ze swojej naiwności. Tekla wiedziała to już za życia, Jupiter dowiedziało się po śmierci.

── Myślisz, że prowadzę dziennik dusz zaginionych? Nie liczę tego. Jakbym miało liczyć... Lepiej strzelić sobie w łeb ── odpowiedziało po dłuższej chwili. Odgłosy ulicy, niesamowity gwar rozmów, dźwięki klaksonów i Bóg wie czego jeszcze, skutecznie utrudniały im swobodną wymianę zdań. Gdyby zależało to od Jupitera, już dawno udaliby się w inne miejsce. Niestety nie zależało. ── Myślisz, że coś by mi się stało, gdybym strzeliło sobie w łeb w materialnej formie? ── spytało, zerkając w jej stronę. Tekla zaśmiała się krótko, kręcąc głową.

── Piter, dziwię się, że jeszcze tego nie spróbowałoś. Mogłoś Władka poprosić na tej waszej wojnie ── zasugerowała z malującym się na jej wykrzywionej twarzy ironicznym uśmiechem. ── Na twoim miejscu dawno bym sobie strzeliła. Kurwa, trzysta lat na Ziemi. Weź daj sobie na mszę. ── Prychnęła, ponownie kręcąc głową. Jupiter zakłopotane kolejnym powiedzeniem przetłumaczonym na wręcz łamany angielski uniosło brew.

Gwar na ulicy został omal zakłócony przez donośny, wręcz skrzeczący śmiech kobiety. Jupiter parsknęło cicho, trącając ją lekko łokciem w bok. Okulary Tekli zjechały na sam kraniec jej nosa, kiedy ta wymownie na niego spojrzała. Wielokrotnie tłumaczyła mu, że nic nie poradzi na nagminnie powtarzane przez nią frazesy, lecz reakcje Jupitera były niezmiennie takie same. Uniesiona brew w zakłopotaniu, ciche prychnięcie, czasem jakiś sarkastyczny komentarz. Zdążyła się do tego już przyzwyczaić. W ramach odpowiedzi na malujący się uśmiech na twarzy towarzysza poprawiła swoje okulary środkowym palcem, szczerząc się niczym zadowolony siedmiolatek.

── Masz świadomość, że nawet dzieci w tych czasach są bardziej... Po co ja się produkuję i tak dalej będziesz sobą. ── Tym razem to Tekla trąciła go lekko łokciem. ── Zamierzasz wytłumaczyć, z jakiej paki mam iść gdzieś do kościoła czy jednak wrzucisz mnie pod koła, aby sprawdzić czy jestem śmiertelne?

Kobieta zaśmiała się kolejny raz i oczywiście jak to na nią przystało, znów go zaczepiła. Jupiter zrezygnowane pokręciło głową. Mimo iż Tekla zmarła w wieku ponad czterdziestu lat (dalej nie powiedziała mu, jaki dokładnie był jej wiek, mamrocząc coś o tym, że kobiet o to się nie pyta), zachowywała się jak nastolatka w trakcie dość burzliwego buntu. Jednak Jupiter prędko przestało na to narzekać, czuło się, jakby spędzało czas ze swoją rówieśniczką i to mu odpowiadało. Tekla była powiewem świeżego powietrza.

Paręnaście kolejny metrów przeszli w komfortowej dla nich ciszy. Nie potrzebowali non stop ze sobą rozmawiać. Można powiedzieć, iż rozumieli się bez słów. Łączyła ich niewytłumaczalna nić porozumienia, która pojawiła się wraz z pierwszym spotkaniem. Nie było między nimi wątpliwości, strachu przed zdradą czy tego piskliwego głosiku w głowie większości ludzi pytającego co jeśli. Nie było żadnego jeśli. Tekla bezgranicznie ufała Jupiterowi, wierzyła, iż to właśnie dzięki tej przypadkowo spotkanej duszy uda jej się „pożyć" trochę dłużej. A Jupiter w końcu znalazło przyjazną sobie duszę. Kogoś, kto był tak samo niematerialny i jednocześnie kogoś, kogo nie obchodziło, kim tak naprawdę było Jupiter.

Tekla nie zadawała zbędnych pytań. Wiedziała, że ciekawość była pierwszym stopniem do Piekła.

Chwilę spokoju przerwał przeraźliwy zgrzyt, szuranie metalu o betonową powierzchnię chodnika. Oboje od razu gwałtownie się zatrzymali. Mimo ciepłej jak na końcówkę kwietnia temperatury, przeszedł ich znajomy dreszcz. W oddali majaczyła sylwetka czegoś niematerialnego. Czegoś, co tak jak oni już nie żyło. Patrzyło wprost na nich, swoim pustym bez krzty człowieczeństwa wzrokiem. Wiedziało, iż w końcu trafiło na godnego siebie przeciwnika. Materiał przypominający szpitalną koszulę zwisał z jego kościstego ciała. Każdy śmiertelnik stwierdziłby, że ma przed sobą żywego trupa.

Tekla mocniej ścisnęła ramię Jupitera, jakoby upewniając się, iż ten dalej obok niej stoi. Podczas jej paromiesięcznej wędrówki po Ziemi jako duch zdążyła zobaczyć parę dusz. Żadna jednak nie wyglądała, jakby ktoś po prostu wykopał ją z grobu. Lub zapomniał o trupie, który leżał w szpitalnej kostnicy. Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze.

── Na trzy bierzesz dupę w kroki i spierdalasz, jasne? ── Jupiter wyszeptało, obserwując ducha wyginającego swe ciało, jakoby nigdy w nim kości nie było. Kobieta spojrzała na niego krótko i pokiwała głową. Mimo iż najchętniej rzuciłaby komentarzem odnośnie użytego przez młodszego powiedzenia, powstrzymała się. Wiedziała, że igranie z zagubionymi duszami nigdy nie wychodziło nikomu na dobre. Na pewno gdzieś za rogiem czekała Śmierć.

I zapewne nie narzekałaby na kolejną w tym tygodniu ucieczkę, gdyby Jupiter faktycznie do tych trzech policzyło. Nigdy w swoim nad wyraz wyboistym życiu się tyle nie nabiegała. Przeklęła głośno, kiedy to jej kompan odwróciło się i zaczęło biec w przeciwnym kierunku, jak zwykle zostawiając ją daleko w tyle. Dalej zastanawiała się, jakim cudem Jupiter było tak szybkie. Wydawało jej się, iż gdyby chciało, mogłoby z łatwością wyprzedzać pędzące samochody. Oczywiście nigdy nie zapytała.

── Cholero! Gdzie to twoje pieprzone trzy! ── wrzasnęła za nim, trzymając w rękach jej długą spódnicę. Mogłaby oczywiście zmienić swoje ubranie i Jupiter wielokrotnie jej o tym mówiło. Tekla jednak nie słuchała. Musiała przecież jakoś wyglądać, prawda? W biegu zdjęła z nosa swoje okulary, które zawisły na posrebrzanym łańcuszku jej szyi. Ludzie oglądali się za nimi dosyć zakłopotani. Chociaż patrząc na to, jak wiele dziwnych rzeczy działo się na ulicach Nowego Jorku, powinni być do tego przyzwyczajeni.

Wrogo nastawiony duch nie czekał długo, aby rzucić się za nimi w pogoń. Niemalże pełzał po chodniku niczym pająk, jego plastyczne ciało wyginało się na wszystkie możliwe strony. Wiedział po co zmierzał, nie interesował się żywymi. Chciał dopaść coś niematerialnego, a śmierdzące Piekłem Jupiter wydawało się idealną przekąską dla czegoś, co nie mogło zaznać spokoju nawet po śmierci. Znajomy paraliżujący chłód rozprzestrzeniał się na całą długość ulicy, wprawiając w osłupienie przechadzających się tamtędy ludzi. W tamtym momencie Tekla chciała być żywa. Nie mogła znieść widoku tego wykręconego ciała, którego oddech czuła na swoim karku. Mimo iż już dawno nie oddychało.

Zgrzyt metalu aż ranił jej uszy, bowiem ów istota ciągnęła za sobą jakiś łańcuch.

Tekla potknęła się o własne nogi, ponownie wydzierając się na swojego towarzysza. Jupiter odwróciło się na moment i wrzasnęło do niej.

── Mogłabyś tego ciula zaprosić na tę całą mszę! Może chuj się spaliłby w wodzie święconej! ── Zarzuciło swoimi włosami do tyłu, by te przestały mu przeszkadzać. Normalnie Tekla zaśmiałaby się donośnie, jednak w tamtym momencie myślała tylko o jednym. O ponownej śmierci. Jupiter widząc jej wykrzywioną w grymasie twarz zwolniło trochę i złapało za jej przedramię. Nie była to ich pierwsza wspólna ucieczka, również nie ostatnia, ale zdecydowanie najbardziej przerażająca. Nie spotkali jeszcze aż tak rozwścieczonej duszy. Oboje uznali, iż musiała ona zginąć niedawno, może parę minut przed spotkaniem ich. Śmierć zapewne gdzieś tu na nią czekała.

── Jup, nogi ci z dupy powyrywam! ── żachnęła się, dalej z trudem próbując dotrzymać mu kroku. ── Dać komuś na mszę to dać sobie spokój, cholero ty mała!

Jupiter zaśmiało się, po czym stwierdziło, iż w zasadzie o to właśnie mu chodziło. Gdyby Tekla nie próbowała wypluć swoich nieistniejących płuc przez zmęczenie, zapewne coś by mu odpowiedziała. Tym razem odpuściła. Wpatrywała się w betonowy chodnik, w duchu modląc się o to, aby żadne z nich na nim nie skończyło. Goniący ich duch był niepokojąco szybki, jakoby zesłało go tam samo Piekło. W zasadzie właśnie w to zaczęła wierzyć. Iż przyszło po nią zło największe i chciało zabrać do samych czeluści, aby tam odbyła karę za swoje przewinienia, jakich dopuściła się za życia. Było ich niewyobrażalnie wiele. Całe stosy grzechów idealnie nadających się na jej Sąd Ostateczny.

Zdyszani wpadli do jednego z zaciemnionych zaułków. Tekla zgięła się w pół, jakoby naprawdę tkwiły w niej resztki organów. Oparła dłonie o swoje kolana i wypuściła ze świstem powietrze. Jupiter jedynie poprawiło kołnierz swojej skórzanej kurtki, która podczas ich krótkiej przebieżki przekrzywiła się nienaturalnie. Kiedy tylko skończyło walczyć z niesfornymi kosmykami swoich przydługich włosów, poklepało towarzyszkę po plecach, próbując dodać jej trochę otuchy. Ta wyprostowała się, kiedy tylko poczuła znajomy chłód, a metal ponownie zgrzytnął o chodnik. Jupiter powoli odwróciło się w stronę ducha, osłaniając ją swoim ciałem.

Zjawa nienaturalnie wykręciła swoją głowę, wpatrując się w nich swoimi pustymi oczami. Niczym dwie szklane kule odbijające od siebie światła miejskich lamp.

── Módl się, aby nie dostać zawału i najlepiej się ode mnie odsuń ── usłyszała głos tak niepodobny do niczego, co dotąd słyszała. Niski, zachrypnięty jazgot, przez który aż jeżyły się włosy. Niekontrolowanie wzdrygnęła się. Nie było to jej Jupiter. Nie to, które niby tak dobrze znała. Uniosła wzrok w górę i zamarła.

Czarna dymiąca, unosząca się w powietrzu materia. O energii i mocy tak wielkiej, iż zapewne z łatwością zrównałaby z ziemią cały Nowy Jork, gdyby tylko o tym zamarzyła. Oddech ugrzązł w jej martwej piersi, kiedy to patrzyła na coś, co jeszcze sekundy temu było jej przyjacielem. Dopiero w tamtym momencie zrozumiałą, że Jupiter wcale nie było biednym nastolatkiem tułającym się po Ziemi bez celu. To ono było maszkarą z Piekła rodem. O hipnotyzującym i zabierającym dech w piersiach wyglądzie.

Bo zło kryło się w ludziach. Było na Ziemi od zawsze. Nie trzeba było wiele, aby móc kimś manipulować, wykorzystywać go do własnych celów. Ludzie zjadali siebie sami. Wystarczył jedynie zapalnik.

Czym była więc jawa? Niczym. Pustką wykreowaną w pustych umysłach.

Tekla uśmiechnęła się sarkastycznie pod nosem, obserwując lawirującą w powietrzu niematerialną masę. Coś tak pięknego i tym samym niebezpiecznego. Zapewne sama próba dotknięcia tej niezwykłej energii skończyłaby się wizytą w Piekle. Czuła, iż Jupiter z łatwością mogło kogoś skrzywdzić. Czuła tę siłę, która od niego biła. Ból i cierpienie przez jakie musiało przejść. A to wszystko w imię czego? Mówiło, że szukało dobra na Ziemi. W jaki sposób? Krzywdząc i czekając na boże zbawienie? I chyba rozumiała go jak nigdy dotąd. Jupiter pierwszy raz było na wyciągnięcie ręki. Mimo swojej niematerialności, jego ból był namacalny.

── Odejdziesz i znajdziesz spokój po Drugiej Stronie. ── Wzdrygnęła się, kolejny raz słysząc ten niepodobny do niego głos. Rozgoryczona zjawa jak na zawołanie nienaturalnie się wygięła i wypełzła z uliczki, mamrocząc coś pod nosem. Sekundę później przed Teklą ponownie stało Jupiter. W swojej skórzanej kurtce i wiśniowych kowbojkach. Niby zwykły nastolatek.

── Jasna dupa! Czym ty do cholery jesteś? ── spytała, przyglądając się mu z dziwną ekscytacją. Jakoby cieszyła się, iż wpadła na coś, co nie było w pełni duchem. Jupiter odwróciło się do niej zakłopotane. Chciało odezwać się, wytłumaczyć, jednak ta niemalże od razu mu przerwała. Złapała go w ramiona, szczerząc się. ── To było zajebiste, Piter! Pierdolona zajebioza! Mogłoś mi wcześniej o tym powiedzieć, kradlibyśmy ludziom kanapki w ten sposób!

Jupiter pokręciło głową, po czym od razu ruszyło w dalszą drogę. Ta zaśmiała się krótko, drepcząc tuż za nim.

── Jestem w... no powiedzmy dziewięćdziesięciu ośmiu procentach demonem. Dwa pozostałe to duch oczywiście. ── Uśmiechnęło się lekko, kiedy tylko zrozumiało, iż towarzyszka nie miała mu niczego za złe. Była wręcz w niebo wzięta. Dawało jej to więcej możliwości, aby uprzykrzać śmiertelnikom życie, a to niezmiernie jej się podobało. ── Krótko po mojej śmierci spotkałom Demona. Przyjemniaczek z niego był, mówię ci. Jowisz, Mars czy inny Saturn, jakoś nie udało mi się zapamiętać...

Tekla od razu wcięła mu się w słowo.

── Nie mów, że podpisałoś pakt z Diabłem.

Gestem ręki pokierowała go w stronę budki z kebabem. Jupiter załamane pokręciło głową, nie miało nawet siły tego komentować.

── A żebyś wiedziała, że podpisałom ── odpowiedziało jej, uśmiechając się pod nosem. Tekla zagwizdała żartobliwie. ── Zaproponował wymianę. Moje duchowe ciało i życie w zamian za jego demonie. Jakoś nie zastanawiałom się nad konsekwencjami. Chciałom żyć dłużej, pogodzić się z żałobą po mojej własnej śmierci. Nie rozumiałom, dlaczego ot tak zabrano mi coś najcenniejszego.

Pokiwała głową. Ona rozumiała go jako jedyna. Wiedziała, że na jego miejscu posunęłaby się do o wiele gorszych rzeczy.

Tego dnia Tekla była sama. Podwinęła rękawy swojej oliwkowej, luźnej koszuli, nie czuła najmniejszej zmiany w temperaturze, mimo iż chodniki wręcz parowały od tej duchoty. Nie narzekała, nigdy nie lubiła ubierania się do pogody, a później wszyscy byli zmuszeni słuchać jej niekończących się narzekań. Teraz rękawy podwijała z głupiego przyzwyczajenia. Ciepło nie robiło na niej wrażenia, nie po tym jak jej zimne, bezduszne ciało skończyło obok śmietnika. Zapewne z tego właśnie powodu powinna darzyć lato sympatią, było w końcu przeciwieństwem jej tragicznego losu. Nie potrafiła. Była jakoś dziwnie przywiązana do zimy.

Westchnęła, odgarniając z twarzy niesforne kosmyki, które jak na złość nie chciały trzymać się na swoim prawowitym miejscu. Mimo że mogła zmieniać swój wygląd do woli, jakoś nigdy tego nie robiła. Owszem często spędzała godziny nad wymyślaniem coraz to bardziej ekstrawaganckich strojów, które oczywiście nie były praktyczne, jednak jeśli chodziło o rysy twarzy czy chociażby fryzurę, absolutnie się tego nie dotykała. Wolała z tym nie eksperymentować. Nie żeby miała jakąkolwiek wiedzę na temat zmieniania swojej aparycji.

Tekla nie przywykła do ciszy. W jej życiu zawsze coś musiało się dziać. Lub grać... Bez znaczenia, po prostu nie znosiła tego panującego wokół bezgłosu. Dlatego tak bardzo ceniła sobie towarzystwa Jupitera. Nie mówiło ono wiele, lecz zawsze z nadzwyczaj absurdalną cierpliwością jej słuchało i to było dla niej najważniejsze. Nie chciała żyć w ciszy, a życie w mydlanej bańce, gdzie problemy rozmywały się wraz z zachodzącym słońcem nie było dla niej. Z jakiegoś powodu Tekla Wisniewsky nie była podatna na hipnotyzujące realia Ziemi. Może była na to zbyt spostrzegawcza.

── Nigdy zbyt daleko nie odchodzisz, co? ── usłyszała za plecami wesoły głos Jupitera. Jak to na nią przystało uniosła w górę środkowy palec. Przyzwyczaiła się do tego, iż czasami znikało. Bywały dnie, w których wcale się nie widzieli. Jupiter zawsze tłumaczyło to jakimiś ważnymi sprawami, którymi musiało się zająć, a Tekla (jak to na nią przystało) nie pytała. Dopiero jakiś czas temu zrozumiała powód jego zniknięć. ── Ja tu z ręką na sercu... ── zaczęło ponownie, specjalnie używając jednego z jej powiedzonek. Uśmiechnęła się pod nosem, dalej się nie odwracając. Gdyby chciało, dawno by ją wyprzedziło. I to bezproblemowo. Jakoś łatwiej żyło jej się, wiedząc, czym tak naprawdę było Jupiter. Znalazła odpowiedzi na wiele nigdy niezadanych przez nią pytań. ── Tekla, no... ── jęknęło za nią. Oczywiście nie doczekało się odpowiedzi.

Nie wytrzymała. Zaśmiała się krótko i zwolniła, aby Jupiter zrównało z nią krok. Nie chciała tego głośno przyznać, lecz towarzystwo tego przyjaznego demona naprawdę jej odpowiadało. Nigdy nie przepadała za dziećmi, w szczególności marudzącymi nastolatkami (jakby sama nie zachowywała się w podobny sposób), lecz Jupiter wydawało się dojrzalsze, bardziej wyrozumiałe. Akceptowalne.

── Mogłaś chociaż wykazać krztę zainteresowania, wiesz? ── spytało, trącając ją łokciem. Tekla nawet na niego nie spojrzała. Zbyt dobrze znała ten rozbawiony ton głosu. Zdawało się, iż znała Jupitera lepiej, niż samą siebie. Może właśnie taka była prawda... ── Przechodziłom obok Greenpoint ── zaczęło, wspominając ulubioną dzielnicę kobiety. ──- Chyba mają w Polsce Dzień Matki czy coś takiego... no i kupiłom ci coś z tej okazji. ── Z dość niezręcznym uśmiechem zza pleców wyciągnęło parę skromnych gerber. Na początku Tekla uniosła brwi zaskoczona, gdy tylko usłyszała słowo matka, lecz ujrzawszy kolorowe kwiatki, zaśmiała się cicho.

── Co to jest? ── zapytała rozbawiona. Jupiter już otwierało usta, aby jakoś wytłumaczyć ten dziwny gest, ale znów mu przerwała. ── Znaczy doceniam, w cholerę doceniam i się cieszę. Ale nie mogę patrzeć z powagą na te kwiaty. Moja babka miała pieprzone bamboszki z czymś takim i to jeszcze w czerwonym kolorze... ── Zgarnęła od niego mały bukiet, dalej podśmiechując pod nosem.

Jupiter prychnęło cicho.

── Wiesz co? Wcale się nie dziwię, że zostałaś tym projektantem. Te papcie się o to prosiły. ── Wzdrygnęło się na samą myśl ubrania czegoś takiego.

Przytaknęła rozbawiona, przyglądając się trzymanym w ręku kwiatom. Stwierdziła, iż pasowały do niej. Znając Jupitera zapewne specjalnie dobierał pod nią ich kolory. Ceniła jego wrażliwość i duszę artysty, którą tak bardzo starał się przed nią ukryć. Tak naprawdę było ono tak samo zakochane w modzie jak sama Tekla. Czuła, iż za życia (ewentualnie już po śmierci) musiało być jakoś powiązane ze sztuką. Jeśli wierzyć jego słowom, rysy jego twarzy pozostały niezmienne. Dokładnie tak wyglądało Jupiter Devine za życia. Uznała, że gdzieś w jakimś muzeum wisi obraz z jego wizerunkiem i zapewne każdy zastanawia się, kim był ten intrygujący model.

Jupiter nie zasługiwało na życie w czasach, do których nie pasowało. Tekla widziała go jako nastolatka zakochanego w sztuce, spędzającego długie godziny na różnych dziwnych mediach społecznościowych, których teraz używano.

Potrząsnęła głową i wykrzywiła się w tak dobrze znanym grymasie, mającym oczywiście przypominać uśmiech. Jej towarzysz zaśmiało się perliście, ponownie trącając ją ramieniem. Cisza w jego towarzystwie nie była taka zła. W zasadzie nie była ona dla Tekli ciszą. Jedynie krótką przerwą między ich niekończącymi się konwersacjami.

Nagle gwałtownie się zatrzymała i odwróciła się w stronę jednego ze sklepów. Przeklęła głośno, wpatrując się w elegancki szyld. Biały napis wygrawerowany pochyłą czcionką na czarnym tle. Jupiter poszło w jej ślady, krótko taksując wzrokiem wystawę. Właściwie dopiero po chwili dostrzegło dziwne podobieństwo odzienia Tekli do ubrań, które dumnie wisiały na czarnych manekinach. Ekstrawaganckie, luźne koszule, długie, przyozdobione wieloma kuriozalnymi dodatkami w postaci krawatów czy muszek spódnice. Wszystko to wyglądało, jakoby ktoś w biały dzień okradł kobietę z jej ubrań i zostawił je na wystawię.

── Ruda zołza ── mruknęła z nienawiścią, przypatrując się aż zbyt dobrze znanemu nazwisku, które niczym order prezentowało się na szklanej witrynie. ── Oko za oko... ── Pokręciła głową. Poczuła się oszukana. Tyle lat pracowała nad tym, co ktoś po prostu wyszarpał z jej rąk. Zabrał i podpisał jako swoje własne dzieło.

Jupiter rzuciło na nią okiem. Zdesperowane, aby odciągnąć ją od tego przeklętego miejsca, odezwało się bez zastanowienia.

── Mogłom domyślić się wcześniej... Jakoś... Wybacz, nie pomyślałom ── mruknęło, lekko łapiąc za jej łokieć. Tekla machnęła wolną ręką, próbując zachować resztki godności. Nie lubiła być przy nim sentymentalna, czuła się, jakoby zwalała swoje problemy na ducha winnego Jupitera, które przecież nie mogło nic poradzić na jej los. ── Tekla, ja mówię na poważnie. Powinienem domyślić się, dlaczego nigdy nie chciałaś odwiedzać tych miejsc. Możemy stąd już pójść... Nie musimy tu stać...

Westchnęła, po czym pokręciła głową. Nie chciała odchodzić. Marzyła o tym, aby wpaść do środka, zniszczyć to, co powinno być jej, rozszarpać osobę, która się nią wysłużyła. Ze złością wymalowaną na jej wykrzywionej twarzy splunęła przed wejściem do butiku.

Tekla nie była zbytnio podatna na wpływy, dała się podejść paru ludziom, jednak wydawało się, iż pośród śmiertelników była kimś więcej niż zagubioną w tłumie owcą prowadzoną na śmierć. Nie dało się jej ot tak zahipnotyzować, odróżniała chore pragnienia od obskurnej rzeczywistości. Właśnie dlatego była wręcz pewna, iż swoimi grzechami zapracowała na specjalnie miejsce w czeluściach Piekła. Musieli tam na nią czekać, prawda? W końcu popełniła niezliczone ilości błędów i właściwie ich nie żałowała.

Odwróciła się napięcie i zaczęła iść w przeciwnym kierunku. Oddalając się od przeszłości i życia, które zostawiła za sobą. Nie była już śmiertelnikiem. Nie liczyły się pieniądze, sława, alkohol... Była tylko duchem, a jej wybory mogły ją teraz doprowadzić tylko do Piekła. Nie czekały na nią żadne inne konsekwencje.

── Wiesz... w takiej robocie musisz mieć oczy dookoła łba. Pilnować projektów i pomysłów, jakby to były twoje własne dzieci. Gorzej. Jakby to był jedyny na świecie bezcenny diament. Wystarczy stracić czujność na chwilę, a ktoś buduje na twoim truchle nowy biznes. I nic z tym nie możesz zrobić, bo co? Powiesz, że ty wymyśliłeś to przed nią? Chuja można zrobić, Jup ── opowiadała, żywo gestykulując małym bukietem, który od niego dostała. Szczęście w nieszczęściu kwiaty od samego początku nie prezentowały się najlepiej, zapewne było im wszystko jedno. ── Przyjaźniłyśmy się. Pomogłam jej w znalezieniu pracy jako asystentka u jakiegoś gburowatego projektanta. Ale oczywiście to tej zdradzieckiej szmacie nie wystarczyło. Nie wiem, jak to zrobiła, ale dobrała się do moich projektów... Zgaduję, że do całego szkicownika skoro dalej prowadzi ten swój gówno-sklep. I co? A no oczywiście puściła mnie z torbami. Napomknę jeszcze, że mój eks puścił się w długą razem z nią. Dwie szmaty chuja warte.

Jupiter zaśmiało się cicho.

── Dalej się dziwię, że jeszcze nie zrobiłaś porządku z tym jego nagrobkiem ── przyznało, drepcząc tuż obok niej. Tekla pokręciła głową, trącając go ramieniem.

── A niech ma swoje pięć minut spokoju. Kiedyś nagram mu się na dyktafonie i wsadzę mu to do środka. Może ktoś mu to da i będzie musiał słuchać mojego głosu aż do końca świata. Myślisz, że siedzi w Piekle? Moglibyśmy go wtedy odwiedzić, co, demonie? ── spytała żartobliwie. Złość poszła w niepamięć, tak jakby wcale jej tam nie było. W towarzystwie Jupitera Tekla zapominała o dręczących ją koszmarach z przeszłości. Zaczęła żyć na nowo, czysta karta.

── Da się zrobić, nieżywa koleżanko. ── Mrugnęło do niej i poklepało lekko po plecach. ── Słuchaj, kochana, muszę jeszcze gdzieś wskoczyć. Spotykamy się tam, gdzie zawsze? Dasz sobie radę? ── spytało, spoglądając na nią. Ta pokiwała w odpowiedzi głową.

Jupiter już miało zawracać, lecz zatrzymał go jej głos.

── A gdzie jakieś kieszonkowe na coś słodkiego?

Roześmiało się głośno i wcisnęło jej w dłoń wymiętolony banknot. Tekla uśmiechnęła się do niego zwycięsko i pokiwała z aprobatą głową. Gdyby nie Jupiter, zapewne po prostu kradłaby upragnione przez nią jedzenie. Ale z szacunku do swojego towarzysza jeszcze się tego nie dopuściła. Nie mogła na to narzekać, kiedy ono za każdym razem dawało jej własne pieniądze. Skąd ich tyle miało? O to Tekla też nie spytała i chyba wcale nie chciała pytać. Póki miała swoje jedzenie, odpowiedzi nie były jej potrzebne. Zapyta o to innego dnia... Lub nie.

Siedziała na krańcu dachu, bujając swoimi kościstymi nogami i pośpiewując pod nosem jakąś piosenkę, którą usłyszała w radiu przechadzając się po sklepie spożywczym. Dalej czekała na Jupitera, które jak na złość zniknęło dobrą godzinę temu i nic nie wskazywało na to, że wróci do niej szybko. Nienawidziła, gdy towarzysz wybierało najgorsze z możliwych momentów. Akurat takie, kiedy potrzebowała wypowiedzieć swe obawy na głos. W tym przypadku raczej długi monolog odnośnie niesprawiedliwości losu oraz jeszcze dłuższe narzekania ściśle związane z tą sprawą.

Jedną ręką miętoliła rąbek swojej długiej, brązowej spódnicy, a w drugiej trzymała jakiegoś proteinowego batonika, którego w między czasie zagryzała. Łudziła się, iż pomoże on zagłuszyć natrętne myśli. Chaos w jej głowie coraz to większy z każdą kolejną spędzoną w samotności minutą.

Kiedy poczuła ten charakterystyczny chłód i napięcie unoszące się w powietrzu, uśmiechnęła się pod nosem. Energia Jupitera obudziłaby nawet nieboszczyka. Może nie dosłownie, jednak Tekla lubiła przesadzać w swoich porównaniach.

── Kolejki w papierniczym są dobijające. Szkoda, że nie możemy mieć karty kredytowej. Zwariuję, jeśli będę musiało jeszcze raz tyle czekać. Powinniśmy mieć jakieś pierwszeństwo z uwagi na nasze niedogodności życiowe ── usłyszała jego głos. Usiadło obok niej, wzdychając.

── Chyba raczej z uwagi na bycie ciulami.

── To wydawało mi się aż nazbyt oczywiste ── rzuciło, po czym zaśmiało się cicho. Przeczesało swoje potargane przez sporą ilość ruchu włosy, wpatrując się w dobrze znany horyzont. Tekla zaoferowała mu swojego nadgryzionego batonika, co oczywiście spotkało się z jego zdegustowaną reakcją. ── Nie będę wymieniał się z tobą śliną. Nie obchodzi mnie, że jej nie posiadamy. Weź te swoje zbożowe zarazki. Nie jadam takich rzeczy.

Tekla wywróciła oczami, mamrocząc pod nosem, iż więcej zostanie dla niej. Właściwie wcale nie chciała się z nim dzielić i była niezwykle zadowolona z obrotu sprawy. Ugryzła batona, krzywiąc się lekko. Niestety jego smak mogła sobie jedynie wyobrazić.

Jupiter zaczęło coś ostrożnie wyjmować z wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki. Zainteresowana uniosła brew. Nieczęsto zdarzało się, aby Jupiter nosiło przy sobie coś materialnego. Kiedy wyciągnęło przed siebie dłoń, w której trzymało małego rozmiaru notes, jeszcze bardziej się zmieszała.

── Mam coś dla ciebie. ── Uśmiechnęło się, podsuwając jej pod nos ów prezent. Tekla z niepodobną do niej delikatnością i ostrożnością złapała go w swoje trzęsące się dłonie. ── Raczej nikt nie okradnie z pomysłów trupa, co? ── zażartowało. Prychnęła rozbawiona w odpowiedzi. ── Pomyślałom, że będziesz mogła wymyślać sobie nowe outfity. Tak teraz myślę... Zapomniałom o czymś do pisania.

Machnęła na to ręką. Nie to się wtedy liczyło, tylko myśl, że Tekla jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuła się tak doceniana. I co najważniejsze... Żywa.

Jupiter westchnęło ciężko, próbując wychylić się zza wysokiej lady i dostrzec menu wypisane kredą na ścianie. Jak na złość litery były rozmazane, jakoby ktoś z premedytacją przecierał je parę razy mokrą szmatką. Zmrużyło oczy, przyglądając się czemuś, co zapewne kiedyś było kawą. W końcu zrezygnowane spojrzało na stojącą obok młodą kobietę.

── Poproszę to, co... ── zaczęło. Znudzony barista, który stał przed nim z elektrycznym czajnikiem w ręku wcale nie pomagał. Wprawiał go w dyskomfort. Właściwie kogo by nie wprawiał? Rozmazany eyeliner, wielkie wory pod oczami i chyba kilogramy łańcuchów, które zwisały mu z szyi. Gdyby nie to, iż wcześniej ktoś z nim rozmawiał, Jupiter pomyślałoby, że jest on jakimś duchem czy inną nadprzyrodzoną istotą.

Kobieta stojąca obok Jupitera uśmiechnęła się lekko.

── Beth ── przedstawiła się, unosząc papierowy kubeczek w górę. Odetchnęło z ulgą, przeszywający wzrok chłopaka za ladą skutecznie wyprowadzał go z równowagi. Skinął jej głową z podziękowaniem. ── Uwierz, to jedyne, co jest jakkolwiek zdatne do picia tutaj. Te szczochy są godne... Po prostu lepszą kawę znajdziesz nawet na stacji benzynowej. ── Chłopak wywrócił oczami, wyglądało na to, że ta dwójka się znała. Jupiter zaśmiało się perliście, po paru minutach rozmowy wróciło do stolika na zewnątrz, przy którym siedziała Tekla.

Postawiło papierowy kubeczek na blacie i rzuciło okiem na swoją towarzyszkę, zajadającą jakiś chiński makaron niewiadomego pochodzenia. Nie zamierzało się z nią kłócić, kolejny raz wybrała sobie jakąś szemraną restaurację na tak samo szemranej ulicy. Cudem udało mu się przekonać ją, aby usiedli i zjedli gdzieś indziej. Na szczęście po krótkiej chwili nie robiła mu z tego powodu problemu. Zaciągnęła go do kawiarni i zadowolona klapnęła sobie na zewnątrz, trzymając w ręku bambusowe pałeczki i kartonik z chińszczyzną. Jupiterowi zdecydowanie wystarczyła zwykła kawa. Miało nadzieję, iż nieznajoma trochę przesadziła, kiedy to zmieszała z błotem wyroby tego miejsca.

Tekla uniosła w górę zastanawiająca ilość makaronu i wcisnęła go sobie do ust, zupełnie nie przejmując się tym jak kuriozalnie wyglądała. Jupiter zaśmiało się pod nosem, obserwując ją kątem oka. Złapało swój kubek z kawą i wzięło ostrożne łyk. Jednak nie zdążyło nawet go przełknąć, bowiem przez ulicę przetoczyło się coś gigantycznych rozmiarów. Wypluło ciecz, prawie się nią krztusząc.

Kobieta wytrzeszczyła oczy, jej ręka dzielnie dzierżąca pałeczki dalej w powietrzu. Jakimś cudem w ostatnim czasie non stop widziała tak absurdalne rzeczy, że zdrowy człowiek zapewne zacząłby kwestionować swoje jestestwo. Około pięciometrowa kreatura z ośmioma nogami, pełzające po chodniku niczym gigantyczny robal. Od razu straciła apetyt.

Jak widać nawet po dwóch latach bycia martwym da spotkać się coś jeszcze bardziej absurdalnego niż... cokolwiek już zdążyła zobaczyć.

── A niech mnie kule biją ── wymamrotała z pełnymi ustami. Jak na komendę oboje wstali w tym samym momencie i prędko zaczęli kierować się w przeciwnym kierunku. Reakcje wręcz wyuczone. Tekla przyzwyczaiła się do tego nowego sposobu życia, chociaż w ich przypadku ciężko było tę egzystencję życiem nazwać. Uciekanie przed Śmiercią czy innymi dziwnymi stworzeniami było od jakiegoś czasu codziennością, niczym poranny jogging, którego nigdy nie praktykowała. Bardziej papierosik do obiadu. ── Hej, Piter! Może byś tak skopało mu dupę jak poprzedniemu, co?! ── wrzasnęła za nim, próbując nie zgubić swojego makaronu podczas tego biegu.

── Czy ciebie do reszty posrało? ── Usłyszała w odpowiedzi. Jupiter zwolniło trochę, aby złapać ją za rękę. Obawiało się, iż zgubią się pośród tłumu. Z demonami, ponieważ tym właśnie była goniąca ich kreatura, od zawsze był problem. Nigdy nie potrafiło sobie z nimi poradzić, a co dopiero wysłać coś takiego z powrotem do Piekła. W szczególności patrząc na niesprzyjające warunki oraz okoliczności. Duch u jego boku, masa ludzi oraz samo ono w duchowej postaci. Nie dałoby sobie rady z czymś, co aż kipiało złem i jego mroczną energią. Czuło, iż potyczka z czymś takim mogłaby się skończyć dla nich tragicznie. Demon zapewne zawlókłby ich do samych czeluści... Prawdopodobnie do najniższych kręgów. A stamtąd niewielu wychodziło.

Biegli zatłoczonym chodnikiem, przepychając się między oburzonymi przechodniami. Nie liczyło się wtedy nic, prócz ratowania swojej egzystencji. Brudna woda z kałuż chlapała na ich nienagannie ułożone ubrania. Tekla jak zwykle miała problem z przydługą spódnicą, jej rąbek trzymała w tej samej dłoni co prawie puste opakowanie z jej kolacją. Po drodze zgubiła połowę swojego zamówienia, co zapewne nikogo nie zdziwiło.

Kreatura dalej czołgała się za nimi w zatrważającym tempie. Jej odnóża wlokły się po chodniku, zdzierając ich naskórek. Kierował nią głód i mrożący krew w żyłach gniew, buzujący w jej obrzydliwym ciele. Jakoby nigdy w swoim demonim życiu niczego nie pożarła, jakoby tylko czekała, aby dopaść coś osobliwego i cieszyć się jego bólem. Nie zamierzała patrzeć jak jej upragniona kolacja po prostu ucieka. Musiała zabić te dwie dusze w agonii przemieszczające się między śmiertelnikami. Próbowali wtopić się w tłum, ich śmiertelne ciała jedynie głupią maskaradą. Sztuczka dobra dla ludzi, którzy łatwo ulegali hipnozie. Nic dla demona, który wyczuł swoją zdobycz.

Tekla czuła na swoim karku oddech tej bestii. Ten obrzydliwy, siarkowy odór. Odpychający zapach towarzyszący wszystkiemu, co spędziło w Piekle trochę czasu. Jupiter nie miało czasu na rozmyślania, mocno trzymało jej nadgarstek, ciągnąc ją za sobą. Miało nadzieję, iż demon w końcu odpuści. Lub chociażby da im wystarczająco dużo czasu, aby mogli przejść przez lustro do jakiegoś bezpieczniejszego miejsca. Wygoda forma transportu na szczęścia średnio dostępna dla tych, którzy nie posiadali wystarczająco dużo wiedzy i cierpliwości.

── Nie jesteś sobą, kiedy jesteś głodny! ── wrzasnęła do demona, odwracając się na moment. Przyjaznej aparycji to on nie miał, niemiły komentarz aż cisnął się na język, kiedy patrzyło się na to ustrojstwo bez facjaty. ── Zjedz Snickersa, bo jakoś tak niemrawo wyglądasz, kolego! ── Jupiter nie wytrzymało i zaśmiało się głośno. Tekla zawsze potrafiła poprawić mu humor w takich momentach. Raczej robiła to ze zwykłego przyzwyczajenia, lecz wydawało się, iż tym samym próbowała pomóc swojemu towarzyszowi w skupieniu się. Nigdy nie potrafiło trzeźwo myśleć w stresujących sytuacjach, zwłaszcza kiedy chodziło o istoty ze świata pozagrobowego.

Zbiegli po schodach prowadzących do metra. Próbowali w jednym kawałku dotrzeć do jakiejś łazienki. Czasu było coraz mniej. Bestia niemal zwaliła się na sam dół, taranując przerażonych ludzi. Niecodziennie bowiem do metra wparowywała niewidzialna energia, która przemieszczała się niczym fala uderzeniowa.

── Nienawidzę tej posranej Ameryki! Jak nie kurwy to kurwa demony! ── żachnęło się Jupiter, przepychając się między zaskoczonymi przechodniami. Zawsze w takich momentach wyklinało ich ciekawą naturę. Musieli wiedzieć. Nieważne, że wystarczyła chwila, a ich życie skończyłoby się niczym wypalona zapałka. Ludzie byli chorzy z ciekawości. Dlatego też tak łatwo dało się nimi manipulować, hipnotyzować i przekonywać do swoich racji. Świat bowiem był tylko hipnotyzująca jawą. Niczym prawdziwym.

W agonii wpadli do damskiej łazienki, sekundę później siłą wyrzucili jakieś dwie oburzone kobiety, które próbowały umyć dłonie. Gdyby nie spokojna natura Jupitera, zapewne skończyłoby się na rękoczynach. Tekla nie zamierzała oddać swojego duchowego życia ot tak. Zaparła się plecami o metalowe drzwi bardziej dla zasady, wątpiła, iż taka barykada mogłaby powstrzymać demona mierzącego dwa piętra.

── Zajęte, ty chory zboku! ── krzyknęła, przytrzymując drzwi. Jupiter w tym samym czasie stanęło przed lustrem i dotknęło jego powierzchni. Zamknęło oczy i wypuściło ze świstem powietrze. Tekla próbowała kupić im więcej czasu. Obawiała się, iż bezskutecznie. ── To jest damski, do jasnej Anielki! Jupiter jest tu tylko po to, aby potrzymać mi torebkę podczas szczania! Wynocha! Znajdź sobie kogoś innego do podglądania ── Demon uderzył o powierzchnię z hukiem, na co Tekla uśmiechnęła się dumnie, jakoby w nagrodę za swoje powalające słowa miała dostać samego Oscara.

Jupiter spojrzało na nią, upewniając się, czy jego towarzyszka dalej z nim tam jest. Tekla uśmiechnęła się nerwowo w jego stronę. Oboje wiedzieli, iż kolejny raz igrali z ogniem. Wystarczył jeden nieuważny krok. Byli blisko czegoś gorszego niż sama Śmierć.

── Gdzie nas zabrać? ── spytało. Powierzchnia lustra zaczęła falować pod wpływem jego dotyku. Kobieta spojrzała na niego jak na wariata. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiało. Gdziekolwiek.

── Stary, naprawdę masz o co pytać w takich momentach! ── rzuciła, dalej opierając się plecami o drzwi. ── Kurwa, Hawaje czy inne Karaiby. Bez znaczenia! Może być nawet Sri Lanka, byle jak najdalej od tego łysego chuja! ── wrzasnęła.

Jupiter pokiwało głową. Nie było czasu na rozmyślanie. Złapało za rękaw jej koszuli i siłą wepchnęło do lustra. Tekla zdążyła jedynie przekląć głośno. Samo zasalutowało w stronę krwiożerczej bestii, która wpadła do pomieszczenia i ruszyło śladem koleżanki. Modląc się, aby po drugiej stornie lustra czekała na nich obiecana bezpieczna przystań.

witam w kolejnym rozdziale! jest on w trochę innym stylu, ponieważ musiałem umieścić tu dużo ważnych scen i gdybym jeszcze dodał jakieś super długie opisy to rozdział zobaczylibyście za sto lat (miałby słów tyle co pół książki), także zrezygnowałem z wielu rzeczy na rzecz akcji. czerwone papcie babci to tak naprawdę moje kapcie, które prześladują mnie od lat i nie mogłem się powstrzymać, aby nie dodać tutaj komentarza tekli. mam nadzieję, że rozdział wam się podobał! stay safe <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top